Rozdział XLVII - Eris

4 sierpnia

Popatrzyłem na ścianę drzew. Bardzo starych, dużych drzew. Las, w którym teraz żyję, jest starszy od tego w domu. W dodatku jest taki obcy. Jednak to trzeba zmienić. Nie mogę w końcu żyć w miejscu, którego nie znam. Rozwiązanie jest proste. Muszę poznać go lepiej. Wtedy powinienem czuć się tu lepiej. Dlatego uznałem, że dziś w końcu wybiorę się na spacer po okolicy. Oczywiście kilka razy sobie już chodziłem w pobliżu domu. Jednak tylko na taką odległość, by móc go dostrzec. Nie chcę się zgubić w tym cholernym lesie. I nie wiem czego się spodziewać. Jednak przez ostatnie miesiące nic się nie stało, więc chyba nie ma się czego bać. To miejsce jest bezpieczne. Tak myślę.

Dlatego tym razem zamierzałem zajść dalej i właśnie to zrobiłem. Potrafiłem rozeznać się w terenie na tyle, by wrócić do domu. Zwłaszcza że nie planowałem zajść daleko. Powoli będę poznawał sekrety tego lasu. Nie muszę się spieszyć.

Musiałem przyznać, że okolica jest ładna. Może odrobinę niepokojąca, ale to uczucie było wywołane zapewne tym, że mój wilk nie czuję się zbyt dobrze na nowym terenie, którego jeszcze nie uznaje za swój. Jednak na pewno las nie był aż tak straszny, jak zdawał mi się na początku. Roślinność była tu bardzo podobna do tej w moich okolicach. Chociaż dostrzegłem kilka roślin, których nie kojarzyłem. Znalazłem też trochę jagód, które przy okazji zebrałem. Próbowałem od razu zapamiętać, gdzie rosną, by przychodzić tu w przyszłości.

Spędziłem tak kilka dobrych godzin. Darena nie było, więc nie musiałem się martwić o to, że będzie jęczał, że nie ma mnie w domu. Później odwiedzi mnie Colla. Ale mam do tego jeszcze chwilę. Dlatego postanowiłem jeszcze sobie pochodzić.

Ruszyłem na zachód. W stronę gór. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do ich widoku. Colla mówi, że stąd do podnóża góry jest jakieś sześć godzin drogi. To nie tak dużo. Mógłbym się tam udać. Gdyby mi się chciało. Ale nie chcę. To trochę... sam nie wiem. Po prostu nie znam tego terenu. Nie chcę ryzykować. Aczkolwiek kiedyś się może tam wybiorę. Wilki wydobywają tam różne surowce. Tylko z tego, co wiem, mają nieco inną drogę do tego miejsca. Daren wybrał sobie taki teren, by nikt nie miał go po drodze. Dlaczego mnie to nie dziwi?

W pewnym momencie uznałem, że starczy tego dobrego i chyba czas wracać do domu i przygotować się do spotkania z Collą. Zacząłem więc iść w stronę, gdzie mniej więcej powinien znajdować się dom. Przy okazji kontynuowałem moje próby zapamiętania i lepiej poznania okolicy.

Wilki są drapieżnikami. I nie są głupie. Wilkołaki mają w sobie jakiś pierwotny instynkt, który pozwala im wyczuć niebezpieczeństwo. Chociażby takie potencjalne. Być może dlatego zatrzymałem się, gdy coś zwróciło moją uwagę. Instynkt nie podpowiadał mi, bym jakoś zareagował. Więc nie było czego się bać. Przynajmniej w tej chwili. Nic mi nie groziło. Dlatego spokojnie podszedłem do drzewa, na którym dostrzegłem coś... Co w sumie nie widziałem jak zinterpretować. Gdyby nie moja wilcza część pewnie nawet nie zwróciłbym na to uwagi.

To nie było nic wielkiego. A przynajmniej z większej odległości. Gdy podszedłem bliżej, zacząłem się trochę niepokoić. Dotknąłem kory sosny i podążyłem palcem za podłużnym śladem. Jakby nie patrzeć... To ślady po pazurach. Znajdowały się dość wysoko. Ale nie jakoś bardzo wysoko.

Może... Niedźwiedź. To było na pewno wyższe ode mnie. Ale... Sam nie wiem. W naszej okolicy nie było niedźwiedzi, bo zazwyczaj przeganiano je na wszelki wypadek. Nie widziałem więc nigdy śladów niedźwiedzia. Chyba że bardzo stare. Jednak wówczas niewiele było już widać. Te nie są jakieś świeże. Pewnie mają z... Rok. Dwa lata. Na pewno co najmniej kilka miesięcy.

Rozejrzałem się po okolicy i dostrzegłem kolejne. Na innych drzewach. Były chyba zbyt płytkie na niedźwiedzie... Może to jakiś duży kot. Podobno żyje ich trochę na dalekiej północy. Daren na pewno nie pozwoliłby żadnemu żyć na jego terytorium. Więc może jakiś próbował się tu osiedlić, ale uciekł. Albo... Daren zrobił z niego dywan. To też możliwe.

W każdym razie... Nie czuję zagrożenia. Po prostu lekki niepokój. Jakiś drapieżnik tu żył. Ta myśl sprawia, że mój wilk jest nerwowy. Chyba powrót do domu będzie dobrym pomysłem. W domu mam pewność, że nic mi się nie stanie. Daren jest, jaki jest. W pewnym sensie zaletą jest to, że dość poważnie podchodzi do kontroli terytorium. A to oznacza, że pewnie żaden drapieżnik nie zbliży się do jego leża. Nie, gdy mieszka w nim wielki, zły alfa.

***** *** * ************ * ****** * **** *****

- Błagam, powiedz, że nic nie piekłeś.

- Mam tylko chleb. Jest dobry. Naprawdę. Zrobiłem kanapki.

- Nie wiem, czy chcę ryzykować.

- Siadaj i lepiej zjedz te kanapki.

Omega wywrócił oczami, ale rozłożył się na krześle i wziął jedną kanapkę. Ugryzł, ale nie skomentował.

- Chcesz czegoś do picia?

- Na razie nie. Przyniosłem ci trochę nici.

- Dziękuję. Przydadzą się.

- Tak sobie pomyślałem... Możesz się na coś przydać i dołączyć do omeg i kobiet zajmujących się tutaj tymi sprawami. Szycie. Tkanie. Takie tam.

- Chciałbym. Jednak tak się składa, że mój pan alfa nie chce, żebym się jeszcze pałętał po wiosce.

- Krzywo patrzą na to, że siedzisz tu całymi dniami i nic nie robisz.

- Wiem! I myślałem o tym. Ale... Daren chyba obawia się, że jak zacznę zadawać się z kimś poza tobą, to będę mu sprawiał problemy.

- To słuszne obawy.

- No... Trochę tak. Jednak bez przesady.

- ... Możesz pracować z domu. Nadchodzi zima. Mamy dużo wełny, ale obróbka zajmuje tyle czasu, że w sumie nikt nie ma, kiedy czegoś z niej robić. Daren mógłby przywozić tutaj co nieco. Wiesz jak dziergać?

- ... Mniej więcej. Ale tylko proste rzeczy.

- Na przykład?

- Em... Szaliki. Może trochę czapki. Ale to tak... Mniej więcej.

- Zawsze coś. Na pewno lepiej by na ciebie patrzyli, gdybyś coś od siebie dołożył. Nawet taki drobiazg. Zima się zbliża, nie każda samica ma czas ogarnąć dla rodziny ubrania. Na pewno przydadzą się jakieś szale dla szczeniaków.

- W sumie... Mógłbym to zrobić.

- To porozmawiaj z Darenem. To mu powinno być na rękę.

- Tak... Powinien się zgodzić.

- No i będziesz miał jakieś zajęcie. Może nie będziesz mnie tak tu ciągał.

- To nie moja wina, że Daren traktuje mnie jak swojego pieska!

- ... Narzekasz?

- Tak!

- ... Omegi z południa naprawdę nie potrafią docenić tego, co mają.

- Wiesz co Colla? Będę narzekać. Wiesz dlaczego? Bo moje życie było dużo lepsze, gdy mnie tu nie było.

- Ale tu jesteś. I żyje ci się wygodniej niż większości z nas.

- To już nie moja wina. To... Niczyja wina. To, że według ciebie powinno mi być tu dobrze, nie znaczy, że tak jest. A tym bardziej nie znaczy, że nie mogłoby być lepiej.

- Wiesz, że jest mnóstwo omegi, które chciałyby być na twoim miejscu.

- Wiem. Na przykład ty.

- ... Nie zaprzeczę. Aczkolwiek ja wiem, że nie miałbym na to żadnych szans, więc jakoś specjalnie nie czuję już do ciebie... niechęci. Nadal uważam, że jesteś rozpieszczony. Jednak... To w sumie nie moja sprawa, bo i tak to nie moje miejsce. Ale jest kilka osób, które mają do ciebie pretensje.

- ... Na przykład?

- Nie jestem plotkarzem.

- To nie plotki. To ostrzenie dla kolegi. Jak będę wiedział, kto mnie najbardziej nie lubi, to może uniknę nieprzyjemności.

- W zasadzie nie mam powodów, by ci mówić.

- A masz jakieś, żeby mi nie mówić?

- ... Co prawda to prawda.

- Więc?

- W naszym stadzie... Chyba Tharin miała jakieś szanse na zostanie partnerką Darena. Ich ojcowie się lubią. Więc możliwe, że ma do ciebie jakieś... negatywne uczucia. Chociaż wszyscy wiedzieli, że była raczej na drugim miejscu na liście. Rikke była najbardziej prawdopodobnym wyborem.

- Rikke... Więc... Ona będzie do mnie wrogo nastawiona?

- Pewnie tak.

- A jaka ona jest?

- Wydaje się milutka i słodziutka, ale ma parcie na zostanie Luną. To w końcu zapewnienie sobie naprawdę wygodnego życia.

- Ta Rikke... Rozumiem, że nie należy do tego stada?

- Nie. Do jednego z sąsiednich. Nie jest jakieś duże. Jednak dość silne i dumne. Są bardzo przywiązani do tradycji.

- A wy nie?

- Oni są... Jeszcze bardziej przywiązani do tradycji.

- Trudno mi to sobie wyobrazić. I chyba nie chcę.

- Rikke to typowa wilczyca z dalekiej północy. Jest silna. Wygląda jak owieczka, ale to wilczyca w owczej skórze. Nie można dać się zwieść.

- Nie lubisz jej?

- Nie. Ona...

Colla zawahał się i chyba nie zamierzał dokończyć tego, co chciał powiedzieć. Zachęciłem więc go nieco.

- Tak?

- ... Straszna z niej szuka. Nienawidzę jej. Ma wszystko. Urodziła się w dobrej rodzinie. Ma wysoką pozycję. Jest tak cholernie ładna, że mam ochotę przywalić jej twarzą o coś twardego. W dodatku jest słodka do porzygu a w rzeczywistości to wredna sucz.

- ... Tego się nie spodziewałem.

- Nie chcesz spotkać Rikke. Całe szczęście nie ma teraz powodu, by tu przychodzić. Zazwyczaj jej ojciec ją zabierał, by mogła uwieść Darena.

- Uwieść Darena?

Zabawne. Darena nie da się uwieść. Jest tępym alfą, ale jest odporny na tego typu zagrywki. Co do tego nie mam wątpliwości.

- To ten typ omegi. Okręci sobie niemal każdego samca wokół palca. Chociaż Daren był dla niej ciężkim orzechem do zgryzienia. I muszę przyznać, że z satysfakcją się patrzyło na jej frustrację. W każdym razie... Rikke na pewno cię szczerze nienawidzi. Zrobiłeś to, co jej się nie udało. Więc... To personalna potwarz.

- Jakoś mnie to nie obchodzi.

- Tylko mówię. Uważaj na nią. Jest dwulicowa. Aczkolwiek jest małe prawdopodobieństwo, że ją spotkasz. Pewnie się tu nie pokaże, bo... Trochę została tym wszystkim upokorzona.

To głupie, ale myśl o tym, że Daren odrzucił jakąś inną samicę dla mnie była... Niepokojąco przyjemna. Cóż... To pewnie po prostu moje ego. Dobrze jest być tym... lepszym. Chociaż z drugiej strony przez to wszystko skończyłem tutaj... Z Darenem.

- Dziękuję za radę. Będę miał na uwadze to, jak ją przedstawiłeś.

- Szczerze mówiąc, byłem pewien, że Daren skończy z nią. To doskonała partia.

- ... A ja nie?

- Niezbyt. Chociaż sojusz z południem jakoś to rekompensuje.

- Daren sam sobie mnie wybrał... Wszystko w sumie przez więź.

- Naprawdę jest taka silna, że musicie być razem?

- Nie wiem. Ja... Jakoś sobie radziłem.

- Daren ponoć nie.

- W jakim sensie?

- Nie wiem. Po prostu chodziły plotki. Że jest bardziej... Nerwowy. Niż zwykle. I ponoć sprawiał jakieś problemy.

- W sumie mnie to nie dziwi.

Omega sięgnął po kolejną kanapkę. Chyba jednak mu smakowały. Gdy to zrobił, lekko podwinął mu się rękawa bluzki. Zwróciłem uwagę, że skóra na jego przedramieniu jest dość... nietypowa. Jakby miał tam dużą bliznę. Właściwe to był pierwszy raz gdy udało mi się zobaczyć coś powyżej jego dłoni. Omega chyba nie zorientował się, że przykuło to moją uwagę. Właściwie... Colla całe lato przechodził w bluzkach z długimi rękawami...

- Ym... Czy coś ci się stało?

- Słucham?

- W rękę.

Omega chyba odruchowo obciągnął rękaw i zerknął na swoją prawą rękę.

- Nie.

To zabrzmiało dość... Ostro.

- Nie chciałem być wścibski.

- Ale jesteś.

- Przepraszam... Po prostu... Nie ważne.

Zapadła dość niezręczna cisza. To nie tak, że miałem jakieś złe intencje. Po prostu... Byłem ciekaw. Chociaż może rzeczywiście to było niestosowne.

- Naprawdę przepraszam. Bywam wścibski. Powiem czasem coś, nim to przemyślę. Już nie będę.

Omega przypatrywał mi się chwilę, po czym westchnął ciężko i chyba nie był już zły.

- W sumie i tak prędzej czy później się dowiesz. Więc... Kilka lat temu w moim domu wybuchł pożar. I... Nie mogłem wyjść. Ktoś mnie w końcu wyciągnął. Ale ogień... Ucierpiałem lekko. A takie oparzenia nie zawsze goją się na nas w pełni. Blizny zostają.

- To... To musiało być straszne.

- Było... Dość bolesne. Jednak żyję i to się liczy.

- Tak, ale... I tak mi przykro.

- To było dawno temu. Zmieńmy temat. Ten jest nudny.

To była słaba wymówka. Ale to nieistotne. Lepiej nie rozdrapywać ran. A przynajmniej dopóki Colla sam nie zechce się tym podzielić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top