Rozdział LII - Eris

1 września

Nie wierzę, że do tego doszło. Przecież to jakaś farsa. Kto w ogóle tak rozwiązuje problemy? Przecież to takie... Głupie. Głupie północne alfy i ich tradycje pełne przemocy i niepotrzebnego rozlewu krwi. To kompletnie bezsensowne. A ja nie mogę nic na to poradzić, ponieważ to ich ziemie i ich tradycje. Zresztą... to moja wina. To wszystko dzieje się przeze mnie. Nie tak miało być. Plan był zupełnie inny i nie było tam miejsca na jakieś durne pojedynki.

Miałem zyskać sojusznika i zapewnić sobie wierność kogoś z zewnątrz. A to wszystko miało pozostać między nami. Taki tajny układ, który miał mi się opłacić w przyszłości. Myślę, że można to było nazwać nawet swego rodzaju inwestycją. Jednak... Być może trochę spieprzyłem sprawę. Co prawda nie jest tak, że wszystko się posypało. Być może jeszcze będzie z tego coś dobrego... Jednak... Nie wiem już, czy to będzie takie opłacalne.

Mogłem się spodziewać, że wszystko się posypie. A jednak liczyłem na to, że okażą się w miarę rozsądni. Skąd miałem wiedzieć, że zaryzykują i nas oskarżą. Uważam, że to było trochę bezczelne z ich strony. Rolf im uciekł. A więc to, co mówią to tylko insynuacje. Są prawdziwe... Ale oni o tym nie wiedzą. To tylko ich podejrzenia. A jednak przyszli tu i sprawiają kłopoty. Oskarżają nas o to, że mu pomogliśmy, jednak nie mają zbyt wielu podstaw, by wysnuwać takie oskarżenia. Robią to tylko dlatego, że w chcą konfliktu i jest to dla nich odpowiednia wymówka.

W dodatku Daren wyznał im prawdę. Rozumiem, dlaczego to zrobił. W końcu, jeśli dorwaliby Rolfa i znali prawdę to kłamanie przyniosłoby tylko więcej kłopotów. Tak więc postąpił ostrożnie i uniknął niepotrzebnego ryzyka. Zwłaszcza że i tak by nam pewnie nie uwierzyli. Daren postąpił więc słusznie. Niemniej... Nie tak miało być.

Rolf miał zniknąć i pojawić się w naszym życiu dopiero jako nowy przywódca tego przeklętego stada. Miał zacząć wprowadzać tam zmiany, które sprawią, że będzie godnym sojusznikiem. Miał być podporą do zmian, które ja wprowadzę tutaj, gdy już przejmę władzę jako Luna. A Daren będzie Alfą i wprowadzi je dla mnie. Rolf miał być pomocny. Tymczasem nie ma go. Nie wiem, gdzie jest. Nie wiem, czy żyje. Skoro go nie dopadli, to pewnie żyje. Jednak nie mogę mieć pewności. W każdym razie na pewno nie odzyskał swojego stada. Wiem to, bo są tu jego przedstawiciele. A więc przynajmniej chwilowo wygląda na nietrafioną inwestycję. W dodatku przez niego mój alfa teraz ryzykuje życie. Cholerny Rolf i jego ambicje, których nie spełnia.

Daren nic nie mówił mi o pojedynku, aż do dnia tuż przed tym, jak miał się odbyć. Z pełną obojętnością stwierdził, że jutro stoczy pojedynek z przedstawicielem górskiego stada. Tak mnie tym zaskoczył, że na początku średnio to do mnie dotarło. A gdy w pełni zrozumiałem, co właśnie powiedział, nie wiedziałem jak mam na to zareagować. Próbowałem przemówić mu do rozsądku i wytłumaczyć, że nie może się tak narażać. Powtarzał tylko, że to jedyny sposób, by naprawić to, co zrobiłem. I nie mogłem dalej się z nim kłócić, bo miał rację.

To wszystko moja wina. Przeze mnie Daren musi ryzykować swoje życie. Musi ochronić to stado przed potencjalnym konfliktem. A ten może się zacząć przeze mnie. Oczywiście Daren na pewno wygra pojedynek. Jest silny. W sumie nie widziałem go jeszcze w akcji. Nie tak bezpośrednio... Ale na pewno jest silniejszy od tego, kogo tu przysłali. Niemniej... Mój alfa może dziś umrzeć.

Daren kazał mi zostać w domu, ale nie zamierzam grzecznie czekać na informacje o tym, czy jestem już wdową. Powinienem być przy nim. Chociaż tyle mogę zrobić. Dlatego wsiadłem na konia i udałem się do wioski. Byłem tu już kilka razy, odkąd okazało się, że mój teść wie o mojej ciąży. Nie było już powodu, by się ukrywać. I tak nie bywałem tu zbyt często, gdyż nie miałem sił na takie podróże.

Gdy dotarłem na miejsce, panowało lekkie zamieszanie. Było to swego rodzaju wydarzenie i każdy chciał to zobaczyć. Czułem się nieco zagubiony, jednak nie trwało to długo. Colla musi mieć jakiś szósty zmysł, ponieważ niemal natychmiast znalazł się przy mnie.

- Eris co ty tutaj robisz? To niebezpieczne.

- Niebezpieczne? Nic mi nie grozi. To Daren będzie w niebezpieczeństwie. Muszę tu być. Przecież nie zostawię go samego.

Colla nie wydawał się przekonany. Ewidentnie uważał mnie za kłopotliwego.

- Twoja obecność nic nie zmieni. A stres na pewno nie będzie dla ciebie dobry.

- Nie stresuję się. Przyszedłem tu tylko po to, by uściskać mojego alfę jak już wygra. Bo wygra.

- Oczywiście, że wygra. Nie kłam jednak, że nie jesteś przerażony. Śmierdzisz strachem. Ponadto... Eris... Nie powinieneś oglądać pojedynku. To może być dość krwawe. W twoim stanie to nie jest najlepsze widowisko do oglądania.

- Widziałem już śmierć. Nie przeraża mnie.

- Każdy z nas widział śmierć. Jest wszędzie wokół. Jednak patrzenie jak twój partner cierpi to coś innego. Łączy was więź. To nie będzie łatwe. Ponadto północne pojedynki bywają... Jakby to ująć... To dwie alfy. Nikt ich nie będzie ograniczać. Co jakiś czas się zdarza, że jakaś osoba trzecia zginie. Więc zrób mi tę przysługę i chodźmy do mnie. Przeczekamy tam to wszystko.

- Muszę porozmawiać z Darenem.

- Nie porozmawiasz z nim. Gdy ostatnio go widziałem, szykował się do walki.

- Nie miała zacząć się o zmierzchu?

- Miała. Ale ten alfa, którego przysłali, okazał się strasznie narwany i przez jakąś godzinę warczeli na siebie i grozili sobie zabójczymi spojrzeniami. Aż w końcu przesunięto czas walki.

- To znaczy, że już walczą?

- Jakiś kwadrans. Co najmniej. Nie chciałem tego oglądać, więc przyszedłem tutaj. I dobrze, bo cię znalazłem.

- Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś!? Muszę tam iść!

- Bo nie chciałem, żebyś tam szedł. I dobrze mi szło. Stoimy tu od kilku minut.

- Zaprowadź mnie tam.

- Na pewno tego chcesz? Będzie krwawo.

- Tak. Gdzie odbywa się walka?

- W lesie. Tak jak za starych dobrych czasów.

- Muszę to zobaczyć. Na własne oczy.

Colla chyba nie miał sił, by się ze mną kłócić. Niemniej zdecydowanie nie był zadowolony.

- No dobrze. Chodźmy więc.

Spóźniłem się. Chciałem porozmawiać z Darenem przed pojedynkiem. Powiedzieć mu kilka rzeczy, których nie miałem okazji powiedzieć mu wcześniej. Chciałem powiedzieć mu, że go kocham. Że nieważne co się między nami ostatnio działo, jest moim partnerem i jest dla mnie bardzo ważny. Chciałem go przeprosić za to, że ściągnąłem na niego ten ciężar. Chciałem zapewnić go, że będę go kochać. Chciałem... Życzyć mu powodzenia.

Jeśli coś mu się dziś stanie stracę wszystko i to wyłącznie z mojej winy. Martwię się o niego. Jeśli mu się nie uda... Na pewno mu się uda. Ale jeśli przegra... Chciałbym, chociaż móc coś mu wcześniej powiedzieć. Żeby był pewien, że... Że mi na nim zależy.

Colla poprowadził mnie na obrzeża wioski. Po drodze mijaliśmy wielu członków stada. Byliśmy już blisko, gdy nagle rozległy się szumy i okrzyki. Trudno było powiedzieć, z czego wynikały. Pewne było to, że wydarzyło się coś ważnego.

Przyspieszyliśmy i zaczęliśmy przeciskać się przez tłum, aż dotarliśmy na sam przód. Wszyscy zebrali się wokół dużej polany, na której środku toczyło się widowisko.

Oba wilki były ogromne. Widziałem wiele wilczych form. Moja była co najmniej o połowę mniejsza. Wyglądałbym przy nich jak szczeniak. Od razu rozpoznałem w białym wilku Darena. Większość jego sierści była co prawda pokryta czerwienią jednak gdzieniegdzie przebijała się srebrzysta biel. Był... Pięknym wilkiem. Prawdziwym drapieżnikiem. Rozumiałem już, dlaczego wzbudzał lęk i szacunek wśród swojego stada. Drugi wilk był ciemnobrązowy i równie zakrwawiony. Także wyglądał na silnego. Dorównywał Darenowi wielkością, a jednak... przegrywał.

Wystarczyło kilka sekund obserwacji, by moje serce nieco się uspokoiło. Drugi alfa był w defensywie. Wyglądało na to, że Daren prawie wyrwał mu nogę ze stawów. Był już prawie martwy. Daren pewnie mógłby wykończyć go w każdej chwili, ale był ostrożny, za co byłem mu wdzięczny.

- Daren wygra prawda? Musi wygrać.

- Ta walka jest już skończona. Eris, spójrz na mnie.

- Co się stało?

Colla spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się delikatnie. To był jeden z jego rzadkich uśmiechów.

- Po prostu teraz będzie krwawo.

Nie wiem, co było bardziej mrożące krew w żyłach. Dźwięki rozrywanego ciała i skomlenie zarzynanej zwierzyny czy może to, co zobaczyłem, gdy ponownie spojrzałem na pole walki. Było już po wszystkim. Daren wygrał. Zapadła cisza. Nie było już słychać żadnego skomlenia. Dopiero po chwili cztery osoby wyszły przed szereg. Tylko dwójkę znałem. Raul i Grant. Dwie osoby z naszego stada i dwójka obcych. Zostali wybrani, aby potwierdzić zwycięstwo i uczynić je oficjalnym. To Raul pierwszy zabrał głos.

- Jak widać, zwycięzcą tego pojedynku został Daren. Gratulację bracie. A teraz wracając do ważnych rzeczy... W takim wypadku możecie opuścić nasze ziemie i przekazać swojemu Alfie, że nie ma już żadnych podstaw, by nam grozić. Ta sprawa została rozwiązana. Niech też zastanowi się dwa razy, nim będzie nam rzucać wyzwanie. Jak widzicie nie, jesteśmy słabym stadem. To nasz przyszły Alfa. Myślicie, że wasz może się z nim mierzyć?

Odpowiedział mu obcy mężczyzna o ciemnych włosach.

- Omówimy to, co tutaj zaszło z naszym Alfą. I odejdziemy. Zabierzemy naszego poległego z nami.

- Oczywiście. Nie jest nam do niczego potrzebny.

Nie obchodziła mnie ich pogawędka. Liczył się Daren. Byłem pewien, że jest ranny. Potrzebował pomocy. Nie było to chyba nic poważnego, jednak... To oczywiste, że się martwię. Cierpiał. Cierpiał z mojej winy. A ja nie mogłem tak po prostu pobiec do niego i go przytulić. To byłoby nieodpowiednie. Miałby przeze mnie kolejne problemy.

Dlatego czekałem. Choć bardzo niecierpliwie. Obserwowałem. Gdy obcy zbliżyli się do ciała, Daren ruszył w stronę swojego brata. Zaczął się zmieniać. Mimo ran i osłabienia zrobił to tak płynnie, że nie musiał nawet się zatrzymywać. Po chwili stał tam zupełnie nagi i poryty krwią. Raul podał mu płaszcz, którym Daren od razu się okrył. I nagle spojrzał na mnie.

Chyba nie powinno mnie dziwić, że wypatrzył mnie w tym tłumie. W końcu łączyła nas więź. Ruszył w moją stronę i choć wyglądał na rozgniewanego, nie obawiałem się jego złości. Liczyło się tylko to, że żyje. Wygrał. Jest już bezpieczny. Tylko to się liczy. Mój alfa jest tutaj. Wróci do domu i będę mógł go przytulić.

- Miałeś zostać w domu.

- Martwiłem się o ciebie. Nie możesz oczekiwać ode mnie, że będę siedzieć w domu, gdy ty walczysz na śmierć i życie.

- Nigdy nie robisz tego, czego od ciebie oczekuję.

- Taki już jestem. Jak się czujesz? Jesteś ranny.

- To nic takiego. Zaraz znachor mnie opatrzy. Wszystko się zagoi.

- Jak wrócisz do domu, to upewnię się, że tak właśnie będzie. Mam jeszcze maści i napary od mamy. Przypilnuję, żeby wszystko ładnie się goiło.

- Dziś zostaję w wiosce.

- Dlaczego?

- Podróż do domu będzie męcząca.

- W takim razie ja też zostanę.

- Ty powinieneś być w domu. Myślałem, że zależy ci na tym twoim szczeniaku.

- Zależy. Ale nie ma znaczenia czy będę tam, czy tutaj. Zatrzymam się u Colli i Flynna.

Daren na krótką chwilę zerknął za siebie. Mogłem dostrzec moment, w którym jego nastrój się zmienił.

- ... Niech będzie. Zostań.

- Dziwnie szybko się zgodziłeś.

- Być może będzie lepiej, jak zostaniesz tutaj. Dopóki tamta dwójka nie znajdzie się gdzieś daleko.

Również spojrzałem na tych dwóch obcych. Cóż... Może rzeczywiście poczekam, aż znikną z naszych terenów. W końcu to nasi wrogowie. A ich Alfa to jakiś skończony dupek. Trudno powiedzieć co mogą zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top