Rozdział II - Daren

1 maja

- Jeszcze tylko cztery dni drogi braciszku. Nie rób takiej miny.

Zerknąłem w stronę drobnej sylwetki, która zakradła się do mnie niepostrzeżenie. Nie widziałem go, nie słyszałem, ani nie wyczułem. W normalnych okolicznościach nie pozwoliłbym sobie na coś takiego. To najlepszy dowód na to, że jestem zbyt rozkojarzony. Powinienem się skupić. Jednak było to trudne. Znalazłem ślady lisa. Nic wielkiego jednak zaprzątnęły moją uwagę na krótką chwilę. Zazwyczaj miałem podzielną uwagę. Teraz głównie skupiałem się na tym, by mieć nad sobą pełną kontrolę. Dlatego nie zauważyłem Raula. Na szczęście przynajmniej dotarło do mnie, co powiedział.

- Siedem dni. Zajmie nam to co najmniej siedem dni. Nawet jeśli zostały cztery dni drogi, to zajmie nam to dłużej.

- Czyżbym słyszał nutkę złości w twoim tonie?

W głosie Raula z kolei ewidentnie słychać było nutę rozbawienia. Zawsze bawiło go to, co mnie irytowało. A jego rozbawienie jeszcze dodatkowo mnie irytowało. Właśnie dlatego w takie dni wolę przebywać z dala od reszty.

- Znów muszę się przez niego zatrzymywać tuż przed celem podróży.

- Patrzysz na to tak pesymistycznie... A przecież zawsze są jakieś plusy.

- Jakie są plusy z trzydniowego opóźnienia?

- Przynajmniej wiesz, że twoja omega jest zdrowa i płodna.

Spojrzałem Raulowi prosto w oczy. Wiedział jak mnie zdenerwować. Alfa dość długo wytrzymał moje spojrzenie, lecz w końcu spuścił wzrok, śmiejąc się przy tym lekko. Walki o dominacje z Raulem nie mają sensu. Zawsze wygrywam, jednak nigdy nie czuję, jakbym naprawdę go zdominował. To zbyt oczywiste, że nawet się nie stara. On tylko... Zachowuje pozory.

- Przestań mówić jak ojciec.

- Nie tęsknisz za jego złotymi myślami?

- Jak za niestrawnością.

- Jednak coś w tym jest. Gdyby nasza mała południowa księżniczka nie przechodził rui, mielibyśmy spory problem. W końcu... Ma któregoś dnia dać ci dziedzica.

- ...

- I znów robisz tę minę. Czy to aż takie straszne?

- Ty jakoś też się do tego nie kwapisz.

Raul zamyślił się chwilę. Obserwowałem go z uwagą, mimo iż miałem pewność, że jego twarz ani mowa ciała niczego mi nie zdradzą. Jeśli coś z tego wyczytam, to najprawdopodobniej to, co chciałby, bym wyczytał.

- Jestem tylko trzecim synem. W dodatku w porównaniu do ciebie jestem raczej wątły. Ojciec zrobiłby ze mnie przywódcę tylko w ostateczności. Czyli w przypadku, gdybyś ty nie podołał. Zła decyzja. Niemniej... Przynajmniej ma tyle rozsądku, by nie brać Lestera pod uwagę.

- Myślę, że ojciec jak najbardziej bierze go pod uwagę.

- ... Jako ostateczność.

- Ale jednak.

- Teraz na szczęście nie musimy się o to martwić. Już przecież postanowiłeś wrócić i zająć się tym wszystkim. Miło z twojej strony.

- Ulżyło ci co?

- Ojciec zaczął szukać dla mnie partnera. Nie muszę chyba mówić, że chwilowo nie jestem zainteresowany. Mam dziewiętnaście lat. Nie chce mi się robić nikomu dzieciaka.

- Dobrze tak zwalić wszystko na mnie czyż nie?

- Jesteś naprawdę okrutny braciszku... Przecież wiesz, że zawsze będę cię wspierał i służył pomocą. Zachowujesz się, jakbym zrzucił na twe barki ciężar świata... A czy naprawdę znajdujesz się w tak beznadziejnej sytuacji?

- Z mojej perspektywy nie jest kolorowo.

- Niech pomyślę... Przejmiesz władzę. Myślę, że w twoich rękach będzie stabilna. Ja ci pomogę. A co do twoich innych obowiązków... Masz tylko związać się z omegą i któregoś dnia zrobić sobie szczeniaka. Jakby na to nie patrzeć... Zaciągnięcie do łoża tak uroczej istotki, jak twój wybranek nie wydaje się zbyt wielką torturą. Podejrzewam, że wielu by za taką możliwość podziękowało. Spłodzić szczenię z kimś takim... sama przyjemność. Zostawić w nim swoje nasienie. Posiąść. Jakby to jeszcze ująć...

- Doskonale wiem, co robisz i masz przestać albo rozłupię ci łeb o najbliższe drzewo.

Raul rozejrzał się z ciekawością, jakby zastanawiał się, które to będzie drzewo. Zgrywał głupa, mimo że w jego wypadku nie miało to sensu. Jest zbyt bystry.

- Przecież tylko trochę się z tobą judze. Zapomniałem, że nie znasz się na żartach.

- Nie jestem teraz w nastroju na twoje gierki.

- No tak... Przepraszam za mój brak taktu. Musi być ci ciężko. W końcu jest dość blisko. Nie czuć go, ale... Na pewno jest już gotowy na... tworzenie nowego życia. Pewnie tak. Jak myślisz? W sumie nieważne. Widzę, że dzielnie się trzymasz. Przynajmniej na razie. Słońce jeszcze nie zaszło, więc może za wcześnie cię chwalę. Ponoć, dopiero gdy wyjdzie księżyc omegi... No wiesz. Mają ochotę na...

- Dlaczego rozmawiasz ze mną i nie korzystasz z okazji, by wyciągnąć jakieś informacje z południowych wilków?

Raul uśmiechnął się zadowolony, ale odpuścił mi. Nie wiem do końca jak, ale często kończę na jego łasce lub niełasce.

- Bo wyciągnąłem z nich już wszystko, co się dało. A ty chyba potrzebujesz towarzystwa. Zamierzasz polować?

- Tak.

- ... Powinienem udać się z tobą?

- Poradzę sobie.

- Jesteś pewien? Jeśli wiatr zmieni kierunek... Może być różnie.

Zastanowiłem się chwilę. Lubię polować sam. Wtedy czuję się najlepiej. Jednak jest niewielka szansa, że coś pójdzie nie po mojej myśli. Będzie lepiej, jeśli w takim wypadku ktoś będzie obok.

- Dobrze... Byłbym wdzięczny, gdybyś mi towarzyszył.

- W takim razie za godzinę. Lepiej, jeśli oddalimy się wcześniej niż później.

- Erisa pilnuje tylko jedna żeńska beta. Zastanawiam się, czy...

- Twojej omedze nic nie będzie. W pobliżu nie żyje żaden większy drapieżnik. Jest bezpieczny. Muszę przyznać, że to urocze, że się o niego martwisz. Czyżbyś jednak trochę go lubił?

- To moja omega. Mój wilk chce go chronić.

- A ty nie?

- ... Obiecałem jego rodzinie, że nic mu się nie stanie. Ty też. W naszym interesie jest, by nic go nie zjadło.

- Chyba masz rację. Nie wiem, jak miałbym to wytłumaczyć przy następnym spotkaniu. Myślę, że mogliby mieć to nam za złe.

- Myślę, że tak.

- Wiesz co? Widzę, że nie jestem tu mile widziany... Więc dam ci trochę czasu dla siebie braciszku. Powiem reszcie, że będziemy polować. Może się dołączą.

- Nie nadążą za nami.

- Zapewne nie. Ale trzeba dać im szansę.

Raul uśmiechnął się i zniknął za drzewami. Ruszył w stronę obozu gdzie czekała reszta. Oprócz Erisa i tej bety, którą przydzielono mu do towarzystwa. Oni obozują w jaskini z dala od samców.

Mój omega wydaje się przeciwko mnie całym sobą. Zostało nam kilka dni drogi a on... Cóż... Przynajmniej tym razem w czasie podróży nie sprawiał problemów. Może skupię się na pozytywach. Był cichy. Beznadziejny pod względem fizycznym, ale przynajmniej był cichy. To była miła odmiana. Najwyraźniej, gdy w pobliżu nie ma jego brata i przyjaciół potrafi się zachować. Niemniej irytowało mnie, że ponownie spędzę trzy dni na bieganiu po lesie bez celu.

Z drugiej strony mogło być gorzej. Cztery dni drogi i będziemy na miejscu. Wtedy dopiero się zacznie. Może nie potrwa to długo. Niemniej lepiej by Eris był w pełni sił, gdy dotrzemy do stada. Przede wszystkim podczas spotkania z moim ojcem. Powinien być obecny przynajmniej na jedynym. W końcu to go dotyczy. Musi się tylko na chwilę pokazać i wyglądać... jak ktoś warty świeczki.

Z tego, co mówił Raul, wynika, że mój ojciec jest obecnie bardziej wściekły na mnie niż na południową omegę. To dobrze. Ja dam sobie z nim radę. Erisa byłoby trudniej wybronić. Jednak i tak w końcu ojciec poruszy temat tego, jak nas upokorzył.

Na szczęście są dwie rzeczy, które działają na naszą korzyść. Po pierwsze Eris jest młody. Mogę zrzucić winę na jego wiek i głupotę. Po drugie ojciec ma większe problemy niż to, że rok temu Eris postanowił uciec ze swojego stada. To, co stało się z Arynem, zapewne dużo bardziej rozsierdziło ojca i będzie chciał to przedyskutować. To przynajmniej na jakiś czas odwróci jego uwagę od problemu, jakim jest mój omega. Zabiorę Erisa w góry, tak szybko, jak się da. Ojciec nie odwiedza mnie w moim domu, ponieważ to poniżej jego godności. Więc Eris zniknie mu z oczu, co na pewno wyjdzie nam obu na dobre.

Już sama myśl o nadchodzących utarczkach z ojcem wywołała u mnie ból głowy. Będzie tego dużo. Nie jestem pewny, jakie plany ma mój ojciec, jednak na pewno uwzględniają one mnie. Nie mam co do tego wątpliwości. Nie po tym, co kazał zrobić Raulowi. Zniknąłem zaledwie na kilka miesięcy, a on już zaczął zabezpieczać się na to, że ewentualnie nie wrócę.

Podejrzewam, że Raul będzie teraz próbował odwieźć ojca od aranżowania mu związku. W końcu skoro wróciłem, nie muszą się spieszyć i mogą znaleźć mu lepszą partię w przyszłość. Mój młodszy brat nie ma skrupułów, by zrzucić całą odpowiedzialność na mnie, jednak już do tego przywykłem. Nie mam mu nawet tego za złe. Niemniej czekają mnie długie dyskusje z ojcem na temat uoficjalnienia mojego związku. To będzie irytujące.

Zastanowiłem się, czy kontynuować spacer, czy wrócić do reszty. Zerknąłem w górę, jednak niewiele mogłem zobaczyć przez gałęzie drzew. To stary las. Bardzo stary. Jak niemal wszystkie w tej okolicy. Słońce znajdowało się jednak zdecydowanie coraz niżej. Gdy pojawi się księżyc, powinienem być już w mojej wilczej formie.

Co prawda poprzedniej pełni polowałem z watahą, co zdecydowanie pomogło mi nieco zadowolić wilczą część. Wiem jednak, że dziś będzie wyjątkowo niesforna. Tak jest za każdym razem. Nawet gdy jestem z dala od niego... Mój wilk wie i to wystarczy. To irytujące. Wcześniej było łatwiej. Wyruszałem na polowanie sam. Tylko ja i mój wilk. Mogłem go uwolnić... całkowicie. Teraz nie mogę tego zrobić. Muszę mieć nad nim kontrolę. W końcu, jeśli całkowicie oddam mu wodze, najprawdopodobniej uda się tam, gdzie czuje, że powinien. Tam gdzie chce. Irytujące. Wystarczy omega w rui i wilk z drapieżnika staje się żałosnym stworzeniem kierowanym przez chuć. Teraz przez to muszę się pilnować bez chwili przerwy.

Zerknąłem jeszcze raz na ślady pozostawione przez lisa, po czym ruszyłem w stronę obozu. Zmienię się w wilka. Zapoluję na znanych mi terenach. W końcu. Miałem dość Wschodu. Nigdy nie obchodziło mnie co dzieje się poza moimi ziemiami. Nie interesowały mnie inne kraje. Były mi obojętne. Wiedziałem, że są... Jednak nie zaprzątałem sobie nimi myśli. A jednak... jakoś skończyłem gdzieś na obcych ziemiach. Teraz wiem, że nie znoszę Wschodu i moja noga czy łapa już nigdy tam nie postanie. Polowanie tam było trudne. Zwłaszcza przez sierść. Zdecydowanie mój rodzaj nie jest przystosowany do tamtejszych warunków. Z tego, co zauważyłem, Wschodnie wilki mają nieco inną sierść. Przynajmniej udało im się jakoś przystosować do tego cholernego słońca.

Przypomniałem sobie o tym wszystkim i znów poczułem złość. Dla odmiany nie dlatego że mój omega dostał rui, wtedy kiedy nie trzeba a dlatego, że mój omega zmusił mnie do postawienia łapy na tym cholernym gorącym piasku Wschodu. To przez niego przez prawie pół roku krążyłem po tych jebanych pustkowiach. I po co? Żeby wysłuchiwać jego narzekań, znosić jego fochy i użerać się z jego nieznośnym zachowaniem. Przynajmniej wilk się zamknął. A raczej... Jest cichszy niż wcześniej. To wszytko przez omegę. Jedną nieznośną omegę, którą spotkałem przez przypadek. Zwykłe zrządzenie losu. A mój wilk musiał wybrać akurat jego.

Gdyby nie to skończyłbym z inną samicą. Ojciec by nie ustąpił. Co do tego nie mam wątpliwości. Wybrałby kogoś z pobliskich stad. Zapewne Rikke. Być może to nie byłoby takie złe. Ona przynajmniej jest dobrze wychowana, cicha i posłuszna. Jest też urodziwa.

Zamiast tego skończyłem z głośnym dzieciakiem, który nie zna swojego miejsca. Byłbym znacznie bardziej wściekły, gdyby nie to, że sam po niego poszedłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top