Rozdział CXXX - Nova
21 marca
Lubię odwiedzać rodziców mojego partnera. Tylko... Tak raz w miesiącu. Nie częściej. W tym miesiącu jeszcze u nich nie byłem. Nie wymyślałem więc żadnej wymówki i przyszedłem na herbatę i ciasto. Zwłaszcza że ponoć mój przybrany rodzic chciał porozmawiać o moim przybranym bracie.
Rai to krucha istotka więc nie zamierzałem unikać za niego odpowiedzialności. Ze Skarbca zostałem mu tylko ja. Gdyby był tu Ayas, sprawa wyglądałby zupełnie inaczej. Ale go tu nie ma. Lubię Raia. A Ayas był moim przyjacielem, a więc moim obowiązkiem jest mieć oko na chłopca, którego traktował jak młodszego brata. Właściwie... Ayas traktował Raia jak swoje dziecko. Dlatego wziąłem odpowiedzialność za tego szczeniaka. I dlatego że sam mam do niego słabość. To mój młodszy brat. Tylko... Ta rozmowa zdecydowanie nie dotyczyła jego.
- Gdy Eris się urodził, byłem już trochę starszy. Po nim już nie chciałem dzieci. Ale mam Edee i bardzo mnie to cieszy. Choć była to... Niespodzianka.
- Tak... To musiał być szok.
- Był. Ale cieszę się, że ją mam. Widzisz... Tak to już jest, że czasem coś idzie niezgodnie z planami. Napar nie zawsze działa. Nawet w takim czasie gdy jesteśmy mniej... cóż... mniej płodni. Na przykład starsi.
- Tak... Przewrotna wola Matki.
- Właśnie. Dlatego zastanawiałem się... Czy ty i Sira macie jakiś plan B? Na wypadek, gdyby... napar nie zadziałał.
- Wtedy bierze się mocniejszy i problem z głowy.
- ... Cóż... To jest jakieś rozwiązanie. Aczkolwiek... Drastyczne. I chyba troszkę ryzykowne.
- No dobrze. Tak naprawdę ustaliliśmy coś z Sirą.
- Tak?
Aż mu oczka zabłysły. Całe szczęście, że nie mam swojej rodziny, bo dwa razy by mi się nie chciało przez to przechodzić.
- Uznaliśmy, że bardzo prawdopodobne jest to, że nie mogę mieć dzieci. Nadal za każdym razem piję napar. Więc jeśli jakoś zajdę w ciążę... To urodzę tego szczeniaka. Ale tylko jednego. I nie przez najbliższe pięć lat.
- ... Świetnie. Bardzo dobre podejście. Albo będzie, albo nie. Jak będzie wam dane, to się trafi, a jak nie to nie.
- Myślałem, że będziesz bardziej naciskał na wnuki... Mamo.
- Niekoniecznie. Mam jeszcze trójkę dzieci. Któreś coś zmajstruje. Poza tym mam małe dziecko więc w sumie nie czuję potrzeby opieki nad wnukami. Zwłaszcza że mała Eli jest dla mnie jak wnuczka. Chcę tylko żebyście byli z Sirą szczęśliwi. I bezpieczni. Dlatego błagam... Pilnuj go podczas tych podróży. Z każdej macie wrócić i opowiadać mi co widzieliście.
- Oczywiście. Lubię żyć. Nie zamierzam przestawać.
- Świetnie. I takie podejście mi się podoba.
- No dobrze... To możemy teraz zmienić temat? I porozmawiać o czymś niezwiązanym ze mną?
- Oczywiście. Właściwie to zaprosiłem cię, by porozmawiać o czymś konkretnym.
- O Raiu.
- Właśnie. I o jego samopoczuciu. Wiesz, co się wydarzyło, niecałe dwa tygodnie temu?
- Wiem.
- Od tego czasu nie jest lepiej. Rai wygląda, jakby zmuszał się do bycia wesołym. A widzę przecież, że jest przybity. Miał od tego czasu trzy poważne ataki paniki. I cztery drobne. A więc praktycznie codziennie. Nie wiem już co robić. Myślałem, że może... Sam nie wiem. Może dostrzeżesz coś, czego ja nie potrafię zauważyć.
- A co konkretnie się dzieje? Myślałem, że mu się poprawia.
- Tak było. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zacząłem nawet podawać mu mniej leków. Czasem tylko mówiłem mu, że to lekarstwo i działało. A ostatnio... Nie jestem pewien. Najpierw jakby nagle się mu poprawiło. Tak bardziej wyraźnie. Był jakby... Jakby nieco pełniejszy energii. Bardziej wesoły. Może odrobinkę bardziej roztrzepany. Ale... Sam nie wiem. Coś było nie tak.
- Zmuszał się do tego? Tak jak teraz?
- Nie wydaje mi się. To chyba były szczere uczucia. A później nagle... Nagle stał się bardziej nerwowy. A teraz już zupełnie... Nie wiem, co mu jest. Nie wiem, dlaczego tak drastycznie się to wszystko zmienia. To nie tak, że całkowicie odciąłem go od leków. Owszem spodziewałem się jakiejś reakcji, ale to wydaje się takie... Nieadekwatne do wprowadzanych przeze mnie zmian. Bo przecież robię to powoli i stopniowo. Małymi kroczkami. I nie wiem... To wydaje się takie przypadkowe, że już nie wiem, czy to moja wina, czy nie.
- Rozumiem... Więc Rai znowu ma mocniejsze napady. I gwałtownie zmienia mu się nastrój.
- Tak... Chyba tak. Rozmawiałem z Lenem. On też twierdzi, że Rai ostatnio przez jakiś czas zachowywał się inaczej. Len się o niego martwił.
- Przyszedł do nas któregoś dnia. Rozmawialiśmy trochę o Raiu. Nie wyglądało to wtedy tak źle.
- Nie wiem... Nie wiem już co robić.
- Rozumiem. Ja też czuje się trochę bezsilny. Może... Na początek chcę z nim pogadać.
- Na osobności?
- Tak. Przynajmniej na razie.
- Jest u siebie w pokoju.
- W takim razie podpytam go trochę i zaraz wrócę.
Wstałem i pewnym krokiem ruszyłem do odpowiedniego pokoju. Musiałem wejść po schodach. Wiedziałem, gdzie to jest. Zapukałem, a gdy usłyszałem pozwolenie, wszedłem do środka. Rzeczywiście widok nie był zbyt przyjemny.
- Ale masz worki pod oczami. Wybierasz się na Wschód? Sporo w takich zmieścisz.
- ... Nieśmieszne.
- Przepraszam. Mogę wejść?
- ... Możesz.
- To było dość niepewne.
- Bo nie jesteś tu częstym gościem.
- Przepraszam, że nie mam dla ciebie zbytnio czasu. Ale przecież masz miłe towarzystwo. Nie potrzebujesz mnie już. Masz nową rodzinę. I chłopaka.
- Ale... Ciebie też chcę.
- ... Nie musisz się martwić. Jestem twoim bratem czyż nie? Zawsze prędzej czy później do ciebie wrócę. Wiesz o tym przecież.
- ... Wiem.
Wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. To pomieszanie było jak dla mnie za ciasne. Chyba bym się w nim udusił. Ale Raiowi najwyraźniej odpowiadało.
- Przyszedłem sprawdzić, jak się miewasz.
- Dobrze.
- Naprawdę? Bo wyglądasz okropnie.
- Kiedyś byłeś milszy.
- Nieprawda. Kiedyś się po prostu o ciebie tak nie martwiłem. Gadaj, co się dzieje.
- Nic. To, co od początku. Nie potrafię tu żyć. Ciągle coś jest źle. Tak po prostu jest.
- Naprawdę? Bo podobno ostatnio jest wyjątkowo źle.
- Nie wiem dlaczego... Po prostu nagle się pogorszyło.
Przyglądałem się temu małemu kłamcy. Kiedyś był taki szczery. A teraz bezczelnie łże. A najgorsze jest to, że idzie mu beznadziejnie.
- Rozumiem. Nie masz pojęcia skąd ta nagła zmiana?
- Nie mam.
Zacząłem zastanawiać się, o co może chodzić. Pogorszył się jego stan fizyczny. Widać to gołym okiem. Ale i jest wyjątkowo przygnębiony. I to tak... Poważnie. Jakby... Jakby miał coś na sumieniu. W dodatku jego napady wróciły. Zupełnie jakbyśmy wrócili do punktu wyjścia. Hmmm.... Mam wrażenie, że mogę być blisko rozwiązania zagadki.
- Jesz coś?
- Jem. Teraz jem dużo. Ile mogę.
- Rozumiem. A chcesz o czymś ze mną pogadać? Coś mi powiedzieć?
- ... Nie.
- No dobrze. W takim razie chyba nie mamy o czym rozmawiać.
- Ale...
- Idę jeszcze pogadać z Dyarą. Jak chcesz coś z nami omówić to mamy ciasto i jesteśmy w jadalni.
Wyszedłem. Rai się na razie trzyma. Odrobina oschłości mu nie zaszkodzi. Poza tym musiałem sprawdzić moją teorię. Zszedłem na dół i gdy tylko przekroczyłem próg jadalni, Dyara wstał.
- I co?
- Mam pytanie.
- Słucham.
- O ile dobrze pamiętam, przywieźliśmy tu nieco czystych kryształów. Narkotyk, którego ludzie używali na nas w Skarbcu i coś, od czego pochodzą leki Raia.
- Tak. Sira dał mi niewielki słoiczek.
- Mogę go zobaczyć?
- Tak... Tylko muszę go poszukać. Nie jestem pewien, gdzie go wsadziłem.
- Spokojnie. Nie spieszy nam się.
Usiadłem, a Luna udał się do kuchni. Minęło niecałe pięć minut, gdy wrócił ze znaleziskiem w dłoni.
- Mam. To chyba to.
Podał mi go, a ja przyjrzałem mu się. Jeśli mam rację, to Rai będzie miał duże kłopoty. Byłem pewien, że ma obsesję na punkcie bycia grzecznym. A może to przez to wygląda na tak umęczonego? Stąd wyrzuty sumienia... No cóż. Przekonajmy się.
Otworzyłem słoiczek i wysypałem nieco na stół. Luna tymczasem przyglądał mi się z zainteresowaniem.
- Więc... O co chodzi?
- Chwilkę.
Wziąłem jeden biały kryształek, po czym wsadziłem go do ust, ku zgrozie mojego przybranego rodzica.
- Nova! To podobno bardzo silne.
- Silne nie. Za to strasznie słone.
- ... Słucham?
Wysypałem więcej. Aż w końcu wypadło kilka delikatnie różowych kryształków. Były też odrobinę większe.
- Ciekawe. Chyba robią je w dwóch smakach.
- Nie rozumiem... O co chodzi?
- Te różowe to narkotyk. Te białe to sól.
- ... Dalej nie rozumiem.
- Jestem pewien, że gdy dostałeś ten słoik, był pełen narkotyku. Ale już nie jest. I jeszcze ktoś próbował zatuszować jego zniknięcie.
- ... Rai go brał?
- Dlatego jest taki rozchwiany emocjonalnie. To coś sprawia, że czujemy się dobrze. Nasze problemy znikają. O ile weźmiemy to w małych ilościach. To, co podawali nam w Skarbcu, było jeszcze podkręcone czymś innym. Wywoływało stan jak podczas rui. To daje nieco słabszy efekt. Ale nadal powiedzmy, że nas uszczęśliwia. Jednak nie braliśmy tego zbyt często. Myślę, że był ku temu jakiś powód. Pomijając to, że narkotyk ten był ponoć strasznie drogi.
- Myślisz, że Rai... Uzależnił się? Jak człowiek?
- Tak. Tak myślę.
- To możliwe?
- Najwidoczniej.
- ... Dlaczego w ogóle po to sięgnął?
- Nie wiem. Zaraz się przekonamy. Siadaj i poczekaj chwilę. Daję mu maksymalnie pięć minut.
Luna usiadł, tak jak zasugerowałem. I czekaliśmy. W ciszy. Miałem rację. Minęły pewnie z cztery minuty, aż w końcu usłyszeliśmy kroki.
Po chwili Rai pojawił się w wejściu do jadalni. Popatrzył na nas. Na słoiczek i jego wysypaną zawartość. Później na mnie. Na Dyarę. I znów na narkotyk i sól. Nie wyglądał na zdenerwowanego. Nie wyglądał na zrozpaczonego. Wyglądał na zrezygnowanego.
- Rai... Skoro tu przyszedłeś, to pewnie masz nam coś do powiedzenia. Prawda?
- ... Tak.
- Więc chodź. Powiedz nam. Nie zjemy cię. Jesteśmy twoją rodziną. No już.
Omega wahał się. Ale w końcu poszedł bliżej. Miał łzy w oczach. Szkoda mi go. To dobry dzieciak. Po prostu... Zniszczyli go. Ja jakoś zachowałem siebie w tym okropnym miejscu. Ale on... On nigdy nawet nie poznał samego siebie.
- No to zaczynaj. Dlaczego właściwe się za to wziąłeś?
- Ja po prostu... Znalazłem to. Przez przypadek. I... Któregoś dnia bardzo źle się czułem. A byłem sam. I przypomniałem sobie o tym. I o tym, że to tak dobrze działało. Więc... Wziąłem trochę. Tylko żeby sprawdzić. I żeby poczuć się lepiej.
- Mam wrażenie, że ubyło tego trochę więcej niż trochę.
- ... Bo... Bo później znów się czułem źle. Więc znów trochę wziąłem. I w końcu... Nie wiem... Po prostu bez tego było bardzo trudno. Ja... Ja nie chciałem. To po prostu... Tak wyszło. Ja nie wiem, czemu tak zrobiłem. To miało być tylko raz. A później... Nie mogłem przestać. I zacząłem częściej się źle czuć. A jak już czułem się źle, to było naprawdę źle. I... Przepraszam... Ja nie chciałem...
Zaczął płakać. Nienawidzę, gdy płacze. Takie osóbki jak on nie powinny płakać. Chciałem wstać i go przytulić. Ale nie zdążyłem. Nim się obejrzałem, Luna tulił go mocno. I też chyba płakał.
- Przepraszam... Proszę, nie bądź zły... Ja tylko... Nie chciałem być... Nie chciałem przeszkadzać. Chciałem... Nie być problemem.
- Skarbie nie jesteś problemem. Nie płacz już. Wszystko będzie dobrze. Rozumiem, dlaczego bałeś się coś powiedzieć. Naprawdę. Więc już nie płacz. Coś na to zaradzimy.
- Przepraszam... Przepraszam...
Rai płakał. A Dyara go pocieszał. To było... Takie znajome. Jakbym widział go z... Z nim. To dobrze, że Rai tutaj trafił. Jest w dobrych rękach. Nie jest tu kochany mniej, niż był kochany przez Ayasa. Trochę mi chyba ulżyło. Nie jestem zbyt dobry w okazywaniu uczuć. Więc czasem nie wiem co począć z Raiem. Więc całe szczęście, że ma kogoś takiego. Że ma rodzinę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top