Rozdział XVII - Daren

10 maja

Obudziłem się. We własnym domu. We własnym łóżku. Pierwszy raz od bardzo dawna. Od razu wyczułem, że coś jest inaczej. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, co się zmieniło. To nie był już tylko mój dom. Przynajmniej na razie. Jednak gdy przyprowadzasz do siebie samicę, musisz pogodzić się z tym, że ona też w końcu uzna to miejsce za swoje leże. To wilczy instynkt. Potrzebujemy czegoś stałego.

Usiadłem i zerknąłem w prawo, na leżącego obok czarnowłosego omegę przykrytego częściowo kocem. Jak na kogoś, kto robił wielki problem z tej sytuacji, to się zbytnio nie krępował. Nie rozumiałem za bardzo tej pozycji i nie wierzę, że może być wygodna... Jednak brunet spał dość twardo. Jedna jego noga wystawała spod koca i znajdowała się na mojej części łóżka. Jedna ręka natomiast zwisała z łóżka i dyndała nad ziemią. Zrezygnowałem z analizy tego, na co patrzyłem, bo z rana nie miałem na to siły. Poza tym nie chciałem się denerwować. Wystarczy, że w środku nocy przebudził mnie nagły cios łokciem w żebra.

Wstałem, zabrałem ubrania z szafy i przebrałem się w pomieszczeniu obok. Potrzebowałem czegoś wygodnego, nadającego się do wizyty w wiosce. A więc mimo wszystko powinienem być w miarę schludny. Nikt tu zbytnio nie przywiązuje wagi do "wyjściowego" wyglądu, jednak Raul bywa w tych kwestiach upierdliwy. Uważam, że mój ubiór nie ma znaczenia, jednak on twierdzi, że przyszły Alfa powinien prezentować się, jak on to twierdzi "godnie". Kłótnie z nim są zazwyczaj pozbawione sensu, bo jest zbyt uparty. Dlatego zazwyczaj stosuję się do jego wskazówek. Nie są zbyt wymagające, a przynajmniej nie będzie ze mną dyskutował, gdy mnie zobaczy. Chociaż wątpię, bym miał go dziś spotkać.

Przemyłem się nieco wodą, którą wczoraj zostawiłem w wiadrze do tego celu. Była zimna i nieco mnie rozbudziła. Po tym wyszedłem na zewnątrz, rozejrzałem się po mojej ziemi i już nieco bardziej zadowolony ruszyłem do koni. Uznałem, że zjem coś na szybko w wiosce, zamiast jeść śniadanie w domu. Eris przygotuje sobie coś z mięsa, które zostało w spiżarni. Tak więc nie będzie mógł powiedzieć, że siedział głodny. Poszedłem po konie, przygotowałem je do drogi, po czym bez zwlekania ruszyłem do wioski.

Czekała mnie trzygodzinna podróż i to tylko w jedną stronę. W dodatku tym razem nie uniknę rozmów z ciekawskimi. Mogę próbować, ale komuś w końcu będę musiał coś powiedzieć. Nie dzieje się tu dużo. Ludzie są ciekawscy. Poza tym jestem synem ich Alfy. Mój partner będzie następną Luną. Na pewno rozeszły się już plotki, że kogoś ze sobą przyprowadziłem.

Już miałem dość, a nawet nie dotarłem do osady. Jako że czasu miałem jeszcze dużo zacząłem sporządzać w głowie listę potrzebnych rzeczy. Było tego dość sporo... Dużo więcej niż zwykle. Część z tego nie była niezbędna. Ale skoro już go tu przyprowadziłem, to nie będę go karmić chlebem i solą. Jestem w stanie zapewnić mu życie na poziomie. Nie będzie mógł mi zarzucić, że czegoś mu brakowało. Nie zamierzam go rozpieszczać. To nie południe. Musi się przyzwyczaić, że życie na dalekiej północy jest trudniejsze. Niemniej jest pod moją opieką. Z mojej winy. Potrafię zachować się odpowiedzialnie.

Zazwyczaj bywałem w osadzie dwa razy w miesiącu i to wystarczało. Teraz pewnie będę musiał jeździć tam częściej. Zwłaszcza że ojciec będzie chciał ze mną rozmawiać. Co do tego nie mam wątpliwości. Agnes też na pewno jakoś się wtrąci. No i zapasy będą kończyć się szybciej.

Będę mógł częściej polować. Właściwie... Będę musiał częściej polować. To akurat mi nie przeszkadza. Może jakoś się dostosuję do tych... nowych, kłopotliwych okoliczności.

***** *** * ************ * ******

- Potrzebuję więcej. Mam teraz dodatkową gębę do wykarmienia.

- Słyszałem. Przyznam, że nie wierzyłem.

Godric spojrzał na mnie spod gęstych, siwych brwi. W jego oczach było widać niewypowiedziane pytanie. Starszy wilk to jedna z osób, które tu znam dość dobrze i w miarę toleruję. Nie miałem jednak teraz czasu ani ochoty po raz kolejny odpowiadać na te same irytujące pytania. Już od trzech godzin łażę po całej wiosce i próbuję zdobyć wszystko, co będzie potrzebne, by na powrót się zadomowić. Mam nawet dwie cholerne żywe kury. Niech omega sobie zbiera jajka czy coś. Na pewno nie będę co dwa dni latał po nie od wioski. A tak będzie miał zajęcie... i towarzystwo.

- Tak, mam partnera. Tak, to ma związek z sojuszem. Nie, przez najbliższy czas nie będzie oznaczony. A teraz daj mi drugi worek.

Starszy mężczyzna spojrzał na mnie spode łba, ale odszedł i wrócił z drugim workiem pełnym mąki. Jego niezadowolenie było widoczne.

- Wiesz, że nie mogę tak rozdawać na prawo i lewo. Nie wiemy, jakie będą zbiory w tym roku. Nie było cię przez najcięższy okres, a teraz wracasz i prosisz o więcej, niż wynosi twój przydział.

- Zawsze brałem mniej. Więc nie wypominaj mi, że raz wziąłem więcej. Zwłaszcza że to twoja rodzina dostawała to, czego nie wziąłem.

- ... Po prostu w tym roku może będziemy musieli żyć skromniej.

- Niekoniecznie. Obecność mojej omegi na pewno pomoże. Jeśli zbiory będą marne, jego ojciec na pewno dorzuci kilka worków więcej. O ile jego syn będzie najedzony i szczęśliwy.

- ... Dobrze. Zrozumiałem aluzję.

- Właściwie... Jak było zimą?

- Jak zapewne wiesz, zbiory były marne. Ale jakoś sobie poradziliśmy. Muszę przyznać, że pomoc z południa się przydała. W tym roku... zobaczymy.

- Nie będzie gorzej. Jeśli do tej pory sobie radziliśmy, to teraz tym bardziej sobie poradzimy.

- Może masz rację. Jednak nie podoba mi się, że jesteśmy zależni od jakiegoś innego stada.

- Uwierz mi, że oni obecnie też są od nas bardzo zależni. Na pewno jednak nie zaszkodzi być ostrożnym.

- To na pewno.

- Żegnaj Godric.

- Żegnam.

Zapakowałem worek na koński grzbiet i ruszyłem już w stronę domu. Miałem już dość. Przeprowadziłem dziś zdecydowanie zbyt wiele bezsensownych konwersacji. Rozumiem zainteresowanie moją osobą. Niemniej wszyscy wiedzą, że więcej dowiedzą się od Raula niż ode mnie. Więc mogliby zostawić mnie w spokoju.

Oba konie niosły toboły, więc musiałem iść pieszo. Nie przeszkadzało mi to. Nie przepadam za jazdą konną. Znacznie pewniej czuję się na własnych nogach. A najlepiej na wilczych łapach. Chciałem tylko szybko opuścić wioskę. Miałem nadzieję, że uda mi się to bez większych problemów. Właśnie mijałem ostatnie budynki, gdy usłyszałem kobiecy głos. Nic nigdy nie idzie zgodnie z planami. Już się do tego przyzwyczaiłem.

- Daren? Naprawdę wróciłeś? Myślałam, że ktoś się pomylił. W końcu trochę cię nie było.

Odwróciłem się i zobaczyłem znajomą twarz. Czarne loki upięła wysoko jednak niechlujnie, tak że wiele pasm wymykało się z upięcia. Brązowe oczy patrzyły na mnie z błyskiem rozbawienia, a pełne usta były ułożone w subtelny uśmiech. Sądząc po koszyku w jej rękach i podwiniętej do kolan brązowej sukni zbierała owoce z pobliskich krzewów.

- Alma... miło cię widzieć.

- Tak mówisz, ale nie wydajesz się zbyt podekscytowany. A tak długo się nie widzieliśmy. Tęskniłeś?

- ...

- Mógłbyś, chociaż z przyzwoitości powiedzieć, że tak. Doprawdy... Jesteś w tym beznadziejny. Tym bardziej nie wierzę plotkom.

Kobieta podeszła bliżej. Poprawiła lekko chustę na ramionach. Była przy mnie równie swobodna, jak zawsze. Kiedyś mnie to irytowało. Na początku. Później się przyzwyczaiłem. Nie miałem powodów, by się tym przejmować.

- Więc... Jak to jest? Czy to prawda? Przyprowadziłeś ze sobą omegę?

- ... Tak. To prawda.

- No kto by pomyślał... Byłam pewna, że nie byłeś zainteresowany omegami. Tak twierdziłeś. Jak ty to mówiłeś... Są irytujące?

- Są.

- Więc ta twoja jest wyjątkowa?

- Jest wyjątkowo irytująca.

- Więc skąd taka nagła decyzja?

- ... Ojciec chciał, bym znalazł partnera. Ten związek zapewni naszemu stadu korzystny sojusz.

- ... I? Na pewno jest coś jeszcze. Och przestań... Nie jestem głupia. No i chyba mi możesz powiedzieć. Wiesz, że jestem dyskretna.

- Nie mam powodów, by ci mówić.

- Nie masz też powodów, by to ukrywać. Nie jestem twoją przyjaciółką, żebyś się mi zwierzał, ale to nie tak, że to jakiś wielki sekret prawda? I tak się przecież dowiem.

- ... To mój przeznaczony.

- Och... Czyli to poważna sprawa. No kto by pomyślał... Chyba muszę ci pogratulować. Dla was alf i omeg to chyba coś dużego czyż nie? Znaleźć tę słynną parę. Że też tobie się trafiło.

- ... Muszę iść. Nie mam czasu na rozmowy.

Zrobiłem jeden pewny krok, lecz kobieta złapała mnie za ramię. Mogłem bez problemu wyrwać ramię z jej uścisku. Jednak mimo wszystko nie chciałem używać siły. To kobieta. Posłałem jej więc tylko groźne spojrzenie, lecz jak zwykle nie zrobiło to na niej wrażenia.

- Poświęć mi, chociaż parę minut. Dawno cię nie widziałam. Jestem ciekawa, jak sobie radzisz. I jestem ciekawa twojej omegi. To kobieta?

- Mężczyzna.

- Uff... Niefortunne. Jednak... To chyba nie przeszkadza prawda? Hmm? W sumie to jak to jest? Czuć jakąś różnicę?

- Nie sypiamy ze sobą. Poza tym to nie twoja sprawa.

- Nie? A to dlaczego?

- To... To czy będzie moją omegą, nie jest jeszcze pewne.

- Och... Tego się nie spodziewałam. Więc tylko... żyjecie razem? Ciekawe. Jesteście sobie obiecani. Ale może to ulec zmianie... mimo że jesteście sobie przeznaczeni... To za ile sojusz będzie oficjalny? Jestem ciekawa, bo z tego, co słyszałam, jest dla nas bardzo opłacalny. Zwłaszcza dla mnie. Sam rozumiesz.

- Oznaczę go po jego osiemnastych urodzinach.

- Więc w sumie za ile?

- Nieco ponad rok.

- To dość... długo.

- Owszem.

Kobieta uśmiechnęła się i zamrugała. Sojusz rzeczywiście był jej na rękę. Mieliśmy więcej jedzenia. A rodzina z tylko jednym dorosłym może mieć trudności z przysłużeniem się stadu na tyle, by dostać coś więcej ponad minimum potrzebne do przeżycia. Chociaż ta kobieta radzi sobie na swoje sposoby.

Przesunęła dłonią po moim ramieniu. Jak na pracującą kobietę jej dłonie były bardzo... użyłbym słowa delikatne. Chociaż... nie tak drobne i gładkie jak dłonie Erisa. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, do czego to zmierza i nieco mnie to zirytowało.

- Gdy zniknąłeś bez słowa, było mi trochę przykro. Mogłeś, chociaż coś wspomnieć.

- Nie widzę powodów, by informować cię o moich planach.

- Cóż... Masz rację. To w zasadzie nie moja sprawa.

- Jeśli to rozumiesz, to puść mnie. Chcę wrócić do domu.

- Do swojej omegi? Jest urodziwy? Słyszałam, że jest. Że wygląda bardzo delikatnie. No i jest młodziutki. Siedemnaście wiosen... Musi mieć bardzo gładką i jędrną cerę. Trochę mu zazdroszczę. Chociaż... jak na swój wiek trzymam się dobrze czyż nie?

- Na pewno będziesz miała okazję go zobaczyć.

- ... Jesteś formalny jak zawsze. I mało wygadany. Ale taki już twój urok.

- Coś jeszcze? Czy już puścisz moje ramię?

- To na pewno będzie trudne. Żyć pod jednym dachem z omegą... i nie móc na nic sobie pozwolić.

- Nie. Nie jest trudne.

- Teraz tak mówisz. Ale samce nie radzą sobie zbyt dobrze w takich sytuacjach. Jestem twoją dobrą... znajomą i wiesz, że zawsze służę pomocną dłonią.

- ... Podziękuję.

- Wiem, że masz już swoją omegę. Ale... Jeszcze go nie oznaczyłeś. Nie masz żadnych zobowiązań czyż nie? Więc... Jeśli będziesz się czuł samotny, to zapraszam. Jak zawsze.

- Puść. Moje. Ramię.

Brunetka uśmiechnęła się szerzej i rzeczywiście mnie puściła. Uniosła dłonie w górę w uległym geście, ale jej wyraz twarzy nie wskazywał na skruchę.

- Jesteś strasznie zimny. Wiem, że mieliśmy umowę, ale mógłbyś traktować mnie, choć odrobinę lepiej. Byłam dla ciebie dobra czyż nie?

Na ustach kobiety wciąż widniał ten sam pewny siebie uśmiech. Znałem go bardzo dobrze i wiedziałem, że nie odpuści tak łatwo.

- ... Dobrze. Niech ci będzie. Almo... Przyznaję, że to jak urwałem naszą znajomość, było... niegrzeczne.

- Co najmniej.

- Nie zamierzam kontynuować naszej znajomość.

- Skoro tak mówisz. Przyznam, że bardzo przykro mi z tego powodu, ale umowa to umowa. Niemniej gdybyś zmienił zdanie... Wiesz gdzie mnie szukać.

- Nie zmienię.

- Poczekamy, zobaczymy. Miło było cię znów spotkać Darenie. Dbaj o swoją śliczną omegę. Och! I bądź dla niego delikatny. Jeszcze go niechcący złamiesz.

Kobieta rzuciła mi jeszcze jeden uśmiech, po czym odeszła kołysząc biodrami. Zostawiła za sobą cierpki, aczkolwiek przyjemny zapach. Rozbudził on nieco mojego wilka. Był znajomy. Łączył się z konkretnymi wspomnieniami, które teraz nie były mi potrzebne.

Pociągnąłem za lejce i ruszyłem w stronę domu nieco szybszym krokiem niż wcześniej. Alma się nie zmieniła. Wciąż wygląda tak samo. W zasadzie nie widziałem jej prawie rok. Ostatni raz... Nie był zbyt przyjemny. Nie wspomniała o tym. Byłem pewien, że wspomni. Na pewno połączyła fakty. Jest bystra. A jednak nic nie wspomniała. Najwyraźniej nie uznała tego za potrzebne. Pewnie jeszcze mi to wytknie. Nie mam złudzeń, że tego nie zrobi. Nie ma za grosz wstrzemięźliwości. Właściwie to dość bezczelne z jej strony składać mi jakieś propozycje. Jednak ona zawsze była bezczelna.

Rok... Nie widziałem jej jakiś rok. I nie zamierzam już się z nią widywać. Mój omega jest wkurzający, głośny i nieznośny, ale nie zamierzam kalać jego honoru czy godności. Przyzwoitość wymaga, bym był względem niego uczciwy. Ponadto... Panuję nad sobą. Nie jestem zwierzęciem. Potrafię się kontrolować. Nie jestem jakimś dzikim stworzeniem, które nie potrafi zachować wstrzemięźliwości. Nie chciałem partnera, ale skoro już przyprowadziłem tu Erisa, to nie będę skazywać go na upokorzenie. Mam swoją godność. Nie jestem jak mój ojciec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top