Rozdział XVIII - Eris
10 maja
Mam dość. Na podkreślenie tego stwierdzenia usiadłem na krześle, czy może raczej opadłem na nie dość teatralnie z głośnym westchnieniem. Szkoda, że nie było tu kompletnie nikogo, kto mógłby zobaczyć moje oburzenie i frustrację. Z gniewem popatrzyłem na wiadro, które było jednym z narzędzi tortur w ciągu ostatnich kilku godzin, ale to z oczywistych powodów nie zareagowało.
Szkoda, że Darena tu nie ma. Mam ochotę się z kimś pokłócić. Zwłaszcza że to wszystko w sumie jego wina. To na niego jestem zły... tak myślę. Na pewno można to zwalić na niego.
Jeszcze nie miałem okazji zajmować się domem tak... w pełni. Zawsze tylko pomagałem mamie. A wtedy tata i bracia też pomagali. Nie zdawałem sobie sprawy, że to takie ciężkie, czasochłonne i... cholernie męczące! A przynajmniej okazuje się, że takie właśnie jest, gdy wszystko robi się samemu.
Daren kazał... polecił mi... ymmm... zlecił? Trudno powiedzieć. W każdym razie powiedział, bym zrobił kilka rzeczy. Wymienił w sumie pokaźną listę obowiązków. Zacząłem od sprzątania w domu. Bo było tu strasznie czuć kurzem a trochę nawet stęchlizną. A jako że spędzam tu większość dnia, to chcę móc w pełni odetchnąć i nie kichać od kurzu co się zbierał ponad pół roku.
Więc pootwierałem wszystkie drzwi i okna, by nieco przewietrzyć wnętrze. A później poszedłem do studni. Daren ma same duże wiadra, więc nosiłem tylko po pół. Pełnego bym raczej nie uniósł. No i studnia wcale nie była aż tak blisko. Znaczy... No nie dla mnie. Zwłaszcza że chyba z dwadzieścia razy wędrowałem w tę i z powrotem po czystą wodę. No niestety, ale jak już się za coś biorę to wolę to zrobić raz a porządnie. Więc przetarłem wszystko, co się dało, każdą powierzchnię. Umyłem też dokładnie podłogi, zebrałem pajęczyny, umyłem naczynia i nim się obejrzałem, było już grubo po południu. A ja zrobiłem dopiero może jedną trzecią tego, co miałem dziś zrobić. W dodatku już bolały mnie nogi i ręce. I kręgosłup, bo musiałem klęczeć i trzeć podłogę szczotką.
W trakcie pracy tak średnio co godzinę zastanawiałem się, po co ja się w ogóle tak staram. Dochodziłem jednak do wniosku, że w sumie ja też będę w tym domu żył. To nie tak, że robię to tylko dla Darena, by pan domu był zadowolony. Daren to mi może naskoczyć. Ale się na pewno nie będzie czepiał, jak dobrze wysprzątam. Zagnę go moimi umiejętnościami posługiwania się szczotką i miotłą... A przynajmniej nie będzie miał czego się czepić bo wszystko będzie lśnić.
Odpocząłem tylko chwilę, bo wiedziałem, że Daren wróci jakoś przed zmrokiem, a ja nie tknąłem nawet boksów dla koni, które znajdowały się obok domu. Tam się już aż tak nie przykładałem, bo nie było czasu. Mimo że w sumie powierzchnia była mała, bo konie raczej kręcą się przy domu przez większość czasu. Uprzątnąłem tylko z grubsza oba boksy, wylałem starą wodę, wlałem świeżą (co kosztowało mnie kolejne osiem wycieczek do studni) i rzuciłem im resztki siana.
Z tego, co się zdążyłem zorientować, Daren nie lubi koni i chyba zamierza trzymać tu na stałe tylko jednego. Tak na wszelki wypadek. W sumie to chyba dobrze. Nie będę miał dodatkowej pracy. Chyba że to Daren będzie się nim zajmował... Trudno powiedzieć. Nie wiem, jakie tu będą moje stałe obowiązki. Mimo iż postanowiłem zbytnio się nie angażować w ogarnianie boksów to i tak zeszło się ponad dwie godziny.
I tak całkowicie padnięty wróciłem do domu, padłem na krzesło i postanowiłem, że już nawet palcem nie ruszę, bo i tak już żadnego palca nie czuję. Mimo że krzesło było niewygodne, to westchnąłem z zachwytu. W końcu nie robiłem kompletnie nic i to było wspaniałe. Już nigdy nie będę narzekał, że mi się nudzi. A przynajmniej dziś nie będę na to narzekał.
Nie zdążyłem jednak nawet jakoś specjalnie się rozluźnić. Nie minęły nawet dwie minuty (a tak przynajmniej mi się wydaje, możliwe, że miałem trochę zaburzone poczucie czasu) i usłyszałem rżenie koni. Kilka minut później drzwi się otworzyły. Zauważyłem przy tym, że Daren nie potrafi normalnie wejść do środka, tylko robi dramatyczne wejście, otwierając gwałtownie drzwi. A podobno to ja jestem teatralny.
- Witaj panie alfo. Obiadek, kąpiel czy kopa w rzyć?
Daren popatrzył na mnie spode łba, czyli tak jak zawsze. Ale w tej chwili nie miałem nawet siły jakoś specjalnie na to zareagować. Obserwowałem w ciszy, jak blondyn wchodzi do środka, rozgląda się, myśli chwilę, po czym wychodzi i wraca z dwoma ciężkimi workami, które zniósł do piwnicy. Później przyniósł jeszcze kolejne dwa worki, które także powędrowały do piwnicy. Następne były dwie torby. Jedna wylądowała na szafce kuchennej a druga na stole.
- Tam są świeże warzywa i kilka innych rzeczy. Zrób z nimi, co uważasz. Jest też kilka jaj, więc uważaj.
- No dobrze.
Następnie alfa wskazał na torbę, którą podłożył na stole tuż obok mnie.
- Tutaj jest kilka książek i jakichś rzeczy, które mogą ci się przydać.
- Na przykład?
- Włóczka, materiały, nici... Nie wiem. Dostałem to od samic w wiosce. Żebyś się nie nudził i się na coś przydał. Poszyjesz sobie... Czy co tam robią samice.
- ... Świetnie. Wszystkie moje problemy rozwiązane. Dzięki.
- Przyniosłem dwa worki mąki, worek kartofli i worek bobu. Poza tym na zewnątrz jest wór ziarna i dwie kury.
- ... Kury?
- Tak.
- ... A od kiedy jest tu kurnik.
- Od nigdy.
- ... To... Gdzie w sumie...
- Zrobię go dziś.
- Okej... Zdążysz?
- Oczywiście.
- Wątpię ale... No dobrze... Ym... Coś jeszcze?
- Nie wiem. To ja powinienem zapytać. Coś jeszcze czy jesteś usatysfakcjonowany?
- Emm... No chyba jestem. W sensie... Ymm... No tak. Jestem. Tak myślę.
- Skoro nic nie robisz, weź się za obiad.
- Dopiero skończyłem sprzątać po koniach! Muszę jeszcze zrobić pranie.
- Nie zrobiłeś tego do tej pory?
- A niby, kiedy miałem to zrobić?!
- Miałeś cały dzień.
- Prawie cały dzień to ja sprzątałem tę cholerną dziurę! Patrz! Jest czysto! Czy kiedykolwiek było tu tak czysto?
Alfa rozejrzał się po wnętrzu i byłem o krok od kopnięcia go w piszczel, bo nie wyglądał na zachwyconego. Przynajmniej nie wyglądał też na niezadowolonego.
- Jest przyzwoicie.
- Możesz jeść prosto ze stołu!
- Czy to znaczy, że nie pozmywałeś i nie mamy talerzy?
- Czy ty... Czy ty możesz nie być dupkiem! Starałem się! Nawet te miejsca co ich nie widać posprzątałem! Pod łóżkiem podłogę umyłem! Musiałem tam wleźć wiesz?! Były tam pająki!
- ... Nie zjadły cię?
- Żeby ciebie zaraz coś nie zjadło!
- Zostaw na dziś to pranie. Jutro to zrobisz. Ugotuj coś, bo jestem głodny. Ty pewnie też. Ja biorę się za kurnik. Zawołaj mnie, gdy już coś ugotujesz. Przy okazji zrób coś z tymi warzywami, przyprawami i tym wszystkim, co przyniosłem.
- Przyniosłeś przyprawy?
- Sól, jakieś suszone zioła i miód.
- ... Zawsze coś.
- Zrób z tym, co chcesz. Kuchnia należy do ciebie. Ja się nie będę wtrącał. Tylko nie ruszaj noży myśliwskich. Mam wrażenie, że w twoich rękach są zbyt niebezpieczne.
- Ha... Boisz się, że coś ci zrobię co?
- ... Wbijesz je sobie w stopę albo obetniesz sobie palec. Istnieje możliwość, że będę musiał zwrócić cię twojemu ojcu i boję się, że nie zechce cię, jeśli nie będziesz w całości.
- Idź bawić się w drewnie. I żebyś sobie młotkiem palec rozwalił!
Alfa nawet na mnie nie spojrzał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. A właściwie nimi trzasnął. Chociaż nie wydaje mi się, by zrobił to w gniewie. Po prostu ma tak samo dramatyczne wyjścia, jak i wejścia. No i najwyraźniej zero wyczucia własnej siły.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zrobić mu na złość i nie olać jego polecenia, ale sam byłem głodny. Wczorajszy obiad był ubogi. Moje śniadanie tak samo. Miałem ochotę zjeść coś porządnego. A w takim wypadku muszę to sobie ugotować. Więc posiedziałem jeszcze tylko minutę i wstałem, mimo iż moje ciało protestowało.
Nie jestem jakimś mistrzem w kuchni. Szczerze mówiąc chyba, nawet gdybym miał więcej przypraw, to nie wiedziałbym jak ich użyć. Co prawda mama mnie trochę uczył, pomagałem mu i obserwowałem, ale jakoś nie przychodziło mi to naturalnie jak, chociażby mojemu kuzynowi Noachowi. Dlatego rozegrałem to bezpiecznie. Został jeszcze kawałek dobrego mięsa z wczoraj.
Większość Daren zabrał do wioski, by wymienić je na coś. W końcu o tej porze roku mięso szybko by się zepsuło, a sami byśmy wszystkiego nie zjedli, nim by do tego doszło. Bardziej opłacało się je wymienić na jakieś inne składniki. Chociażby taki miód. Kiedyś jakoś dobrze go wykorzystam. Tak więc został tylko kawałek wystarczający na obiad. Choć Daren coś tam jeszcze suszy.
W każdym razie udusiłem mięso, tak jak uczył mnie mama. Trwało to długo, ale udało się nawet jakiś sos z tego zrobić. Dodałem co nieco tych suszonych ziół, soli i zagęściłem to mąką. Dodałem też trochę warzyw. Ugotowałem do tego ziemniaki, choć trochę zdenerwowałem się podczas ich obierania. W domu tego raczej nie robiłem i... no nie miałem wprawy. Były troszeczkę... Hmmm... Kanciaste. Gdy mama obierał, były bardziej gładkie, ale... ale w sumie i tak jak je ugotuję, to je rozgniotę. Więc co za różnica.
I tak po jakimś czasie mięso było gotowe, sos całkiem smaczny a ziemniaki się ugotowały, więc chyba wszystko było dobrze. Nim skończyłem, zrobiło się ciemno, więc w sumie ten posiłek był czymś między obiadem i kolacją. Zostało tylko przygotować stół i przyprowadzić tu pana marudę. Wiedziałem już mniej więcej, gdzie co jest, więc szybko nakryłem do stołu i poszedłem po mojego wkurzającego, niewdzięcznego alfę. Nie wiedziałem, gdzie konkretnie był, ale usłyszałem, jak coś stuka, co było jasną wskazówką gdzie go szukać.
Znalazłem go za domem. Był dość... można powiedzieć, że zaangażowany w pracę. W sumie nie był chyba nawet w połowie, więc dziś na pewno tego nie skończy. Tak jak mówiłem. Ale oczywiście prędzej umrze, niż przyzna mi rację.
- Panie alfo obiad podano.
Daren zerknął na mnie, ale nim się w ogóle ruszył, wbił do końca te dwa gwoździe, którymi się zajmował, gdy przyszedłem. Później też się specjalnie nie spieszył. Ja tam nie zamierzałem na niego czekać, więc po prostu poszedłem do domu. Wrócił akurat, gdy usiadłem ze swoją porcją. Jestem dobrą omegą, więc jemu też nałożyłem. Żeby nie było, że nie.
- Smacznego.
Blondyn coś odmruknął, więc dla własnego komfortu i spokoju ducha założyłem, że albo podziękował, albo powiedział nawzajem. Zacząłem jeść, bo w brzuchu już mi od jakiegoś czasu burczało. I to tak bardzo niedyskretnie. Cóż... Zdecydowanie nie jestem mistrzem w kuchni, ale... było jadalne. Troszeczkę słone. Możliwe, że przesoliłem ziemniaki. Ale w sumie pierwszy raz sam je gotowałem więc... No nie było tak źle.
Zerknąłem na Darena, ale nic nie powiedział. Jadł w ciszy. Nic, że mu smakuje czy nie smakuje. W sumie może i lepiej, że nic nie mówi, niż miałby mówić źle. Cały dzień sprzątałem więc no to nie dziwne, że w kuchni już byłem zmęczony i się nie popisałem.
Zjadłem jako pierwszy, bo miałem mniejszą porcję. Nie bardzo wiedziałem, co powinienem dalej robić. Uznałem, że to dobry moment, by się czegoś dowiedzieć. Bo w ziemi trudno powiedzieć czy Daren będzie miał jeszcze dla mnie czas... lub cierpliwość.
- Ymm... Czy... Masz jakieś plany na jutro? Bo... W sumie nie wiem, czy mam coś robić.
Alfa spojrzał na mnie, jakbym zapytał o coś głupiego. To chyba logiczne, że się nie będę tu zbytnio panoszyć.
- Jutro muszę zająć się swoimi obowiązkami. Ojciec kazał mi wrócić do pracy. Muszę udać się w góry. Porozmawiać z wilkami, które tam pracują. Zrobić listę tego, co mamy, czego nam brakuje... Dużo pracy. Nie musisz nic gotować. Wychodzę rano. Wrócę zapewne wieczorem. Zabieram ze sobą konie. Ty zajmij się tym, czego dziś nie zdążyłeś zrobić. Resztę czasu wykorzystaj, jak uważasz.
- No dobrze. Mogę... Mogę spróbować upiec chleb. Przyda się.
- Jak mówiłem, rób, co chcesz. Nie interesuje mnie, jak wykorzystasz swój czas.
- ... Żeby cię koń kopnął.
- Słucham?
- Pytam, czy chcesz dokładkę.
Alfa spojrzał na mnie i coś mi mówiło, że doskonale słyszał, co powiedziałem. Co w sumie jedynie poprawiło mi humor.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top