Rozdział XXVIII - Len
26 maja
- Wszystko w porządku?
Rai spojrzał na mnie wielkimi, niebieskimi oczami. To nieco mnie zaskoczyło, bo tak nagły kontakt wzrokowy nie był w jego stylu.
- Ja... Tak. Wszystko jest dobrze.
Nie byłem co do tego taki pewien. Omega kucał przy brzegu rzeki i rzucał do wody źdźbła trawy, po czym patrzył, jak odpływają. Robił to od dobrych pięciu minut. Chyba go to trochę zafascynowało. Nie to mnie martwiło. Był dziś wyjątkowo nieobecny. Czasem jego wzrok stawał się pusty i jakby go tu nie było. Odpływał gdzieś myślami razem z tą trawą. Pan Dyara powiedział, że Rai może się czasem trochę dziwnie zachowywać i by wtedy być przy nim ostrożnym. Nie wiem, czy to o tym mówił. Niemniej na wszelki wypadek będę ostrożny. Tylko nie do końca wiem, w jakim sensie mam być ostrożnym.
- Chcesz już iść do domu?
- ... Nie... Chyba nie. Zostańmy jeszcze. Możemy zostać?
- Tak. Jasne, że możemy. Jak długo zechcesz.
- Dziękuję.
Tym razem wrzucił do wody stokrotkę. Wydawał się nieco przygnębiony. Miał mniej energii niż zwykle. Może powinienem był zabrać coś słodkiego. Jednak mama ostatnio nic takiego nie piekł. A słodycze na pewno poprawiłyby mu humor. Jestem taki niedomyślny.
- Jesteś dzisiaj troszkę cichy. Na pewno dobrze się czujesz?
- ... W nocy źle się czułem. Trochę chce mi się spać. Bo mało spałem.
- To może wrócimy do domu? Zdrzemniesz się i na pewno poczujesz się lepiej.
- Nie wiem. Nie chcę iść do wioski.
- Dlaczego?
- Bo... Jest tam dużo osób. A ja chcę być sam. Znaczy... Z tobą mogę być. Ale nie chcę więcej osób.
- No dobrze. Jak chcesz. Ymm... A czy to było coś... Coś poważnego? W nocy znaczy się.
Rai przez chwilę nie odpowiadał. Wrzucił do wody liść i to on zaprzątał jego uwagę. Teraz martwiłem się jeszcze bardziej. Na początku wszystko było dobrze. Nawet pan Dyara nic nie wspomniał o tym, że Rai w nocy chorował. Nie było tego po nim widać. Jednak od jakiejś godziny zachowuje się tak... podejrzanie. Nie chcę, by pod moją opieką coś mu się stało.
- Bolała mnie głowa. I nie mogłem spać. Pan Dyara dał mi lekarstwo i potem zasnąłem. Ale już się robiła jasno.
- Rozumiem. Może chcesz gdzieś sobie wygodnie usiąść? Może... Może chcesz zobaczyć moje tajne leże?
- Tajne leże?
- Yhym.
- ... A to daleko?
- Niezbyt. Jakiś kwadrans spacerkiem.
- ... No dobrze.
Omega wstał i zachwiał się lekko. Bez namysłu złapałem go za przedramię. Ewidentnie to wszystko lekko go przestraszyło. Uspokoił się, jednak i stanął pewniej.
- Jest trochę ślisko. Przy brzegu. Nic się nie stało?
- Nie. Dziękuję. Prawie wpadłem do wody. Trochę potrafię pływać, ale woda jest jeszcze zimna. No i tu jest dużo błota. Pobrudziłbym ubrania od pana Dyary.
Puściłem jego rękę i miałem nadzieję, że nie miał mi za złe, że tak nagle go złapałem. Eris mówił, by być ostrożnym z dotykiem. No i nie chciałbym, żeby Rai poczuł się niekomfortowo. Dlatego odsunąłem się nieco by nie przekraczać jego przestrzeni osobistej. Dziś jest zmęczony, więc nie zamierzam narażać go na dodatkowy stres. Miałem wrażenie, że powoli zaczynam lepiej go rozumieć. Że wiem już mniej więcej, co mogę robić, a czego nie powinienem. Tak mi się zdawało.
Zrobiłem krok w stronę lasu i zamarłem. Zerknąłem na Raia który stał tuż przy mnie. Patrzył na mnie jakby z wyczekiwaniem. Zerknąłem niżej na jego dłoń zaciśniętej na mojej. Poczułem, jak robi mi się gorąco. Na pewno było widać na mnie rumieniec. Zawsze widać, gdy się rumienie. Gdy jest ciepło lub zimno też mam rumieńce.
- Ym... Rai?
- Tak?
Spojrzał na mnie tak... Tak... Normalnie. Nie bardzo wiedziałem jak zareagować. Próbowałem się nieco uspokoić. To przecież nic takiego. Przed chwilą się przestraszył i teraz pewnie złapał mnie za rękę, by poczuć się trochę pewniej. To nie tak, że to takie romantyczne trzymanie się za ręce. Nie powinienem reagować na to w ten sposób. Ale... On ma takie delikatne dłonie. Takie drobniutkie i ciepłe...
- Idziemy? Do tajnego leża?
- T-tak. Chodźmy.
Ruszyłem, a on był tuż za mną. Nie szedł ze mną na równi. Trzymał się o jakiś krok z tyłu. Jednak dalej trzymał mnie za rękę. To sprawiało, że moje serce biło tak szybko, jakby zaraz miało uciec. Ciekawe czy on dostrzega moje dziwne zachowanie. Mam nadzieję, że nie. Nie chcę go wystraszyć. Zwłaszcza że dzisiaj nie czuje się najlepiej.
Poprowadziłem go w stronę mojego dawnego miejsca zabaw. Nie było mnie tam już od dosyć dawna. Kilka lat. Jakoś tak nie było okazji. Nie jestem pewien, kiedy z tego wyrośliśmy. Mam nadzieję, że jeszcze coś się ostało. Rai wciąż podążał za mną. Zerkałem co chwilę na niego, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nie zauważyłem, by czuł się źle. Był tylko nadal lekko nieobecny. Raz się o coś potknął, ale trzymałem go za rękę, więc szybko odzyskał równowagę. Po około kwadransie dotarliśmy na miejsce. Zatrzymałem się i Rai zrobił to samo.
- To tutaj. Wiem, że nie wygląda zbyt... powalająco, ale kiedyś ciągle bawiłem się tu z Erisem. Kiedy byliśmy na tyle duzi, że mogliśmy chodzić sami do lasu, ale na tyle mali, by móc... no jakoś się tu bawić. Na przykład w dom. Eris przynosił swoje lalki i gotował zupę z jagód, liści, błota... W sumie co się znalazło. Ja musiałem tego szukać. No i budować. Niewiele z tego zostało, ale widzisz tamten pieniek? To ja go przyniosłem. Miał być... W sumie nie pamiętam czym. Chyba ławką.
- ... Wygląda... Ładnie.
Coś się jednak ostało. Pod niewielkim, ale dość wysokim wniesieniem znajdowała się wysoka na metr, głęboka na jakieś półtora metra i szeroka na trzy pusta przestrzeń. Przyznam, iż spodziewałem się, że już dawno się to zapadło, ale najwyraźniej korzenie drzew mocno trzymały grunt w miejscu. Sira i Linadel swego czasu przynieśli sześć desek i ustawili trzy po obu stronach. Pusta przestrzeń między nimi była wejściem. Gdy byliśmy mali, ta niewielka przestrzeń nam wystarczała. Znosiliśmy tu różne rzeczy, które członkowie stada dali nam do zabawy. Jakieś zepsute patelnie, pęknięte miski i różne rzeczy, którymi mogliśmy się bawić. Spędzaliśmy tu całe dnie. Teraz okolica trochę zarosła. Desek prawie nie było już widać, bo pokryły je jakieś krzewy. W sumie wyglądało to nawet bardziej urokliwie.
- Mogę tam wejść?
- Jeśli chcesz. Tylko że jest tam ciasno i brudno. No i mogą tam być robaki. No i... Uważaj, bo może być niestabilne.
- To tylko spojrzę do środka.
Rai puścił moją rękę i nagle poczułem się tak bardziej... pusto. Może będę mógł złapać go za rękę w drodze powrotnej... Może się nie pogniewa. Skoro teraz szliśmy za rękę.
Rai poszedł do wejścia i kucnął, by zajrzeć do środka. Wsunął się tam nieco, tak że wystawała tylko połowa jego ciała. Wyglądał dość zabawnie. Jak myszkujący wszędzie szczeniaczek.
- Widzisz tam coś ciekawego?
- Znalazłem łyżkę.
- Co takiego?
Rai wysunął się na zewnątrz i uniósł do góry trzymaną w ręku łyżkę. Była stara, brudna, zardzewiała i krzywa.
- Wydawało mi się, że zabraliśmy stamtąd wszystko jakiś czas temu.
- ... Można ją naprawić?
- Nie wiem. Chyba nie. Lepiej będzie ją wyrzucić.
- Ale jest ładna... Możemy spróbować ją naprawić?
Rzeczywiście swego czasu była ładna. Chyba była wykonana z dwóch metali, bo miała dwa odcienie. No i kształt był nietypowy. Taki bardziej ozdobny. W sumie niewiele z niej zostało. Ale Rai patrzył na mnie w taki sposób, że nie mogłem mu powiedzieć prawdy.
- Możemy spróbować. Na początek musimy ją wyczyścić. Później mogę ją zabrać do kogoś, kto bardziej się zna na metalowych rzeczach. Mamy tu takiego jakby kowala. On będzie wiedział, czy da się ją naprostować i wyczyścić z rdzy.
Rai przyglądał się łyżce z każdej strony. Musiał być nią naprawdę zafascynowany.
- Aż tak ci się podoba?
- Nie wiem... Jest ładna. Trochę jak łyżki w domu. Były złote i srebrne. Miały kształt muszelek albo liści. I była całe w ładnych wzorach. Ta nie jest aż tak ładna.
- Skąd mieliście takie ładne łyżki?
- Nie wiem... ale mieliśmy też zwykłe. Drewniane. Nimi zawsze jedliśmy. Te ładne łyżki były dla... One... Gdy ktoś przychodził i chciał zjeść z nami... Wtedy dostawaliśmy ładne łyżki.
- Gdy mieliście gości?
- Tak.
- Hmm... Mój mama ma taki talerz, który wyciąga, gdy mamy gości. Mówi, że kaczka się na nim lepiej prezentuje. To taki duży talerz. Widziałeś go. Ten niebieski.
- ... Ten w kwiatki?
- Tak. Ten.
- ... Jest ładny.
- Też tak myślę.
- ... Czemu to jest tajne leże?
- Bo... W sumie nie wiem. Na początku nikt o nim nie wiedział. Później Sira i Linadel je znaleźli, jak nas szukali. Ale pozwalali nam się tu bawić i udawać, że dalej jest tajne. Trochę nam nawet pomogli tu urządzić.
- ... Nova znów gdzieś pojechał. Z Sirą.
- Ymm... Tak. Ale na pewno wrócą, nim się obejrzysz.
- Sira ciągle zabiera gdzieś Nove.
- Są razem. No i chyba lubią podróżować.
- ... Nova kiedyś często bawił się ze mną.
- Teraz ja to robię. Wolisz jego?
Rai spojrzał na mnie lekko zaskoczony. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Wiem, że jego i Nove tak jak jego i Erisa łączy specyficzna relacja. Są przyjaciółmi, ale też... Sam nie wiem. Chyba lepiej się rozumieją. Może dlatego, że więcej o sobie wiedzą.
- Nie... Ja... Lubię z tobą być.
- Wiem. Tylko tak żartuję. Nie przejmuj się.
- Jesteś bardzo miły dla mnie. Lubię spędzać z tobą czas. Gdy jestem sam, jest trochę nudno.
- Cieszę się. Ja też bardzo lubię spędzać z tobą czas.
Rai spojrzał na mnie i chyba lekko się zawstydził. Odwrócił się na powrót w stronę mojego dawnego miejsca zabaw.
- Co robisz?
- Zobaczę czy znajdę coś jeszcze.
- Tylko ostrożnie.
Omega znów połowicznie zniknął. Przez chwilę przyglądałem mu się z rozbawieniem. Tak śmiesznie poruszał biodrami, gdy próbował się wsunąć głębiej. I nagle...
Coś w mojej głowie się przestawiło i uświadomiłem sobie, że być może nie powinienem tak się wpatrywać, bo to troszeczkę... niewłaściwe. Nie patrzyłem na niego z jakimiś złymi intencjami... Ale w sumie teraz jakoś nie mogłem przestać myśleć w dziwny sposób. Dlatego skupiłem się na podziwianiu okolicy.
Bardzo ładne... drzewa. Jakiś nowy krzak chyba wyrósł, bo go nie pamiętam. Zapamiętałbym taki fajny krzak. Dlaczego dalej to widzę, mimo że nie patrzę...
Moje zażenowanie własną osobą zostało nagle przerwana. Rai pisnął głośno i szarpnął się do typu tak gwałtownie, że się przewrócił. Gdy pierwszy szok minął, szybko do niego podbiegłem i przykucnąłem przy nim. Miał łzy w oczach i lekko się trząsł. Obie dłonie przysunął do klatki piersiowej. Nie widziałem, by był ranny, więc nieco się uspokoiłem.
- Rai co się stało?
- Coś dotknąłem.
Jego głos drżał delikatnie i widać było, że ledwo powstrzymuje łzy. Naprawdę musiał się przestraszyć.
- Czy coś cię boli?
- N-nie. Tylko... To było zimne i śliskie.
Zauważyłem, że pociera dłonią o materiał bluzki. Może dotknął jakiegoś owada.
- Mogę zobaczyć twoją rękę?
Wahał się chwilę, ale wyciągnął ją w moją stronę. Nie widziałem żadnego zaczerwienienia. Niektóre rośliny powodują problemy ze skórą. A nie wiem, co teraz tam w środku rośnie.
- To nic takiego. Już dobrze. Może lepiej już zostawmy to miejsce.
Dolna warga lekko mu drżała. Zabrał rękę i znów przysunął ją do piersi. Cokolwiek dotknął, było to dla niego najwyraźniej bardzo nieprzyjemne.
- Może chodźmy z powrotem nad rzekę. Będziesz mógł umyć ręce.
- Chcę do domu.
- No dobrze... To chodźmy.
Chciałem pomóc mu wstać, ale zignorował moja wyciągniętą dłoń i sam się podniósł. Od razu ruszył przed siebie, więc szybko go dogoniłem. Nie wiem, czy znał drogę powrotną, czy po prostu mu się poszczęściło i poszedł we właściwym kierunku. Po jakimś czasie zwolnił i pozwolił mi prowadzić. Zerkałem na niego co chwilę, ale jego wzrok był wbity w ziemię za każdy razem. Zauważyłem, że wciąż pocierał dłoń. O bluzkę lub spodnie.
Myślałem, że już udało mi się trochę poprawić mu nastrój. A teraz wydaje się czuć gorzej niż wcześniej. Jestem w tym beznadziejny. Odprowadziłem go prosto pod drzwi i nie zdążyłem się pożegnać, bo natychmiast wpadł do domu i zamknął je za sobą. Przez chwilę stałem w miejscu lekko zdezorientowany. Tak sobie myślę... Rai zapomniał swojej łyżki. Może po nią wrócę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top