Rozdział XLI - Eris

13 czerwca

Nikt nie zginął. Właściwie to wszyscy byli cali i zdrowi. Biorąc pod uwagę okoliczności, chyba mogę powiedzieć, że ten cały urodzinowy obiad się udał. Czy bym to powtórzył? Nie. Czy jestem wdzięczny, że to się w końcu skoczyło? I to jak. Czy mogło być gorzej? Zdecydowanie. Dlatego byłem w dość dobrym humorze. Wszystko bowiem jakoś się ułożyło. Tak myślę. Możliwe, że Lester i Agnes teraz bardziej nienawidzą mojej rodzina, ale z wzajemnością. Szkoda tylko, że wciąż nie poznałem Flynna. Jednak na pewno w końcu go spotkam. Nie mogą go przede mną wiecznie chować. Jestem ciekaw, jaki jest. Bo Lester to gnojek. Raul jest przyzwoity. Daren to... Daren. A Flynn jest na razie zagadką.

À propos Darena. Zerknąłem na mojego Alfę, który jechał obok mnie. Był skupiony na drodze. Chyba odrobinę zamyślony. Ciekawe co on myślał o tym obiedzie. Zapytałbym go, ale pewnie każe mi się zamknąć. Podróż mijała nam więc w ciszy. Nie przeszkadzało mi to. Miałem dobry humor i Daren tego nie popsuje. Przeżyłem obiad z jego rodziną. I dostałem prezenty.

Strój od Agnes jest ładny. Będę go nosić. Nawet jeśli chciała mnie przyćmić w czasie obiadu, to nadal sprawiła mi miły upominek. Od Granta nie dostałem nic. Najwyraźniej obiad, który zorganizował był prezentem. Od Raula dostałem taki dość... Ciekawy naszyjnik. Powiedział, że to korale. Był w sumie ładny. Taki długi sznur malowanych na czerwono koralików. A poza tym... Dostałem prezent od Flynna. Tylko Raul mi go wręczył i przekazał, że choremu jest przykro, że nie mógł dołączyć. Od najstarszego z braci dostałem grzebień. Bardzo ładny. Drewniany z wystruganymi kwiatami. Od Lestera dostałem chustę. Coś mi mówili, że Agnes ją kupiła. Lub dała mu jakąś swoją. Nie była brzydka. Daren... Od niego nic nie dostałem. Zapewne za prezent powinienem uznać możliwość spania w domu. Ale nie obchodzi mnie on. Mam braci, którzy dali mi najlepsze prezenty. I Novę oczywiście. Sira dał mi kolczyki. Bardzo ładne. Były złote z rubinami w kształcie kropelek. Drobne i śliczne. A od Linadela dostałem bransoletkę do kompletu. Nova natomiast dał mi śliczne złote spinki do włosów.

Teraz mam dużo ładnych rzeczy. Na jakiś czas będę miał się z czego cieszyć w tym pustym, ponurym domu. Szkoda tylko, że teraz moja rodzina nie ma żadnego powodu, by tu zostać. Niedługo wrócą do domu. A ja tu zostaję. I znów będę sam. Szkoda, że nie mogę pojechać z nimi.

W zasadzie... Mógłbym. I tak nikt mnie tu nie chce. Jednak... Chyba sprawie wszystkim kłopoty, jeśli to zrobię. Ludzie mogą w każdej chwili przestać walczyć między sobą. A wtedy zajmą się nami. Kiedyś to w końcu nastąpi. Może prędzej niż później. Dlatego sojusze są ważne. Ważne jest, byśmy mieli dokąd uciec, gdyby wydarzyło się to, co najgorsze. Północne alfy są też dość silne. Chyba lepiej mieć ich po naszej stronie. Tak myślę.

Daren na przykład... Jest silny. Nie widziałem go w sumie w akcji, ale wydaje się bardzo silny. Jego aura jest dość... Przytłaczająca. Mój wilk czuje, że jest groźny. Więc chyba dobrze, że jest mimo wszystko bardziej po mojej stronie niż przeciwko mnie. Chociaż czasem trudno mi stwierdzić, po czyjej właściwie jest stronie. W każdym razie na pewno nie jest po stronie ludzi. Tylko że... My mamy zęby, pazury i siłę. Ludzie mają zbroje i broń. Ludzi jest też dużo więcej. Dlaczego właściwie tak jest? Był taki czas, gdy byliśmy od nich dużo silniejsi. Nie wiem, czemu pozwoliliśmy im się tak rozrosnąć na naszych terenach.

- Czy daleka Północ jest bezpieczna?

Daren spojrzał na mnie i chyba przez chwilę zastanawiał się, o co mi chodzi.

- Nie nazwałbym jej bezpieczną.

- Chodzi mi o to, czy... Czy ludzie są w stanie wam zagrozić?

- ... Trudno powiedzieć. Pewnie tak. Jednak my możemy zagrozić im.

- Ale... Kto miałby przewagę?

- Biorąc pod uwagę, ilu ich jest? Ludzie. Moglibyśmy ich zarzynać setkami i pewnie tak właśnie by było, ale przysyłaliby ich więcej i więcej.

- Czyli gdyby coś się stało... Nie mamy szans z ludźmi?

- Nie powiedziałabym, że nie mamy szans. Na pewno nie byłoby łatwo. Dlatego wolimy się kryć.

- Czyli... Ludzie mogą nas wytępić? Jakby chcieli to zrobić, to by to zrobili?

- Ludzie prędzej wytępią samych siebie. Myślą, że jest nas mało. Nie rozumieją, czym jesteśmy. Dlatego się nami nie zainteresują. Innych ludzi jest znacznie więcej do zabijania.

- My też się zabijamy. Nawzajem.

- Owszem. Jednak nie na taką skalę.

- ... Tak. Rzeczywiście. Po prostu... Na Wschodzie... Mimo że jestem wilkiem, dałem się pojmać. I... Sam nie wiem.

- Dałeś się złapać przez swoją głupotę.

- Ja... Niewiele mogłem zrobić.

- Mogłeś ode mnie nie uciekać.

- Yhym... Gdybym nie udał się na Wschód, to by mnie nie złapali. Ale tak się składa, że na Wschodzie wydarzyło się też dużo dobrych rzeczy. A więc nie żałuję.

- Nie... Gdybym był tam z tobą, to by cię nie pojmali.

- ... Ale nie poszedłbyś tam ze mną.

- Nie.

- ... Więc co za różnica?

- Taka, że nieważne jakiej głupoty nie zrobisz zabiję każdego człowieka, który ci zagrozi. Lub komukolwiek z naszych. Za dużo myślisz o ludziach. Teraz jesteś przy mnie, więc nie musisz o nich myśleć. Nawet jeśli tu przyjdą, rozerwę ich na strzępy.

- ... Ym... Dziękuję.

Daren zerknął na mnie i przez chwilę mi się przyglądał. Zastanawiał się nad czymś. W końcu chyba zdecydował się mówić.

- Nie cieszy mnie ta więź. Nie cieszy mnie posiadanie partnera. Nie było mi to potrzebne. Nie jest mi to potrzebne. Jednak obiecałem tobie i twojej rodzinie, że zapewnię ci godne warunki. I bezpieczeństwo. Mogę za tobą nie przepadać, ale jesteś mój. Pod moją opieką. Jeśli ktoś podniesie na ciebie rękę, to ją straci.

- ... A ty?

- Co ja?

- A jak ty podniesiesz na mnie rękę?

- ... To pewnie sobie zasłużysz.

- A tak dobrze ci szło.

- Mogłeś nie pytać.

Przez chwilę myślałem, że powie coś miłego, co sprawi, że choć trochę zacznę go szanować. Nie ma jednak co na to liczyć. Daren to mimo wszystko alfa z północy. Oni wszyscy są kretynami. Dlatego nie odzywałem się do niego przez resztę drogi. Zawsze, gdy z nim rozmawiam, kończy się tak, że przypominam sobie tylko z jakim dupkiem muszę żyć. Jednocześnie jednak to, co powiedział Daren, utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę stworzyć tu jakąś potencjalną bezpieczną przystań dla mojej rodziny i przyjaciół. Dla całego mojego stada.

Bo nawet jeśli Daren mnie oznaczy i zostanę tu do końca życia... To nie będzie moje stado. Mam już stado. Zawsze będę jego częścią. Odwiedziny Siry, Linadela i Novy były miłe. Chciałbym jednak odwiedzić dom. Tęsknię za nim. Za jego zapachem. Za głosami moich bliskich i sąsiadów. Tęsknię za... Za moim malutkim pokojem. Za poczuciem wspólnoty. Za tym ostatnim tęsknię chyba najbardziej. Colla powiedział mi wprost, że nikt mnie tu nie chce. Nawet Daren jest rozdarty, bo częściowo mnie chce, ale gdy już tu jestem, to mnie tu nie chce.

Ciekawe jak długo tu wytrzymam, nim oszaleję. Dziś są moje siedemnaste urodziny. Pewnie do osiemnastych nie dotrwam w pełni zdrowy na umyśle.

Jechaliśmy i czas mijał jakoś powoli. Słońce zaszło. Las wyglądał nocą dość niepokojąco. Nigdy nie bałem się naszego lasu. Kochałem nasz las. Ten jest inny. Nie jest tak... przyjazny. Chociaż może, gdy lepiej poznam jego sekrety, będę czuł się w nim nieco pewniej. Na szczęście nie musieliśmy zbyt długo podróżować w mroku. W końcu dotarliśmy do domu. Nawet trochę się ucieszyłem. Spędziłem z rodziną Darena zdecydowanie zbyt dużo czasu. Właściwie ten posiłek można by też uznać za kolację, gdyż przeciągnął się moim zdaniem trochę za bardzo. Chciałem już tylko zdjąć z siebie to wszystko, założyć moją piżamę i położyć się spać. Byłem bardziej zmęczony niż zwykle. Jednak nic w tym dziwnego. Cały czas byłem gotowy na wszystko. Nie wiedziałem bowiem kiedy ktoś powie coś niewłaściwego. Całe szczęście, że Lester nie sprawiał już więcej problemów.

Zajęliśmy się końmi wspólnie. Oczywiście w całkowitym milczeniu. A później także bez słowa weszliśmy do domu. Zapaliłem kilka świec, a Daren przez ten czas rozpakował swoje torby. Jako że i tak byliśmy w wiosce zabrał przy okazji kilka rzeczy. Nic nie mówił o tych wszystkich słodyczach, które wzięliśmy z Collą na jego koszt. Może jeszcze o nich nie wie... Mam nadzieję, że nie nazbiera się tego zbyt dużo. Ale Colla powiedział, że Daren do tej pory żył bardzo skromnie i to większość wilków ma długi u niego. Więc... Może nie będzie jakiś bardzo zły.

Wziąłem jedną świecę i udałem się sypialni. Zapaliłem najpierw lampkę oliwną, która zazwyczaj wystarczała my rozświetlić niewielkie pomieszczenie. Chciałem zapalić też świece, by trochę bardziej rozświetlić pokój. Jednak coś zwróciło moją uwagę.

Pokój się zmienił. Delikatnie. Bo prawie wszystko było na swoim miejscu. Zniknęło duże lustro i krzesło, które stały w rogu. Pojawiło się jednak coś nowego.

Podszedłem bliżej i dotknąłem blatu z ciemnego drewna. To była toaletka. Podobna do tej, którą miałem w domu, ale większa. Nadal była dość drobna ze względu na wykonanie. Jednak była co niemniej dwa razy większa od mojej. Miała dwie szuflady i lustro w ładnej drewnianej ramie. No i stało przy niej malutkie krzesełko z zielonym obiciem. Było wykonane z tego samego drewna definitywnie do kompletu z toaletką.

Mebel tu zupełnie nie pasował. Nie przypominał niczego, co znajdowało się w tym domu. Wszystkie meble są tu toporne, kanciaste i zdecydowanie proste. Natomiast toaletka miała zgrabne wygięte nóżki, zaokrąglone brzegi, delikatne wyżłobione wzorki na szufladach i prezentowała się bardzo delikatnie. Tak samo krzesełko.

W końcu wyrwałem się z otępienia i natychmiast wszedłem do głównej izby. Daren akurat nalewał sobie wody do kubka. Nie zwrócił na mnie w ogóle uwagi.

- ... Daren?

Teraz na mnie spojrzał. Nic nie powiedział, ale przynajmniej zwrócił na mnie uwagę. To już coś.

- Ymmm... Co się stało z lustrem?

To głupie pytanie. Ja jestem głupi. No ale nie wiem jak z nim rozmawiać. Więc wolę tak... Pokrętnie.

- Stoi w... Tamtym drugim pokoju.

- Nazywam go graciarnią.

- ... Nie będę się z tym kłócił.

- Ym... A... A ten... Co to jest? To... No wiesz.

- To twój prezent.

- ... Prezent?

Alfa patrzył na mnie chwilę, po czym lekko zmarszczył brwi.

- Czego nie rozumiesz?

- Ym... Ja po prostu... Nie wiem.

Alfa westchnął tak, że mogłem się domyślić, że myśli coś w stylu "za co ja muszę to znosić". Po chwili jednak zdecydował się wytłumaczyć mi jak dziecku.

- Rozkładasz swoje rzeczy po całej sypialni. Prawie codziennie mnóstwo czasu stałeś przed tym lustrem. Albo siedziałeś na podłodze. A później jeszcze zaciągnąłeś tam krzesło. Nie znam się na samicach. Ale widziałem... Wiem, że siadacie przy takich stolikach. Macie tam wszystkie swoje rzeczy i to przy nich się szykujecie. Pomyślałem, że gdy będziesz mieć swój, to przestaniesz aż tak się panoszyć.

- ... Jest bardzo ładny.

- Wiedziałem, że prosty ci się nie spodoba.

- Z takiego też bym był szczęśliwy.

- ... W każdym razie... Zbierz swoje rzeczy i teraz układaj je w jednym miejscu.

- Dobrze.

Alfa uznał to chyba za koniec rozmowy, bo wrócił do swojego zajęcia. Chyba zaczął szukać mięty po szafkach. Zauważyłem, że najwyraźniej lubi miętę.

- Daren?

Alfa spojrzał na mnie lekko podirytowany. Pewnie chciała, bym zostawił go w spokoju. No cóż... Ze mną nie ma tak łatwo.

- Dziękuję.

Daren patrzył na mnie lekko... Sam nie wiem. Zdezorientowany. Zdębiały. Po prostu... Przez chwilę wpatrywał się we mnie w bezruchu. Jakby nie wiedział, co ma teraz zrobić. W końcu jednak odzyskał rezon.

- Nie licz na więcej. To z okazji urodzin. Nie przyzwyczajaj się.

Wziąłem to za 'nie ma za co'.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top