Rozdział CXLII - Daren

29 kwietnia

Obudziłem się. Wyjątkowo nietknięty. Żadnej nogi na moim brzuchu. Żadnej ręki na mojej twarzy. Zerknąłem w bok i ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Eris śpi. W dodatku na swojej połowie łóżka. Niezwykłe. Nawet w trakcie tych jego cichych dni nagminnie wkraczał na moją część. A teraz... jakimś cudem jest na swojej. Nic dziwnego, że tak dobrze mi się spało. To chyba coś, czym trzeba się nacieszyć, póki jest szansa. Z drugiej strony... W każdej chwili może do mnie przypełznąć. Więc chyba lepiej zacząć już dzień.

Wstałem powoli z łóżka. Tak by go nie obudzić. Niech śpi. Dziś zostaje w domu. Niech odpocznie. Ostatnimi czasy ciągle był czymś zajęty. Prawdopodobnie robił to wszystko, by mnie unikać, ale to akurat mało istotne. Napracował się. A skoro zdecydował zostać w domu, to najwyraźniej już nie jest wrogo nastawiony.

Ostatnie kilka dni minęło spokojnie. Był... Zaskakująco grzeczny. Chyba próbował wyczuć teren. Sam próbowałem to zrobić. Nie mam pojęcia co się tu dzieje. Nic nie wiem. Ta omega doprowadza mnie do szału. Najpierw jest wszystko dobrze, później nagle wszystko jest źle, chodzi obrażony o nie wiadomo co, później nagle ryczy... No cóż, teraz jest chyba zadowolony. Na to wygląda. Więc wracamy chyba do etapu, gdy wszystko jest dobrze.

Przeciągnąłem się nieco. Też długo spałem. Mogę sobie na to pozwolić. Raul w końcu zostawił mnie w spokoju. Nie potrzebuje już mnie do niczego. Chwilowo. Flynn też ma się dobrze. Mogę odpocząć. Cały dzień... Z Erisem. Mam nadzieję, że nie obudzi się w bojowym nastroju.

Spojrzałem na omegę. Dalej spał twardo. Z tyłkiem na wierzchu. Najwyraźniej było mu ciepło. Objął kołdrę rękami i nogami. Ta omega nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Nie wyobrażam sobie, jak może mu być wygodnie spać z kuprem w górze. I nie dusi się? Twarz ma wciśniętą w poduszkę. I mógłby nosić dłuższe koszulki, bo ma gacie na wierzchu. Uznałbym to za kolejną próbę uwodzenia, czy cokolwiek on próbował zrobić, ale wyglądało to... Cóż... W zasadzie zabawnie. Na pewno nie uwodzicielsko. Zero w tym gracji, gdy śpi. Szkoda, że nie da się tego jakoś uwiecznić i mu pokazać. Jak mu powiem, to będzie się wypierać. Jak zawsze.

Zostawiłem go w spokoju, a sam udałem się do kuchni. Nie byłem głodny. Ale spragniony. Po chwili wahania uznałem, że nie aż tak by rzucać się na wodę. Rozpaliłem ogień, by zagotować wodę z miętą. Nie spieszyłem się. W międzyczasie rozejrzałem się po pomieszczeniu.

Eris ostatnio przechodzi samego siebie. Jest czysto. Nie mogę mu nic pod tym względem zarzucić. Natomiast ilość nowych przedmiotów w moim leżu zaczyna mnie irytować. Znosił je tu pojedynczo, więc aż tak tych zmian nie odczułem. Jednak ostatnimi czasy zbyt dobrze dogaduje się z Hildą, a ta daje mu jakieś śmieci, które on tu rozkłada. Jakieś szmaty w oknach. Kolorowe. Dywan. Po cholerę mi dywan w kuchni? Jeszcze pstrokaty, że aż łeb boli. I stawia jakieś bezużyteczne rzeczy na szafkach. I nie jestem pewien, od kiedy ale na mojej ścianie wisi jakiś cholernie brzydki obraz wazonu z badylami. Jestem pewien, że to któryś ze szczeniaków Hildy go zrobił. Wcześniej go nie zauważyłem.

Na początku to chociaż pytał, czy coś może zrobić. Teraz się rządzi jak u siebie. W zasadzie jest u siebie, jednak nie zmienia to faktu, że ja też jeszcze tu mieszkam.

Woda się zagotowała, więc skończyłem inspekcję. Nie chciałem wiedzieć, co jeszcze tu naznosił. Nalałem sobie kubek gorącego naparu i rozsiadłem się przy stole. Cisza. Spokój. Prawie jakbym był znów sam. Jakby go tu w ogóle nie było. Nie licząc tej kolorowej szmatki na moim stole, która z jakiegoś powodu tu leżała. Tą chyba sam wyszywał. Kiedyś leżała tu inna. Ta była... Chyba lepiej wykonana. Najwyraźniej nauczył się porządnie wyszywać. Ponoć omegi powinny to potrafić. Wolałbym, żeby moja nie potrafiła. Wtedy nie wyszywałby wszędzie tych cholernych kwiatków.

Być może nie powinienem był o nim myśleć, gdyż już po chwili drzwi sypialni otworzyły się. Przyzwałem zło. Eris zobaczył mnie i zatrzymał się nagle. Wydawał się zaskoczony moim widokiem.

- Daren... A ty nie miałeś... Nie jesteś w wiosce?

- Jak widzisz, nie jestem.

- Och... Myślałem, że cię nie ma.

Przygładził dłonią włosy. I tak były rozczochrane. Rzadko kiedy widzę go w takiej fryzurze. Zazwyczaj natychmiast je ujarzmia. Czasem chyba nawet budzi się i są gładkie. Wydawał się zmieszany. Był jeszcze wyraźnie zaspany. Nieco niewizytowy. To zabawne, że się tym przejmuje. Zwłaszcza że kwadrans temu spał z tyłkiem na wierzchu i niczym się nie przejmował.

- Jeśli chcesz napić się czegoś ciepłego, to zostało trochę wody z miętą.

- To się chyba poczęstuję.

Poruszał się wyjątkowo niepewnie. Nie mówiłem mu, że zostaję w domu i chyba był przygotowany na to, że będzie sam. Nie jestem pewien, od kiedy moja obecność ma jakieś znaczenie. Chyba nigdy się mną specjalnie nie przejmował. Co najwyżej był ofochany i mnie ostentacyjnie ignorował. Tym razem był... Zakłopotany? Na to bym stawiał.

- Byłem pewien, że dziś też będziesz pomagał Raulowi.

- Już skończyliśmy.

- Och... Nie mówiłeś nic o tym.

- Nie sądziłem, że to ważne. Powinienem cię uprzedzić? Moja obecność ci przeszkadza?

- Nie... Nie. Tylko... Em... Zaskoczyłeś mnie.

Nalał sobie wody do kubka, prawie wszystko rozlewając. Ewidentnie nie przebudził się jeszcze do końca. Na szczęście się nie poparzył. Wtedy to dopiero byłby problem. Chociaż ma jeszcze czas zrobić sobie krzywdę. Przypadkowa samo destrukcja to jedna z jego umiejętności. Druga po talencie do wyprowadzania mnie z równowagi.

Eris usiadł w końcu przy stole, przetarł oczy i napił się nieco. Skrzywił się. Pewnie był dla niego za mocny. Nie żałuję sobie mięty. Omega ewidentnie woli, gdy jest jej mniej.

- Dolej sobie wody.

- Nie trzeba.

- To chociaż miodu sobie dodaj.

- Już nie będę wstawał. Jest... Dobre.

Popatrzyłem na niego, ale uniknął mojego wzroku. Dawno nie widziałem go takiego rozsypanego i na wpół śpiącego. Zazwyczaj budzi się dość energicznie. To ciekawa odmiana. Wstałem i podszedłem do kuchennych szafek. Omega wydał dźwięk, jakby chciał coś powiedzieć, ale już znalazłem słoik z miodem i postawiłem mu go przed nosem. Podałem mu jeszcze łyżeczkę, nim zająłem na powrót swoje miejsce. Przez chwilę siedział w bezruchu nieco zdezorientowany. W końcu otworzył słoik i dodał do kubka dość potężną ilość miodu. Wręcz poczułem cukier w ustach. Zdecydowanie nie jestem fanem słodkości.

- Widzę, że dobrze spałeś.

- Troszkę... Chyba troszkę za długo. Przepraszam. Jestem trochę... Zaspany.

- Zauważyłem.

Co chwila przygładzał włosy. Jedna strona i tak ciągle odstawała. Czyżby wstydził się tego, że wygląda niechlujnie? Nie spodziewałbym się tego po nim. Zwłaszcza po tym, jak bez odrobiny zażenowania świecił przede mną golizną.

To było bezczelne. W jego stylu. Choć do tej pory bywał nieco pruderyjny. Oburzył się, gdy rozebrałem go z mokrych ubrań. A zrobiłem to, by miał jakieś szanse na przeżycie. Tymczasem nagle pokazanie się przede mną nago nie stanowiło problemu. Z drugiej strony już go nago widziałem. Może dlatego nie stanowiło to problemu. Mam też wrażenie, że oczekiwał ode mnie jakiejś reakcji. Cóż... Ciało to ciało. Przede mną może je pokazywać. Przed kimś innym... Cóż, jeśli chce skazać go na śmierć, to też może.

- Chyba powinienem przygotować śniadanie.

- Siedź. Rozbudź się trochę.

- Nie jesteś głodny?

- Niezbyt. Więc siedź.

- No dobrze.

Jakiś jest wyjątkowo posłuszny. Właściwie to przez ostatnie kilka dni był spokojny. Miła odmiana po jego dramatycznym i wrogim zachowaniu. Wciąż nie jestem pewien, o co właściwie mu chodziło. Choć chyba częściowo rozumiem. W każdym razie udobruchałem go.

Czasem mam wrażenie, że myślimy zupełnie inaczej. Dlatego ciągle coś jest nie tak. Nie rozumiem go. On nie rozumie mnie. Twierdził, że nie czuje, by był dla mnie kimś wyjątkowym. To mnie zdezorientowało. Wydawało mi się, że to dość oczywiste. Chyba wszystko, co ostatnimi czasy robię, dość jednoznacznie na to wskazuje. Gdyby to był ktoś inny, już dawno byłby martwy. A jemu pozwalam na wszystko. I chyba każdy obserwujący uznałby, że jestem dla niego wyjątkowo miły. Dla nikogo innego taki nie jestem. Tylko on sprawia, że czuję się swobodnie z byciem... miłym. A on twierdzi, że to mu nie wystarcza.

Chyba miałem rację i chodzi mu o te rzeczy bardziej... Te takie... Partnerskie. Choć nie jestem pewien, jak to powinno wyglądać. Ulfr i Hilda to robią. Są blisko. Mówią sobie różne dziwne rzeczy. Kleją się do siebie. Chyba o to chodzi. W domu nigdy tego nie było. Więc nie jestem pewien. Mam wzorować się na nich? Na pewno nie na ojcu i matce. Ale może Hilda i Ulfr to dobry wzór. Nie wiem. Zawsze mnie brzydzili. Są tak... Blisko. Ciągle. Bez przerwy. Nawet w miejscu publicznym. To irytujące. Miałbym robić to samo?

- Czy coś jest nie tak?

- Słucham?

- ... Marszczysz brwi. Jesteś zły?

- Nie. Przypomniałem sobie coś irytującego.

- Och. Czy to coś... To coś o mnie?

- Nie. Ty chwilowo nie irytujesz. Tak trzymaj.

- To dobrze. Tak myślę.

- ... Jakie masz plany na dziś?

- Chyba zajmę się ogrodem. Muszę przesadzić kilka krzewów. Jednak nie będzie im tam dobrze. Później będzie trudniej je przenieść.

- Będziesz potrzebował pomocy?

- Chyba nie. To dość... Trudne. Znaczy... Trzeba być delikatnym, żeby nie uszkodzić korzeni. Trzeba wiedzieć jak to robić.

- Rozumiem.

- Ale... Później chciałem iść do lasu. Poszukać korzeni, owoców... Orzechów. Takich tam. Może... Chciałoby ci się iść ze mną? Samemu jest trochę... Nudno. I tak jakoś... Cicho. I w sumie w dwie osoby więcej się zbierze.

- Jeśli chcesz, mogę z tobą iść. Nie mam dziś żadnego zajęcia.

- W takim razie będzie mi miło.

- ... Jak się czujesz?

- Ja? No... Dobrze. Czemu pytasz?

- Z ciekawości. Ostatnio bywasz dość niestabilny. Trudno mi stwierdzić, w jakim jesteś humorze.

- Jest dobrze. I... W sumie to przepraszam za to, jak się zachowywałem. Trochę przesadziłem. Po prostu... Jestem trochę... Jakby to ująć... W gorącej wodzie kąpany.

- Akurat to nas łączy.

- W sumie racja. Więc... Nie jesteś na mnie zły?

- Nie.

- To dobrze. Nie chcę, żebyś był na mnie zły.

- ... Za dużo o tym wszystkim myślisz. Przejmujesz się głupotami. Nie oczekuj ode mnie, że domyślę się co mam zrobić. Jestem sam od... Od dawna. Nie wiem jak zachowywać się wobec własnych braci. Nie licz, że będę wiedział jak zachowywać się wobec ciebie.

- Ja... Nie wziąłem tego pod uwagę. Przepraszam.

- Nie przepraszaj. Wina leży też po mojej stronie. Po prostu powinieneś być tego świadom. Tego, że relacje z innymi to nie moja mocna strona.

- To akurat zauważyłem. Po prostu nie sądziłem, że... Że jest z tobą aż tak źle.

- Próbowałem ci to zawczasu uświadomić, ale mnie nie słuchałeś.

- To nic. Ja... Nauczę cię wszystkiego.

- Doprawdy?

- Tak. Jakoś się dogadamy. Poza tym... Już się domyśliłem, że przy tobie to trzeba jak łopatą. Bezpośrednio. Bo subtelne sygnały nic ci nie mówią.

- Jakie sygnały.

- Różne. Dawałem ci chyba wszystkie możliwe. Ale jesteś ślepy.

- ... Nie będę zaprzeczać.

- Wiesz Daren... Czasem po prostu sprawiasz, że czuje się taki... Bezwartościowy.

- ... Dlaczego? Czy to przez to, co ci mówiłem?

- Masz na myśli te teksty o tym, że jestem bezużyteczną omegą? Akurat to mnie jakoś bardzo nie ruszało. Bardziej... To kwestia tego, że od urodzenia obserwowałem ludzi, którzy się kochali. I też tego pragnąłem. Więc myślałem, że to wszystko będzie wyglądać inaczej. Myślałem, że mój alfa będzie patrzył na mnie jak mój tata na mamę. Ale ty nie jesteś jak mój ojciec. Ani jak moi bracia. I rozumiem, że jesteś po prostu inny. Tylko... Przez to nie do końca rozumiem twoje zachowania. Nie wiem jak je interpretować. I chyba zawsze wybieram tę najgorszą opcję.

- ... Gdybym cię nie lubił, to nie miałbyś co do tego wątpliwości.

- Cóż... Co prawda to prawda. Wiesz co? Idę zrobić śniadanie. Zacznijmy już nowy dzień tak oficjalnie. I niech to będzie miły dzień.

- Nie ma już lodu, pod który mógłbyś wpaść, więc szanse na miły dzień są większe.

- ... Jesteś okropny.

- Przeszkadza ci to?

- Nie. Tylko cię uświadamiam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top