Rozdział LX - Daren

26 listopada

To mój dom. Moje leże. Nie powinienem wahać się przed wejściem do własnego domu. A jednak waham się, bo nie jestem pewien, co tam zastanę.

Byłem w wiosce tylko przez chwilę i jedyna osoba, z jaką rozmawiałem to Flynn. Uznałem, że on będzie miał pewne podstawowe informacje na temat sytuacji, a jednocześnie nie będzie miał sił na gadanie o moim nie do końca odpowiednim zachowaniu. Dowiedziałem się tylko tyle, że na obecną chwilę zarówno Eris, jak i szczeniak żyją. Wiedząc to, ruszyłem w stronę domu bez dalszej zwłoki. Już i tak nieco mnie poniosło. Jednak straciłem poczucie czasu. Spędziłem większość tego czasu w wilczej formie i zdecydowanie pomogło mi to nieco otrząsnąć się z... szoku wywołanego ostatnimi wydarzeniami.

Widziałem po drodze Hildę wracającą do wioski. Ona na szczęście mnie nie zauważyła. Podejrzewam więc, że nie mamy już żadnych gości. Przynajmniej chwilowo. Eris powinien być sam. To dobrze. Tak będzie łatwiej. Gdybym natknął się na Hildę, musiałbym wysłuchiwać jej narzekania przez co najmniej godzinę.

Wiem, że robię źle i nie trzeba mi tego tłumaczyć. To byłoby tylko marnowaniem czasu. Podjąłem swoje decyzje i jestem przygotowany na ich konsekwencje. Mimo to wahałem się nieco przed zrobieniem kolejnego kroku.

Nasłuchiwałem, ale ze środka nie dobiegały żadne hałasy. Nie działo się więc nic tragicznego. W teorii. Nie miałem żadnych powodów, by dłużej zwlekać. Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi.

Nic się nie zmieniło od ostatniego czasu, gdy tu byłem. W kuchni było pusto i wręcz niepokojąco cicho. Przywykłem do tego, że Eris spędza tu pół dnia i jeśli akurat nic konkretnego nie robi, to gada, gdy tylko zobaczy kogoś w zasięgu wzroku. Jedyne co zwróciło moją uwagę to, że po raz pierwszy od bardzo dawna panował tu niewielki, ale jednak bałagan. Nie było bardzo źle, ale w porównaniu do tego, do czego przywykłem, było zdecydowanie niechlujnie.

Eris zawsze sprzątał wszystko wręcz do przesady, więc było to coś zdecydowanie niezwykłego. Nie jestem pewny jak to interpretować, ale zakładam, że to normalne biorąc pod uwagę okoliczności. Na pewno jest bardzo zmęczony.

Nie jestem pewny, co teraz robi, ale prawdopodobnie jest w sypialni. Na pewno jest w środku, bo w jakiś sposób odczuwam jego bliskość. Mój wilk jest jakby spokojniejszy. Po raz pierwszy od dawna. Od kiedy wybiegłem z domu, by sprowadzić pomoc. Od kiedy go zostawiłem. Eris zdecydowanie jest gdzieś w domu, a skoro jeszcze tu nie przyszedł, to nie wie, że ja też tu jestem. Może śpi. W takim wypadku nie powinienem mu przeszkadzać. Dlatego zająłem się czymś w miarę pożytecznym.

Skoro już tu jestem i nie mam nic do roboty, to nie zamierzam siedzieć i czekać bezczynnie. Zwłaszcza gdy w domu jest dużo do zrobienia. Pozmywałem naczynia, wytarłem blaty i zamiotłem podłogę. Te trzy rzeczy wydawały się najbardziej oczywiste i widoczne. Nie jestem w tym tak dokładny jak Eris, jednak przez wiele lat mieszkałem sam i zachowywałem pewien porządek. Lubię, gdy panuje czystość, choć nie zaglądam w każdy kąt i nie szukam najmniejszego, ledwo widocznego zabrudzenia do wyczyszczenia jak co niektórzy.

Gdy Eris się tu pojawił, przejął wszystko na siebie, głównie dlatego, że nie miał nic lepszego do roboty, a jednocześnie ja mogłem dzięki temu skupić się na innych rzeczach. Nigdy jednak nie uważałem, by sprzątanie swojego własnego bałaganu w jakikolwiek sposób mi umniejszało. Choć... Możliwe, że kiedyś powiedziałem Erisowi, że nadaje się tylko do tego.

Omegi są słabe. W porównaniu do alf czy nawet męskich bet nie radzą sobie tak dobrze w chociażby polowaniu. Są też znacznie słabsze od nas, więc ciężka praca fizyczna nie jest dla nich. Jedyne omegi, jakie znałem, siedziały całymi dniami w domu, sprzątały, gotowały i zajmowały się dziećmi. Czasem pracowały na polu lub przy mniej siłowych pracach. Szyły, dziergały i tym podobne. Czasem zajmowały się innymi samicami jako akuszerki czy zielarki. Uznałem więc, że tylko do tego się nadają, zwłaszcza że wszyscy wydawali się myśleć tak samo. Najwyraźniej w innych rejonach świata tak nie myślą. I najwyraźniej wcale nie jest tak, jak mi się wydawało.

Gdy skończyłem sprzątanie, przygotowałem sobie prostą kanapkę, zjadłem ją i uznałem, że zagotuję wodę na coś ciepłego do wypicia. Zalałem sobie suszoną miętę i dosłyszałem ciche skrzypienie. Drzwi od sypialni otworzyły się bardzo powoli i po chwili wychylił się zza nich Eris. Wydawał się nieco przestraszony, co mnie zaniepokoiło, ale już po chwili uśmiechnął się, co nieco bardziej mnie zaniepokoiło.

- Daren... wróciłeś!

- Tak. Wróciłem.

Wszedł do kuchni i powoli zamknął za sobą drzwi. Szybko otaksowałem go wzrokiem. Schudł bardzo gwałtownie. Jest blady i ma podkrążone oczy. Ubrany był jednak schludnie i chyba w miarę o siebie dba. To dobrze. Martwi mnie jednak jego waga.

- Kiedy wróciłeś?

- Niedawno.

- Czemu nie powiedziałeś?

- Uznałem, że śpisz i nie zamierzałem cię budzić.

- Tylko chwilę się zdrzemnąłem. Przed chwilą nakarmiłem małą i zasnęła, więc skorzystałem z okazji. Spotkałeś po drodze Hildę?

- ... Nie.

- Wyszła chyba dość niedawno. Nie jestem pewien, ile spałem, ale chyba niezbyt dużo. Hilda pomogła mi dziś nieco się pozbierać, ale musiała wracać do swoich pociech.

- Rozumiem.

Przyglądał mi się. Oczy mu błyszczą. Nie widzę w nim nawet odrobiny złości. To takie... Niepokojące. Powinien być wściekły. Zostawiłem go zupełnie samego. Na kilka dni. Tuż po porodzie, który z tego, co mi wiadomo, okazał się bardzo trudny. Jestem pewien, że czyszczono ten dom już kilka razy, a jednak gdy Eris otworzył drzwi do sypialni, poczułem zapach jego krwi. Powinien już dawno mnie zwyzywać i prawdopodobnie czymś we mnie rzucić. Tymczasem stał tak nieporadnie i... Cieszył się. Najwyraźniej był szczerze szczęśliwy, widząc mnie. To nie jest normalne. Jest z nim gorzej, niż się obawiałem.

- Gdzie byłeś? Martwiłem się trochę o ciebie. Zniknąłeś bez uprzedzenia.

- Polowałem. W pobliskich lasach. I tych nieco dalszych.

- Rozumiem. Tak właśnie myślałem. Lubisz to robić, gdy jesteś zdenerwowany. To taki twój nawyk.

- Jak się czujesz?

- Dobrze. Wiem, że na to nie wygląda, ale naprawdę czuję się dużo lepiej niż jeszcze dwa dni temu. Wszystko się już zaleczyło. Przynajmniej tak powierzchownie. Dalej trochę boli, ale mogę poruszać się swobodnie. Przez pierwsze dwa dni ledwo mogłem wstać z łóżka. Jem dużo, choć tego po mnie nie widać. Hilda mówi, że potrzeba trochę czasu nim zacznie po mnie być widać te dobre zmiany. Dopiero odzyskuję pełnię sił. Ale przez to, że dość słabo sypiam, dzieje się to dość wolno. Tak naprawdę tylko ze snem mam teraz problemy. Muszę pilnować małej. Jest bardzo cicha. Nigdy nie wiem, kiedy jest obudzona. I muszę pilnować czasu. Je mało, ale bardzo często. Karmię ją co trzy lub cztery godziny. Ciężko w takich okolicznościach się wyspać. Colla i Hilda mi pomagają. Chcieli, żebym przeniósł się do wioski, ale Zora zaleciła, by nie przenosić małej. Jest na to zbyt zimno. Muszę też pilnować, by w palenisku ciągle się paliło. Żeby temperatura w domu nie spadła za bardzo. To dużo do zrobienia. Przynajmniej chwilowo to dla mnie dość dużo... Ale daję radę. Jakoś... Jakoś sobie radzę.

- ... Nie wyglądasz, jakbyś sobie radził.

- To tylko pozory.

- Rozumiem. W takim razie muszę narąbać więcej drwa na opał. Żeby na pewno nie zabrakło.

- A właśnie. Hilda ugotowała gulasz. Mogę ci odgrzać.

- To raczej ty powinieneś coś zjeść.

- Jadłem. Zanim Hilda wyszła, upewniła się, że opróżnienię co najmniej jeden talerz. Nie martw się o mnie. Naprawdę dobrze sobie radzę jak na te okoliczności.

- A jakie są okoliczności?

- ... To było okropne Daren. Gorsze niż sądziłem. Zora i Hilda twierdzą, że pomimo tego, że dziecko było małe, mój poród był jednym z tych trudniejszych. Były pewne komplikacje, przez co wszystko się przedłużyło. Straciłem dużo krwi i... Chyba nie jestem zbyt odporny na ból. To było bardzo... Bardzo bolesne. Ale już jest dobrze. Ból niemal się skończył. Niedługo znów będę zdrowy i pełny sił. Niemniej... Dalej czuję się, jakbym znów miał tego doświadczyć i nieco mnie to przeraża. Nie wiedziałem, że coś może tak boleć. Wiem, że sam sobie zgotowałem taki los, ale mimo to... Wciąż nieco to przeżywam.

- To dość sensowne.

- Tak. Chyba tak. A poza tym... To stresujące. To, że wszystko jest dalej takie niepewne. Chciałbym móc spać spokojnie, ale nie mogę, bo cały czas się boję. I... Tęskniłem za tobą. Bardzo. Myślałem już, że nie wrócisz. Że mnie zostawiłeś. Brakowało mi ciebie.

- ... Przepraszam. Zdaję sobie sprawę z tego, że było to samolubne. Zrobiłem to tylko i wyłącznie dla siebie i swojego komfortu i zostawiłem cię zupełnie samego. Z tym wszystkim. Wiem, że to dużo. I nie dziwi mnie to, że jesteś przytłoczony.

- To praca dla dwóch, wiesz? Dla ojca i matki. A ja jestem sam. Oczywiście Colla i Hilda mi pomagają, ale to nie to samo. Brakuje mi ciebie. Brakuje mi... Twojego wsparcia.

- Wiem. Zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę.

- A jednak zostawiłeś mnie samego.

- Tak. I przepraszam za to. Zrobiłem to świadomie. Jednak ta decyzja wynikała z moich słabości.

- Domyśliłem się tego wszystkiego. Zdaję sobie sprawę z sytuacji. Lepiej niż ci się wydaje.

Łączy nas więź. Być może dlatego jest względem mnie taki wyrozumiały. Może rzeczywiście rozumie mnie lepiej niż ja sam siebie rozumiem. Omega przez chwilę stąpał nerwowo, po czym nagle odetchnął głęboko.

- Pokażę ci ją. Naszą córeczkę. Musisz zobaczyć, jaka jest śliczna.

Omega nie czekał na moją odpowiedź. Właściwie chyba uznał, że nie mam w tym wypadku prawa głosu. Udał się do sypialni i wrócił dopiero po kilku minutach, trzymając w rękach szczenię, choć widać było tylko jasny materiał, w który było zawinięte. Eris usiadł na krześle tuż obok mnie i zaczął powoli odsuwać materiał, aż szczenię stało się lepiej widoczne. Było małe. W swojej pośredniej formie. Wyglądało słabo. Nie wydawało żadnego dźwięku. Po prostu spało.

- Płakało?

- Nie. Zora mówi, że to nic dziwnego. W końcu jest teraz bardziej wilczkiem niż ludzkim niemowlęciem.

- Jest słabe. Zbyt słabe, by chociażby okazać, że potrzebuje jedzenia.

- Tak, ale z czasem nabierze sił. Na razie ma ledwo pięć dni. Podrośnie nieco i będzie silną dziewczynką.

- Ona nie urośnie. Jest słaba. Prędzej czy później jej drobne ciało przestanie funkcjonować. Nie powinieneś się przywiązywać.

- O czym ty mówisz? Ma się dobrze.

- Skoro ma się dobrze to dlaczego nie śpisz? Ktoś inny mógłby się nią zajmować. Nie chcesz spać. Bo boisz się, że gdy będziesz spać, ona odejdzie. Więź działa w dwie strony. Ty wiesz, w jaki sposób myślę, ale ja wiem, w jaki sposób myślisz ty. Hilda i Colla nocowaliby tu, gdybyś im na to pozwolił, ale chcesz opiekować się nią sam, żeby przypadkiem nie przegapić momentu, w którym odejdzie.

- ... Jesteś okrutny. Nawet jeśli to prawda, nie musisz tego mówić. To nasza córka. Nie możesz potępiać mnie za to, że cieszę się, że żyje.

- Skup się na sobie. Nie na szczeniaku, który nie ma szans na przeżycie.

- Zora mówi, że ma szanse przeżyć. Twierdzi, że najgorsze już minęło. Przeżyła już prawie tydzień. Gdy przeżyje tydzień, będę błagać Matkę Naturę, by podarowała jej kolejny. A później jeszcze jeden. Aż w końcu będzie miała miesiąc i będę mógł przestać się o nią bać. Na razie jednak... Będę przy niej czuwał. Bo to moje ukochane dziecko i cieszę się każdą sekundą jej życia. To też twoja córka i powinieneś ją zaakceptować. Nadać jej imię.

- Nie nadam imienia szczeniakowi, który zaraz umrze.

- W takim razie ja ją nazwę. Za dwa lub trzy tygodnie odbędzie się jej ceremonia imienia. I sam wybiorę imię. Myślę, że Ruta będzie jej pasować.

Eris okrył szczenię i odszedł. Zamknął się w sypialni. Znów byłem zbyt oschły. Ale jak mam zareagować wiedząc, że ten szczeniak nie przeżyje. Jest taki sam jak ona. Ona była nawet większa. Silniejsza. A i tak umarła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top