Rozdział XXXIV - Eris
10 czerwca
Do dziś nie miałem okazji wybrać się do wioski. Colla był zajęty. Nie wiem czym ale Daren twierdził, że omega nie ma dla mnie czasu. A oczywiście Daren tym bardziej go nie miał. Nie zaryzykuję jeszcze samotnej wizyty w stadzie. Więc musiałem czekać i znaleźć sobie jakieś zajęcie w domu. Tyle dobrego, że Daren przyniósł mi więcej nici do wyszywania. Miałem więc zajęcie. Przyniósł mi też dwie małe serwety. Uznałem, że wyszyję je i gdzieś położę. Jedną skończyłem. Drugą zrobiłem do połowy. W końcu jednak miałem mieć inne towarzystwo niż nici.
Daren zaprowadził mnie do wioski, gdzie miał kilka rzeczy do załatwienia. Tym razem nie zapoczątkował żadnej rozmowy, w której by mnie obraził, posłużył radą czy cokolwiek w tym rodzaju. A ja nie miałem ochoty z nim rozmawiać po tym, jak mnie zostawił na kilka dni. Mimo że może i lepiej, że mnie zostawił. Przynajmniej nie było niezręcznie. Niemniej miałem prawo się złościć i to zmierzałem robić. Niech wie, że jestem rozgniewany. Nie wierzę by dalej miał tyle pracy, że nie mógł chwilę posiedzieć w domu. To nie tak, że bym z nim rozmawiał. Nie mam na to ochoty. Ale nawet posiedzieć w ciszy jest lepiej z kimś niż samemu. A on każdego dnia znikał. Wiem, że mnie nie lubi i nie chce na mnie patrzeć. Jednak mógłby, chociaż zgrywać pozory. A skoro on nawet nie próbuje być miły, to ja też nie będę. Dlatego się do niego nie odzywałem.
A później się zorientowałem, że chyba mu to pasuje, więc zacząłem wypytywać, co dziś będzie robił, co robił wczoraj i jakie ma plany na jutro. Gdy dojechaliśmy na miejsce, zostawił mnie w stajni i sobie poszedł, mimo że Colli jeszcze nie było. Nieźle go wkurzyłem. Dobrze mu tak.
Colla przyszedł po kilku minutach. Jak zawsze ubrany aż po szyję. Ten chłopak naprawdę nie zamierza pokazać światu nawet skrawka skóry. Daren nie powiedział mi dziś, że ubrałem się jak ladacznica, więc moja cienka bluzka z odsłaniającym obojczyki dekoltem, nie jest czymś budzącym powszechne zgorszenie. Podobnie spodnie z podwiniętymi nogawkami. Poczułem lato. Tak naprawdę nie było jeszcze aż tak gorąco, ale powoli robiło się naprawdę przyjemnie. Choć w moim stadzie w tym okresie bywało cieplej. Nie rozmyślałem jednak więcej na temat tutejszej pogody. Przyszedł mój... towarzysz zabaw.
- Witaj Colla.
- Gdzie Daren?
- Mi ciebie też miło widzieć.
- ... Więc?
- Poszedł już załatwiać swoje sprawy. Chyba wstał dziś lewą nogą, więc na twoim miejscu bym go nie zaczepiał. Nie mam pojęcia, co go ugryzło.
- Yhym... Mam rozumieć, że muszę ci znaleźć jakieś zajęcie a później odprowadzić do domu.
- Tak. Dokładnie.
- Świetnie. W końcu mam chwilę wolnego i muszę się tobą zajmować.
- Nie musisz tego robić.
- Daren kazał mi...
- Niczego ci nie kazał. Daren jest apodyktyczny, ale nie ma w zwyczaju zmuszać ludzi lub mścić się, jeśli mu się sprzeciwią. Jest dupkiem, ale nie aż takim. Mogłeś mu odmówić. Nic by ci przecież nie zrobił. Zgodziłeś się, bo chciałeś. Nie wiem, co z tego masz, ale uznałeś, że ci się to opłaci i dlatego się zgodziłeś. Więc nie rób z siebie ofiary. Nie robisz nikomu łaski, że tu jesteś. Poza tym jesteś tu tylko dlatego, że nie powiedziałem Darenowi jaką wredną suką ostatnio byłeś. Nie muszę tego robić. Ty coś chcesz i ja coś chcę. Więc albo się jakoś dogadamy, albo każę Darenowi przeprowadzić kozę, żebym miał nieco bardziej sympatyczne towarzystwo. Więc jak? Dogadamy się czy dalej będziesz próbował się dowartościować?
Omega wpatrywał się we mnie. Dość długo. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Cisza się przedłużała. Robiło się trochę niezręcznie.
On zamierza w ogóle coś powiedzieć? Przesadziłem? A może wręcz przeciwnie... Może nie zrobiło to na nim wrażenia... Być może jednak powinienem trochę postraszyć go Darenem.
Nagle omega spojrzał mi prosto w oczy. Odwzajemniłem spojrzenie i nim się spostrzegłem, mój wilk przebudził się i nieco wysunął na powierzchnię. Trwało to kilka sekund aż Colla odwrócił wzrok.
- Dobrze.
- W jakim sensie dobrze?
- Nie będę już złośliwy. A przynajmniej nie tak bardzo.
- ... A może jakieś przepraszam?
- Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą. Nie będę za to przepraszać. Jedyne co mogę powiedzieć to, że wziąłem cię za bardziej potulnego, co było błędem. Jednak reszta moich opinii jest nadal aktualna.
- Ja nadal uważam, że jesteś łajza.
- Świetnie. Więc możemy już iść, skoro wszystko ustaliliśmy.
- A w sumie dokąd?
- Mam ochotę na coś słodkiego. Pójdziemy do Igi i weźmiemy kilka ciastek. Powiemy jej, że twój alfa później zapłaci.
- ... To tak można?
- Tak. Sam ostatnio powiedział, że możesz brać, co chcesz, a on wszytko ureguluje w swoim czasie. Jak będzie coś od niej brał, to od razu zapłaci zaległość.
- Hm... Czyli... Możemy kupić dużo słodyczy, a Daren za to zapłaci?
- Tak. A jako że ja spędzam z tobą czas z czystej życzliwości i chęci sąsiedzkiej pomocy, to podzielisz się ze mną, tym co kupisz.
- ... Och... Już widzę, dlaczego się na to zgodziłeś.
Omega potarł kark i udał, że zainteresowało go coś po drugiej stronie stajni.
- Cóż... To jedna z korzyści.
- W takim razie... Chodźmy nieco osłodzić naszą znajomość.
***
- Powiem ci... Całkiem to dobre.
- Mówiłem, że są smaczne.
- Po prostu wyglądają podejrzanie. I pachną dziwnie, jak na coś, co ma być słodkie.
- Bo są smażone na tłuszczu. To nim pachną. I same w sobie nie są słodkie. Ale obtaczamy je w drobno zmielonym cukrze.
- Może też spróbuję takie zrobić... To trudne?
- Niezbyt. Chociaż bardzo czasochłonne.
- Czasu mi akurat nie brakuje.
- Wyciągnę od Igi przepis.
- Byłbym wdzięczny. Tylko najlepiej taki dość dokładny. Gotowanie nie jest moją silną stroną.
- Domyśliłem się po tych okropnych ciastkach.
- Nie były aż takie złe...
- Zastanawiałem się, czy chcesz mnie otruć. Gdybyś sam jednego nie zjadł, to wyszedłbym je wyrzygać.
- No wiesz co... Chociaż... Po części rozumiem.
- Co zrobiłeś z resztą tych ciastek?
- Dałem kurom.
- Zjadły je?
- Tak. Najwyraźniej północne kury są silne i moja kuchnia im niestraszna.
- Zyskały mój szacunek.
Colla nie był taki zły, gdy nie był skończonym dupkiem. To zaskakujące, ale odkąd mu się postawiłem, rozmawiamy normalnie. Od czasu do czasu powie coś złośliwego, ale odpowiadam tym samem więc jakby... nasze pozycje się wyrównują. Nie wierzę w to, ale posłuchanie Darena wyszło mi na dobre. Nawet nie wiem jak się z tym czuć. Dlatego postanowiłem całkowicie zapomnieć o jego udziale w tym wszystkim. Mógłbym w sumie ogólnie zapomnieć o jego istnieniu. To by mi pewnie wyszło na dobre.
Colla powiedział, że zabierze mnie teraz do młyna. Mówi, że nie ma tam nic ciekawego, ale możemy popuszczać kaczki na wodzie. To zawsze jakaś rozrywka. Taki był plan. Nie do końca nam wyszło.
Ledwo ruszyliśmy w odpowiednim kierunku, gdy ktoś gdzieś za nami krzyknął coś o podróżnych. Zatrzymałem się, zastanawiając się, czy dobrze usłyszałem.
- Czy on powiedział o... podróżnych?
- Tak. Ktoś chyba przyjechał.
- ... To moi bracia!
To nie było zbyt miłe z mojej strony, ale zostawiłem zdezorientowanego Collę w tyle i pobiegłem w stronę czegoś, co można uznać za główną drogę do osady. Omega chyba pobiegł za mną, bo słyszałem, jak krzyczy, bym poczekał. Pewnie wyglądałem głupio i mało skromnie biegnąc przez całą wioskę, jednak średnio mnie to obchodziło. I tak pewnie po każdej mojej wizycie jestem tu głównym tematem do plotek i dyskusji. Równie dobrze mogę im dać więcej do obgadania.
Wiedziałem, że to moi bracia jeszcze nim ich zobaczyłem. Usłyszałem znajomy głos, a wiatr wiał tak, że byłem też w stanie wyczuć znany mi zapach. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, a gdy w końcu ich zobaczyłem stojących przy swoich koniach, miałem ochotę zawyć ze szczęścia. Przyspieszyłem jeszcze na ostatniej prostej więc gdy Sira mnie w końcu zauważył, jedyne co zdążył zrobić to pewniej stanąć na nogach i wyciągnąć ręce ze wciąż lekko zaskoczonym wyrazem twarzy. Rzuciłem mu się na szyję i chyba moje entuzjastyczne powitanie go rozbawiło, bo usłyszałem jego śmiech. Tak dawno nie słyszałem, jak ten kretyn się śmieje.
- No hej mały. Miło widzieć, że żyjesz.
Puściłem go, by móc na niego spojrzeć. Nic się nie zmienił. Ale w końcu widziałem go ostatni raz niecałe dwa miesiące temu. To tak naprawdę nie było aż tak dawno temu. Jednak jeszcze nigdy nie byłem sam tak długo. Na Wschodzie był ze mną Sira. Nie spodziewałem się, że dwa miesiące bez obu braci będą dla mnie jak dwa lata.
- Niedawno wysłałem listy do domu.
- No to chyba je przegapimy.
- Nie spodziewałem się, że przyjdzie tak szybko. Myślałem, że dopiero za rok.
- Za rok to już może z ciebie nic nie zostanie. Musimy sami skontrolować sytuację. Wzięliśmy pod uwagę, że mogą trzymać Rossa jako zakładnika.
- W sumie dawno go nie widziałem... Więc to możliwe.
- A tak na poważnie to Linadel przegapił twoje szesnaste urodziny i stwierdził, że nie chce przegapić następnych. Wiesz, jakie ma miękkie serce.
Linadel prychnął lekko, ale gdy na niego spojrzałem, natychmiast się do mnie uśmiechnął. Minąłem Sirę i przytuliłem się do drugiego barta. Odetchnąłem jego zapachem i poczułem się... Jak w domu. Linadel był zawsze bardziej... miły. Sira mi dokuczał. Linadel mnie bronił i dawał Sirze nauczkę. Obaj są najlepszymi braćmi, jakich mogłem mieć.
- Ja też tu jestem. Rzucam się nawet trochę w oczy.
Być może było to trochę niemiłe z mojej strony, że Nove powitałem na końcu... Jednak mimo wszystko z braćmi łączyło mnie coś specjalnego. Oczywiście obecność mojego przyjaciela i od niedawna członka rodziny także bardzo mnie ucieszyła. Dlatego natychmiast go przytuliłem.
- Wyglądasz dość żywo. W takim razie będziemy musieli się jakoś rozliczyć.
- Co takiego?
- Och nie z tobą. Ja i Sira. I jeszcze kilka osób, które coś obstawiły.
- ... Zakładaliście się czy jeszcze żyję?
- Bardziej w jakim stanie będziesz.
- Jesteście okropni.
- Za to nas kochasz.
- Cóż... To prawda.
Przyjrzałem się Novie z zamyśleniem. Omega uniósł pytająco jedną brew, a ja skorzystałem z okazji, by się odgryźć.
- Tak tylko patrzę. Wiesz... Czy będę wujkiem?
- Ha... Ha... Ha... Dyara jak na razie pilnuje, byś nie był. Przyznam, że istnienie twojej młodszej siostry mnie niepokoi, ale te napary na razie się sprawdzają.
- A ty Linadel?
Białowłosy uniósł delikatnie jedną brew. Wyglądał przez to jak nasz ojciec... Ale też trochę jak mama. To było ciut niepokojące.
- Nic z tych rzeczy.
- Macie czas. A jak miewa się Lea?
- Wzrok się jej trochę pogorszył. Mama zastanawia się co z tym zrobić. Trochę się martwimy. Jednak poza tym jest dobrze.
- A co z Noachem?
- To... Jest dość dobrze. Choć bywa różnie. Jednak gdy opuszczaliśmy stado on i jego... wilczek byli zdrowi. Później opowiemy ci trochę więcej. Na razie... Trochę rzucamy się w oczy. A nie chcemy, by ktoś usłyszał coś, czego nie powinien.
- Och... Przepraszam. Masz rację. Zapomniałem się.
- Nic się nie stało. Wiem, że się o nich martwisz. Porozmawiamy o tym na spokojnie. A tak poza tym... chyba kolega na ciebie czeka.
Colla lekko zdyszany patrzył na mnie z mordem w oczach. No tak. Jednak za mną pobiegł.
- Musimy iść przywitać się z Granatem. Nie potrwa to długo. Zatrzymamy się pewnie u Raula razem z resztą.
- Och... Ale wpadniecie dziś do mnie?
- Na pewno.
- To... Colla nas zaprowadzi. Jak już skończycie się witać.
- Niech tak będzie.
Colla popatrzył na mnie z lekkim wyrzutem, że nim tak rozporządzam. Ale powinien się cieszyć. Wcześniej odprowadzi mnie do domu i będzie miał resztę dnia wolną.
- W takim razie widzimy się za chwilę.
Linadel ucałował mnie w czoło i ruszył w stronę domu Alfy. To samo zrobił Sira i Nova. Już dawno nie byłem tak... Szczęśliwy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top