Rozdział XXVII - Ross
26 maja
Wymknąłem się z pokoju i jakoś udało mi się nie obudzić moich towarzyszy. Nie wiem, czy to dobrze o nich świadczy. Jimmy co prawda nieco się przebudził i zapytał, co robię z jego szynką, po czym od razu zasnął. W sumie bardzo możliwe, że się w ogóle nie obudził, bo nie przypominam sobie żadnej szynki. Musiał więc mieć jakiś dość przyjemny sen. Nie ma to, jak dobra szyneczka. W każdym razie udało mi się ubrać i wyjść niepostrzeżenie. Uznałem, że nie muszę ich informować, dokąd się wybrałem. Najwyżej później im powiem. Znaczy... Coś wymyślę. Bowiem nie jestem pewien, dokąd właściwie idę. Raul powiedział, że wybierany się na polowanie jednak coś mi mówiło, że nie do końca o to chodzi.
Północny alfa wprawiał mnie w sporą dezorientację. Po tym, co się wczoraj wydarzyło, zachowywał się kompletnie normalnie. Jak gdyby nigdy nic. Aż się zastanawiałem czy jednak nie był to sen. Jednak po kolacji przypomniał mi, że chce wybrać się ze mną na polowanie.
Ten chłopak to dla mnie zagadka. W jednej chwili jest poważny, dumny i niezwykle analityczny a w następnej klęczy między moimi nogami. Nastolatki są straszne. Czy ja przed dwudziestką też byłem taki... No... Taki? Chyba nie. A może... Nie... Nie aż tak. Ta dzisiejsza młodzież nie ma żadnych zahamowań. Ja przynajmniej... No... Jakoś wcześniej uprzedzałem, że mam pewne zamiary. Zaskakiwanie ludzi w ten sposób jest trochę niegrzeczne. Z drugiej strony... Idę na to polowanie i nawet nie myślałem o tym, żeby odmówić. Bo w sumie mogę odmówić. Tylko po co? W sumie nie robię nic złego. Okoliczności są dość specyficzne, ale to nie tak, że to dla mnie coś nowego. Trochę się swego czasu wymykało na schadzki. Dlaczego właściwie zachowuję się, jakbym był stary... Nie mam nawet trzydziestki. Po prostu... Ten dzieciak jest z dziewięć lat młodszy ode mnie. To odrobinę... To spora różnica. Jednak... Nie jakaś dziwna. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Zszedłem na parter w poszukiwaniu odpowiedzialnego za to wszystko. Nie uzgodniliśmy bowiem, gdzie się spotkamy. Miałem po prostu wymknąć się z pokoju. Raula znalazłem w kuchni, a więc po przeszukaniu właściwe każdego pomieszczenia na parterze poza kuchnią. Jadł jabłko i pakował coś do niewielkiej torby.
- Dzień dobry. Jak się spało?
Jego obojętność na to wszystko była nieco przerażająca. Na tę chwilę mam wrażenie, że w każdej chwili może rzucić się do moich spodni bez żadnego uprzedzenia. Nie żebym miał się przed tym bronić, jednak dziwnie tak nie znać dnia ani godziny.
- W sumie... Dość dobrze.
- To dobrze. Mogę więc założyć, że jesteś w formie.
- Chyba tak. Tak myślę.
- Wszystko jest gotowe. Przy fotelu leży twoja torba.
- Moja torba?
- Wszystko przygotowałem. Łuk, strzały, noże, prowiant i tym podobne.
- Och... Naprawdę będziemy polować?
Alfa odwrócił się w moją stronę z lekko drapieżnym uśmiechem.
- Oczywiście. A myślałeś, że co będziemy robić?
- ... No nie wiem. W sumie... Nie wiedziałem czego się spodziewać.
- Obiecałem polowanie, więc idziemy na polowanie. Chodź. Zanim reszta się obudzi.
Raul minął mnie w drzwiach. Jego krok był pewny i szybki. Miałem wrażenie, że jednak nie chodzi o polowanie.
***
- Nie chcę wyjść na marudę, ale... Długo jeszcze mam nieść to truchło?
Alfa spojrzał na mnie lekko rozbawiony.
- To nasza zdobycz.
- Trochę ciężka.
- Jesteś silnym alfą. Silniejszym niż się na pierwszy rzut oka wydajesz. Dasz radę.
Blondyn powiedział to z pewnością w głosie. Przyznam, że troszeczkę podbudowało to moje ego. Nie jestem najwyższy pośród alf, ale w sumie o kondycję dbam. To nie tak, że sarna, którą właśnie niosłem zarzuconą na plecy była jakoś bardzo ciężka. Po prostu byłem ciekaw czy długo to jeszcze potrwa, bo coś mi ścieka po plecach i nie wiem, czy to pot, czy krew. Udało nam się upolować niezłą sztukę po mniej więcej dwóch godzinach tropienia. Samo dojście do tego lasu zajęło nam mniej więcej trzy godziny. Teraz od niemal godziny zmierzamy gdzieś... Nie wiem do końca gdzie. W każdym razie idziemy w kierunku wioski, ale jednak nie do końca.
- Mogę przynajmniej wiedzieć, dokąd zmierzamy?
- Skoro musisz. W pobliżu jest chata myśliwska. Będziemy tam mogli zająć się zwierzyną, umyć się, odpocząć chwilę. Tuż obok jest strumień.
- Jestem głodny.
- Jeszcze chwilę. Jesteśmy prawie na miejscu.
Rzeczywiście dalsza droga nie była długa. Po jakichś piętnastu minutach doszliśmy do chatki. Była to typowa myśliwska chata. Niewielka, zaskakująco zadbana i ewidentnie pusta.
- Często ktoś tu poluje?
- Niezbyt. Większość wybiera się do lasów na północy. Jednak można się tam natknąć na nieco mniej przyjazne stworzenia, więc jeśli ktoś tak jak ja woli spokój wybiera się tutaj.
- Jakie to mniej przyjazne stworzenia?
- Niedźwiedzie, lamparty... Takie tam. Podejrzewam, że w waszych lasach można spotkać te same drapieżniki, jednak zapewniam, że nasze bywają... Większe.
- Zawsze byłem miłośnikiem sarenek i króliczków więc ten las jak najbardziej mi pasuje.
- Cieszy mnie to niezmiernie. Za chatą jest stół, połóż tam sarnę. Wiesz jak oprawiać zwierzynę?
- ... Teraz próbujesz mnie obrazić?
- No tak. Przepraszam. Ja nie lubię brudzić sobie rąk więc... Pozostawię to w twoich rękach. Popisz się.
- Cóż... Ty ją ustrzeliłeś, więc z chęcią zajmę się drugą częścią roboty.
- Jakiś ty bezkonfliktowy... Pójdę do chaty i zajmę się prowizorycznym obiadem. W międzyczasie możesz się umyć w strumieniu. Będziesz śmierdział krwią.
- Jesteś strasznie... Jak to się mówi... Rządzisz się.
- Czyżby chodziło ci o to, że jestem apodyktyczny?
- Chyba tak.
- Też możesz spróbować mi rozkazywać. Jak się postarasz, to może cię posłucham.
Młody alfa rzucił mi dość tajemniczy uśmiech i ruszył do chaty. Ja tymczasem znalazłem stół, o którym mówił. W torbie miałem wszystko, co mogłoby się przydać, więc wziąłem się do pracy. W stadzie często patroszyłem zwierzynę. Nie byłem najlepszym łowcą, więc zajmowałem się brudną robotą. Nie miałem z tym żadnego problemu. Z czasem nawet stałem się w tym swego rodzaju specjalistą. Noach twierdzi, że nawet jego ojciec nie potrafi tak oczyścić i ładnie poćwiartować mięsiwa. Lata praktyki. Potrafię też ładnie oddzielić skórę, tak że będzie się nadawać do garbowania. Mogłem więc się trochę popisać moimi umiejętnościami.
Poszło mi szybko i sprawnie, gdyż w sumie wszystko robiłem bez zawahania się. Na koniec wyrzuciłem to, co niepotrzebne, przemyłem się nieco w strumieniu i wszystko, co zostało, ułożyłem w przygotowanej do tego celu skrzyni. Sarna nie była jakaś wielka, ale miała bardzo ładne mięso. Była ewidentnie zdrowa i odżywiona. Cóż... Była. Trochę jej szkoda, ale... Ślinka mi leciała nawet na widok jej surowego mięsa. Część mnie chciała się zmienić w wilka i troszkę spróbować. Jednak wygrał zdrowy rozsądek.
Zaniosłem wszystko do środka chaty i w końcu mogłem się po niej rozejrzeć. Raul siedział przy stole i czyścił paznokcie nożykiem. Nie, żeby miał okazję je w ogóle zabrudzić. Chata składała się z dwóch izb. Główna była dość ciasna. Upchnięto w niej kilka szafek, palenisko, niewielki stolik i trzy krzesła. Podejrzewam, że drugie pomieszczenie było jeszcze mniejsze i bardziej ciasne. Pewnie było tam jakieś posłanie na wypadek, gdyby ktoś musiał odpocząć lub przeczekać złą pogodę.
- Szybko ci poszło.
- Mam wprawę.
Północny alfa przez ten czas rozpalił palenisko, zagrzał nieco wody i wyjął prowiant, który zabrał. Był to skromny posiłek, jednak nie byłem wybredny. Blondyn wszystko pokroił, rozłożył na stole i nawet znalazł jakieś talerze.
- Czekasz na mnie... Jak miło?
- Znam zasady dobrego wychowania. Choć w moim domu niezbyt się ich przestrzega. Mamy inne zasady. Siadaj i się częstuj. Też jestem głodny.
Jedno z krzeseł nie wyglądało zbyt pewnie, więc jednak wziąłem to drugie. Było trochę sera, chleba, a nawet trochę wędzonej ryby. Raul jadł powoli i raczej dostojnie, że tak to ujmę. Ja musiałem szybko zaspokoić pierwszy głód, więc się nie patyczkowałem. Północny alfa przyglądał mi się uważnie i chyba go bawiłem. Trudno stwierdzić, bo tylko lekko uniesiony kącik ust wskazywał na jakiekolwiek emocje. Po chwili wstał i nalał nam do kubków ciepłej wody z miętą. Musiał ją znaleźć gdzieś w okolicy.
- Często tu bywasz? Wydajesz się dobrze znać to miejsce.
- Dość często. Lubię je. Gdy mam ochotę odsunąć się trochę od stada i pobyć sam przychodzę tutaj. Czasem naprawdę poluję, a czasem tylko zabieram łuk, by zgrywać jakieś pozory. A później po prostu przesiaduję tu i rozmyślam.
- Zapytałbym, o czym rozmyślasz, ale się boję.
- A to niby dlaczego?
- Ponieważ mam wrażenie, że usłyszę coś w stylu... Planuję jak zamordować mojego ojca, by przejąć władzę nad stadem i nie ponieść konsekwencji.
- Skąd wiedziałeś?
- Co?
Alfa zaśmiał się i była to zdecydowanie szczera reakcja. Co oznacza, że musiałem mieć dość specyficzny wyraz twarzy.
- Przecież żartuję... Nie mam powodów, by zabijać mojego ojca. Właściwie to mam. Jednak nie czuję potrzeby, by go zabijać. Mimo wszystko to mój ojciec. Trochę odrzuca mnie myśl o pozbywaniu się członków rodziny. Nie wiem dlaczego. Jednak coś w mojej głowie mówi mi, że to zbyt wiele.
- Ym... Tak... Myślę, że większość osób to ma. To takie... No wiesz... Zabijanie członków swojej rodziny nie jest postrzegane najlepiej. Choć w sumie się zdarza. Nasz Alfa zabił swojego brata. Aczkolwiek... To była specyficzna sytuacja. On sobie zasłużył.
- Słyszałem, że wasz Alfa przejął władzę za pomocą siły.
- Nasz Luna mu w sumie pomógł.
- Naprawdę?
- Wiesz, to było dość... Sporo się wydarzyło. Co prawda widziałem wszystko z daleka. Byłem smarkaczem i rodzice nie pozwolili mi tego oglądać. Więc wszedłem na dach naszego domu i co nieco zobaczyłem. Pan Nasir wygrał jednak Raven, jego starszy brat i ówczesny Alfa, złamał zasady. Jeden z jego popleczników groził panu Dyarze. A później... W sumie zapanował mały chaos. Pan Dyara zmienił się w wilka, zaatakował Ravena, wtrącił się pan Noe, a na koniec pan Nasir dobił swojego brata i przejął władzę. Tak w skrócie.
- Ciekawe... Mój pradziadek przejął stado siłą. Nie rządził długo, ale wtedy mój dziadek przejął pałeczkę i utrzymał władzę. To nie było łatwe. Sporo krwi się rozlało. W zasadzie wciąż tak jest. Tylko w mniejszym stopniu. Ojciec dziesięć lat temu toczył ostatnią walkę o władzę. Podejrzewam, że niedługo ktoś będzie próbował ponownie. Dlatego ojcu zależy, by Daren szybko się ustatkował. Tutaj na północy... Wilki są bardzo... Cóż... Jesteśmy dumni. I wielu ma parcie na władzę. Nawet ci, którzy kompletnie się do tego nie nadają. Jednak alfi instynkt jest w nas silny. Być może jesteśmy po prostu bardziej prymitywni.
- Zdecydowanie jesteście bardziej... Przywiązani do tradycji.
- Czyli prymitywni. Tradycja to jedno. To, że czasem nasi zachowują się jak bezmyślne zwierzęta to drugie. Taki Aryn na przykład. On... Miał pewne bardzo pierwotne pragnienia. I zawsze za nimi podążał. Gardziłem nim przez to. Także mam prymitywne potrzeby. Jednak wiem, kiedy mogę je zrealizować. Jestem w stanie czekać. Jestem w stanie odpuścić. Wiem, kiedy mogę sobie na coś pozwolić, a kiedy konsekwencje moich działań byłyby zbyt duże. Wiele naszych alf, gdy coś chce, po prostu to robi. Myślę, że to kwestia tego, że są zbyt wolni. W końcu nikt im tego nie zabrania. Nikt ich nie potępia. Oprócz Alfy, który może im czegoś zabronić. Może im czegoś zakazać. Stąd głupie próby przejęcia władzy. Jeśli są Alfą nikt nie może im niczego zabronić. To głupie myślenie. Jeśli przywódca jest zły... Nikt nie będzie go słuchał. Mój ojciec do najlepszych nie należy. Jednak naszym to wystarcza. Zresztą... Rządy mojego ojca są na rękę tym którzy mają najwięcej do powiedzenia.
- Alfy mają tu zdecydowanie dobrze. Jednak... W naszym stadzie nikt nie narzeka. Omegi i żeńskie bety są traktowane na równi z męskimi betami i alfami. I jest dobrze. Wszystkim.
- Zauważyłem. Ponadto... Wasze stado działa bardziej... Prężnie.
- To znaczy?
- To, że omegi i kobiety pracują niemal na równi z alfami, sprawia, że mniej was ogranicza. Dzieci się rodzą, rodziny funkcjonują normlanie, wasza społeczność świetnie sobie radzi. Więc... Ewidentnie nie jest tak, że nasze tradycje utrzymują potęgę naszego stada. Bez nich też można sobie świetnie radzić.
- Na to wygląda.
- Właściwie to... Z chęcią posłucham więcej o twoim stadzie. O tym, jak funkcjonuje. Podzielisz się wiedzą, czy może to tajemnica?
- ... Chyba nie ma powodu, by ci nie powiedzieć co nieco o tym, jak u nas jest.
- W takim razie zamieniam się w słuch.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top