Rozdział XLIV - Eris
25 lipca
- Nienawidzę tego.
Colla spojrzał na mnie znad swojej robótki. Skubany dobrze wywija tymi drutami. Mógłby mnie trochę poduczyć. Ciekawe czy by to zrobił, czy by jęczał, że nie ma czasu.
- Nie znam nikogo, kto by to lubił.
- Matka natura nieźle nas urządziła.
- Nie mogę się nie zgodzić.
Powoli robiło się ciemno. Księżyc stawał się już wyraźnie widoczny. A ja zaczynałem czuć się... Cóż... Niezbyt dobrze. Poza tym, że było mi już ciut gorąco, to zaczynał boleć mnie brzuch. Lepiej zniknę Colli z oczu, nim się przed nim całkowicie rozpadnę. Jakoś tak nie chcę, by musiał mnie przenosić do łóżka. Pewnie by mi to wytykał.
- Idę się położyć.
- Jak będziesz czegoś potrzebował, to krzycz. Od czasu do czasu do ciebie zajrzę. Nie martw się. Mam doświadczenie w zajmowaniu się beznadziejnymi przypadkami.
- Dobrze wiedzieć. Będę krzyczał.
Wycofanie się do sypialni zdecydowanie było najbezpieczniejszym wyborem. Zwłaszcza że nie miałem już nic specjalnego do roboty. Zawczasu zjadłem porządny posiłek, przygotowałem sobie trochę wody do picia, bo na pewno będę spragniony i przygotowałem sypialnie do długich trzech dni pełnych cierpienia. Jak mam umierać to przynajmniej będzie mi wygodnie.
Colla nie narzekał i pomagał, gdy go o to poprosiłem. Właściwie wrogość między nami już praktycznie zniknęła. Nadal jest trochę niezręcznie, ale Flynn miał chyba rację. Mamy szansę się dogadać. Tak myślę. Bo w sumie Colla nie jest taki zły. Gada nam się całkiem dobrze. Zdecydowanie północny omega stara się nieco zdystansować. Pewnie ma jakieś swoje powody. W każdym razie... Gdyby był tak beznadziejny, jak na początku myślałem, to bym z nim nie wytrzymał. Tymczasem czas z nim mija mi zdecydowanie lepiej i szybciej niż samemu. Nie do końca go rozumiem. Właściwie... W ogóle go nie rozumiem. Jednak on chyba ma bardzo podobnie. Po prostu... Różnice kulturowe między nami są dość duże i znaczące. Jednak skoro jeszcze nie rzuciliśmy się sobie do gardeł, to chyba już tego nie zrobimy. A jeśli to się stanie... Cóż... Nie będę się powstrzymywał.
Położyłem się na łóżku i ułożyłem wygodnie. To nie pierwszy raz, gdy tak sobie o tym myślę... Daren ma dość wygodne łóżko. A jak dorzuciłem jakiś koc, to zrobiło się jeszcze bardziej przyjemnie. Alfa na pierwszy rzut oka nie wydaje się kimś, kto by się przejmował wygodą, więc to zdecydowanie miła niespodzianka. Właściwie... Cały ten dom jest naprawdę bardzo przyzwoity. Potrzebuję odrobiny bardziej delikatnej ręki, ale mam dobre podstawy do dalszej pracy. Pod wieloma względami nie jest tu tak strasznie, jak się spodziewałem. Owszem nie jest dobrze. Jednak... Nie jest też tak źle, bym chciał uciec. Czy jest dużo innych miejsc, gdzie wolałabym być? Tak. Czy nie jestem w stanie tu wytrzymać? Nie. Jest nawet przyzwoicie. Jestem tylko trochę samotny. Może trochę bardziej niż trochę.
Poprzednią pełnię spędziłem samotnie. Znowu. Daren wyruszył na polowanie. Bo najwyraźniej boi się, że mnie zabije lub... Sam nie wiem. Daren jest specyficzny. Chyba nie chcę wiedzieć, jak działa na niego pełnia. Istnieje prawdopodobieństwo, że warczy na wszystko co się rusza. Nawet częściej niż normalnie. Nie chcę być co chwila obwarkiwany. Jednak pełni nie powinno się spędzać samotnie. Powinno się spędzać ten czas ze stadem, z rodziną lub partnerem. Tak robią wilki. A Daren jest dziwny. Jak chce samotnie biegać po lesie, to niech to robi. Nie mija sprawa. Ale ja nie chcę być sam.
Miło, że chociaż w trakcie rui ktoś się mną zajmie. Ciężko przeżyć coś takiego samotnie i bez pomocy. To w zasadzie moje pierwsza ruja spędzona oficjalnie w tym stadzie. Poprzednia wypadła pod sam koniec naszej podróży. A to oznacza, że minęły już trzy miesiące. Jestem tu już trzy pełnie. Nie wiem, czy to dużo, czy mało.
Częściowo zacząłem się przyzwyczajać do tego miejsca. A jednak wciąż czuję się niechciany. Nieakceptowany. Po prostu... Jestem obcym. Nie jestem częścią tej społeczności i mój wilk to czuje. Oczywiście mu się to nie podoba. Ciekawe ile czasu muszę tu spędzić, nim zaczną traktować mnie jak swojego. I czy to kiedykolwiek nastąpi. W końcu dla nich jestem rozpieszczoną omegą z południa.
Jeszcze im wszystkim pokaże. Jak już moje ciało przestanie robić szalone rzeczy w celu zachęceniu wszystkich pobliskich samców do spłodzenia potomstwa. Tak... wtedy im pokaże, że nie powinni ze mną zadzierać. Swoją drogą... Matka Natura nie przewidziała, że przegonię wszystkich samców w promilu kilkunastu kilometrów. Przechytrzyłem ją. W każdym razie, pokażę im wszystkim. A później będę jeszcze musiał... Zyskać jakoś ich szacunek. Albo... Mogę na nich warczeć jak Daren i liczyć, że będą się mnie bali. Skoro w wykonaniu Darena działa to może w moim też zadziała. Daren...
Chyba nie powinienem o nim teraz myśleć. Tak. To zdecydowanie zły pomysł. Moja wilcza część jest teraz bardzo blisko przejęcia kontroli. A jak już jakiś czas temu ustaliłem, moja wilcza część jest niespełna rozumu. Już w czasie pełni było niezręcznie. W czasie rui na pewno będzie jeszcze gorzej. Chciałbym mimo wszystko, zachować jakieś resztki godności.
Powoli zaczynałem czuć skurcze gdzieś w dolnej partii brzucha. Bardzo nieprzyjemne. Nie wiem, dlaczego muszę to znosić. Najgorsze jest to, że każda inna omega spędziłaby ten czas ze swoim partnerem. A to w znacznej części załagodziłoby ból i dyskomfort. Szkoda tylko, że mój partner to skończony dupek. No i oczywiście nie chciałbym, by mnie dotykał. Szanuję się. Nie będę pozwalał byle komu kłaść na mnie łap.
Tak właściwie... Ciekawe jak się ma Virion. On jest miły. W sumie... Gdyby Daren nie pojawił się znikąd i nie zabrał mnie z powrotem na Północ to możliwe, że teraz spędzałbym ten czas z Virionem. W końcu... Było nam razem dobrze. Tak myślę. Muszę przyznać, że nasza relacja była bardzo przyjemna. On był... Dobry. Taki troskliwy i delikatny. Całkowite przeciwieństwo Darena. Uśmiechał się dużo. Prawił mi mnóstwo komplementów. Zajmował się mną. Zależało mu na tym, bym czuł się dobrze i bym czuł się kochany. Na pewno dobrze by się mną zajął w trakcie rui.
Nie wierzę, że zamieniłem go na kogoś takiego jak Daren. Ja go nawet nie lubię. Jego osobowość jest okropna. Jego rodzina jest okropna. Jego stado jest okropne. On cały jest okropny i go nie znoszę. Chociaż... Ostatnio był dla mnie dość miły. Dał mi ładny prezent. Znalazł mi kolegę i kogoś, kto się mną zajmie. W sumie nic złego mi jeszcze nie zrobił. Po prostu... Mnie nie lubi. Ignoruje mnie. Zostawia mnie samego. Nie chce spędzać ze mną czasu. W żaden sposób nie okazuje mi sympatii. Jest właściwie wręcz przeciwnie. To po prostu czasem... Boli. To, że ktoś, kto ma być twoim partnerem w dodatku wybranym przez jakąś wyższą siłę, nie chce cię. Nie lubi cię. Nie szanuję cię. Nie kocha cię. Daren mnie nie kocha. I nie pokocha.
Jakoś tak do tej pory o tym nie myślałem. Może to wszystko przez ruję. Omegi robią się przez nią bardziej emocjonalne. Sam nie wiem. Po prostu... Mój pobyt tu traktuję jako coś, co dzieje się teraz. Nie myślę zbytnio o przyszłości. Nie myślę o tym, jak to kiedyś będzie. Najdalej w przyszłość wybiegam, gdy myślę o moich osiemnastych urodzinach. Bo wtedy znów zaczną się problemy. Jednak nawet wtedy myślę głównie o tym, co się może wydarzyć. Co będzie chciał zrobić Grant. Czy Daren się na to zgodzi. Czy będziemy musieli oficjalnie utrwalić nasz związek. Fizycznie. Oznaczeniem w trakcie rui.
Jakoś do tej pory nie myślałem co będzie dalej. Co, jeśli Daren mnie oznaczy. A ja będę musiał tu z nim żyć. Przez lata. Wiedząc, że on mnie nie kocha. Virion mnie kochał. Ja na swój sposób kochałem jego. Nie była to jakaś wielka miłość. Nie było to uczucie tak silne, jak to łączące moich rodziców. Albo wujków. Albo Noacha i Cecila. Ale to było dobre uczucie. I szczerze mówiąc... Chyba by mi wystarczyło. Było dużo lepsze niż ta pustka, którą czuję teraz. Pewnie tak zostanie.
Ja chyba... Chyba tego nie chcę. Nie chcę całe życie czuć tej pustki. Chciałbym być szczęśliwy. Jak mama i tata. Mieć dzieci i kochającego partnera. Przecież wiedziałem, że Daren chce mnie tylko dlatego, że jego wilk mnie pragnie. Nie dlatego że coś do mnie czuje. Od samego początku byłem tego w pełni świadomy. Ale jakoś... Chyba wypierałem te myśli. A teraz gdy mam gorączkę, moje ciało przechodzą dreszcze, a tępy ból powoli staje się coraz silniejszy, to wszystko stało się takie... znaczące.
Sam już nie wiem, czego chcę. Na początku pragnąłem tylko, by Daren zostawił mnie w spokoju. By nie próbował wziąć sobie tego, co jego. By nie próbował mnie zmusić do spełniania obowiązków omegi. By nie był... By nie był dla mnie potworem. I nie jest. Traktuje mnie... w pewnym stopniu dobrze. Jednak to chyba nie wystarczy. Bo w sumie... Jak długo to wytrzymam, Znam siebie samego dość dobrze. Znam swoje wady. Swoje słabości. I mam wrażenie, że nie wytrzymam tak zbyt długo. Chyba nie będę umieć żyć z kimś, kto nie poświęca mi uwagi.
Jednak... Nie mam zbyt dużego wyboru. Mój wilk też pragnie Darena. Chociażby teraz. Znów czuję jego zapach. Mimo że gdy tylko wyszedł, zacząłem wietrzyć cały dom. Nie pozbędę się stąd tego zapachu. Nawet jeśli obcy nie będzie w stanie go wyczuć, to ja go wyłapię. Mam wrażenie, że mój nos jest na niego wyjątkowo czuły. To denerwujące.
Jestem na niego trochę zły. Bo wszystko zepsuł. Mógł pozwolić mi o sobie zapomnieć. Mógłbym ułożyć sobie jakoś życie. Ale nie. Musiał się pojawić. I co z tego, że mnie uratował. Że nas wszystkich uratował. Ja... Jakoś bym sobie poradził. Virion by mnie przyjął. Zająłby się mną.
Jestem też przez niego smutny. Bo jest samolubnym dupkiem. Ja... Nie zrobiłem przecież nic złego. On nie lubił mnie, nim nawet mnie poznał. Nie zasłużyłem sobie na to, jak mnie traktuje. I... Nie obchodzi mnie, że on wszystkich tak traktuje. Wiem, że on dla każdego jest dupkiem. Ale... Ja jestem jego omegą. Powinienem być wyjątkowy. Tymczasem traktuje mnie równie lekceważąco co każdą inną omegę. To niesprawiedliwe.
Sira znalazł swojego przeznaczonego i są teraz tacy szczęśliwi. Linadel znalazł partnerkę wśród ludzi i pewnie niedługo założy z nią rodzinę. Bo przecież tak bardzo się kochają. A ja... Nie zrobiłem nic złego. A dostałem od losu alfę, który mnie nie zanosi. On mnie nawet nie chce. Będę spędzał każdą pełnię sam. Każdą ruję. Z wyjątkiem tych, gdy Daren postanowi spełnić swój Alfi obowiązek i będzie próbował spłodzić szczeniaka.
Może chociaż... Może jak urodzę dzieci to... to nie będzie już tak smutno. Chciałbym mieć dzieci. Byłoby tu wtedy weselej. Byłoby głośno. Byłoby tu więcej życia. I miałbym tu kogoś, kto by mnie kochał. I kogo ja bym kochał. W sumie... To nie byłoby takie złe. Może nie potrzebuję partnera. Może to po prostu nie dla każdego. Może mam się po prostu skupić na dzieciach. Jednak miło by było... Mieć kogoś.
Zacząłem płakać. Mimo że nie chciałem płakać. Łzy po prostu popłynęły. Miałem nadzieję, że Colla nie usłyszy, że płaczę. Albo pomyśli, że to z bólu. Teraz bolało już mocno. Za jakiś czas ruja sprawi, że nie będę mógł myśleć. Może to i dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top