Rozdział XCVIII - Daren
6 grudnia
Trzasnąłem drzwiami. Dopiero gdy to zrobiłem, uświadomiłam sobie, że popełniłem błąd. Omega patrzył na mnie wystraszony. Zamarł w bezruchu. Jak spłoszone zwierzę. Miałem wrażenie, że jeden niewłaściwy ruch i zacznie uciekać. Zatrzymałem się więc i zacząłem zdejmować płaszcz. Nie wchodziłem w głąb pomieszczenia. Jeszcze pogorszę sytuację.
Muszę bardziej kontrolować złość. Jestem teraz w domu. Miałem czas by nieco ochłonąć. Powinienem się do tego czasu pozbierać. Przy nim muszę nad sobą panować. Bo znów go przestraszę.
Odwiesiłem płaszcz. Starałem się nie wykonywać przy tym gwałtownych ruchów. Chyba już nieco się uspokoił. Ja też. To mój dom. Zawsze czułem się tu lepiej. Ale... Doszedłem do siebie wyjątkowo szybko.
- Co z Lesterem?
Zapytał o to cicho. Niepewnie. Jakby bał się odpowiedzi. Nie powinien. Martwi się, że gnojek zdechł. A nawet gdyby zdechł, nie byłoby to nic złego. Nie po tym, co chciał mu zrobić.
- Nic mu nie jest.
- Naprawdę? Wyglądało to... Poważnie.
- To wilk. Mimo wszystko. Wyliże się. Chociaż jęczy, jakbym naprawdę mu coś zrobił. Nie zdążyłem. Ale on zawsze był rozpieszczony. Robi, co chce, a później skarży się na konsekwencje.
- A ten drugi?
- ... Żyje.
- To... To dobrze.
Stracił oko. Drugie próbują ratować. Ale Eris nie musi o tym wiedzieć. Będzie się martwił. Jest taki... Delikatny. Nie ma powodu, by się nimi przejmować.
- Jak się czujesz?
- Ja?
- Tak. Widzisz tu kogoś innego?
- Ym... Dobrze. Nic mi nie jest.
- Boli cię coś?
- Nie. Mówiłem, że nic mi nie zrobił. Nie zdążył.
Podszedłem bliżej. Poruszył się nerwowo. Spojrzał w dół. W końcu po dłuższej chwili podniósł wzrok. Nie musiałem nic mówić. Dotknął lekko policzka. Już nie został nawet ślad. Ale pamiętam, że był zaczerwieniony.
- To dlaczego płakałeś?
- ... Nie płakałem.
- Doprawdy?
- Po prostu... Dużo się działo. I... Byłem trochę rozbity. To nic takiego.
- Rozumiem.
Nie znam się na uczuciach. Zawsze miałem problemy ze zrozumieniem innych. Ale aż tak głuchy na emocje nie jestem. Bał się. Teraz też czuje się źle. Też się boi. Mnie. Teraz boi się mnie.
- Chcesz zostać sam?
- Słucham?
- Jeśli czujesz się ze mną źle, mogę wyjść.
- Nie... Nie. Dlaczego tak myślisz?
- Boisz się mnie.
- Nie. Ja tylko... Zaskoczyłeś mnie wczoraj. Ale nie boję się. Trochę... Może mój wilk się trochę niepokoi.
- Wczoraj...
- Obroniłeś mnie. Jestem ci wdzięczny. Gdyby nie ty... Pojawiłeś się znikąd i... Ja... Znów mnie uratowałeś. To było bardzo... Może i odrobinę... Za dużo. Ale chciałeś tylko mi pomóc. Dziękuję. Zawsze mnie ratujesz.
- Straciłem kontrolę.
- Wiem. I bałem się ciebie. Wtedy się bałem. Bo nie widziałem, co się dzieje. Ale byś mnie nie skrzywdził. Wiem to.
- Już kiedyś cię skrzywdziłem.
- Ale... Nie chcesz zrobić mi krzywdy. Wtedy... Nadal jestem za to zły. Ale wiem, że przez nasze wilki czasem robimy rzeczy, których w pełni świadomi nigdy byśmy nie zrobili. Wybaczyłem ci już tamtą sytuację. Bo widzę skruchę. Mój mama wybaczył tacie coś dużo gorszego. A teraz są bardzo szczęśliwi. I tata nigdy więcej go nie skrzywdzi. Nie zamierzam ci wybaczać, jeśli to się powtórzy. Tylko jedna szansa. Ale... Myślę, że to się nie powtórzy. Bo wiem, że nie chcesz mnie skrzywdzić.
- Nie chcę.
- Właśnie.
- Ale wczoraj...
- Nie przejmuj się tym. Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to się nie krępuj. Ale nie obwiniaj się za to, że próbowałeś mnie ochronić. Na razie... Powiedz, jak było u rodziny.
- Jak zawsze.
- Czyli nie najlepiej.
- Było... Ciekawie. Mój ojciec lubi gadać. Zwłaszcza gdy nie wie, o czym mówi.
- Dlatego jesteś taki zły.
- Nigdy nie wróciłem z wizyty w rodzinnym domu w dobrym nastroju.
Powiedzieć, że wyszedłem wściekły to duże nieodpowiedzenie. Ojciec jak zawsze pieprzył od rzeczy. Jednak na szczęście nie trwało to długo. Nie miałem ochoty na dyskutowanie. Ojciec miał szczęście, że nie zabiłem tego szczeniaka. Bo byłem gotowy to zrobić. W tamtej chwili nie myślałem w ogóle o tym, że to mój brat. Zresztą nawet w pełni świadomy rzadko myślę o nim jak o rodzeństwie. Już od dawno pogodziłem się z tym, że Lester jest stracony. Jest taki sam jak ojciec. Nie ma w sobie nic... Nic z niej.
- Czy twój ojciec jakoś... Jakoś cię ukarał?
- Nie.
- Naprawdę?
- A co miałby zrobić? Lester podniósł rękę na moją omegę. Nie miał prawa. Poza tym... Nie zależy mu aż tak na Lesterze. I zdaje sobie sprawę z tego, że z roku na rok ma nade mną coraz mniejszą władzę. O ile jeszcze jakąś ma.
- Och... To dobrze. Znaczy... To dobrze, że nie zostałeś ukarany.
- Jestem ciekaw, kto miałby mnie ukarać.
- W sumie... Trudno mi to sobie wyobrazić. Ymm... A co... Co ze mną?
- A co ma być z tobą?
- Bo... Ja go trochę sprowokowałem.
- Lester wspominał o twoim karygodnym zachowaniu. W część wierzę. Część na pewno zmyślił. W każdym razie zasłużyłeś na karę. W teorii. W praktyce... Nie oczekiwałbym od nikogo szacunku dla Lestera. Zwłaszcza że wiem, jaki jest. Ojciec jednak nalega, bym wymierzył ci jakąś karę.
- I zrobisz to?
- Gdyby to był jakiś inny alfa, to może bym coś wymyślił. Ale to Lester. I jego wierne pieski. Jak mówiłem. Od nikogo nie oczekuje szacunku do mojego najmłodszego brata. Jakby ktoś pytał, to powiedz, że... Wlałem ci pasem. Lub... Wymyśl coś. Ale nie zamierzam cię karać.
- A jak obrażę jakiegoś innego alfę, to dostanę pasem?
- ... Szczerze mówiąc, reszta też mi wisi.
- A czy... Zamierzasz kiedykolwiek coś takiego zrobić?
- ... Wbrew twojej woli? Nie. Nie lubię kar fizycznych. Działają na alfy. Wtedy jest też równo. A omegi? Jesteście jak patyczki. Karanie was fizycznie jest... Jest w tym coś niehonorowego. Tak samo dzieci. To żałosne. Mieć tyle siły i podnosić rękę na kogoś, kto nie ma szans.
- Myślałem, że akceptujesz kary fizyczne. Sam mi groziłeś. Pamiętam.
- To, że ich nie lubię, nie znaczy, że się im sprzeciwiam. Tutaj to norma. A ja nie zaglądam innym do domu i nie mówię im, co mają robić. Ale nie zamierzam cię bić... Tak świadomie. Straszyć mogę.
- Bo... Jeśli kiedyś podniesiesz na mnie rękę, to ci oddam.
- Nie krępuj się.
- Ja nie akceptuje takiego zachowania.
- Masz do tego prawo. Nie będę cię bił. Nie chcę tego robić. Jeśli to zrobię, możesz mnie zadźgać we śnie.
- Zapamiętam to. Więc... Ja powinienem dostać karę... Ale nie dostanę.
- Nie dostaniesz. A Lester nie będzie już więcej się do ciebie zbliżał. Mogłem zawczasu wyjaśnić mu, że ma trzymać się od ciebie z daleka.
- Tak jak od Colli?
- Tak.
- ... To... To bardzo miłe z twojej strony. Że się nim tak opiekowałeś. Colla jest ci bardzo wdzięczny. I ja też. Gdyby nie ty... Bardzo mu pomogłeś.
- Lester to mój brat. Muszę wziąć odpowiedzialność za jego czyny. Jeśli mój ojciec nie ma zamiaru.
- Jesteś dobrą osobą Daren. Czasem gadasz tak, że nie jestem pewien. Ale to kwestia tego, że wychowałeś się w takim miejscu. Tutaj jest mnóstwo złych osób. Ty jakoś... Mimo wszystko jesteś dobry.
- Chciałem zabić własnego brata.
- ... Każdy czasem chce.
Moja omega jest trochę dziwna. Powinien się mnie bać. Zachowałem się jak dzikie zwierzę. Pokazałem mu, jaki potrafię być. A on... Nie przejął się zbytnio. A przynajmniej jakoś to przyswoił i jakby... Zaakceptował. Nie wiem, co mu chodzi po głowie. Co prawda widział, jak okrutni bywają ludzie. W pełni świadomi i działający z premedytacją. Ale i tak... Myślałem, że bardziej wstrząśnie nim widok dzikiego wilka. Zazwyczaj robi to na każdym większe wrażenie. Może nie jest świadomy tego jak poważny to problem.
- To może się powtórzyć. To na pewno się powtórzy.
- Szczerze mówiąc, domyśliłem się już, że to nie pierwsza taka sytuacja. Ulfr wydawał się wiedzieć, co robi. I jakoś tak... Nikt oprócz mnie nie był aż tak oszołomiony tym wszystkim. Nawet Colla nie był jakiś zaskoczony. Chyba... Słabo idzie ci kontrola nad osobą.
- Tak.
- To... Chyba można nad tym popracować. Tak myślę. Bo każdy problem da się jakoś rozwiązać.
- Nie w moim wypadku.
- Dlaczego? Już idzie ci lepiej. Widzę, że jesteś spokojniejszy. Rzadziej się złościsz.
- To... Skomplikowane.
- Czy to ma coś wspólnego z tym, że... Częściowo się przemieniłeś. I nie mogłeś tego cofnąć.
- Zauważyłeś.
Starałem się to ukryć. Ale było trudno. Długo nie mogłem się uspokoić. A musiałem zabrać go do domu. Gdy tam był, jeszcze bardziej się denerwowałem. Chciałem, by znalazł się w leżu. Bezpieczny. Z dala od wszystkich. Tutaj mogę go chronić.
- Trudno było nie zauważyć. Całą drogę do domu miałeś pazury zamiast paznokci.
- ... Zdarza mi się to.
- To rzadka umiejętność.
- Tak. Dość rzadka.
- Mój mama to potrafi. Jest tylko pół wilkołakiem. Nie może się przemienić. Ale potrafi zrobić to częściowo. Zawsze uważałem, że to dość... Ciekawe.
- Ma białe włosy. To też rzadka cecha.
- To prawda. To... W sumie już dwie rzadkie cechy. Dziwne.
- Wręcz przeciwnie. W końcu wynikają z tego samego.
- Słucham?
- Twój dziadek pochodzi z północy. Dalekiej północy. I nie mówię o tych rejonach. Mówię o terenach, z których się wywodzimy. Miejsca, gdzie przetrwają tylko najsilniejsi.
- Tak. To prawda. Mówił mi trochę o tym.
- Tamtejsze wilki są inne. Mają w sobie coś pierwotnego. Są silniejsze. Są tą lepszą, ale mniej ludzką wersją nas. To wilcza forma jest ich pierwotną formą. Odwrotnie niż u nas. Masz w sobie ich krew. Ale jest słaba. Pewnie z powodu ludzkiej krwi twojej babki. Twój dziadek natomiast... Przyznam, że zaskoczyło mnie, że jest tak... Obyty. Jak na kogoś, kto ma w sobie czystą wilczą krew.
- A nie powinno tak być?
- Bywa różnie. Zależy. U każdego objawia się to inaczej. Jednak zazwyczaj siła idzie w parze z dzikością.
- Znasz więcej takich osób?
- ... Moja matka była jak twoja. Miała w sobie krew pierwotnych wilków. Jej pradziadkowie przybili w te okolice. Małe stado. Większość zaczęła łączyć się w pary z tutejszymi wilkami. Krew szybko osłabła. Moja matka... W jej rodzinie była silna. Jej matka była ostatnią wilczycą... Nazwijmy to czystą krwią. Więc moja matka była tylko w połowie tutejsza. Dlatego ojciec ją wybrał. Chciał mieć dzieci, które będą silne jak dzikie wilki. Nie do końca się to udało. Flynn urodził się chory. Raul i Lester są dość... Przeciętni. Natomiast ja... Jestem silny. Potrafię zmieniać się częściowo. Ale mój wilk jest niezwykle silny. Z tego powodu trudno mi go kontrolować.
- To stąd te napady złości?
- Między innymi. Moja natura jest bardziej wilcza niż ludzka.
- To... To wiele wyjaśnia.
- Nie zamierzam zrzucać wszystkiego co złe na moje pochodzenie. Wiele z tego, co robię, wynika wyłącznie z moich złych decyzji.
- Ale to i tak wiele zmienia.
- Doprawdy? Nie dla mnie.
- To... Na pewno wiele utrudnia. Alfy i tak są dość... Porywcze. Teraz lepiej rozumiem. Że to dla ciebie trudne. I nie robisz tego wszystkiego specjalne. Nie zamierzam z tego powodu traktować cię inaczej. Mam też na myśli to, że nie będę ci wszystkiego wybaczał. Ale teraz lepiej rozumiem. I może ci jakoś pomogę. Jeśli będę mógł.
- Jak miałbyś pomóc?
- Nie wiem. Może po prostu... Nie wiem. Ale spróbuję.
- Nie każdy jest taki jak ja. Jest tu kilka osób z krwią pierwszych wilków. Ale tylko ja nie potrafię tego kontrolować.
- Na przykład Raul... Po nim tego nie widać.
- Nie. Ale po Ulfrze tak.
- On... Rzeczywiście... Mówiłeś, że jest spokrewniony z twoją matką. To dlatego jest taki... Wielki?
- Tak.
- Och... Czyli ja też mam w sobie coś z tych pierwotnych wilkołaków.
- I to w prostej linii. Dlatego mój ojciec był początkowo gotowy wybrać ciebie na mojego partnera. Mimo że masz za matkę mieszańca. To wciąż mieszaniec człowieka i wilka z dzikiego stada.
- To... Ciekawe. Nie wiedziałem, że to ma jakieś znaczenie.
- Nie każdy ponosi jakieś konsekwencje takiego pokrewieństwa. Ty na szczęście nie.
- Ale ty tak.
- To... To już mój problem.
- Jestem twoją omegą. Więc mój trochę też.
- Po prostu... Powinieneś to wiedzieć. Przed podjęciem decyzji.
- Jakiej decyzji?
- Czy zamierzasz tu zostać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top