Rozdział LXXXVI - Daren
12 listopada
- Daren!
Ignorowanie go nie ma sensu. Pójdzie za mną, a na zewnątrz będzie jeszcze trudniej się go pozbyć. Czego ten szczeniak chce? Wystarczy, że musiałem się użerać z ojcem i tą jego suczą.
- Czego?
- O, ktoś chyba dostał opierdol od ojca.
- Ty możesz dostać opierdol szczeniaku. Ja nie. Ojciec może mi sobie co najwyżej pogadać.
Stary dziad wie, że gdyby przyszło co do czego, to mógłbym go z łatwością ustawić do pionu. Wystarczy, że wyzwę go do walki. Zwycięstwo byłoby moje i to bez większych problemów. Powstrzymują mnie tylko dwie rzeczy. Ojcobójstwa to mimo wszystko niezbyt akceptowany i szanowany proceder. A poza tym nie chce tego jebanego stada i władzy nad nim.
Lester ma mózg upośledzonego szczenięcia, które atakuje własny ogon, więc tego nie pojmuje. Dalej myśli, że ojciec jest u władzy, dlatego że panuje nade mną i Raulem. Tymczasem ja mam go w dupie i zwyczajnie wolę się nie wychylać. A Raul manipuluje ojcem, jak chce. Lester tymczasem biega przy nim jak kretyn i myśli, że ma z tego powodu jakieś przywileje. To nawet nie tak, że ojciec ma do niego słabość. Po prostu Lester nie ma dla niego niemal żadnego znaczenia, więc w zasadzie daje mu wolną rękę. Jest tylko trzecim z tych udanych synów.
- W twarz mu tego nie powiesz.
- Bo po co? Wie, że tak myślę. Jego sprawa, że woli udawać, że tak nie jest.
- Ojciec...
- Czego chcesz? Do rzeczy. Mam jeszcze coś do załatwienia.
- Chciałem po prostu być dobrym bratem i zapytać jak się ma twoja mała omega.
- Dobrze. Więc spierdalaj.
Chciałem wyjść z domu Alfy, ale Lester jak na złość kontynuował.
- Słyszałem, że był u was znachor. Tym razem przesadziłeś co?
- O czym ty mówisz?
- No a po co by tam był? Połamałeś go? Jakiś krwotok wewnętrzny? A chociaż tym razem oszczędziłeś twarz? Bo jak teraz brzydki to nawet nieprzydatny. Chociaż jeśli ciałko dobre to wystarczy przykryć łeb poduszką i...
- Zamknij pysk Lester. Nic mu nie zrobiłem. Zachorował.
- Niby jak?
- To... Nie twoja sprawa.
- Ojciec ci go pozwolił wziąć, bo miał być silny. A to jakaś porażka.
- Nie wiesz, o czym mówisz, więc się zamknij.
- To dlatego ojciec kazał ci przyjść? Nie chce już tego z południa? W sumie, jeśli ten sojusz jest taki ważny, to ja go mogę wziąć. Chociaż nie lubię używanych.
- ... Zawsze uważałem, że jest nas za dużo. Aż czterech. Mam to zmienić?
- No już. Spokojnie. Idę sobie. Do zobaczenia, gdy ojciec znów cię wezwie na dywanik.
Wyszedłem, nim smarkacz zdążył coś jeszcze powiedzieć. Lester to wsza. Rozpieszczony gnojek. W dodatku na zbyt wiele sobie pozwala. W jednym miał tylko rację. Ojciec wezwał mnie z powodu Erisa.
Oczywiście usłyszał, że znachor udał się do mojego domu. A także wypytał, po co tam był. Oczywiście staruchowi nie podobała się taka oznaka słabości. A nie miałem zamiaru tłumaczyć mu, co dokładnie zaszło. Jego opinia na temat mojego partnera jest dla mnie tak istotna, jak Lestera. Jednak staruch wkurwia mnie swoimi planami na moje życie. Nie interesuje mnie, jaką ma wizję naszego rodowodu. Już i tak zjebał i chyba żadne z nas nie powinno się rozmnażać. Flynn jest chory, ja szurnięty, Raul jest skrzywiony a Lester... To już w ogóle jakaś pomyłka. A on będzie mi mówił jak przekazywać te najlepsze geny. Bo w końcu poszło mu to za każdym razem niesamowicie wręcz dobrze.
Wyjaśniłem mu, co myślę o jego opinii i teraz w końcu mam na jakiś czas spokój. Mogę zająć się tym, po co naprawdę tu przyjechałem. Mam nadzieję, że Ulfr będzie ze swoją żoną. Odkąd nie ma nic do roboty, ciągle kręci się wokół niej. Prawdopodobnie dlatego, że spodziewają się kolejnego szczeniaka. Dalej nie pamiętam, ile ich ma. Chyba z pięć. Niedawno o to pytałem ale ciągle zapominam. Ostatnio próbowałem je policzyć, ale za szybko biegają. Nie rozumiem, po co im ich tyle. Zwłaszcza że nie jest to kwestia przypadku czy pecha. Te szczeniaki są planowane. I Ulfr wydaje się je lubić.
Od razu ruszyłem w stronę domu spotkań. Liczyłem na to, że nie będzie tam teraz nikogo. Chciałem porozmawiać. To samo w sobie jest dość... Niekomfortowe. To zawsze Ulfr zmusza mnie do pogadanek i słuchania tych jego mądrości. Tym razem sam do niego lezę. Świat stanął na głowie. Ale sam nie wiem już co robić. A wszystkie moje decyzje obróciły się przeciw mnie. Więc może tym razem spróbuję... zasugerować się tym, co mi powie.
Nie mam pojęcia co robić. To wszystko jest nowe. Nie przewidziałem tego i nie planowałem. Ale skoro już jestem w takiej sytuacji, to muszę coś z tym zrobić. Nikogo innego o to nie zapytam. Flynn jest chory. Pogorszyło mu się. Poza nim tylko Ulfr jest na tyle uparty, by się jeszcze ze mną zadawać. Mam wrażenie, że jego nie da się zniechęcić. Uważa się za moją rodzinę. W pewnym sensie to prawda. Traktuje to jednak zbyt poważnie. Jakby był co najmniej moim wujem. Tymczasem on i matka byli raczej luźno spokrewnieni. Są chyba w pewnym sensie podobni. Z charakteru. Alfie to najwyraźniej służy. Matkę wpędziło do grobu. Eris nie ma takiego charakteru. To dobrze. Jest irytujący i pakuje się w kłopoty, ale gdy teraz nad tym myślę, ten jego brak pokory może mu kiedyś uratuje życie. Albo wpędzi do grobu. Trudno powiedzieć. Jest słaby, ale przynajmniej nie jest przy tym żałosny.
Gdy wszedłem do domu spotkań, tak jak liczyłem, w środku nikogo nie było. Hilda zapewne dopiero zaczynała gotować. A większość mężczyzn była zajęta pracą. Przyjdą tu w porze obiadowej. Ruszyłem do części kuchennej i tak jak myślałem, znalazłem tam ich oboje. Na szczęście Ulfr tylko gładził partnerkę po wypukłym brzuchu. Nie zebrało im się na amory. To by było niezręczne.
- Nie przeszkadzaj jej w pracy.
- Daren. A to ci niespodzianka. Co ty tu robisz?
- Niezbyt pozytywne powitanie.
- Och nie szukaj drugiego dna. Po prostu... Ostatnio za każdym razem jak tu przychodzisz, to coś się stało. Proszę, powiedz, że tym razem Eris siedzi w domu zadowolony, bezpieczny i nieuszkodzony.
- ... Mam wrażenie, że powinienem być urażony, ale z drugiej strony masz powody, by się nad tym zastanawiać. Eris wyzdrowiał. Siedzi w domu i chyba nie ma na razie, na co narzekać. Przyszedłem, bo chcę pogadać.
- A to ci. No oczywiście. Ze mną czy z nami?
- Z tobą. Hilda niech sobie od ciebie odpocznie.
Wspomniana omega przyglądała mi się z uwagą i wyraźną podejrzliwością. W końcu się odezwała.
- Co było temu chłopakowi? Wszyscy wiedzą, że był u was uzdrowiciel.
- Wpadł do wody i się rozchorował.
- Jakiej niby wody?
- Poszedł zwiedzać i wpadł do jeziora.
- Daren na miłość matki powiedz żeś go nie wyrzucił z domu.
- Słucham? Nie. Nie jestem aż tak szurnięty.
- To żeś sprawił, że sam się wyniósł. Dobrze myślę?
- ... Nie chciał wracać na południe. Chyba chciał się ukryć w lesie.
- A tyś go chciał na południe wysłać tak? Ależ ty głupi jak koza. Co ja gadam. Kozy mądre zwierzęta. Ja nawet nie wiem jak cię nazwać już. A na pewno dobrze się czuje?
- Tak.
- ... Rosołu zrobię. Przyjdź, jak będziesz wracał do domu, to mu weźmiesz. Dobry, tłusty będzie. Na odzyskanie sił. Tylko mi tu po niego przyjdź, bo dzieciaki wyśle, żeby ci zaniosły.
- Wyślesz je tak daleko same. Nie są za małe?
- A co to dla nich. Ja ich czasem po lesie szukam i nie znajduje. Same później wracają, jak zgłodnieją. Ty się o moje dzieci nie martw.
- Pójdę jeszcze do Raula. Zostanę u niego kilka godzin. Jak będę wracał, to wstąpię.
- No i dobrze. Jeszcze trochę kotletów wam dam. To nie będzie musiał malusieńki gotować. Sobie odpocznie kwiatuszek. A mówiłam ci, że on śliczny? Jak go zobaczyłam, to pomyślałam, że to laleczka. Tylko sińca na pół twarzy miał.
- Pójdziemy już.
- A idź. Dużo pracy mam. Za rosół jeszcze się muszę wziąć.
- Do zobaczenia.
Skinąłem jej głową i wróciłem do głównego pomieszczenia, a jej partner podążył za mną.
- A o czym to chcesz porozmawiać?
- A jak myślisz?
- No o Erisie pewnie. Co tam żeś znów nabroił?
Usiadłem przy jednym ze stolików a Ulfr naprzeciw mnie. Nie wiedziałem nawet, od czego zacząć. Ale chyba wiedziałem, gdzie jest początek moich zmartwień.
- Eris mógł umrzeć. Gdyby był, choć odrobinę słabszy. Lód się pod nim załamał. A ja nie miałem jak go ogrzać. I... Przez chwilę byłem pewny, że zaśnie i się nie obudzi.
- Wszystko z nim dobrze?
- Wygląda na to, że jest zupełnie zdrowy. Nic mu nie jest.
- Ale?
- ... Teraz... Nie wiem, czy jestem w stanie go wypuścić. To jest jak... Jakby coś mnie przy nim trzymało.
- Więź tak działa.
- Mam czasem wrażenie, że to nie tylko kwestia więzi.
- Doprawdy?
- Eris jest... Jest irytujący. Ciągle mnie denerwuje. Ale... Po tym wszystkim czuję się lepiej, gdy jest obok. Po prostu... Nie wiem. Nie rozumiem tego.
- A to nie tak, że on ci trochę się spodobał. Że go polubiłeś?
- ... On jest irytujący.
- A ty przypadkiem tego też nie lubisz? Bo zazwyczaj, gdy ktoś cię denerwuje, zachowujesz się inaczej. Gdyby ci naprawdę przeszkadzał, to byście tak długo razem nie wytrzymali. Widziałem, jak traktujesz tych, którzy cię denerwują.
- Ja... On jest po prostu... Ma swoje zalety.
- Och Daren, Daren... Co ty w sumie postanowiłeś? Co z nim teraz zrobisz.
- Zostanie tu do wiosny.
- I?
- ... Eris chce spróbować stworzyć jakąś bardziej pozytywną relację.
- A ty?
- Nadal uważam, że powinien znaleźć się jak najdalej ode mnie. Ale jednocześnie... Nie wiem. Po prostu... Nie chcę chyba już sprawiać mu bólu. Nie tak perfidnie, jak do tej pory.
- No to spróbuj.
- Ale jeśli się do mnie przywiąże to...
- Daren ile razy mam ci powtarzać. Wiem, że ty się boisz, że mu coś zrobisz. Może mu po prostu powiedz. On w sumie nic nie wie. O tobie. O twojej matce. O waszej rodzinie w ogóle. A to przecież ważne. Bo on nie wie, dlaczego ty jesteś taki cham i brutal.
- Co mam mu powiedzieć? Że mam szaleństwo we krwi?
- Jak ujmiesz to lepiej to tak.
- ... Nie będę opowiadał omedze o moich sprawach.
- No tak. Bo ty wszystko w sobie dusisz. I to jest tylko twój problem. Eris to dobry chłopak. Spróbuj pokazać mu trochę więcej siebie.
- Przemyślę to.
- Daren bardzo się cieszę, że ze mną rozmawiasz. To dobrze, że to robisz. Możesz to samo zrobić z Erisem.
- Nie lubię tego. To jest... Czuję się jak kretyn.
- A ja jestem z ciebie dumny.
- Prawie utopiłem swoją omegę.
- Ale zrozumiałeś swoje błędy. Żałujesz, że go tak traktowałeś czyż nie?
- ... Starałem się o nim nie myśleć. Bo wtedy... Nie chciałem się przywiązać. Ale teraz... Wiem, że nie zachowałem się w porządku. I go krzywdziłem. Na wiele sposobów.
- To teraz mam rozumieć, że wrócisz i zaczniesz się zachowywać wobec niego, jak trzeba.
- ... Ja nawet nie wiem jak.
- Rozmawiaj z nim. Nie zachowuj się jak gbur. O i jakiś prezent mu daj.
- Ciągle coś mu daję.
- Ale coś takiego bardziej... Przeprosinowego.
- Czyli co?
- No jakąś błyskotkę. Kwiaty by były najlepsze, ale teraz nic nie rośnie.
- Eris lubi kwiaty.
- To może coś z kwiatowym wzorem. Chusta jakaś. Albo korale. Ma jakieś korale?
- Dostał na urodziny.
- To bransoletkę mu do nich załatw.
- ... Pomyślę nad tym.
- Ty tak gadasz, jakbyś dużo myślał a na koniec i tak głupoty robisz.
- Tym razem posłucham rady.
- To pamiętaj, żeby do mnie niedługo przyjść. Chcę wiedzieć, jak się macie.
- Postaram się.
Dalej nie mam pojęcia co robić. Aby tylko więcej nie płakał. Choć tyle muszę zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top