Rozdział CXVII - Daren
14 lutego
Mój brat wydawał się szczęśliwy. Siedział przy długim stole. Na podwyższeniu. Ma cienie pod oczami. Ale jego policzki wydają się wyjątkowo zarumienione. I dużo w nim dziś życia. Jego omega siedzi tuż obok. To chyba jego zasługa. Ciągle nakłada jedzenie na talerz Flynna. Już trzy razy go czymś karmił. Wykorzystuje ten zwyczaj, by wcisnąć w niego jak najwięcej. Dobrze, że Raul przy nich siedzi. Dotrzymuje im towarzystwa. I pilnuje. By ktoś nie pozwolił sobie na zbyt wiele.
Większość gości bawiła się na zewnątrz. Gdzie grała muzyka. W domu spotkań byli ci najbliżsi parze. Rodzina. Przyjaciele. A więc i mój ojciec ze swoją omegą. Tyle dobrego, że on i Lester usiedli na specjalnym miejscu w kącie sali. Przy głównym stole mogło zasiąść tylko sześciu gości. Flynn wybrał Raula, mnie i Erisa po swojej stronie. Colla wybrał swoją rodzinę.
Powinienem pewnie spędzić więcej czasu przy bracie. Ale po dwóch godzinach bezczynności miałem dość. Nie lubię siedzieć. Wolę stać. Poza tym do stołu pary ciągle ktoś przychodził. Składali życzenia. Ich brak szczerości był wręcz bezczelny.
Wielu nie przepada za Flynnem. Jest w końcu kimś, kogo społeczność musi utrzymywać, a kto nic w zamian od siebie nie daje. Związek Flynna jest im nie na rękę. Teraz bowiem będą musieli utrzymywać też jego rodzinę. Tak jakby naprawdę coś od siebie dawali. W większości to ja i Raul dostarczamy Flynnowi wszystko, co potrzebne. Ale lubią udawać, że jest inaczej. Albo naprawdę wydaje im się, że on śpi na jakichś Wschodnich tkaninach, je codziennie najlepsze mięsiwo w przyprawach i zajada się słodkościami, bo żyje mu się znacznie lepiej niż reszcie. Głupcy. Mam ochotę ich...
- Nie rób takiej miny. Wystraszysz gości.
Wyczułem, że omega się do mnie zbliża. Mimo tak wielu zapachów i hałasów jakoś zdołałem rozpoznać, że to on. To chyba przez to, co nas łączy. Mam czasem wrażenie, że wszędzie wyczułbym ten zapach. Dzika róża... Ta woń najmocniej działał na moją wilczą część.
- Jestem tu jeszcze tylko dlatego, że Flynn będzie miał mi za złe, jeśli wyjdę.
- Szczerze mówiąc... Jest miło, ale trochę mi się nudzi. Tańczyłem już z Ulfrem, jego dziećmi i Raulem. Z Hildą nie mogę tańczyć, bo jest już na to trochę za duża. A Colla uprzedził mnie, że nie będzie tańczył. To dziwne. W końcu to jego ceremonia.
- Robi to ze względu na Flynna.
- Naprawdę?
- Tak. U nas też para zazwyczaj tańczy z większością gości. Ale Flynn jest za słaby. Nie jest w stanie tańczyć. Może udałoby mu się wytrzymać jeden taniec. Ale wtedy musiałby wybrać, a oczywiście ci niewybrani uznaliby to za potwarz. Poza tym to dla niego za duży wysiłek. Więc utknął przy stole. Najwyraźniej jego omega jest z nim solidarny i postanowił, że też nie będzie tańczył.
- Och... To urocze. Colla ma takie dobre serduszko. Ale teraz nie mam z kim tańczyć. Reszty nie znam. I patrzą na mnie spode łba. Myślałem, że już sobie odpuszczą. Pracuję w wiosce. Część z nich nawet trochę znam z Domu Spotkań. W ogóle to wczoraj spędziłem pół dnia, dekorując to miejsce. A oni dalej tak dziwnie na mnie spoglądają. Chyba nie wyglądam dziwnie prawda? Colla nic nie powiedział. Hilda też. Próbowałem ubrać się po waszemu.
Zerknąłem na omegę. Wyglądał... Normalnie. Długie włosy związał w warkocz, który jeszcze zwinął w węzeł z tyłu głowy. Założył odświętną koszulę, tunikę i spodnie. Wyglądał dość skromnie jak na niego. Dziwne. Zazwyczaj lubi... Lubi rzucać się w oczy. Czyżby... Nie chciał się wyróżniać? Może... Może nie chciał nosić się lepiej niż jego przyjaciel... Cóż... To chyba dobry gest. Moja macocha wystroiła się jakby była to jej ceremonia. Na szczęście siedzi obrażona w kącie. Nawet ojciec dał sobie wmówić, że to specjalne miejsce dla Alfy i Luny. Agnes może nie jest wcale taka tępa.
- Wyglądasz dobrze.
- To dlaczego się na mnie gapią?
- Bo...
Cóż. Jest wiele odpowiedzi. Bo pewnie o nim plotkują. Bo nie jest tutejszy, więc w naszych ubraniach wygląda dla nich zapewne jak niedźwiedź w piżamie. Bo są ciekawi każdego ruchu potencjalnego Luny.
- Ponieważ rzucasz się w oczy.
- Przez strój? Włosy? Robię coś źle?
- Nie. Masz ładną twarzyczkę.
- Och...
- I jesteś cały czerwony.
- Bo w środku jest strasznie duszno!
- Dom spotkań nie jest wcale taki duży. A jeszcze w kuchni cały czas coś się dzieje. Nie powinno cię dziwić, że nie ma tu czym oddychać.
- Hmm... To chodźmy na zewnątrz.
- Co takiego?
- Sam nie pójdę. Trochę się boję. Są tam pewnie jacyś znajomi Lestera. Albo ktoś inny kto mnie nie lubi. Nie chcę iść sam. A Ulfr i Hilda tak dobrze się bawią. Nie chcę im przerywać. A Colli nie zabiorę. Ani Raula. Wiem, że ich pilnuje. Przed chwilą jakaś stara baba przyszła i jak składała życzenia, to powiedziała coś... No zasugerowała, że życzy im szczęścia, ale nie dzieci, bo... No wiesz. I Raul coś jej odpowiedział. Nie słyszałem za dobrze tego wszystkiego. Ale się do niej uśmiechał. A zrobiła minę, jakby co najmniej zagroził jej połamaniem kręgosłupa.
- To bardzo możliwe. Nie zdziwię się, jeśli też złożył jej jakieś życzenia. Z ukrytą groźbą. Raul wie o różnych rzeczach. Nie wiem skąd. Ale jeśli zapytasz go o jakiegoś członka naszego stada, to nieważne kogo wskażesz. Będzie w stanie powiedzieć ci coś, o czym ta osoba myśli, że nikt nie wie.
- Czasem Raul mnie przeraża.
- Mnie też. Dlatego powinieneś na niego uważać. Jest dla ciebie miły tylko dlatego, że jesteś dla niego przydatny. Owszem Raul nie popiera pewnych złych czynów, ale jednocześnie uważa, że czasem trzeba poświęcić kogoś dla dobra sprawy.
- Będę pamiętał, by na niego uważać. Więc... Wyjdziemy na zewnątrz?
Z jednej strony nie chciałem iść tam, gdzie jest jeszcze więcej głośnych ludzi. I jeszcze więcej muzyki. Ale z drugiej w sali rzeczywiście było duszno. A nie chciałem, by Eris chodził gdzieś sam. Jego obawy były bowiem uzasadnione.
- Dobrze. Chodźmy. Tylko włóż na siebie płaszcz.
- Wiem mamo. Nie musisz mi mówić.
Omega zniknął gdzieś, a po chwili znów pojawił się obok, ale już z płaszczem zarzuconym na ramiona. Nie musieliśmy przeciskać się do wyjścia. Zazwyczaj każdy sam schodzi mi z drogi. Gdy wyszliśmy na zewnątrz powiew zimnego powietrza, okazał się niezwykle orzeźwiający. Ponadto pogoda dziś dopisywała. Mojemu bratu się poszczęściło. Chociaż przez to więcej osób się tu zebrało.
- Jest miło prawda? Nie znam tu prawie nikogo, ale i tak jest przyjemnie. Colla i Flynn wydają się szczęśliwi.
- Na takich wyglądają.
- Wasza muzyka jest podobna do naszej. Właściwie wiele zwyczajów się pokrywa.
- Wasze wywodzą się od naszych.
- Rzeczywiście. Ale sporo zmieniliśmy. I trochę nowych wymyśliliśmy. Na przykład łapanie zajączka.
- Pamiętam to. Głupia gra.
- Och przestań. Nie chciałbyś za mną trochę pogonić?
- Robiłem to kilka miesięcy i to przez dwa kraje i jakieś cholerne pustynie.
- ... W sumie myślę, że biorąc to pod uwagę, to rzeczywiście możemy pominąć ten zwyczaj na naszej ceremonii.
- Naprawdę planujesz tu zostać? I zgadzasz się na ceremonię?
- Taka była umowa.
- Umowa była taka, że jeśli coś ci zrobię, możesz w każdej chwili odejść. A zrobiłem ci coś.
- No cóż... Jestem jak mój mama. Daję drugą szansę. A na razie dobrze ją wykorzystujesz. Chociaż... Przyznam, że jest coś, co cię pogrąża.
Zerknąłem na omegę lekko skonfundowany. To nie tak, że nie robię nic złego. Jednak tym razem nie jestem pewien, o co chodzi. Z jednej strony mam kilka pomysłów. Z drugiej nie wydaje mi się, że byłoby to któreś z nich.
- A co takiego?
- Jeszcze ani razu nie poprosiłeś mnie do tańca.
- Ja nie tańczę.
- Na ceremonii moich braci ze mną zatańczyłeś. Więc wiem, że potrafisz tańczyć. I nie umrzesz w trakcie. Nie masz żadnych wymówek.
- Nie lubię tańczyć.
- Jeśli nie chcesz, to cię nie zmuszę. Ale... Byłoby mi miło. Ja lubię tańczyć. Ale nie mam teraz z kim. Nie ma tu mojej rodziny. I nie mam jeszcze zbyt wielu przyjaciół. Chcę świętować z Collą i chcę się dobrze bawić i cieszyć jego szczęściem. Ale jestem tu obcy. I czuję się obcy. Więc... Może chociaż posiedź ze mną jeszcze trochę przy stole. Bo jednak Colla jest zajęty gośćmi. A Raul jest miły, ale... Wolałbym porozmawiać z tobą. Albo możesz po prostu mnie słuchać. Albo nawet możesz udawać, że słuchasz. Tylko od czasu do czasu coś mruknij i ja sobie dopowiem to, co bym chciał usłyszeć.
Eris jest... Jest dość towarzyski. Lubi takie rzeczy. Lubi takie spotkania. Ale rzeczywiście tutaj nie ma zbyt wielu osób, do których mógłby się odezwać. Wciąż go tu nie zaakceptowano, mimo że minęło już dużo czasu. Może to dlatego, że w ich oczach nawet ja go jeszcze nie zaakceptowałem. To, co zrobił Lester, jest na to najlepszym dowodem. Myślał, że na to pozwolę. Że ta omega nie jest dla mnie kimś na tyle ważnym, bym stanął po jego stronie. Myślą, że Eris jest dla mnie kimś takim jak Agnes dla mojego ojca. A tak naprawdę... Nie jest tak. Jest inaczej. To... To moja omega. Mimo wszystko. Przyprowadziłem go tu. Owszem zawiodłem go. Ale teraz już nie zamierzam tego zrobić. Jest pod moją opieką. I... Nie chcę, żeby cierpiał. Nie jestem jak mój ojciec.
- Zatańczę z tobą.
- Naprawdę?!
- Tak. Tylko gdzieś bardziej na uboczu. Jeśli ktoś na mnie wpadnie, to mogę mu przywalić, a Flynn miałby mi to za złe.
- Dobrze. A możemy zatańczyć dwie piosenki?
- Nie przesadzasz?
- Prooooooszę. Baaaardzoooo prooooszę.
- Zobaczymy.
- Nie powiedziałeś nie.
- Nie powiedziałem też tak.
- Ale jak nie mówisz twardo nie, to zazwyczaj się zgadasz, więc już obiecałeś i musisz ze mną zatańczyć dwie piosenki.
- Logika omeg jest niezwykła. A właściwie jej brak.
- Obiecałeś.
- Niech ci będzie.
- Jej!
Omega złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć w stronę, gdzie było niewiele osób. Nie lubiłem tańczyć. Wydawało mi się to głupie. Ale on ekscytuje się tym jak dziecko. A... Sam nie wiem. Ostatnio często zgadzam się na jego zachcianki tylko po to, by go zadowolić. Staję się jakiś słaby. On sprawia, że jestem słaby. Ale tylko przy nim. Przeklęta omega. Same z nią kłopoty. A ja i tak objąłem go w talii i kręciłem nim w rytm muzyki. To trudne. Nie taniec. On jest głupi i bez sensu. Trudne jest tańczenie konkretnie z nim. Jest niski.
- Daren musisz się żwawiej ruszać. No dalej! Hop, hop!
- Nie będę skakać.
- Nudny jesteś. Ale niech ci będzie. I tak jesteś pewnie za ciężki, by się odbić.
- Zaraz ciebie odbiję.
- Spróbuj.
- Cóż... Skoro sam tego chcesz.
Złapałem go w talii i nim zdążył zareagować, podniosłem do góry. Jest lekki. Może Ulfr ma rację i trzeba go utuczyć. Pisnął głośno, co muszę przyznać, było nawet zabawne. Gdy jednak pierwsze zaskoczenie minęło, zaśmiał się głośno.
- Popisujesz się! A teraz obróć się.
- Co?
- Obróć się ze mną!
Strasznie roszczeniowy. Ale skoro już i tak idę mu cały czas na rękę, to czemu miałbym tutaj stawiać granicę. Zrobiłem to, co prosił, a on rozłożył ręce i rechotał jak dziecko. Odstawił go na ziemię a on, zamiast się uspokoić, zaczął się kręcić. Jeszcze warkocz mu się rozwinął i teraz latał wokół jego głowy. I mam z nim tak jeszcze wytrzymać drugą piosenkę. Dałem się wrobić. Choć... Nie było to aż tak straszne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top