Rozdział XXI - Ross
15 maja
Patrzyłem na dwa łuki. Bardzo... dobrze wyglądające łuki. I miałem wybrać jeden z nich. To było trudne zadanie. Głównie dlatego, że nie znałem się na łukach.
- W sumie to... Czym się różnią?
Blondyn spojrzał na mnie chyba lekko rozbawiony. Miło, że mój brak wiedzy go bawi. Wolę, gdy ludzie się śmieją, niż gdy się wściekają.
- Nie jestem mistrzem, ale mogę dać ci jakieś wskazówki. Ten mniejszy jest przydatniejszy do polowania na coś, co jest raczej w mniejszej odległości. Dłuższy potrafi wystrzelić strzałę na większą odległość, ale jest zdecydowanie mniej poręczny w ciasnych przestrzeniach.
Dla kogo właściwie ma być ten łuk?
- Nie wiem. Trudno powiedzieć. Noach pewnie go nie zechce. Nieważne jak dobry jest. W sumie to chyba nikt go nie zechce. Rozumiesz... To ma nas przekupić. To, co Noach przeszedł... Nie da się tego zadośćuczynić. Raczej nikt nie będzie chciał skorzystać z czegoś, co twój ojciec dał ze swojej łaski, po tym, jak jego człowiek zrobił to, co zrobił. Jeszcze, gdyby naprawdę kryła się za tym jakaś skrucha... Jednak twój ojciec jej nie okazał. Ani skruchy, ani nawet odrobiny współczucia.
- Rozumiem. Szczerze mówiąc, podzielam wasze obiekcje. Moja duma jest dość elastyczna, ale raczej nie aż tak. Jednak szkoda by się zmarnował... Możecie go sprzedać. Na przykład ludziom. Za pieniądze możecie kupić coś dzieciom. Lub możecie je dać sierotkom. Z tego, co zauważyłem macie słabość do sierotek. A lepiej rozdać pieniądze niż wyrzucić doskonale wykonany łuk w krzaki.
- Tak... To prawda.
- Chociaż może być trudno sprzedać go za uczciwą cenę, bo ludzie posługują się inną bronią prawda? Jeden z naszych zwiadowców przyniósł kiedyś taką broń. Byśmy mogli zobaczyć, jak działa i jak wygląda. Musimy wiedzieć jaką bronią posługuje się wróg. By być gotowymi na kontakt z czymś takim... W każdym razie... Wiemy więc, że ludzie nie doceniają łuków.
- Rzeczywiście. Broń palna jest bardziej popularna. Oczywiście nie aż tak by każdy człowiek ją miał. Ma chyba dużą wartość. Niemniej... Na Północy może być trudno sprzedać łuk za dobrą cenę. Może trzeba spróbować na Wschodzie. Tam jeszcze się to tak nie rozpowszechniło. Broń palna pochodzi z Zachodu, więc by dotrzeć na Wschód, musiałaby zostać przetransportowana przez Północ. A Północ pewnie nie chce zbroić potencjalnych wrogów. Chyba wystarczy im że mają napięte stosunki z Zachodem.
- Jeśli broń palna jest produkowana głównie na Zachodzie, to w interesach Północy leży, by nie dostała się do innych krajów, ale nie koniecznie w celu, o jakim wspomniałeś. Powiedziałbym, że raczej chodzi o to, by uniemożliwić Zachodowi wzbogacenie się, poprzez sprzedaż broni. Nie posiadamy aktualnych map. Strasznie z tego powodu ubolewam. Co prawda ludzkie sprawy nas nie dotyczą, ale chciałbym być na bieżąco. To po prostu w jakimś stopniu fascynujące. Poza tym to, że będziemy ignorować ludzi, nie znaczy, że oni będą ignorować nas. W końcu się nami zainteresują, a wtedy wypadłoby coś o nich wiedzieć. Wracająca jednak... Znam tylko rozkład granic sprzed... Koło siedemdziesięciu lat. Jeśli zbyt dużo się nie zmieniło, to Zachód jest dość odcięty od reszty. Z Południem mogą handlować drogą morską. Jednak Wschód... Musieliby przejść przez terytorium Północy czyż nie?
- Tak. To prawda. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
- Jakie są teraz stosunki między krajami?
- Północ i Zachód ostatnio ze sobą walczyły. Teraz mają bardzo kruchy sojusz. Z tego, co wiem, najprawdopodobniej szykuje się wojna.
- Czyli nic się nie zmieniło. Północ i Zachód dalej się nie lubią. Dziwne biorąc pod uwagę, że różnice między nimi nie są aż tak duże. W końcu z tego, co wiem Północ i Wschód to niemal swoje przeciwieństwa pod względem kultury i obyczajów, a jednak się dogadują.
- Może to właśnie podobieństwa dzielą. Linadel, gdy byliśmy na swego rodzaju misji przy granicy z Zachodem, powiedział mi, że ludzie traktowali go gorzej, bo myśleli, że pochodzi ze Wschodu. Te dwa kraje bardzo się od siebie różnią i są świadome tych różnic. Są one tak duże, że nie ma szans na to, by jedni w jakiś sposób przyjęli coś od drugich. Hmm... Nie wiem, czy rozumiesz, do czego zmierzam. Bo... Wschód i Północ są jak jeż i ogórek. No i...
- Rozumiem. Nie potrzebuję metafory. Zwłaszcza że mam wrażenie, że mógłbym jej nie pojąć. Nie myślę aż tak... abstrakcyjnie.
- Och... Ale rozumiesz, o co mi chodzi?
- Chyba tak. Wschód i Północ są trochę jak nasze dwa stada. Wiemy, że jesteśmy zupełnie różni. My uważamy was za... Frywolnych. Że tak to subtelnie ujmę. Wy nas pewnie za zbyt... konserwatywnych. Wiemy, że jedno drugiego nie zmieni. Więc możemy się tylko dogadać lub walczyć bez sensu. A to pierwsze jest znacznie bardziej opłacalne. Bo nie zamierzamy wpływać jedno na drugiego. Północ i Zachód są równie... jakby to ująć. Mają podobne wartości... ale jednak inne. I chyba wierzenia odgrywają tu główne role. Północni ludzie wierzą w jakichś bogów czyż nie?
- Tak. Mają chyba trzech głównych. Niezbyt się w tym orientuję.
- Zachód ma jednego. Jednak ci bogowie mają jakieś cechy wspólne. Stąd też podobny w niektórych aspektach system wartości.
- Owszem.
- Więc... Zachód myśli, że może nawrócić Północ. Północ natomiast jest bardzo uparta i nie zamierza odpuścić.
- Zapewne tak.
- Na pewno kwestie ziem też mają znaczenie. Północ jest znacznie większa od reszty państw. Jednak prawie połowa jest niezamieszkana. A przynajmniej nie przez ludzi. Więc w ostatecznym rozrachunku, jeśli odciąć by nasze ziemie od Północy to wszystkie państwa zajmują mniej więcej podobny obszar. Czyż nie?
- Zapewne. Nie wiem. Ja... Nie czytam książek. Ale słucham, jak inni mówią i zapamiętuje. Książki są... nudne.
- Z słów innych można dowiedzieć się wiele ciekawych rzeczy. Nie wolno lekceważyć takiej wiedzy. Wracając jednak do sedna... Zachód ma więcej żyznych ziem niż Północ. Więc w przypadku Zachodu chodzi o religię a w przypadku Północy o ziemie. Dochodzi jeszcze to, że obie kultury są podobne, ale różnią się na, tyle że wywołuje to pewnego rodzaju... napięcia. Mieliśmy tak z pobliskimi stadami. Jesteśmy podobni pod wieloma względami. Stąd, gdy występuje jakaś różnica, nagle staje się ona bardzo zauważalna. A jako że każde stado uważa swoje zasady za te właściwie każde myśli też, że jest lepsze od innych. Z tego powodu może wybuchnąć porządny konflikt.
- Często to się dzieje? Konflikty znaczy się.
- Swego czasu tak. Jednak dziadek połączył większość stad sojuszem. Mój ojciec jakoś to utrzymał. Jednak to ciężka praca. Trzeba być silnym, żeby w każdej chwili móc stanąć do walki z jakimś krnąbrnym Alfą z pobliskiego stada. Liczy się siła. Często bardziej niż zdrowy rozsądek. Bowiem pobliskie Alfy to głównie kretyni.
- Musi być trudno utrzymać to wszystko w ryzach. Nie zazdroszczę.
- Tak. Zwłaszcza że mój ojciec też należy do grupy kretynów.
- Wiesz co... Byłbyś dobrym Alfą. Jesteś mądry. I to w takim wieku. Za dziesięć lat zawstydzisz niejednego starszego.
- Niestety rozum tutaj to wartość drugorzędna. Nic nie znaczy, dopóki nie jest podparty mięśniami i umiejętnością skręcenia każdemu potencjalnemu przeciwnikowi karku. Dlatego ojciec chce, by Daren go kiedyś zastąpił. Dzięki temu wszystko zostanie... stabilne. Takie jak zawsze. Nic się nie zmieni. A przynajmniej mój ojciec tak myśli.
- A nie będzie tak?
- ... Daren jest na ciekawym etapie swojego życia. Myślę, że najbliższe lata ostatecznie go uformują i od tego będzie zależało jakim przywódcą zostanie w przyszłości.
- Jest jeszcze młody. Życie go zmieni.
- Zapewne.
- Ty natomiast... jako doradca swojego brata sprawiłbyś się świetnie. Właściwie... On jest silny, ty mądry a Eris empatyczny i troskliwy. Dobra trójka do rządzenia.
- ... A jaka byłaby rola Erisa?
- Dopilnować, żebyście nie szli do celu po trupach.
Blondyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się drapieżnie. Nie spodziewałem się tego i troszeczkę wybiło mnie to z równowagi, bo... było w tym coś niepokojącego... i... niepokojąco atrakcyjnego. Ma ładne oczy. Takie piwne, ale jednak lekko błyszczą złotem. Na Matkę muszę przestać gapić się w ten sposób na młodych chłopaków. To dość niewłaściwe. Chociaż on ma dziewiętnaście lat... Ale ja dwadzieścia osiem... W sumie... Nie jest aż tak tragicznie...
- Droga po trupach jest najpewniejsza.
- Eeee... Tak.
- ... Mam wrażenie, że byłeś myślami gdzieś indziej.
- ... Tak.
- Może wrócimy do łuków. Nasza pogawędka wymknęła się spod kontroli. Miałem powiedzieć ci, który jest lepszy.
- Tak. Tak było.
Blondyn podniósł jeden z nich. Ten krótszy z delikatnymi zdobieniami. Wziął go w dłonie, ale zrobił to raczej delikatnie. Pewnie jak osoba która robiła to setki razy... ale przy tym ostrożnie. Przesunął dłonią po gładkim drewnie, a gdy dotarł do zdobień, musnął je tylko dwoma palcami. Ruch był pewny, ale jakby... czuły. Musi bardzo lubić łuki.
- Moim subiektywnym zdaniem ten jest lepszy. Wielkość nie zawsze ma znacznie.
- Nie?
- Nie... Choć niektóre rzeczy są lepsze, gdy są duże.
Czy to... Czy on... Potrzebuję świeżego powietrza, bo słyszę rzeczy. Alfa zerknął na mnie i nasze oczy na chwilę się spotkały. Gdyby nie to, że sytuacja nie jest jakoś zbytnio zabawna, przysiągłbym, że w jego spojrzeniu dostrzegłem lekkie rozbawienie.
- Więc... W takim razie wezmę ten. Nie wiem jeszcze, co z nim zrobię, ale niech będzie. Skoro... Skoro muszę.
- Możesz sam go zatrzymać. Noach będzie miał... Trójkę dzieci czyż nie? Na pewno nie będą narzekać, jak od czasu do czasu coś im ustrzelisz. A z dobrym i niezawodnym łukiem jest łatwiej. Nie jesteś przypadkiem... przyjacielem rodziny... lub kimś w tym rodzaju?
- Tak. W sumie to tak. To może być dobry pomysł. I tak zamierzałem trochę im pomóc.
- Jaki z ciebie uczynny mężczyzna. Bardzo szlachetny. Uczciwy. Powinieneś szybko opuścić północ. Ona takich jak ty szybko pożera.
- Potrafię sobie poradzić.
- Nie wątpię... Jednak może lepiej trzymaj się blisko mnie.
- Jak blisko?
Młody alfa popatrzył na mnie. Jego wyraz twarzy w sumie nic nie wyrażał. Szczeniak ma naprawdę ładne oczy... Dlatego na wszelki wypadek odwróciłem wzrok. W sumie nie wiem, po co w ogóle to powiedziałem. To było niepotrzebne. Jednak to chyba niezależne ode mnie. Trochę głupieję przy atrakcyjnych osobach. Nie mogę się wtedy zamknąć. A jeszcze on sam sprowadzał tę rozmowę na dziwne ścieżki. Albo mam jakieś urojenia... Możliwe, że mój mózg odczytuje pewne sytuacje tak, jak chce, by wyglądały. Więc możliwe, że powiedziałem coś niewłaściwego i teraz będzie niezręcznie.
- Jak blisko zechcesz.
Spojrzałem na chłopka i przekonałem się, że on dalej na mnie patrzy. Dość bezczelnie. I trzyma ten łuk. I dalej gładzi drewno. Mam takie wrażenie, że ze mną flirtuje... ale... jakie jest prawdopodobieństwo tego, że alfa z północnego stada ze mną flirtuje. Raczej zerowe. Aczkolwiek dalej na mnie patrzył. I żadne z nas nie przerwało kontaktu wzrokowego. A trwało to już chwilę. Gdybym miał coś takiego jak poczucie wstydu, to bym się pewnie zawstydził... ale nie mam. Dlatego podtrzymywałem spojrzenie chłopaka. Trochę się to przedłużało.
- Czy... Teraz walczymy o dominację?
Blondyn uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony.
- Jeśli tak, to średnio się przykładasz. Tak mnie nigdy nie zdominujesz.
- Nie chcę cię dominować.
- ... Szkoda.
Raul odwrócił wzrok, skupiając się na powrót na łuku. Jego uśmiech też zniknął, choć postawa była rozluźniona i ewidentnie był w raczej dobrym humorze. Ja natomiast wróciłem do żywych i byłem lekko zdezorientowany. To... To już zdecydowanie był flirt... Na pewno. Tak myślę.
- Wiesz... Raul... Ja...
Nie dokończyłem, choć szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem jak dokończyć. W każdym razie mi przerwano. Drzwi się otworzyły i stanęły w nich dwie bety w bardzo dobrych humorach. Beth wydawała się rozpierać duma.
- Wróciliśmy i udało nam się zdobyć mnóstwo futer. Tej zimy nikt nie będzie marzł. Przynajmniej nie u nas.
- To... Świetnie.
- Wybierasz dary?
- Już wybrałem.
Wskazałem na łuk trzymany przez młodego alfę. Ten zaprezentował go dziewczynie.
- Wygląda porządnie.
- Tak... Jest... Niczego sobie.
Niekoniecznie chodziło mi o łuk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top