Rozdział VII - Daren

28 maja

Stado reniferów. Niezbyt duże. Łatwa zwierzyna. Niemal zbyt łatwa. W innych okolicznościach byłaby to dobra nagroda pocieszenia. Natknąć się na takie stado pod sam koniec łowów to jak drobny dar od Matki Natury. To dobre mięso. Kości, rogi i kopyta także można wykorzystać. Nie mówiąc już o skórze. Jednak choć do tego nie przywykłem czas odpuścić. W końcu, po co mi nagroda pocieszenia, gdy wygrałem tą główną.

Dlatego wstałem i oddaliłem się od śladów, po czym od razu ruszyłem w stronę mojego małego, prowizorycznego obozu. Nie zamierzam trwonić więcej czasu. Miałem już swoją zdobycz. W dodatku znacznie cenniejszą niż pospolite renifery. Wymagało to też ode mnie znacznie więcej wysiłku niż banalne i niezwykle powtarzalne polowanie na odłączone od stada osobniki, przez co zdecydowanie czułem większą satysfakcję z sukcesu. Choć ku mojemu niezadowoleniu nie poszło tak dobrze, jak by mogło.

Nadal było to zwycięstwo, po prostu nie mogę powiedzieć, że wszystko poszło zgodnie z planem i po mojej myśli. Jednak to jest jeden z głównych uroków polowań. Nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Ryzykujesz zdrowie i życie. To zdecydowanie dodaje codzienności nieco uroku. Choć dla kogoś, kto nie zna uczuć towarzyszących polowaniu, cierpienie raczej nie wiąże się z czymś dobrym. By to zrozumieć, trzeba być drapieżnikiem. Wtedy cierpienie to tylko drobną niedogodność przypominająca o tym, że dziś jesteś zwycięzcą, ale następnym razem możesz zostać ofiarą. To pomaga. Sprawia, że stajemy się lepsi. Pewni siebie, ale nie na tyle by doprowadziło nas to do zguby.

Poczułem silne ukucie w lewym boku i zwolniłem nieco tempo, gdyż rana znów zaczęła się otwierać. To było moje przypomnienie o dzisiejszej bitwie i jej przebiegu. O tym, jakie błędy popełniłem. O tym, w jaki sposób zwyciężyłem. Nie była to zbyt groźne. Raczej upierdliwe. Kwestia czasu nim się zagoi, ale boli jak cholera i przez pierwszą godzinę kurewsko krwawiła. Nie było to jednak nic, z czym wilkołacza część by sobie nie poradziła. Nie zliczę ile już takich ran miałem. To nic odbiegającego od normy.

Jestem jednak podirytowany, gdyż musiałem pozwolić jej się choć częściowo zagoić, inaczej mogło to zmienić się w coś rzeczywiście niebezpiecznego. A zaniemóc od takiego skaleczenia to co najmniej powód, by ze sobą skończyć. A więc muszę znacznie zmniejszyć tempo podróży. To znaczy, że dotrę do domu, znacznie później niż myślałem.

Ranny w dodatku z dużą zwierzyną będę poruszać się powoli i nie będzie to przyjemny spacer. Było jednak warto. Mam ze sobą odpowiedni sprzęt więc mogę przy okazji to cholerstwo oporządzić. Będzie łatwiej go przenieść w kawałkach. Mam też zapasy jedzenia na drogę powrotną a porządny posiłek złożony z mięsa pozwoli mi się szybciej zregenerować. Wrócę do domu już w pełni zdrowy i to ze wspaniałym łupem.

Ta myśl nieco rozwiała moją irytację. Jakby nie patrzeć poszło względnie dobrze. Chyba nawet... Jestem zadowolony. Dawno nie byłem tak zadowolony po polowaniu. Nawet ze zwierzyną podobnej jakości nigdy nie wracałem do domu tak zadowolony.

Cóż... Sam fakt, że nie odwlekałem powrotu do domu, był dość nowy i niespodziewany. Chyba muszę do wielu rzeczy przywyknąć. Nie rozumiem tego, ale coś ciągle się zmienia. Nie nadążam za tym, ale próbuję.

To było doprawdy przyjemne polowanie i jestem w stanie to przyznać. Droga była łatwa i nie zawracałem sobie głowy drobną zwierzyną. W końcu opuściłem dom z myślą o czymś większym i tylko to mnie interesowało. Zaszedłem więc daleko na północ i opłaciło mi się to. Dobrze zrobiłem, podążając za wyznaczonym sobie celem. Dzięki temu nie skończyłem z marnym łupem i nie marnowałem czasu na króliki czy lisy.

Zaryzykowałem co prawda, bo mógłbym przez to wrócić z pustymi rękami, ale ryzyko się opłaciło. Z łatwością znalazłem ślady bytności lwa śnieżnego w tej okolicy. Znaczył swój teren, próbując odstraszyć inne drapieżniki. Tymczasem efekt był niejako odwrotny. Dzięki temu mogłem rozpocząć swoje polowanie. Wytropienie go także nie było trudne. Dorosły samiec pewny swojej pozycji w tym regionie nie krył się zbytnio. Tak więc wszystko szybko się skończyło.

Polowanie na drapieżniki zazwyczaj jest bardziej dynamiczne niż polowanie na płochliwe sarny. Oczywiście było też bardziej niebezpieczne. Walka... Cóż była nieco wymagająca, ale to miła odmiana od czajenia się i gonienia za zdobyczą. Dzięki temu było ciekawiej. Choć muszę przyznać, iż podczas tej potyczki popełniłem kilka głupich błędów i przez to niepotrzebnie utrudniłem sobie życie.

Dałem się mu zranić. Owszem istniało ryzyko, że zostanę ranny jak przy każdym takim polowaniu. Nawet atakując dzika, trzeba być uważnym. A ja nieco zbyt podekscytowany dobrą walką przestałem być ostrożny. Przez to lew trafił mnie w bok a jego pazury i siła były dość imponujące. Rana nie była zagrażająca życiu, ale głęboka a przez to na swój sposób kłopotliwa. Grunt, że udało mi się to bydlę zabić już kilka sekund później, nim jeszcze bardziej mi się oberwało. W końcu nie odpuściłbym tej walki. Ktoś na końcu musiał zginąć i oczywiście nie było szans, bym był to ja.

W każdym razie nie było też szans na to, bym miał się wycofać i uciec z podkulonym ogonem w sytuacji rychłej porażki. Nie. Postanowiłem coś sobie, a Ulfr ma rację. Jestem uparty.

Wszedłem na teren lwa bez zawahania się, a później byłem tylko bardziej zdeterminowany. Gdy go zobaczyłem, wiedziałem, że nie odpuszczę, póki go nie zabiję. Nie chodziło nawet o tę potrzebę rywalizacji, choć rzeczywiście walka bardzo mi się podobała. Od dawna nie miałem okazji poczuć tego dreszczu związanego z próbą sił. Nie dążę do konfliktów. Są dla mnie męczące. Jednak mój wilk potrzebuje od czasu do czasu poczuć, że nadal jest w stanie zdominować każdego przeciwnika. Tak było i w tym przypadku. Walka była wymagająca, a to dla mnie coś nowego, lecz w ten pożądany sposób. Polowania zazwyczaj są wręcz banalnie proste, więc przyjąłem to z miłym zaskoczeniem.

Był to jednak tylko dodatek. W tamtej chwili liczyła się dla mnie przede wszystkim wygrana, gdyż już myślałem o tym, co stanie się później. I w pewnym sensie sam siebie taką postawą zaskoczyłem, gdyż nigdy wcześniej nie wybiegłem myślami w przyszłość. A przynajmniej nie podczas polowania. Tymczasem tym razem mój sposób myślenia był inny.

Gdy go zobaczyłem, wyjątkowo zwróciłem uwagę na coś jeszcze poza wyzwaniem. Na jego sierść. Była biała jak śnieg, ale z delikatnymi przebłyskami złotawego futra na grzbiecie. Jego grzywa także była dość imponująca. Wiem, że skóry tego zwierzęcia są wytrzymałe, ciepłe i ogólnie bardzo cenione. Nie znam się na walorach estetycznych, ale coś mi mówiło, że Eris doceni płaszcz z tego futra. Dlatego uznałem, że mu je przyniosę. Muszę dać mu jakiś prezent. Z okazji urodzin. Nie miałem żadnego pomysłu, aż nie usłyszałem plotek.

Lew jest wielki a Eris mały, więc może wystarczy mu jeszcze na czapkę lub rękawiczki. Z zębów może zrobić sobie jakąś biżuterię. Ja wezmę mięso. Sprawiedliwy podział. Oczywiście jemu też dam trochę mięsa. Mięso z silnego drapieżnika go wzmocni. Nie przepada za takim. Twierdzi, że jest łykowate. Woli jakieś króliki i owce. Ale trochę ponarzeka i zje. Bo zawsze je. Lubi jeść. W każdym razie każdy znajdzie coś dla siebie. Lwa można zjeść. A to, czego się nie da zjeść, przerobić na coś innego. Aby tylko krew się zmyła.

To było dobre polowanie. Choć lew przysporzył mi też pewne problemy. Moim zdaniem mniejsze niż ogólne korzyści, lecz nieco psujące mój dobry nastrój. Najgorsze było to jak długo to wszystko trwa. Eris pewnie będzie zły, że przyszedłem do domu kilka dni później, niż powinienem, ale myślę, że przejdzie mu, jak dowie się, co dla niego przyniosłem.

Jest moją omegą. Moją przyszłą Luną. Wiem, że omegi grają między sobą w swoje gierki. Wiem, że prześcigają się w tym, kto co ma. Cóż... Teraz Eris będzie miał futro z lwa śnieżnego, jakiego od dawna a tej okolicy nie widziano. Skoro jest moją omegą, to będzie dumną omegą. Nie będzie chował się w domu jak moja matka. Będzie paradował po wiosce z wysoko uniesioną głową, dumny z tego, co posiada. W płaszczu z lwa. Lub... cokolwiek zechce z niego zrobić. Tak postanowiłem.

Już i tak zaczęli w końcu patrzeć na niego z lękiem. Tak jak powinni. Jeśli Eris postanowi poskarżyć się na kogoś, nie będę się wahał przed zareagowaniem i przypomnieniem tej osobie, kim ta omega jest. Bo niektórzy zapominają, że to mój partner. Jednak futro z tego lwa będzie im przypominać, że ta omega należy do silnego alfy. Zaznaczę swój teren.

To... Dość przyjemna myśl. Chcę to zrobić. Chcę, by Eris nosił coś, co upolowałem i by każdy wiedział, że należy do mnie. Tylko do mnie. I jeśli ktoś położy na nim swoje łapy, to zginie. Tak... Tego chcę. To też nowe. Nie spodziewałem się, że świadomość, iż jakoś omega jest ze mną, będzie tak... uspokajająca.

A co do samego Erisa... Myślę, że będzie mu to odpowiadać, gdyż on sam chyba chciałby nieco się w tej hierarchii ustabilizować. Jak najbliżej szczytu oczywiście. W każdym razie lubi prezenty i lubi rzeczy, które są powszechnie uważane za ładne. Omegi tak chyba mają. Tak mi się wydaje, choć się na nich zbytnio nie znam. Jednak tak wynika z moich obserwacji. Agnes uwielbia się stroić i pokazywać co posiada, więc Eris pewnie też to lubi. To cecha omeg. Tak myślę. Nie wiem, kiedy będzie mógł włożyć to futro, ale grunt, że będzie je miał.

Do tego czasu dam mu jeszcze wiele rzeczy. Wiele oznak tego, że jest mój. Korale. Muszę je w końcu skończyć. Niewiele już mi zostało. Jednak muszę je skończyć do ceremonii, a to już niedługo. Muszą być takie, by Eris je zaakceptował. Nie jestem więc pewien jakie. Są długie. Są dokładnie wykonane. Pomaluję je na intensywną czerwień. Powinny mu się spodobać. Będą w kolorze świeżej krwi.

Tak. Będzie je nosił z dumą. Tak jak futro. Będzie... Nie będzie krył się z tym, że jest mój. Nie dam mu do tego powodów. Nie... Eris nie kryje się z tym, co robię. Czy to złe, czy dobre. Nie jest jak moja matka. Nie chował sińca na twarzy. Nie udawał, że jest mu dobrze. Nie bał się mnie. Nie bał się mnie upokorzyć czy znieważyć. To dobrze. Taki właśnie powinien być. Nie powinien tego kryć. Powinien pokazać prawdę. Ale już nie będzie musiał. Nie zrobię tego ponownie. A jeśli zrobię, odetnę rękę, która go uderzyła. Wtedy już na pewno się to nie powtórzy.

Eris nie będzie musiał pokazywać ran. Nie będzie też musiał ich ukrywać. Zamiast tego będzie dumny. Będzie mógł pokazać, że ma się dobrze. Że jego alfa o niego dba. Daje mu jeść. Daje mu ładne rzeczy. Nie wiem, co jeszcze mogę mu dać, ale mu to dam, jeśli tylko zechce.

Tak... To... Specyficzne. Nigdy niczego nie potrzebowałem, więc nie musiałem się starać. Nie miałem żadnego konkretnego celu. Teraz... Cóż mam omegę. Nadal niewiele mi potrzeba. Ale moja omega jest wymagająca. Więc... Mam jakieś cele. Bo muszę zrobić coś dla niego. I to dość nowe. Specyficzne uczucie. Dążyć do czegoś. Mieć jakieś cele. Coś w rodzaju... Ambicji. Bezpieczeństwo i dobrobyt dla Erisa. To dobry cel. Tak myślę. Choć to, że tak o tym myślę nieco mnie niepokoi. W końcu nie zostałem stworzony do takich rzeczy.

Powinienem być sam, gdyż nie nadaje się do tego, by z kimś być. Ale już jestem z Erisem. Więc muszę się starać, by być chociaż znośnym. By nie było mu źle. To dezorientujące i niekiedy trudne. Jednak... Chyba opłacalne. Bo gdy udaje mi się zrobić coś dobrze, wtedy się uśmiecha. A to dość... Przyjemne.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top