Rozdział XIV - Daren

9 maja

Wokół na pozór panowała cisza. Wiatr był delikatny. Pogoda względnie ładna. Niemal sielankowy obraz. Gdyby nie jeden... niuans. Większość zwierzyny oddaliła się z powodu hałasów. Słychać było jedynie ptaki, ale i te trzymały się raczej z dala od nieznanych dźwięków. Ptaki na północy zazwyczaj nie są tak aktywne jak te w południowych lasach, mimo to dziś były wyjątkowo skryte. Wiedziałem dlaczego. Nie można było jednak powiedzieć, że podróżowaliśmy w ciszy... Bo najwyraźniej omegi nie potrafią zachować ciszy.

- Daleko jeszcze?

Zatrzymałem się i spojrzałem na bruneta. Ten rozsądnie udał, że ogląda drzewa po prawej. Jego koń zarżał cicho chyba równie zirytowany co ja. Miał pecha, że to jego użyczył nam stajenny.

- Czyżbyś był zmęczony?

- ... Po prostu to trochę daleko.

- Jedziesz na koniu.

- Ale... No... Nie zmienia to faktu, że długo już idziemy.

- ... Idziemy? Siedzisz na koniu. Ja idę, bo drugi koń niesie twoje rzeczy... Ja też niosę twoje rzeczy.

- To... w końcu daleko jeszcze czy nie?

- ... Zaraz będziemy na miejscu.

- Nie mogłeś od razu tak powiedzieć? Nie wiem, po co było to narzekanie. Już mogłeś sobie odpuścić.

Jeśli zrzucę go z konia, to potrwa jeszcze dłużej... Mogę go tu zostawić... Ale pewnie umrze... A gdyby tak go zakneblować? Z drugiej strony już nie warto. Za chwilę będziemy na miejscu. Jednak muszę to rozważyć przed następną podróżą. Mam jednak wrażenie, że jeśli zamknę mu usta znajdzie inny sposób na bycie irytującym. Jego chyba nie da się powstrzymać.

Ruszyliśmy w dalszą drogę, jednak nie wytrzymał nawet pięciu minut. Jak to w ogóle działa? Nie przeżyje, jeśli się nie odezwie?

- ... A w sumie to dlaczego mieszkasz tak daleko od reszty?

- Bo lubię CISZĘ i SPOKÓJ.

- ... W sumie to ja też.

- O naprawdę? Nie zauważyłem.

- No bo w sumie jak jest dużo osób, to jest ciekawie. Można porozmawiać. Nie jest tak nudno. Jednak niektórzy potrafią być denerwujący. No wiesz... mówią rzeczy, o które nikt nie pytał... No są tacy denerwujący. Rozumiesz, o co mi chodzi?

- Tak.

- Jeszcze najgorzej jak ktoś nie ma wyczucia. Albo jest wredny z nudów. Sira zawsze znalazł okazję, by mi dokuczyć. Zwłaszcza jak się nudził. Nie miałem chwili spokoju. Linadel był pod tym względem lepszy. Ale z drugiej strony on jest trochę nudny. Bo w sumie to by mógł cały dzień siedzieć w ciszy i trudno go zachęcić do rozmowy.

- Nie myślałeś o tym, żeby brać z niego przykład?

- ... Czy ty coś sugerujesz?

- Żebyś się przymknął.

- Wiesz co... Nie będę z tobą rozmawiał, jak będziesz takim dupkiem.

- Dzięki Matce!

Omega zrobił urażoną minę. Nie wiem jakim cudem może wyglądać tak dumnie, a zarazem tak dziecinnie. Nie jestem pewien czy bardziej przypomina alfę, którego honor ktoś obraził, czy szczeniaka, któremu zabrano zabawkę. Najważniejsze jednak, że w końcu zamilkł. Tak przynajmniej myślałem.

- Czy ty masz w ogóle jakichś przyjaciół?

Zatrzymałem się i posłałem omedze dość znaczące spojrzenie. Ten je odwzajemnił, po czym wzruszył lekko ramionami.

- Tak wiem. Głupie pytanie. Oczywiście, że nie masz. Nie z takim podejściem.

- Jeszcze jedno słowo i cię tu zostawię.

Otworzył usta, jakby mimo wszystko chciał coś powiedzieć, ale chyba zrozumiał, że mówię poważnie, ponieważ zamknął je i znów dumnie uniósł podbródek. Gdy się odwróciłem, usłyszałem, jak szepcze coś pod nosem, ale udałem, że nie słyszałem. Chociaż zdecydowanie usłyszałem "alfa" i "kij". W końcu jednak udało mi się go uciszyć i pozostałe dziesięć minut drogi minęło spokojnie.

Nie spodziewałem się, że naprawdę wytrzyma tak długo. Omega odezwał się, dopiero gdy dotarliśmy na miejsce. Najpierw gwizdnął, chyba próbując okazać swoją aprobatę. Nie do końca rozumiałem tę reakcję. Z jakiegoś powodu wydawał się zaskoczony. Nie zamierzałem o to pytać, jednak ten nie omieszkał sam podzielić się swoimi przemyśleniami.

- Jest duży.

- Tak.

- Myślałem, że będzie mniejszy. I w ogóle mniej... No... Hmm... Reprezentacyjny.

- Myślałeś, że jak żyję?

- Szczerze mówiąc, spodziewałem się jaskini albo szałasu. No wiesz... Coś takiego bardziej... Przyziemnego.

- Jestem synem Alfy.

- Linadel też a jego domek jest mały i uroczy.

- To nadal dom, a nie jaskinia czy szałas.

- Tak, ale po tobie mniej oczekiwałem.

Zmarszczyłem lekko brwi, ale byłem bardziej zdezorientowany niż zły. Po prostu... Skąd niby pomysł, że mieszkam w jaskini? Jaskinie nie są złe, ale tylko gdy jesteś w wilczej formie. Zignorowałem jednak tę głupią teorię. Nie mam pojęcia jak myślą omegi i nie chcę wiedzieć.

- To miejsce kiedyś będzie drugim domem Alfy. Musi być reprezentacyjne.

- To nie zamierzasz przenieść się do osady, jak już zostaniesz Alfą? Chyba będziesz musiał.

- Domy moich braci są równie duże. Nasze tereny są rozległe, więc nie ma sensu, bym tkwił w jednym miejscu przez cały czas. Można powiedzieć, że to... takie zabezpieczenie. Osobiście wolałbym zostać tutaj. Jeśli przeniosę się do głównego domu, to będzie irytujące.

- Co?

- Bycie przywódcą.

- Cóż... pewnie tak. Ile w sumie trwa podróż z wioski tutaj? Z trzy godziny na pewno szliśmy.

- Trzy i pół w powolnym tempie. W wilczej postaci i biegiem niemal połowę krócej. Zazwyczaj pokonuję tę drogę w dwie i pół godziny. W trzy, jeśli mi się nie spieszy. Gdybym nie musiał ciągnąć ciebie i twoich bagaży byłbym tu pół godziny temu.

- A gdyby nie ty i twój głupi wilk byłbym teraz w jakiejś oazie na Wschodzie i jadł owoce świeżo zerwane z drzewa.

- Gdyby nie ja byłbyś teraz w domu jakiegoś starego człowieka z obrożą na szyi.

- Sira by mnie uratował.

- Nie przed twoim adoratorem z obozu. Jak mu było... Azim?

- ... Dobrze... Tym razem wygrałeś.

Zerknąłem na omegę, ale rzeczywiście odpuścił. Zrobił obrażoną minę i bezczelnie unikał mojego wzroku, ale... to był koniec dyskusji. Dziwnie się z tym czułem. Zazwyczaj nawet jak robi z siebie idiotę to i tak ma ostatnie słowo.

Może mimo wszystko... posunąłem się za daleko. To omega. One strasznie przeżywają takie rzeczy. Być może to było nieco pozbawione taktu z mojej strony. Powinienem go przeprosić? Z drugiej strony, za co miałbym go przepraszać. Powiedziałem prawdę. Poza tym wtedy nic się nie stało. Wkroczyłem, nim do czegokolwiek doszło.

Zerknąłem na niego jeszcze raz, ale na mnie nie patrzył. Cóż... Być może niepotrzebnie o tym wspominałem.

- Zejdź z konia i właź do środka. Ja zajmę się końmi i bagażami.

Wziąłem się od razu do pracy. Nie lubię marnować czasu. Zająłem się koniem, który niósł większość bagaży, bo ten był pewnie bardziej zmęczony. Po chwili zauważyłem, że omega zsiadł ze swojego wierzchowca, ale nie ruszył się z miejsca.

- Na co czekasz?

- Nie przedstawisz mi najpierw jakichś zasad?

- Jakich zasad?

- No... To twój dom. Nie chcę, żebyś na mnie wrzeszczał, jak zrobię coś nie tak.

Przyjrzałem się mu i chyba mówił poważnie. Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym. To mój dom. Moje leże. Zazwyczaj jestem dość terytorialny i nie lubię, gdy ktoś panoszy się w moim domu. Nigdy nie ustalałem żadnych oficjalnych zasad, bo mieszkam sam, a gości niemal nigdy nie przyjmuję. Jedyne osoby, które mnie tu odwiedzają to Raul, czasem też Ulfr. Jednak oni są raczej mało kłopotliwi i w pełni świadomi tego, że nie są na swoim terenie. Wiedzą jak się zachować. Ta sytuacja jest natomiast zupełnie dla mnie nowa. Od teraz będę musiał dzielić tę przestrzeń... I choć część mnie czuje się niepewnie, wpuszczając kogoś na moje terytorium, tak ta druga część jest... dziwnie spokojna.

- Będziesz tu mieszkał... Możesz... Czuć się swobodnie.

- ... Na pewno?

Dobre pytanie. Czy aby na pewno?

- Tak. Wszystkie pomieszczenia są do twojej dyspozycji. Zachowuj porządek. Nie lubię bałaganu. Preferuję też, by wszystko co moje, było na swoim miejscu. Tak więc nie przekładaj moich rzeczy, ale swoimi możesz rozporządzać do woli. Wszystko, co jest w spiżarni, jest do twojej dyspozycji. Później cię oprowadzę i dokładniej powiem co i jak.

- No dobrze... Drzwi są otwarte?

- Tak.

- Nie zamykasz ich?

- Nie mam nic cennego. Poza tym wilki nie kradną. Co więcej, mój dom znajduje się pośrodku lasu. Przed kim miałem zamknąć drzwi? Przed reniferami?

- ... No nie wiem. Wydaje mi się, że bezpieczniej jest w domu, który da się zamknąć.

- Drzwi da się zamknąć od środka na rygiel.

- Och... To dobrze. Właśnie o coś takiego mi chodziło.

- To raczej niepotrzebne. Jak mówiłem, nie ma tu nikogo, kto miałby stanowić zagrożenie.

- Mimo wszystko... To zawsze takie... Zabezpieczenie. Nawet jeśli nigdy go nie użyję, to dobrze, że jest.

- Jak uważasz... Jeszcze jedno.

- Tak?

Omega zatrzymał się, bo już ruszył w stronę domu. Posłałem mu poważne spojrzenie i upewniłem się, że słucha uważnie.

- Jeśli zamkniesz drzwi przede mną to bez problemu je wyrwę, a później sam zamknę cię na zewnątrz jasne?

- ... To... czuję się nieco urażony. Przecież bym czegoś takiego nie zrobił.

- Zrobiłbyś.

- ... No ale tylko jakbyś sobie zasłużył...

- Jeśli kiedykolwiek będę miał problem, by dostać się do mojego własnego leża, to będziesz przez tydzień spał na zewnątrz. I nie interesuje mnie, jaka będzie pogoda, czy pora roku.

Omega zrobił wielkie oczy i chyba się zapowietrzył.

- N-nie wyrzucisz mnie z domu!

- Będziesz ryzykował sprawdzenie, czy mówię poważnie?

- To... Ty... Głupi jesteś. Nie wyrzucisz mnie z domu! Ja... Powiem tacie, jak to zrobisz!

- ... Straszne.

- Nie zrobiłbyś tego! Tylko tak gadasz. I... W ogóle to ja bym cię nie zamknął na zewnątrz. Głupi jesteś, że tak myślisz.

Omega odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył w stronę chaty. Gdy tak się denerwuje, wygląda jak młode niedźwiedzia. Próbuje wyglądać groźnie, ale to tylko kulka sierści. Niedźwiedziem to on raczej nigdy nie zostanie, ale pewnie będzie próbował.

Gdy zniknął mi z oczu, na powrót zabrałem się do pracy. Na początek zająłem się końmi. Odprowadziłem je do niewielkiej, prowizorycznej stajni za domem. Zimą trzymam je w budynku niedaleko domu. Przy ładnej pogodzie nie ma takiej potrzeby. Następnie wziąłem część bagaży i zaniosłem je do domu.

Gdy wszedłem do środka, poczułem... spokój. Taki jakiego od dawna nie czułem. Nie byłem w stanie poczuć tego w osadzie. To nie był do końca mój dom. Tylko moje leże wprawia mnie w tak... dobry nastrój. Jest moje... Tylko moje. Tutaj mogę odetchnąć. A przynajmniej do tej pory zawsze tak było. Teraz nie jest już tylko moje.

Posiadanie partnera jest... męczące. To moje leże. Od początku było moje i tylko moje. A teraz muszę je dzielić. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt wymagające.

Odłożyłem torby obok stołu i odetchnąłem głęboko. Dawno mnie tu nie było, ale zapach był znajomy i przyjemny. Cisza też była przyjemna, ale została dość szybko przerwana.

- Daren?

Omega wyjrzał zza drzwi do sypialni. No tak. Teraz on też tu jest.

- Słucham.

- Bo... Już się tu trochę rozejrzałem.

- Świetnie.

- No i... Gdzie jest mój pokój?

- ... Nie ma.

- To znaczy?

- ... Wydaje mi się, że to dość oczywiste. To jest główna izba. Jadalnia i kuchnia. Tam jak zapewne zauważyłeś, jest spiżarnia. W tamtym pomieszczeniu możesz się umyć, a nawet wykąpać, jeśli miałbyś ochotę. Przechowuję tam też część ubrań. Nie wiem, jak udało ci się nie połączyć faktów, ale pomieszczenie, w którym teraz stoisz to jedyny pokój sypialniany w tym domu.

- ... To gdzie będziesz spał?

Przyglądałem mu się chwilę i uświadomiłem sobie, że nie żartuje. Nie byłem nawet zły, bo to było tak bezczelnie, że wręcz mi zaimponowało.

- W swoim łóżku.

- ... A ja?

- W moim łóżku.

Omega analizował przez chwilę moje słowa, po czym zrobił dość specyficzną minę. Co najmniej jakbym kazał mu spać z koniem.

- Powiedziałaś, że... Że nic mi nie zrobisz!

- A skąd pomysł, że zamierzam coś z tobą zrobić? Jeśli chcesz swobodnie chodzić wśród moich i sprawić by mój ojciec uwierzył, że jesteś pewnym partnerem dla mnie, musisz mieć więc na sobie mój zapach. Łóżko jest wielkie, bo zrobiono je tak, bym zmieścił się w nim i w mojej wilczej formie. Jeśli będziesz trzymał się swojej połowy, to nawet mnie nie dotkniesz. Nie zamierzam spać na podłodze, ale jeśli tak bardzo nie podoba ci się perspektywa dzielenia łóżka, to możesz spać na podłodze. Dam ci poduszkę, futra i koc.

- ... Jeśli nie będziesz trzymał rąk przy sobie to...

- Musisz mieć wysokie mniemanie o sobie, skoro insynuujesz, że się na ciebie rzucę.

- ... Biorę prawą stronę.

- Jak wolisz.

- I biorę tę większą poduszkę.

- Jak chcesz.

- ... I chcę nóż.

Wskazałem na jedną z szafek w części kuchennej, a omega podążył tam wzrokiem.

- Wybierz sobie, który ci się podoba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top