Rozdział LXXVII - Daren
1 listopada
Nie był daleko. Takie rzeczy ciągle się dzieją. Wiedziałem co robić. Byłem kilka razy świadkiem podobnej sytuacji. Ale i tak nie zareagowałem tak szybko, jak zawsze. Straciłem kilka cennych sekund. Po prostu patrzyłem, jak znika pod wodą i nie mogłem się ruszyć. To była tylko sekunda lub dwie, ale byłem na siebie wściekły. Okazałem słabość. Popełniłem błąd. Nie było jednak czasu, by o tym myśleć.
Podbiegłem do najbliższego drzewa. Ułamałem długą i dość pewnie wyglądającą gałąź. Jezioro było duże. Lód był więc grubszy bliżej brzegu. Eris wszedł na cienką część. Dlatego się załamał. Wszedłem na lód pewnie. Później padłem na kolana, by rozłożyć ciężar. Ostrożnie, ale szybko poruszałem się w stronę omegi.
Widziałem go. Nie wpadł pod lód. Próbował się wydostać. Nie mógł jednak pewnie chwycić lodu i wciąż wpadał pod wodę. Niedługo opadnie z sił, a spod lodu mogę nie zdołać go wyciągnąć.
- Eris! Złap się mocno!
Wyciągnąłem gałąź w jego stronę. Panikował. Ale chyba mnie usłyszał. Próbował ją złapać. Nie udało mu się. Przysunąłem się nieco bliżej. To było ryzykowne. Jestem znacznie cięższy od niego. To, że jego lód utrzymał, nie znaczy, że utrzyma mnie. Strach. Czułem strach. Jeśli nie da rady, sam mu nie pomogę.
- Eris! Musisz się chwycić!
Chwycił gałąź jedną ręką. Szarpnąłem mocno, dzięki czemu, choć częściowo znalazł się ponad wodą. Wtedy złapał gałąź drugą ręką. Mogło nie być kolejnej szansy.
Pociągnąłem mocno. Na szczęście jest lekki. Zdołał oprzeć się o lód. Przesunąłem się bliżej brzegu i tym razem udało mi się go wyciągnąć.
Puścił gałąź. Leżał na lodzie. Nie może się ruszyć. Przysunąłem się bliżej. Ostrożnie, tak by nie spowodować kolejnego załamania. Chwyciłem za jego płaszcz i pociągnąłem. Cofnąłem się nieco i to powtórzyłem. Aż znaleźliśmy się na tyle blisko brzegu, że nie musiałem się o nic martwić.
Woda sięgała mi tu pewnie ledwie do pasa, a lód był na tyle gruby, że i tak by się raczej nie załamał. Przypadłem więc do omegi bez strachu o powtórkę. Oddychał. Był przytomny. Mógł nałykać się trochę wody, ale to nie było teraz problemem. Problemem było zimno. Był w wodzie może z dwie minuty. To dużo. Dom jest kilka godzin drogi stąd. Nie zdążymy. Ale blisko jest stara chata. Na razie wystarczy. Musi.
Zdjąłem z niego ciężki od wody płaszcz. Rzuciłem go gdzieś na bok i owinąłem go własnym. Nie pomoże to zbytnio, bo wciąż był cały przemoczony, ale więcej na razie nie zrobię. Złapałem go pewnie i podniosłem. To jakiś kwadrans drogi stąd. To wilk. Wytrzyma. Znałem drogę. Co prawda nie nazwałbym tego terenu moim, ale znam każdy zakątek aż do gór. Miałem dużo czasu na zwiedzanie. Gdy unikałem wszystkich.
Biegłem. Eris był lekki, więc nie był to wielki wysiłek. Trudność sprawiało tylko lawirowanie między drzewami. Trząsł się. Szczękał zębami. Ale był przytomny. Nie odezwałem się ani słowem. Skupiłem się na drodze. Aby jak najszybciej dostać się do budynku. W końcu go zobaczyłem. Dotarłem szybciej, niż się spodziewałem.
Wpadłem do środka i oceniłem sytuację. Było wilgotno. Zostało trochę drwa z mojej ostatniej wizyty. Powinno się palić. Chyba aż tak nie zmokło. Były tu też jakieś futra. Łóżko już dawno się załamało, ale siennik został i chyba jeszcze się do czegoś nadawał. Położyłem na nim omegę. Najpierw zdjąłem z niego mokre ubrania. Nie było to łatwe, bo miał na sobie tego zdecydowanie za dużo. Dobrze, że te szmaty nie ściągnęły go na dno jeziora. Pewnie przez nie nie mógł się wydostać. Były za ciężkie.
Okryłem go płaszczem i futrami, które znalazłem. Szybko wziąłem się za rozpalenie w palenisku. To zajęło mi zbyt długo. Drewno nie chciało zacząć się palić bez suchej podpałki. W dodatku dłonie mi się trzęsły i nie mogłem wykrzesać iskry. Im dłużej to trwało, tym większa ogarniała mnie panika. W końcu jednak ogień zaczął się tlić. Upewniłem się, że nie zgaśnie, a gdy buchnął z przyzwoitą siłą, poczułem lekką ulgę. Lekką.
Przysunąłem siennik z omegą bliżej ognia. Miał zamknięte oczy. Wciąż się trząsł. Więcej ciepła. To nie wystarczy.
Zdjąłem buty i koszulę. Mam wysoką temperaturę ciała. Większość alf taką ma. Wsunąłem się pod koce. Był lodowato zimny. Obrażenia mogą być rozległe. Może stracić palce.
Przysunąłem go bliżej siebie. Objąłem i ułożyłem się tak, by przylegał do mnie. Jego ciało było tak zimne, że i ja czułem się, jakby chłód przenikał mnie do kości. Ale po kilku minutach pod kocami zrobiło się ciepło. On nadal był zimny, ale nie trząsł się już tak mocno. Chyba zasnął. Oddychał spokojnie. Muszę tylko poczekać, aż jego ciało wróci do normalnej temperatury. To może trochę potrwać.
Powinienem dać mu coś ciepłego do picia. Ale nie mogę go zostawić. Moje ciało daje mu teraz najwięcej ciepła. Zrobię to, gdy zacznę wyczuwać od niego ciepło. Będę musiał obejrzeć jego stopy i dłonie. Jeśli je odmroził... Będę musiał zabrać go do znachora. Zostanie kaleką. Zrobiłem z niego kalekę... Nie. Będzie dobrze. Przyniosłem go tu szybko. Ogrzałem go. Jest wilkiem. Jeśli odmrożenie nie jest rozległe wilcza krew sobie z nim zazwyczaj radzi. Wszystko leczy się na bieżąco. Jest zdrowy i silny więc jego organizm powinien sobie poradzić. Na pewno sobie poradzi. Nic mu nie będzie. Muszę tylko dopilnować, by było mu ciepło.
Odnalazłem jego dłonie. Najpierw pocierałem lewą, później prawą. By je ogrzać, ale i pobudzić krew. Mówią, że tak się robi. Może zadziała.
Po jakimś czasie przestał się trząść. Jego sen był spokojny. Strach zmalał. Uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas byłem blisko paniki. Teraz było lepiej. Ale strach dalej czaił się pod skórą.
Wysunąłem się spod futer i szczelnie okryłem omegę. Ubrałem się, bo w środku nie było aż tak ciepło. Po chwili wahania uklęknąłem przy jego nogach, odkryłem jego stopy. Wciąż był blady jak trup, ale nie zauważyłem odmrożeń. Potarłem jego stopy, tak jak wcześniej dłonie, po czym na powrót dokładnie okryłem.
Musiałem przeszukać chatę. Sprawdzić, czy jest tu w ogóle coś pożytecznego. Najpierw jednak dołożyłem drwa do ognia. Nie było go dużo. Będę chyba musiał czegoś poszukać. Jednak mam jeszcze kilka godzin nim zabraknie mi drewna na opał. Dlatego najpierw przejrzałem każdy zakamarek chaty.
Jest mała i stara. Jedna izba. Kilka szafek, stolik, zniszczone łóżko i palenisko. Od zawsze służyła jako miejsce, w którym nasi mogli zatrzymać się podczas łowów czy podróży w góry. Odkąd zachód przypadł mi, już tu raczej nikt nie poluje. Przenieśli się do lasów na południu i zachodzie. Ostatnio nawet wybierają się na północ. Tam jest ciekawsza zwierzyna. W chacie tak jak się spodziewałem, nie było wiele. Znalazłem jeden zardzewiały kubek i jeden w dość przyzwoitym stanie, choć z obłamanym uchwytem. Przynajmniej mam w czym mu podać wodę. Poza tym nie było tu nic, co by się mogło przydać.
Wyszedłem na zewnątrz i napełniłem metalowy kubek śniegiem. Postawiłem go na szafce i sprawdziłem, jak ma się omega. Przykucnąłem obok niego. Spał dość spokojnie. Dotknąłem jego czoła. Temperatura jego ciała wydawała się w granicach normy. Chyba udało się zażegnać najgorsze. Wciąż ma sine usta, ale chyba powoli odzyskuje kolory. Odsunąłem mokre pasmo włosów z jego czoła. Może powinienem je wytrzeć? Ale to mogłoby zakłócić jego sen. Powinien spać długo. Odpocząć. Jego ciało dzielnie walczyło.
Uparta omega... Naprawdę zaryzykował życie tylko po to, by się mi sprzeciwić. Nie doceniłem go. Za każdym razem, gdy myślę, że nie może być gorszy, robi coś tak głupiego, że nie mam na to słów. Nie spotkałem drugiego takiego wilka. Że też mi się trafił ten... Ewenement.
Uparty... Pod tym względem w sumie się nie różnimy. Uprzykrzamy sobie nawzajem życie jak nikt inny.
Jest blady. Tak myślę. Zazwyczaj jego cera wygląda bardziej... żywo. Nie powinien już wrócić do siebie? Minęło kilka godzin. Może to za mało. Nie zajmowałem się nigdy... W sumie nikim. Flynn był dość niezależny. Musiałem tylko coś przenieść. Podnieść. Przesunąć. Czasem pomóc mu gdzieś przejść. Gdy czuł się źle, zawsze zajmował się nim ktoś inny. Mnie brak empatii. Nie lubię patrzeć na słabych. Słabi szybko giną.
Eris nie jest aż tak słaby. Jest tylko omegą, ale... Ale odrobina zimnej wody nic mu nie zrobi. To tylko woda. Nic mu nie będzie. Wypije trochę ciepłej wody. Gdy się obudzi. Gdy poczuje się lepiej, spróbuję coś upolować. Gdy zje, odzyska siły i wyzdrowieje. Trochę treściwego mięsa i będzie zdrowy. A później wrócimy do domu. I... I...
Jutro zaprowadzę go do wioski, by mógł wrócić do domu. Czy będzie na siłach? Mimo wszystko jest... Wątły. Musiałby tylko usiedzieć na koniu. Wytrzyma. A na południu będzie bezpieczny. Wśród rodziny. Oni go ochronią. Południe jest bezpieczne. Łatwiej się tam żyje. I beze mnie będzie mu lepiej. Będzie mógł żyć, jak zechce. Nie będzie się bał.
Poruszył się lekko. Jednak dalej twardo spał. Chyba jego policzki lekko się zarumieniły. To dobrze. Tak myślę. Zazwyczaj są lekko rumiane. Zwłaszcza gdy się denerwuje. A często się denerwuje.
Ogień zaczął przygasać. Wstałem więc i dorzuciłem sztabę drewna. Ogień buchnął na nowo. Muszę poczekać. Jest mu już ciepło. Niech się wyśpi i wszystko wróci do normy.
Miał dużo szczęścia. Gdybym go nie znalazł na czas... Pewnie nawet nie znalazłbym go do wiosny. Ale widziałabym, że zginął. Z jakiegoś powodu nie miałem co do tego wątpliwości. W końcu wyczułem, że coś jest nie tak. To chyba była więź. Nie spodziewałem się, że działa w ten sposób. Coś podobnego czułem, gdy szukałem go na Wschodzie. Teraz było silniejsze. Może dlatego, że już jakiś czas dzielimy leże. Tym bardziej powinien stąd wyjechać. Dopóki jeszcze nie jesteśmy od siebie w pełni zależni.
Przysiadłem przy palenisku i przymknąłem na chwilę oczy. Nie planowałem spać. Chciałem tylko nieco odpocząć. Ledwo zdążyłem się nieco rozluźnić, gdy usłyszałem kaszel. Poderwałem się i chwilę nasłuchiwałem. Rozległ się ponownie. Cichy, ale niepokojący. Wilki nie chorują.
Podszedłem do omegi. Dalej spał. Ale... Teraz był wyraźnie zarumieniony. Dotknąłem jego czoła. Teraz było ciepłe. Chyba zbyt ciepłe. Ma gorączkę? Dlaczego? Jego ciało jest aż tak słabe? Potrzebuje leków? Może powinienem teraz go schłodzić? Ale to by chyba nie miało sensu...
Okłady. Opiekunowie Flynna robili mu okłady z mokrego materiału. Kładli go na jego czoło. To powinno pomóc. Może to tylko chwilowe. W końcu wiele się wydarzyło. Jego organizm jest teraz osłabiony. Pewnie dalej walczy ze skutkami tej lodowej kąpieli.
Poprawiłem futra. Jedno zdjąłem, by nie było mu za gorąco. Nie znalazłem żadnego materiału, więc urwałem kawałek swojej koszuli. Użyłem wody, którą wcześniej przygotowałem. Była wciąż zimna. W końcu to rozpuszczony śnieg. Zanurzyłem materiał, wycisnąłem nadmiar wody na podłogę i położyłem materiał na czole omegi.
Tak się to robi? Wydaje mi się, że tak. Nie zareagował na to. Dalej spał. Chyba nie powinienem go zostawiać. Może mu się pogorszyć. Posiedzę przy nim. Nie jestem senny. Słońce dopiero zachodzi. Pewnie prześpi całą noc. Gdy się zmęczę, położę się obok niego. Muszę tylko pilnować, by w palenisku nie wygasło. W środku jest już ciepło, więc nie potrzebuję futer. A czy jemu nie jest teraz za ciepło? Chyba nie. Powinno być dobrze.
W nocy zawsze strasznie się kręci. Może zrzuci z siebie futra, gdy poczuje, że jest mu za ciepło. Czasem mam wrażenie, że zaraz zleci z łóżka. Kilka razy było blisko, ale w ostatniej chwili się zatrzymywał. Teraz śpi w bezruchu. To... To mnie niepokoi. Mógłby się na chwilę obudzić i trochę pokrzyczeć. Czułbym się wtedy pewniej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top