Rozdział VIII - Daren

8 maja

Omega był zdenerwowany i naburmuszony. Ostentacyjnie nie patrzył w moją stronę i z wysoko uniesioną głową szedł obok mnie. Świetnie. Teraz będę musiał użerać się z ojcem, braćmi i obrażoną omegą.

W pewnym sensie sobie na to zasłużyłem. Do przewidzenia było że skończy się to niezbyt optymistycznie. W zasadzie nie było tak źle jak by mogło. Obeszło się bez większego zamieszania. Chyba nikt nie widział tej... burzliwej wymiany zdań. Omega chyba zamierza się do mnie nie odzywać, co zdecydowanie jest dużym plusem.

Niemniej mogło obejść się bez tego wszystkiego. Zapomniałem o tym cholernym pręgierzu. To jak Eris na niego zareaguje, było do przewidzenia. A mimo to go tam zaprowadziłem, bo czasami zapominam, jaki jest kłopotliwy. W jego stronach nie ma czegoś takiego jak dyscyplina. Trudno jest mu zrozumieć pojęcia kar cielesnych i zasad. Jest zbyt... niewychowany. Sam nie jestem zbyt wielkim fanem takich metod wychowawczych, jednak niektórzy są wyjątkowo krnąbrni.

Moja omega raczej nie przysporzy mi zbyt wielkich problemów. Teraz jest obrażony, więc pewnie ostatecznie nawet dobrze na tym wszystkim wyjdę. Zresztą jego nastrój nie jest obecnie moim największym problemem.

To nie tak, że zachowanie Erisa mi jakoś specjalnie przeszkadza. Drażni mnie. Jest irytujące. Jednak prędzej czy później przyzwyczai się do naszych zasad. Nawet jeśli zostawię go samego sobie, to powinien się dostosować. Nie jest wcale taki głupi. Czasami mam wątpliwości co do jego inteligencji, jednak jak na omegę jest chyba... Przyzwoicie. Potrafi zachować się przy innych. A przynajmniej mam taką nadzieję. Nie jest idiotą. Ma resztki instynktu samozachowawczego. Może i przy mnie z jakiegoś powodu jest niezwykle bezczelny, ale przy moim ojcu zapewne będzie trzymał język za zębami.

Podczas rozmowy z moim ojcem zachował się dobrze. Powstrzymał się przed komentarzem, choć czułem, że bardzo chce się wtrącić. Tak więc najwidoczniej potrafi przemilczeć swoją opinię, jeśli tylko zechce. Dobrze wiedzieć.

Właściwie... Czy on w ogóle się mnie boi? Ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że nie. To... Sam nie wiem... Głupie z jego strony. Zdecydowanie. Jednak... nie wiem do końca skąd u niego w ogóle ten brak strachu. To nie tak, że dałem mu powody do zaufania. Właściwe sam przyznał, że mi nie ufa. A jednak nie obawia się, że zrobię mu bezpośrednio krzywdę. Choć jego uwagi na temat kar były nieco bezczelne. Gdybym go uderzył, to bym go pewnie zabił. To raczej oczywiste, że mój wilk by na to nie pozwolił.

A może to właśnie o to chodzi... Może to przez więź. To w sumie ma sens. Nie boi się mnie, bo jego wilk ma mnie za partnera. Cóż... W pewnym sensie ma rację. Nie zamierzam go krzywdzić. Nawet gdybym chciał, mój wilk raczej by się na to nie zgodził. Gorzej, jeśli Eris rozgniewa mojego wilka. Jednak wtedy moja ludzka część powinna go powstrzymać.

Może dlatego omega nie okazuje strachu, mimo iż twierdzi, że wierzy, że bym go uderzył. Jego ludzka część myśli, że jestem zdolny do przemocy wobec niego, ale wilk podświadomie czuje się przy mnie... być może w pewnym sensie bezpieczniej. To logiczne, bo gdyby Erisowi coś groziło, mój wilk pewnie zareagowałby przede mną.

Co do mojego wilka... Eris jest irytujący i nierozważny, ale nie aż tak bym stracił przy nim kontrolę nad wilczym gniewem. Musiałby naprawdę się postarać, bym stracił kontrolę w zupełności. Czasem, gdy na niego patrzę, myślę, że byłby do tego zdolny, ale raczej musiałby tego chcieć. A raczej nie jest na tyle głupi, by coś takiego robić. Mam nadzieję, że go nie przeceniam.

Otworzyłem przed nim drzwi a on... Nie wiem, czy da się bezczelnie wejść przez drzwi, ale on to zrobił. Czy naprawdę każdym swoim ruchem musi prezentować swój brak ogłady? To robi się męczące.

- Teraz pójdziesz do pokoju i poczekasz. Pewnie ktoś przyjdzie do ciebie, by zaprowadzić cię na kolację.

- Więc jestem zamknięty do kolacji? A wy będziesz rozmawiać o mnie?

- Nie tylko o tobie.

- ... Dobra.

- Miło mi, że tym razem nie pyskujesz.

- Ja...

- Agnes!

Eris zamknął usta chyba zaskoczony tym, że podniosłem głos i już nie próbował się kłócić. Dobrze, że to na niego działa.

Minęło dosłownie kilka sekund nim podeszła do nas ciemnowłosa omega. Spojrzała na Erisa i... poczułem coś. Nie potrafiłem nazwać tego uczucia. Po prostu nie podobał mi się sposób, w jaki na niego spojrzała. Jakby go oceniała, a nie ma do tego prawa. To mój parter. Jej opinia nie ma znaczenia. Zignorowałem jednak to uczucie.

- Chyba was sobie nie przedstawiono. Eris to Agnes. Luna tego stada. Luno to Eris. Mój wybranek i obiecany. Chcę, byś znalazła dla niego jakiś pokój.

- Spędzisz noc tutaj?

- Tak. Tylko dziś. Ojciec będzie chciał porozmawiać i ustalić pewne kwestie nim wyjedziemy. Dlatego zostaniemy tu na tę noc... ale w oddzielnych pokojach.

- Rozumiem... Twój stary pokój jest nieruszony. Możesz w nim przenocować. Nie zostało tam nic z twoich rzeczy, więc powiedz, jeśli będziesz czegoś potrzebował. Twój obiecany może spędzić noc w pokoju obok twojego.

- Nie ma dla mnie znaczenia, gdzie go umieścicie. Muszę porozmawiać z ojcem, więc zostawiam go w twoich rękach. Daj mu wszystko, czego będzie potrzebował. Podejrzewam, że ojciec będzie chciał zjeść z nim kolacje, więc dopilnuj, by przyniesiono mu jego rzeczy, by mógł przebrać się z ubrań podróżnych.

- Dobrze. Zajmę się twoją omegą.

- ... Idźcie już.

- Eris pozwól za mną.

Południowy omega posłał mi dość zmieszane spojrzenie. Nie bardzo wiedziałem jak je interpretować. Myślałem, że jest obrażony, tymczasem cała jego złość gdzieś zniknęła, co bardzo wybiło mnie z równowagi. Jakoś doprowadził do tego, że nie wiem jak z nim postępować, gdy się ze mną nie wykłóca.

Cokolwiek teraz sobie myślał, na szczęście nie sprawiał problemów. Przywitał się z Luną bardzo grzecznie i stosownie, po czym podążył za nią bez słowa. Omegę miałem więc z głowy. Przynajmniej na razie. Teraz przyszła kolej na tę gorszą część.

Byłem pewien, że ojciec jeszcze nie skończył rozmawiać z Raulem, dlatego poczekałem na korytarzu. Na szczęście nie trwało to długo. Po mniej więcej dziesięciu minutach mój młodszy brat wyszedł z pokoju, a gdy mnie zobaczył, od razu ruszył w moją stronę. Miał na ustach ten wyćwiczony grzeczny uśmiech. On niemal nigdy nie znika z jego twarzy. Swego czasu mnie to irytowało. Teraz już nie zwracam na to uwagi. Można powiedzieć, że przywykłem.

- Czy mam wejść?

- Nie. Ojciec nas zawoła. Na razie czyta list od Alfy Nasira. Zapewne będzie potrzebował chwili, by przemyśleć, jakby nas tu przyszpilić. Ale mamy już wszystko zaplanowane. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ojciec lubi wymyślać dość... niespodziewane problemy.

- W jakim jest humorze? Mamy w ogóle jakieś szanse czy może powinniśmy próbować odłożyć tę rozmowę na później?

- Myślę, że nie ma sensu tego opóźniać. Im więcej czasu damy mu do namysłu, tym bardziej będzie przekonany o swojej nieomylności i dojdzie do wniosku, że powinien postawić na swoim. Musimy być dość agresywni w dyskusji i wyciągnąć z niego ostateczną decyzję teraz, gdy dużo się wydarzyło i nie jest do końca pewny, jak powinien postąpić. Nakierujemy go na właściwą drogę i sprawimy, że jeszcze pomyśli, że to był jego pomysł. Nie martw się braciszku. Ja się tym wszystkim zajmę. Ty po prostu przepraszaj za bycie okropnym synem. Czyli standard. Chyba już do tego przywykłeś.

- Nie będę się kajać.

- Jeśli to będzie konieczne... To będziesz się kajać. Wiem, że jesteś dumnym wilczkiem, ale duma nic ci nie da, jeśli ojciec zażyczy sobie, byś oznaczył swojego omegę.

- Mogę po prostu odmówić.

- Daren... Nie zamierzam być planem B naszego ojca. Poza tym zdajesz sobie sprawę z tego, że to nie takie proste. Jeśli chcesz być z Erisem na swoich warunkach, to potrzebujesz zgody ojca. Poza tym... Skoro ja potrafię się przemóc i okazać skruchę to ty tym bardziej możesz.

- ... Wiem. Jednak nie mogę tego znieść.

- Gdy będziesz Alfą, będziesz mógł robić, co ci się tylko zechce. Na razie jednak jesteśmy na jego łasce. Więc nie utrudniaj mi tego.

- To irytujące... ale nie zamierzam utrudniać sobie życia. Wystarczy, że sprowadziłem z południa omegę.

- Oj przestań... Uroczo razem wyglądacie. Jakbyście się mieli zagryźć.

- Tak pewnie się to skończy.

- ... To naprawdę było potrzebne?

Spojrzałem na mojego brata i zauważyłem, że pozbył się już tego uśmiechu. A więc postanowił pokazać nieco więcej prawdziwego siebie.

- Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że było mi... Ciężko.

- Wszystkim było ciężko. Zawsze było z tobą ciężko, ale przez ten krótki czas jakoś przerosłeś samego siebie.

- Rozumiesz więc, że obecność Erisa jest konieczna.

- To rozumiem. Zastanawiam się tylko czy to wszystko jest warte zachodu. Dlaczego tak bardzo zależy ci, by zrobić to... Po dobroci.

- Bo nie jestem naszym ojcem.

- ... Tak myślisz? Bo szczerze mówiąc... Zastanawiam się, jak długo wytrzymasz.

- Nie rozumiem...

- Jesteś alfą. O bardzo agresywnej i dominującej naturze. Próbujesz to powstrzymać, ale... W końcu pękniesz. Jesteśmy synami naszego ojca i niestety nie możemy wymazać z siebie jego krwi. Twierdzisz, że nie jesteś taki jak on, ale kiedy Eris zacznie ci się sprzeciwiać, jeśli postanowi odejść lub jeśli... jeśli jednak zdecydujesz się go oznaczyć... Poza tym... Nie zapominaj kto jest naszą matką. Jesteś pewien, że nie zrobisz tego pierwszego kroku. Nie stracisz panowania nad sobą?

- Raul... Wydaje mi się, że to jak będę radził sobie we własnym domu, cię nie dotyczy.

- Dotyczy. Jak najbardziej dotyczy. Jednak tak właściwie to mnie nie obchodzi. Po prostu... Twoje zachowanie jest urocze. Bardzo się strasz... Słodkie.

- Nie przejmuj się Erisem. Zrób tylko to, o co cię proszono.

- Taki mam zamiar. Staram się dotrzymywać obietnic. Wiesz o tym.

- A co z... Co ze sprawą Aryna?

- Ojciec trochę się zdenerwował. Co było raczej do przewidzenia. Podejrzewam, że najgorsze nas ominęło. Pewnie całą złość wyrzucił z siebie po przeczytaniu listu. Biedna Agnes...

- Wiedziała, na co się pisze.

Raul popatrzył na mnie uważnie, po czym wzruszył lekko ramionami.

- W zasadzie to tak. W każdym razie... Ojciec nie wie co zrobić z jego dzieckiem. Pewnie oddadzą je siostrze jego omegi. Znaczy... Tej pierwszej. Aryn trochę bardzo namieszał. Nawet po śmierci sprawia problemy. Czemu mnie to nie dziwi? Oprócz tego... Cóż... Postarałem się przedstawić sprawę w odpowiednim świetle. Mniej więcej się udało. Ojciec zgodził się rozmawiać z Rossem. Zrobi to jutro. Piękniś wie, co ma mówić, więc raczej nie powinno być problemu. No, chyba że jest kretynem. Nie jestem co do tego pewny. Nasir twierdził, że się nada, Linadel też, ale... nie jest najostrzejszą strzałą w kołczanie, jeśli wiesz, co mam na myśli.

- Ciąża Noacha nieco utrudniła nam zadanie.

- Tylko trochę. Nie martw się. Staję na rzęsach, by zrobić dobrze twojej nowej rodzince. Właściwie to powinieneś być mi wdzięczny.

- Jestem.

- Dobrze wiedzieć.

- Raul... Południowe wilki zatrzymają się u ciebie prawda?

- Tak. Przyjmę całą trójkę. Jestem taki hojny i gościnny.

- Zachowuj się.

- ... Pfff... Tak jakbym to ja był tym, co sprawia kłopoty. Daren to lepiej ty uważaj... na swojego omegę. Obaj wiemy, że Eris jest kłopotliwy. Dopóki ojciec jest drażliwy, powinien siedzieć cicho. Jesteś w stanie to załatwić? To w końcu twoja omega więc powinieneś.

- Eris nie będzie sprawiał problemów.

- Miejmy taką nadzieję.

- Jutro zabiorę go do siebie. Im dalej będzie od reszty, tym lepiej.

- Wiecznie nie możesz go ukrywać.

- Ale mogę, najdłużej jak się da.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top