Rozdział XIX - Eris
12 maja
To dziwne, ale... Odkąd oficjalnie mieszkam z Darenem w jego domu, widuję go rzadziej, niż gdy z nim nie mieszkałem. Przyznam, że nie tego się spodziewałem, ale jakoś tak wyszło. Zastanawiałem się, czy to zbieg okoliczności, czy tak już będzie cały czas. Bo w sumie nie wiem, czy mam się z tego powodu cieszyć, czy tak jednak średnio.
Przedwczoraj po obiedzie poszedł dalej budować kurnik. Mimo że było już zupełnie ciemno. Ja sobie siedziałem w domu i zaplatałem z nudów swoje włosy w bardziej skomplikowane warkocze, aż zrobiłem się śpiący i poszedłem spać. Sam. Bo Daren nie wrócił. To znaczy wrócił, ale nie wiem, kiedy dokładnie. Na pewno późno, bo już twardo spałem i tego nie zauważyłem. Rano czułem na łóżku jego zapach więc na pewno w nim spał. Jednak gdy się obudziłem, już go nie było i to raczej od jakiegoś czasu.
Kurnik natomiast był zbudowany (całkiem porządnie muszę przyznać) i dwie kury już się w nim zadomowiły. Spróbowałem się trochę z nimi zapoznać. Nie były jakoś bardzo towarzyskie, ale nadałem im imiona. Czarną nazwałem Dama a brązową Hrabina. Wiem z książek, że to chyba jakieś tytuły co ludzie dają kobietom, które mają jakąś wysoką pozycję. Czytam książki. Jestem mądry.
Pogadałem chwilę z kurami będącymi moimi nowymi towarzyszkami niedoli. Dałem im jeść. A później sam zjadłem skromne śniadanie i wziąłem się do pracy, mimo że wciąż wszystko mnie bolało po poprzednim dniu. Jednak pomimo tych niedogodności uprałem wszystko, co się zebrało w czasie podróży i kilku ostatnich dni. Trochę mi to zajęło, bo było tego sporo.
Później pozwoliłem sobie na trochę odpoczynku, bo ręce mnie strasznie bolały. Pranie na tarze jest strasznie męczące. Dość szybko jednak zaczęło mi się nudzić. Kręciłem się chwilę bez celu, po czym nagle stwierdziłem, że jednak zrobię ten chleb. Dość szybko uświadomiłem sobie jednak, że nie mam najważniejszego składniku i najpierw muszę zrobić zakwas. Tak więc nim cokolwiek upiekę minie kilka dni. Na szczęście nie było to jakoś specjalne trudne. Z mamą ciągle go robiliśmy. Dlatego najpierw szybko zająłem się zakwasem, a później zrobiłem proste podpłomyki. Stwierdziłem, że zjem je sobie z miodem na kolację. Są też doskonałą przekąską między posiłkami.
Poza tym przejrzałem rzeczy, które przyniósł mi Daren. Były tam jakieś trzy książki, które niestety nie miały opisów więc czytanie ich będzie... cóż, na pewno interesujące. Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Dostałem też przyrządy do haftowania, trochę materiałów i nici, a także druty i włóczkę. To zawsze coś do roboty. Może niezbyt ambitne, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, jak to mówi mama. Haftowanie jednak nie od razu mnie zainteresowało.
Tego dnia zacząłem czytać pierwszą książkę. Ta okazała się książką z przepisami. Niezbyt ekscytujące. Wręcz troszeczkę rozczarowujące. Niemniej... Na swój sposób użyteczne. Uznałem, że jednak się przyda. Przeczytałem jedną trzecią, by trochę więcej dowiedzieć się o tym, jak łączyć składniki, jak co przygotowywać i tym podobne. Trochę się nawet nauczyłem.
Wieczorem przyniosłem sobie wodę, umyłem się i poszedłem spać. Daren wrócił w środku nocy. Tym razem się obudziłem, ale nie dałem tego po sobie poznać. Alfa chyba się przebrał (nie wiem, nie patrzyłem), położył się obok i szybko zasnął, a ja zrobiłem to samo.
Natomiast gdy dziś się obudziłem... Nie było go. I tym razem nie mam pojęcia, gdzie jest i co robi. A miał mi mówić. Dupek. Nie wiedziałem nawet, czy mam przygotowywać jakiś obiad. W sumie, gdy wstałem, to nie miałem kompletnie nic do roboty. Stwierdziłem, że jeśli alfa będzie miał jakieś pretensje jak wróci, to tym razem go jednak kopnę w piszczel.
Tymczasem próbowałem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Trochę posprzątałem, chociaż w sumie nie było takiej potrzeby. Ale Daren zostawił jakieś brudne ubrania, to na bieżąco je uprałem. Poczytałem jeszcze trochę książkę z przepisami i znalazłem w niej coś, co chciałem wypróbować. Miałem wszystkie składniki, a przynajmniej tak mi się wydawało. To była prosta zupa, ale stwierdziłem, że to dobre danie na dzisiejszy dzień. W końcu nie wiem, czy mój alfa łaskawie się zjawi, by coś zjeść, czy nie. A zupę łatwo odgrzać więc można ją zjeść i później.
Tak więc po południu, gdy już nie wiedziałem kompletnie co ze sobą zrobić, wziąłem się za gotowanie. Nie byłem jednak jakoś bardzo, głodny więc nic nie zjadłem. Stwierdziłem, że podgrzeje sobie, gdy bardziej zgłodnieję. Zrobiłem jeszcze kilka dodatków podpłomyków, bo pomyślałem, że będą dobrym dodatkiem do zupy. Będzie bardziej treściwa. Bo w sumie to okazała się bardzo warzywna, a alfy mają zawsze niezły apetyt. Więc gdyby Daren narzekał, to może się dopchać zakalcowatym niby-chlebem.
Jako że nie miałem nic więcej do roboty i mi się nudziło, spróbowałem pohaftować. Nigdy nie byłem w tym najlepszy, ale kwiatowe wzory jako tako mi wychodzą. Znalazłem w torbie czystą białą serwetę do haftowania i zacząłem ją przyozdabiać niebieską nicią. Zacząłem od niezapominajek, ale zamierzałem wszystkie krawędzie przyozdobić różnymi kwiatami. Będzie kolorowo. To dość duży wzór i sporo mi zajmie, ale... w sumie o to chodzi. Gdy skończyłem pierwszego kwiatka, uznałem, że nie jest źle i kontynuowałem. Dodałem aż trzy odcienie niebieskiego, więc mogłem sobie pozwolić na dodanie nieco więcej głębi.
W sumie haftowanie jest nawet fajne. Tak myślę. W domu raczej tego nie robiłem, bo wolałem bawić się lalkami albo ganiać z Lenem lub braćmi na podwórku. Okazuje się, że to dość relaksujące zajęcie. Zwłaszcza jak się wcześniej wykonywało jakąś fizyczną pracę i wszystko cię boli. Haftowanie nie jest męczące. Chociaż bywa bolesne. Pięć razy ukłułem się w palec. Na szczęście nie poplamiłem tkaniny. Krew trudno doprać. O czym muszę poinformować Darena, bo to najwyraźniej ja mam prac jego ciuchy i jeśli zamierza je ciągle przynosić zakrwawione, to może mnie w tyłek pocałować. Nie zamierzam tego prać.
Właśnie wyszywałem czwartą niezapominajkę (i byłem z siebie dość zadowolony), gdy drzwi otworzyły się nagle. Nadal skrzypiały, więc był i efekt dźwiękowy. Wrócił pan domu. Wspaniale... a było już w sumie miło. Daren jakoś specjalnie nie przejął się moją obecnością. W sumie nawet na mnie nie spojrzał. Wszedł i od razu ruszył do sypialni. Wyszedł z niej po kilku minutach w chyba wygodniejszych, a przynajmniej bardziej codziennych ubraniach. Tym razem łaskawie spojrzał w moją stronę. Nawet się odezwał. Ale biorąc pod uwagę, co powiedział, może by było lepiej, jakby się nie odzywał.
- Ugotowałeś coś?
- ... Ciebie też miło widzieć Daren.
- Przestań. Ja nie lubię ciebie, ty mnie. Tyle mamy ustalone.
- A no mamy. Niemniej nie musisz mnie ignorować aż tak. Jakieś dzień dobry lub coś w tym rodzaju by nie zaszkodziło.
- To mój dom.
- ... Nieważne. Nie wiem... Mruknij coś, chociaż albo warknij. Żebym wiedział, że nie zrobiłem się niewidzialny.
- To ugotowałeś coś?
- ... Rozmowa z tobą to naprawdę czysta przyjemność... Tak się składa, że nie miałem zielonego pojęcia czy zamierzasz pojawiać się dzisiaj w domu, czy może przyjdziesz tylko spać tak jak wczoraj. A to dlatego, że nie byłeś łaskaw mnie poinformować o swoich planach. Nie mogłem się więc do nich dostosować.
- Mam przez to rozumieć, że nic nie ugotowałeś?
- ... Zrobiłem zupę. Zaraz przygrzeję. Może być czy książę nie akceptuje dzisiejszego dania dnia?
Chyba pierwszy raz w życiu udało mi się zatkać Darena. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony czy może bardziej oburzony... Lub coś pomiędzy. Nie odezwał się jednak i usiadł grzecznie do stołu. Coś tam mruknął, ale nie słyszałem co. Zresztą średnio mnie to obchodziło.
W sumie sam byłem już głodny, więc uznałem, że i sobie od razu nałożę. Nie miałem jeszcze okazji spróbować, co mi z tego wyszło. No ale przepis był bardzo prosty. Raczej trudno tu cokolwiek zepsuć. Dołożyłem drwa do paleniska, po czym wyłożyłem na talerz trochę podpłomyków i postawiłem go na stole. Zupa potrzebowała chwili, by się podgrzać, a ja nie mogłem siedzieć w niezręcznej ciszy.
- Mogę wiedzieć, gdzie byłeś?
- W wiosce. Musiałem zanieść informacje ojcu i Raulowi.
- Mogłeś powiedzieć.
- Spałeś.
- Mogłeś mnie obudzić. Rano, gdy wychodziłeś.
- Po co?
- Bo... No... Już ci mówiłem. Jak umrzesz, to muszę wiedzieć, gdzie są twoje zwłoki.
- Spokojnie. Ktoś mnie wytropi.
- ... No i nie wiem jak sobie zaplanować dzień. Nie wiem, czy mam coś gotować, czy nie. A to nie jest chyba wiele powiedzieć jedno czy dwa zdania przed wyjściem. Idę wkurzać kogoś innego, wrócę wieczorem. Czy coś w tym stylu.
- Dobrze. Jeśli masz jęczeć za każdym razem, to będę cię informował. Zadowolony? Tylko nie jęcz, jak cię obudzę przed świtem śpiąca królewno.
- ... Jaki łaskawy dzisiaj jesteś.
- Musiałem użerać się z moim ojcem. Naprawdę po powrocie do domu muszę użerać się też z tobą?
- Przecież ja nic nie... A w sumie, po co ja w ogóle z tobą gadam.
Zamieszałem zupę. Trochę zgęstniała, ale myślę, że jest dobra. Robiłem wszystko według przepisu. Znalazłem miseczki i najpierw nałożyłem Darenowi, by się zapchał, a być może nawet udławił.
- Smacznego.
Postawiłem miskę tuż przed nim. Dość agresywnie by wiedział, że mnie wkurzył. Bez słowa zaczął jeść, co przyjąłem z ulgą, bo i tak już mi humor trochę zepsuł.
Tymczasem nałożyłem też trochę sobie. Usiadłem naprzeciwko alfy. A więc też najdalej od niego. Musiałem na niego patrzeć, ale z drugiej strony były i plusy tego, że dobrze go widziałem. Sięgnąłem po jednego podpłomyka i miałem zacząć jeść, ale zerknąłem na Darena który akurat zrobił dziwną minę.
- ... Co?
Alfa spojrzał na mnie, ale tylko lekko wzruszył ramionami.
- Nic.
- Na pewno?
- Tak.
- ... No dobra.
Spoglądałem na niego uważnie. On też na mnie spojrzał. Po chwili jednak kontynuował jedzenie. Zjadł jedną łyżkę zupy. Później drugą. A gdy poprzeżuwał trzecią na chwilę się zatrzymał. Widziałem, jak ostrożnie przeżuwa, coś połyka, po czym spogląda na mnie.
Jeszcze nic nie zjadłem, bo nie podobało mi się jego dziwne zachowanie. Skupiłem się na Darenie zamiast na własnym posiłku. Alfa chyba zrozumiał, że nie zamierzam przestać się na niego gapić, bo na jego twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. Po chwili sięgnął do swoich ust, coś z nich wyciągnął i położył na stole. Zmrużyłem oczy, próbując dojrzeć co to ale było dość małe i ciężkie w identyfikacji.
- Co to?
- Jak na moje... Kamień.
- ... Co robi kamień w zupie?
- Nie mam pojęcia. A co robi kamień w zupie?
Alfa posłał mi długie spojrzenie. Dopiero po chwili zrozumiałem jego znaczenie.
- ... Nie wrzucałem tam przecież kamieni. Nie patrz na mnie jak na kretyna.
- Nie śmiałbym.
- ... No ale to nie moja wina przecież.
- Umyłeś dokładnie warzywa?
- Oczywiście, że taaaaa... k. Znaczy... Zrobiłem to... Tak myślę... Chyba.
- Yhym... Bo oprócz kamieni... Sam smak jest dość intrygujący. Może sam spróbuj. Oceń.
Niepewnie zerknąłem na zupę. Wyglądała w porządku. Pachniała nawet lepiej, niż wyglądała. To znaczy... nie wyglądała jakoś bardzo apetycznie... ale pachniała raczej dobrze. Nałożyłem trochę na łyżkę i spróbowałem. Przeżułem dokładnie. Tak na wszelki wypadek. Nie, żebym się spodziewał kamieni czy coś. Niemniej powoli i dokładnie wszystko pogryzłem. Dopiero wtedy przełknąłem.
- Jest... Nie jest taka zła. Całkiem dobra. Znaczy... Ma taki dość specyficzny posmak. Taki...
- Ziemisty?
- Bez przesady. Nie jest zła.
- Nie. Nie jest. Trzeba tylko uważać na zęby.
- Przecież na pewno nie ma tu więcej kamieni. Nie wiem, skąd tamtego wytrzasnąłeś.
- Yhym. Musiał się zmaterializować.
- ... Jak ci nie pasuje, to sam sobie ugotuj!
- Przecież nic nie mówię. Jem.
Spojrzałem na alfę podejrzliwie, ale w sumie rzeczywiście jakoś bardzo się nie czepiał. Nie był zły. W sumie niezbyt było widać po nim jakieś emocje. Gdy zauważył, że nic więcej nie mam do powiedzenia, kontynuował jedzenie. Ja natomiast zerknąłem na swój talerz, po czym zacząłem jeść podpłomyka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top