Rozdział LV- Len
22 sierpnia
- Hej Rai?
- Tak?
Omega przerwał plecenie wianka i spojrzał w górę. Na mnie. Przełknąłem nerwowo ślinę i próbowałem przypomnieć sobie, o co właściwie miałem go zapytać. Jego niebieskie oczy, drobny nosek i pełne usta sprawiły, że straciłem na chwilę wątek. Poszliśmy na spacer. Usiedliśmy sobie. Oparłem się plecami o drzewo. Rai usiadł między moimi nogami i oparł się o mnie. Nie spodziewałem się tego. Nie narzekałem. Tylko... Trochę przez to wszystko głupieję. I dlatego znalazłem się w tej niezręcznej sytuacji. Udało mi się jednak w końcu zebrać myśli w coś w miarę sensownego.
- Chciałem zapytać, czy... Czy mówiłeś komuś, że... Że jesteśmy razem.
- Nie. Nie mówiłem. Nikt nie pytał.
- Och... Ja też nikomu nie mówiłem.
- Mam nie mówić? Czy mam mówić?
- Nie. Znaczy... Możesz. Jak chcesz. Po prostu pomyślałem, że może będzie lepiej, jeśli powiemy wszystkim mniej więcej w tym samym czasie. Bo... Jak powiem mamie, to od razu pójdzie do wujka Dyary. A wtedy wujek Dyara może poczuć się... No wiesz. Wykluczony. Lub coś w tym rodzaju. To nie tak, że to ukrywamy... Prawda?
- Nie. Chyba że ty chcesz. Chcesz?
- Nie. Nie chcę. To nie tak. Po prostu nie wiem, czy będziesz czuł się komfortowo, jeśli wszyscy będą wiedzieć. Nie chcę, żebyś... Ymm... No wiesz.
- ... Nie wiem.
- Bo to taka mała społeczność. Jak ktoś tu się z kimś wiąże, to wszyscy się trochę wtrącają. Muszą od razu wiedzieć, czy to poważny związek, czy nie. Czy są jakieś plany na przyszłość, czy nie. Takie tam. I może nie chcesz jeszcze zwracać tak na siebie uwagi.
- ... Nie wiem. Ja... Nie znam odpowiedzi na to pytanie.
- W sumie ja też nie. Znaczy. Ym. To... To poważne. Dla mnie. To nie tak, że nie traktuję cię poważnie. Właściwie to traktuję cię bardzo poważnie. Bardzo, bardzo poważnie. Zależy mi na tobie. I kocham cię. I nie myśl, że traktuje to lekko albo że chcę cię wykorzystać. Nic z tych rzeczy.
- ... To dobrze. Ale ja to wiem.
Drobne dłonie Raia znów zaczęły się poruszać. Nie potrafił jeszcze pleść wianków, ale próbował. Słabo mu szło, ale nie można było nie docenić jego starań. Chciałabym mu pomóc, ale ja w ogóle nie wiem, jak się to robi.
- Ym... To... Mogę dziś powiedzieć rodzicom?
- Tak.
- A ty... Powiesz wujkom?
- Jeśli chcesz, to mogę powiedzieć.
- To... To dobrze. Jak wrócimy do domów, to im powiemy.
- Nie będą źli?
- Nie. Znaczy... Mam nadzieję, że nie. Nie mają powodów, by mieć coś przeciwko. Tak myślę. W końcu... Lubimy się. Jesteśmy w zbliżonym wieku. I... Przecież nie robimy nic złego.
- To dobrze. Nie chcę, żeby pan Dyara był zły.
- Ja też nie.
Rai przerwał robienie wianka i oparł się o mnie bardziej. Jego włosy pachną tak ładnie... Odetchnąłem głęboko a zapach miodu i cytrusów mnie wręcz oszołomił. To mój ulubiony zapach na świecie. Nie spodziewałem się, że Rai będzie taki... Taki... Hmm... Otwarty na kontakt fizyczny. Myślałem, że będzie bardziej zdystansowany. Ale to chyba dobrze, że się aż tak nie krępuje. To znaczy, że czuje się przy mnie swobodnie i bezpiecznie.
Oczywiście jeszcze nie robimy nic specjalnego... Tylko... Trzymamy się za ręce. Czasem trochę przytulamy. A czasem nawet... Całujemy. Staram się być uważany i nie robić rzeczy, które mogłyby się Raiowi nie spodobać. Czasem sam coś inicjuje. Tak jak, chociażby... To. Jednak nic więcej. Nie jesteśmy razem długo. Wszystko powoli będzie się rozwijać. W takim tempie, w jakim Raiowi będzie pasować. Ja się dostosuję. Chociaż muszę przyznać, że czasem chciałbym coś zainicjować. Oczywiście nic wielkiego. Na przykład teraz... Jest tak blisko. Mam ochotę go objąć. Mocniej do siebie przysunąć. Może pocałować. Jednak... To by chyba było trochę za dużo. Lepiej pozwolić by sam przesuwał granice. Tak będzie bezpieczniej. Nie chcę go wystraszyć. To wszytko też jest a niego nowe. Muszę dać mu czas, by się przyzwyczaił.
- Len?
- T-tak?
- Głowa mnie trochę boli.
- Chcesz iść do domu? Czy może wolisz chwilę poczekać? Może niedługo przejdzie... Ale jeśli nie to lepiej, żebyś szybko dostał jakieś lekarstwo.
- Nie wiem. Nie chce mi się iść. Ale chyba będzie boleć mocniej. Ostatnio też najpierw bolała lekko, a później bolała mocno.
- W takim razie chodźmy, dopóki boli lekko. Dasz radę? Jeśli nie to spróbuję cię zanieść. Myślę, że dam radę. Jesteś mały i lekki.
- Dam radę. Tak myślę. Na razie tylko tak lekko... Ymmm... Pulsuje w głowie.
- To chodź. Tylko nie wstawaj za szybko. Powoli.
Przyglądałem się, jak wstaje, gotowy w każdej chwili go złapać. Miał się jednak dość dobrze. Wziąłem go za rękę i poprowadziłem w drogę powrotną.
- Martwię się o ciebie. Ostatnio chyba częściej boli cię głowa.
- Tak. Ale już rzadziej mam... Ymm... Rzadziej muszę brać moje lekarstwo. Nie mam...
- Spokojnie. Rozumiem. Nie masz już tych ataków? Znaczy... Masz ich mniej.
- Tak.
- Nie ma czego się wstydzić. To tylko... Twój organizm sam tak reaguje. Cieszę się, że już nie masz ich tak często. Wiem, że bardzo się wtedy boisz i w ogóle. Pan Dyara mi mówił. Nie gniewasz się prawda? Musiał mi powiedzieć, bo bał się, że coś się stanie, a ja nie będę mógł ci pomóc.
- Nie gniewam się.
- To dobrze. Za chwilę będziemy w domach. Wujek Dyara da ci lekarstwo i może pójdziesz spać.
- Tak... Chyba jestem śpiący.
- A właśnie. Mam coś dla ciebie. Tylko zostawiłem to w domu. Ale dam ci kiedyś indziej.
- Co takiego.
- To niespodzianka. No i... To nic wielkiego. Ale może się ucieszysz. Jak następnym razem do mnie przyjdziesz, to ci pokażę.
- Dobrze.
Przyglądałem się Raiowi całą drogę. Zrobił się nieco osowiały, ale chyba nie czuł się bardzo źle. Miałem go jednak ciągle na oku na wypadek, gdyby poczuł się gorzej. Nie chcę, żeby zasłabł i się przewrócił.
Trochę się uspokoiłem, gdy weszliśmy do wioski. Nie wiedziałem tylko, czy puścić jego dłoń. Nie chciałem tego robić, bo wtedy trudniej będzie mi mieć pod kontrolą jego stan. Ale z drugiej strony na pewno ci, którzy to zobaczą, będą plotkować. Uznałem jednak, że skoro ustaliliśmy już, że wszystkim powiemy, to nie musimy się tym martwić. Odprowadziłem więc Raia pod same drzwi i dopiero wtedy puściłem jego dłoń.
- Widzimy się jutro? Jeśli oczywiście będziesz się dobrze czuł. A może wolisz jutro zostać w domu?
- Ymm... Nie wiem. Jeśli będzie dobrze, to możemy iść do Garnka.
- Dobry pomysł. Będziemy blisko, więc w każdej chwili będziesz mógł wrócić do domu, jeśli poczujesz się gorzej.
- Tak. I sprawdzimy, jak się ma.
- Właśnie. Ym... Więc... Do jutra.
- Do jutra.
Obaj staliśmy w miejscu. Rai chyba czekał, aż zacznę odchodzić. A ja... Troszeczkę zacząłem panikować. Bo... Chciałem coś zrobić. Jakiś gest na pożegnanie. Bo w końcu jesteśmy parą. Ale nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Przytulić go? A może... Pocałować? Rai spoglądał na mnie pytająco. Chyba wiedział, że chcę coś jeszcze powiedzieć lub zrobić.
- Ym... Ja... Tylko... Bardzo miło dziś było i... Dziękuję.
- Tak. Było miło.
- I... Do zobaczenia.
Zaryzykowałem. Przysunąłem się do niego i lekko pocałowałem go w usta. Był chyba nieco zaskoczony. To mnie Przestraszyło. Ale po chwili uśmiechnął się lekko.
- Do zobaczenia Len.
Na szczęście wszedł do środka. Poczułem, jak robię się czerwony. Nie mogę przyzwyczaić się do całowania. Rai lepiej to znosi. A może tylko tego po nim nie widać... W każdym razie, za każdym razem, gdy to robimy, mam wrażenie, że serce wyrwie mi się z piersi. Rozejrzałem się, ale chyba nikt tego nie widział. Ruszyłem więc do domu. Gdy wszedłem do izby, okazało się, że los chyba chce, bym szybko załatwił, to co trzeba. Obaj moi rodzice bowiem byli w domu. Mama właśnie gotował. A tata ostrzył noże, siedząc przy stole. To on pierwszy mnie zauważył.
- Co tak wcześnie? Miałeś chyba być za godzinę.
- Tak, ale Rai źle się poczuł, więc odprowadziłem go do domu.
- Rozumiem. Więc nie wpadnie na obiad?
- Nie. Pewnie weźmie leki i pójdzie spać.
- Jest taki chorobliwy... Jak nie wilk.
- Jest po prostu delikatny.
- Och nie ma w tym nic złego. Oczywiście to bardzo źle, że choruje. Po prostu nie poszczęściło mu się. Ma takie słabiutkie ciało jak na wilkołaka.
Mama odwrócił się w naszą stronę i spojrzał na tatę z dezaprobatą.
- Och już przestań Noe. Chłopak jest jeszcze młodziutki. Nawet młodszy niż nasz Len. Obaj jeszcze się zdążą poprawić.
- A w to nie wątpię.
- Powiedz lepiej, jak wam minął czas. Gdzie byliście?
- Na polanie. Było... No... Fajnie. Rai próbował upleść wianek, ale obaj nie wiemy, jak się to robi, więc było ciężko.
- Jak następnym razem przyjdzie, to mu pokażę. To dość proste. A jutro się gdzieś wybieracie?
- Jeśli będzie się dobrze czuł, to pójdziemy do kóz.
- Będę miał jutro trochę czasu, to zrobię wam jakieś przekąski.
- Nie trzeba mamo.
- Wiem, że nie trzeba. Ale wam na pewno nie zaszkodzi.
- Jeśli chcesz... A mamy coś słodkiego?
- Skarbie... Oczywiście, że znajdę dla Raia coś słodkiego.
- Ucieszy się.
- Wiem. To taki dobry chłopak i tak niewiele mu potrzeba do szczęścia. Szkoda, że nie będzie go na obiedzie. Zrobiłem rosół. Lubi rosół prawda? Pamiętam, że któregoś dnia się nim zajadał.
- Tak. Lubi. Mówił, że mu bardzo smakował.
- Hmmm... Może później wpadnę do Dyary i zostawię trochę dla Raia. Rosół jest dobry na chorobę. Na pewno poczuje się lepiej, jak dobrze zje.
- Na pewno. Ymm... Mogę z wami o czymś porozmawiać?
- Oczywiście. Coś się stało? Usiądź skarbie.
Tak też zrobiłem. Usiadłem naprzeciwko taty. Wpatrywał się we mnie, czekając. Mama wrócił do gotowania. Przynajmniej on nie wiercił we mnie wzrokiem.
- Bo... W sumie chciałem wam tylko o czymś powiedzieć.
- Mam nadzieję, że nie zepsułeś znów niczego przypadkiem.
Wywróciłem oczami słysząc mojego ojca. Zachowuje się jakbym ciągle coś psuł a to nieprawda.
- Ale ja to wtedy zepsułem przypadkiem. Chciałem tylko pokazać Raiowi, że się da odgiąć i wtedy można przejść. Nie chciałem, żeby pękło.
- Tak, tak... Niemniej pękło.
- ... Tato to teraz bez znaczenia. Niczego nie zepsułem. Tym razem.
- No to słuchamy. To dobre wieści? Możesz chociaż uprzedź, na co mam się szykować.
- Chyba... Chyba dobre.
- Chyba? Cóż... Więc dawaj śmiało.
- Więc... Ymm... Jakby to... Bo... Tak... Tak jakoś wyszło, że...
- Len ile razy ci mówiłem? Nie jesteś Sirą. Cokolwiek zrobiłeś, mogło być gorzej. O czym wiemy, bo znamy Sirę.
- No tak. Więc... Rai i ja od jakiegoś czasu już się nie spotykamy jako przyjaciele.
- ... Nie?
- Nie. My... Jesteśmy parą.
- ... Parą?
- Tak.
- Od kiedy?
- Od kilku dni.
- Hmm... Rozumiem. Myślałem, że dłużej ci to zajmie.
- Tato!
- Co tato? Nie tatuj mi tu. Ja się nie wtrącałem. Twój mama mi zabronił. Tak się zastanawialiśmy czy coś... Czy coś będzie między wami, czy nie.
- No to... Jest.
- To rzeczywiście chyba dobrze.
- Mówiłem.
- Więc... Czy z tego powodu chcesz porozmawiać o... Takich różnych?
- Takich różnych?
- No wiesz... Różnych takich.
- ... Nie wiem.
Tata wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, namyślając się nad czymś, po czym westchnął lekko. Mama spojrzał na mnie, ale tylko lekko wzruszył ramionami i posłał mi taki jakby współczujący uśmiech.
- Czy masz jakieś pytania albo wątpliwości związane z... Miłością... Fizyczną.
- ... Co? N-nie! My jeszcze... My nie robimy takich rzeczy.
- Ale może tak na... Na przyszłość.
- Nie tato. Nie potrzebuję. Ja... To... Nie mam żadnych pytań.
- Ale jakbyś miał, to możesz pytać.
- Dobrze, wiem. Już... Starczy.
- No dobrze. Chciałem tylko pomóc.
- Doceniam. Ale podziękuję.
- Jak wolisz.
Dlatego nie chciałem im mówić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top