Rozdział II - Ross
22 maja
Zawsze uważałem się za bardzo otwartą osobę. Chyba nic mnie już nigdy nie zaskoczy.
Zaczęło się od tego, jak Noach wyznał, że za swoją drugą połowę wybrał omegę taką jak on. Pomyślałem sobie wtedy, że jeszcze czegoś takiego nie widziałem, ale w sumie czemu by nie. Pasowali do siebie. Pod względem charakteru, ale w sumie i wyglądali razem całkiem... No fajnie się patrzyło. W każdym razie nie było to dla mnie szokiem. Zaskoczeniem tak. Ale nie siedziało mi to w głowie zbyt długo. Stwierdziłem, że jest, jak jest i przeszedłem, jak to mówią do porządku dziennego.
Jak Linadel przyprowadził do stada ludzką kobietę i jakieś ludzkie dzieciaki to też niezbyt się tym przejąłem. Bo w sumie czemu by nie. Ludzie nie różnią się od nas aż tak bardzo. Nasza Luna jest w połowie człowiekiem. Wilkołak i człowiek to częściej spotykane połączenie niż omega i omega więc chyba nie powinno aż tak dziwić. Mnie już nie dziwiło. Linadel znalazł sobie kobietę. Uznałem, że to dobrze i nie myślałem nad tym długo.
To, że Cecil i Noach przygarnęli te ludzkie dzieci, było dla mnie dość oczywiste. Nie spodziewałbym się niczego innego. Pasują tam. Nie wiem, co więcej miałbym powiedzieć. W żaden sposób mnie to nie dotknęło i nie wiem, czemu ktoś miałby mieć do tego pretensje. Jest, jak jest. Po co się nad tym głowić.
Gdy Raul zaczął się do mnie bezczelnie dobierać, mimo że on jest alfą i tak się składa, że ja też jestem alfą, to akurat nasza płeć jedna czy druga nie miała zbytnio znaczenia. Alfy już wcześniej były w polu mojego zainteresowania i jakoś tak nie wiem, kiedy w ogóle przyjąłem to do wiadomości. Po prostu pewnego dnia zorientowałem się, że podziwiam zarówno omegowe, betowe, jak i alfie tyłki i nie postrzegam ich jakoś bardzo inaczej. Ładny tyłek to ładny tyłek. Jest, jak jest. Po co się rozdrabniać.
Tak więc najwyraźniej jestem osobą, która przyjmuje nowe informacje w tym te zaskakujące dość dobrze. Dopóki nikt nikogo nie krzywdzi, to co ja się będę głowił czy pultał. Życie jest za krótkie, by nad takimi rzeczami rozmyślać. Trzeba tylko to zaakceptować i iść dalej.
Być może właśnie dlatego, gdy Raul podał mi linę i kazał się związać, to nie zastanawiałem się długo i go związałem. Być może powinienem, chociaż się zawahać, ale będąc szczerym, to nawet tego nie rozważałem. Skoro chce, to co ja będę mu odmawiać. I jak zawsze nic złego nie wynikło z mojej akceptacji. Właściwe to... Wszystko toczyło się dobrze. A przynajmniej nie narzekałem. Raul też nie. Choć nie jestem pewien czy nie próbował. Kazał też włożyć sobie knebel w usta więc trudno powiedzieć. Ale nie wyglądał, jakby narzekał. Było wręcz przeciwnie.
Nawet teraz wyglądał na wyraźnie zadowolonego. Choć zdecydowanie już nieco zmęczonego. Dlatego postanowiłem, że chyba nie ma co tego przeciągać. I tak długo nam się zeszło.
Złapałem go mocniej w biodrach. Raul kilkakrotnie podkreślał, że nie muszę przy nim kontrolować swojej siły. Poza tym... Dobrze reagował, gdy jej nie kontrolowałem. Na przykład teraz. Wystarczyło, że mocno zacisnąłem dłonie na jego ciele i jęknął w sposób, który nie sugerował, by go to bolało, a raczej wywołało inne doznania... Choć pewnie też bolało.
Zdecydowany, żeby to zakończyć, zacząłem wchodzić w niego szybciej i mocniej. Jako że miałem doskonały widok na jego twarz, mogłem dostrzec wyraz rozkoszy. Dowód, że mu się podobało. Jęki i westchnienia nieco tłumił knebel, ale to jak mocno zaciskał na nim zęby, było dość satysfakcjonujące. To jak się wyginał i próbował uwolnić ręce, też było miłe dla oczu. Nie przestawałem ani nie zwalniałem tempa, dopóki nie zadrżał pode mną z rozkoszy. Tuż po tym i ja skończyłem... W środku. Tak jak mi zawczasu pozwolił. Zresztą... Był to już któryś raz z rzędu, więc wątpię, by na samym końcu nagle zmienił zdanie.
Pozwoliłem sobie złapać oddech i jeszcze chwilę popodziwiać widoki. Raul wyglądał uroczo. To jak dwie zupełnie różne osoby. Na co dzień jest oazą spokoju. Ma dumny i pewny siebie wyraz twarzy. Błysk groźby w oczach. Jest pod każdym względem dominującym i uwielbiającym kontrolę alfą.
Tymczasem teraz leży pode mną. Spocony. Z łzami w oczach. Lekko zaśliniony. W każdym razie bardzo bezbronny. I w sumie mógłbym robić z nim, co bym chciał. Na razie głównie sugerowałem się tym, co mówił, ale pozwolił mi działać na własną rękę. Choć przyznam szczerze, że nie wiem, co jeszcze miałbym zrobić.
Wiązanie i kneblowanie wydawało mi się dość nietypowym pomysłem i nie wiem, co miałoby to przebić. Choć nam wrażenia, że Raul wie. W każdym razie, choć robiłem to tak, jak on chciał, nie czułem się z tym jakoś bardzo źle. Właściwie to wręcz przeciwnie. Było przyjemnie. A ja jestem otwartym człowiekiem. Jak będzie chciał spróbować czegoś jeszcze, to nie zamierzam się jakoś zbytnio buntować. No, chyba że wymyśli coś naprawdę specyficznego. Ja też mam swoje granice.
Jako że był to już koniec, rozwiązałem węzeł i w pierwszej kolejności zdjąłem ten knebel. Raul złapał głęboki oddech i nie powiem, wyglądał przy tym bardzo seksownie. Następnie spojrzał na mnie i uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.
- W takich chwilach cieszę się, że nie wyrzuciłem cię za drzwi.
- Czyli mam rozumieć, że się podobało?
- Jesteś posłuszny. I szybko się uczysz. I jesteś zaangażowany.
- No cóż... Mamy podobne zainteresowania. Inne techniki... Ale chętnie uczę się nowych rzeczy.
- Świetnie. A teraz mnie rozwiąż.
Jak powiedział, tak też zrobiłem, choć było to nieco trudne. Musiałem użyć dobrej liny i zrobić porządne węzły, żeby ich nie rozerwał. Uznał, że to zepsułoby zabawę i jego nastrój. A Raul jest... Trudny. Gdy ma dobry nastrój. Gdy ma zły, to tym bardziej nie jest dobrze. Naprawdę nie jest dobrze.
Alfa jęknął lekko, gdy odzyskał wolność. Potarł dłońmi zaczerwienione nadgarstki i inne miejsca, w których lina wyrządziła lekkie szkody. To wilkołak więc jutro po tych śladach nic nie zostanie. Nawet te miejsca, w których pojawiła się krew, do wieczora będą pewnie zagojone. Nie było to nic wielkiego zwłaszcza dla kogoś takiego jak my. Niemniej... Na pewno było bolesne. A Raul nie wydawał się tym przejmować. Jak już to... Chyba działało to na niego bardziej pobudzająco.
Alfa przeciągnął się, prezentując swoje dobrze zbudowane, choć jak na alfę dość smukłe ciało, po czym położył się wygodnie na łóżku. Wciąż miał zarumienione policzki. I różne ciecze na swoim ciele. Rozkoszny widok.
- czujesz się usatysfakcjonowany Ross?
- Jak najbardziej. Dlaczego pytasz?
- Nie jestem samolubny, by myśleć tylko o sobie. Co prawda wygląda na to, że jesteś, ale wolę się upewnić. W końcu... To umowa. Oboje musimy spełnić warunki.
- Cóż... Spełniłeś swoje... Pięć razy.
- Doskonale. Możesz zostać, jeśli chcesz.
Jest w dobrym humorze. Zazwyczaj nie pozwala mi zostać. Nie zamierzam marnować takiej okazji. Położyłem się wygodnie na drugiej połowie dużego łóżka i przeciągnąłem zmęczony, ale zadowolony.
- Te liny... To... Masz już w tym jakieś doświadczenie?
- Raz miałem związane nadgarstki.
- Och... Chwila... Nie mówiłeś przypadkiem, że jestem twoim pierwszym?
- Pierwszym, który miał mnie w ten sposób. Z innymi robiłem to ustami... Rękoma... Jakiś problem.
- Nie. Po prostu byłem zdezorientowany.
- Nie palili się do czegoś więcej. Szkoda. Choć przyznam, że prawdopodobnie nie stanęliby na wysokości zadania. Niestety nie ma tu zbyt wielkiego wyboru. Przynajmniej dla mnie.
- No tak... Czyli w sumie te liny to był bardziej taki eksperyment.
- W zasadzie to tak.
- Fajnie. Trzeba mieć jakieś hobby. Realizować się w czymś. Takie tam.
- Muszę cię pochwalić. Nie spodziewałem się, że zrobisz to dobrze. Tak jak sobie zaplanowałem. A przynajmniej nie za pierwszym razem.
- Starałem się.
- Przyznam, że wydawało mi się, że będziesz bardziej... Zdystansowany do takich rzeczy.
- W jakim sensie?
- Że będziesz jęczał, że nie będziesz sprawiał mi bólu, bo to złe i się o mnie troszczysz.
- E tam. Nie lubię krzywdzić innych. Ale ty nie wyglądałeś na skrzywdzonego więc co mi tam.
- Ciekawe podejście.
- Jestem prostym wilkiem. Skoro doszedłeś, to znaczy, że jakoś wielkich tortur ci nie zapewniłem. Choć... Nie do końca rozumiem ciebie i twoje upodobania to nie mam powodu, by ci odmawiać. Sam przecież na tym korzysta.
- Mądre podejście.
- Mądre... To słowo rzadko pada w kontekście mnie i moich zachowań. Miło.
Raul zaśmiał się lekko, po czym jak gdyby nigdy nic wyjął notes z szafki nocnej. Otworzył go na zaznaczonej stronie i przeszedł do swojego profesjonalnego trybu. Mimo że dalej miał w sobie coś mojego. To wilk zawsze gotowy do pracy.
- Czyżby szykowało się coś ważnego?
- Kolejna rozmowa z moim ojcem. Nic ciekawego. Choć może uda mi się w końcu zasugerować mu, że przydałyby się jakieś zmiany w strukturze wioski. Kto wie... Może w końcu coś trafi do tego pustego łba.
Myślenie o ojcu Raula było w tym momencie nieco nie na miejscu. Gdyby wiedział, co tu się działo to albo by nas zabił, albo sam by padł.
- A o jakich zmianach w sumie mowa?
- Mam kilka pomysłów. Zadziałało na makietach. Udało mi się wcześniej przekonać go do tamy i już widać poprawę sytuacji więc może i z tym pójdzie teraz łatwiej. Zamierzam doprowadzić wodę do domów. Być może nawet ciepłą wodę. Oczywiście na początku tylko do niektórych.
- ... Nie mam pojęcia, o co w sumie chodzi i jak niby można by to zrobić, ale brzmi fajnie. Tak trzymaj.
- Cóż, mierzę wysoko. Sprawię, że to stado stanie się pod każdym względem lepsze od pozostałych.
- Aż tak bardzo ci na nim zależy? To urocze. Nie spodziewałem się tego.
- W zasadzie to mam je gdzieś. Ale to mój mały cel. Od zawsze wiedziałem, że wiele rzeczy da się tu zrobić lepiej i gdybym tylko miał władzę, wszystko byłbym w stanie ulepszyć w jakiś sposób. Zamierzam to zrobić. Bo wiem, że mogę. To coś w rodzaju hobby. W zasadzie to nie zamierzam poprawić jakości życia tutejszych, po to by byli szczęśliwsi. Większości z nich nie lubię lub są mi obojętni. Jednak chcę, żeby wiedzieli, jaki jestem... Wspaniały.
- Cóż... Każda motywacja jest dobra. Czy coś. Grunt, że na tym w sumie skorzystają.
- Nieprawdaż? Mam też pewną słabość do tych, którzy są... Bezbronni. Dzieci na przykład. Niech żyje im się lepiej. Zasługują na to. Nie jestem jakiś pozbawiony serca. Nie zamierzam iść po trupach. Wszystko załatwię pokojowo, mimo że łatwiej by było inaczej. Ale jak mówiłem, nie jestem potworem.
- Oczywiście, że nie. Choć... Momentami ci blisko.
- A jednak leżysz obok mnie całkiem bezbronny.
- Jestem szczęśliwą osobą. Mogę umrzeć w każdej chwili. Nie będę narzekał. Choć przyznam, że chciałabym trochę pożyć, żeby zobaczyć, na kogo wyrośnie Eli. I Rubi. I Glen też.
- Spokojnie. Nie pozbędę się ciebie. Mam z ciebie zbyt dużo pożytku.
- Uroczo.
- Poza tym Eris mógłby przez to sprawiać kłopoty. A on jest częścią planu, więc lepiej nie mieszać. Zwłaszcza że tak gładko idzie.
- Eris jest częścią twojego planu?
- Oczywiście.
- ... A jaki to plan?
- W skrócie? Odsunąć mojego ojca od władzy. Upewnić się, że to Daren przejmie stado a jego pozycja będzie stabilna. Namówić go do zmian społecznych. W tym pomoże Eris. Oczywiste jest, że dużo lepiej sprawia się model południowy niż ten nasz przestarzały. Samice będą dużo bardziej wydajne jak damy im prawa i takie tam. Poza tym, jeśli Daren będzie stabilny, co Eris raczej zapewni, wtedy łatwiej będzie do niego przemówić i namówić go na konkretne pomysły. Od zawsze planowałem wprowadzić wielkie zmiany przy pomocy mojego starszego brata, ale dopiero pojawianie się Erisa sprawiło, że te plany zaczęły być bardzo realistyczne.
- Miło widzieć, że masz jakieś pasje.
- To zadziwiające, że mógłbym ci powiedzieć moje najgorsze myśli, a na tobie nie zrobiłoby to wrażenia.
- Jestem jedyny w swoim rodzaju.
Raul zerknął na mnie i ewidentnie uznał, że jestem specjalny, choć nie wiem, czy w pozytywnym sensie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top