Rozdział XC - Julien

19 listopada

Dawno mnie tu nie było. Ostatni raz kilka lat temu. Ale chyba nie będzie problemu. Lubimy się. Tak myślę. Nie jesteśmy we wrogich relacjach. Jakoś tak wszystko się ułożyło. Chociaż za dużo ze sobą teraz nie rozmawiamy. Jednak wypada odwiedzić członka stada w takiej sytuacji. Tylko co w sumie mu powiedzieć? I czy jestem tam w ogóle mile widziany?

Stojąc przed jego drzwiami, wyjdę tylko na dziwaka. Nie ma co się zastanawiać. Co będzie, to będzie. Zapukałem do drzwi i zaczekałem. Chwilę to trwało, nim ktoś mi otworzył. Ale sądząc po hałasach, było to uzasadnione. Najwyraźniej sporo się tam działo.

W końcu drzwi się otworzyły, ale nie stanął w nich Noach a ta druga omega. Cecil. Wyglądał na zaskoczonego. Nie dziwię się.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry... Miło cię widzieć Julien. Coś się stało?

- Nie. Po prostu... Chciałem... Pogratulować. Przyniosłem jakiś drobiazg dla dziecka. Nie miałem okazji jeszcze spotkać nowego członka naszego stada.

- Rozumiem... Więc... Wejdź.

- Ja... Mogę tylko zostawić to i...

- Nie wygłupiaj się. Chodź. Mamy ciasto. Tylko jest głośno.

Wszedłem do środka raczej niepewnie. Nie wiem, czy naprawdę jestem tu mile widziany. Ja i oni mieliśmy... Burzliwą historię. Ale od dłuższego czasu jest raczej dobrze.

Od razu zauważyłem Noacha. Musiał słyszeć rozmowę moją i Cecila, bo nie był w ogóle zaskoczony. Stał oparty o kuchenną szafkę i delikatnie kołysał swoją córeczką, która najwyraźniej była blisko płaczu.

Wygląda... Dobrze. Urodził niedawno, ale najwyraźniej wrócił do pełni zdrowia. Związał włosy. Były dość długie. Zawsze zapuszczał je najwyżej do ramion. Ładnie mu w długich włosach. Chyba troszkę przytył. To pewnie po ciąży. Ale zawsze był dość szczupły, więc chyba mu to się przysłużyło. Ma teraz nieco pełniejszą twarz. Więc nadal wygląda ślicznie.

- Siadaj Julien. Glen zabierz swoje kredki ze stołu.

- Dobze.

- Rubi pomóż mu proszę.

Nie zauważyłem ich. To te dzieci, które przygarnął Noach. Ludzkie dzieci. Gdy się tu pojawili, myślałem, że to szaleństwo. Ale... Nic złego z tego jeszcze nie wniknęło. Właściwie to nawet dogadały się z rówieśnikami.

Dziewczynka poszła do pokoju obok bez jakiegokolwiek ociągania. Chłopiec nie by taki chętny. Nim wyszedł, spojrzał na mnie. Tak dość... Bezczelnie. To człowiek. Gdyby był wilkiem, uznałbym to spojrzenie za wyzwanie. Ale wątpię, by ludzki szczeniak mi rzucał wyzwanie. Zresztą... Czemu miałby to robić.

- Usiądź. Ukroję ci ciasta. Chcesz coś do picia?

- Nie trzeba. Dziękuję.

- Och przestań. Zjedz trochę.

Usiadłem, ale przyznam, że było dość... Niezręcznie. Może dlatego, że dawno ze sobą nie rozmawialiśmy. Cecil ukroił i podał mi kawałek sernika. Uśmiechnął się przy tym lekko. To był chyba szczery uśmiech. Cecil jest... To sympatyczna osóbka. Lubię go. Nie jest zły. Po prostu... Dużo namieszał. Noach podszedł bliżej, ale nie usiadł. Za to drugi omega przysiadł się obok.

- Przyniosłem coś dla małej Eli. To niewiele, ale jest jeszcze malutka więc... Nie bardzo wiedziałem, co można dać takiemu maleństwu.

- Nie martw się. Doceniamy gest. Nie musiałeś nic przynosić. Miło, że w ogóle przyszedłeś.

Noach uśmiechnął się do mnie. Ma śliczny uśmiech.

- Mam nadzieję, że jej się spodoba.

Wyjąłem z kieszeni drobną figurkę. Nie jestem najlepszy w rzeźbieniu w drewnie. Ale szyć tym bardziej nie potrafię. Dlatego skończyło się na małym drewnianym niedźwiedziu.

- Lalka pewnie byłaby lepsza. Ale w moim wykonaniu byłaby... Niezbyt urodziwa.

- Dziękuję. Myślę, że się jej spodoba. Zwłaszcza jak zacznie wszystko gryźć.

Noach wziął ode mnie figurkę. Nasze palce prawie się zetknęły. Może i lepiej, że to się nie stało.

- A właśnie. Przyszedłeś poznać nasze maleństwo. A więc to jest Eli. Nasza mała alfa.

Omega nachylił się nieco by pokazać mi szczenię. Była podobna do Noacha. Miała rude włosy jak on. I takie same ciemnobrązowe oczy. Od razu widać, że to jego krew. Za to nie mogłem dostrzec nic z jej ojca. Pamiętam go. Tego psiego syna, który skrzywdził Noacha.

Do tej pory nie mogę tego zaakceptować. Wdarł się do jego domu, gdy był najbardziej bezbronny i oznaczył go siłą. Gdy o tym usłyszałem... Nie mogłem w to uwierzyć. Jak można być taką bestią? Chciałem go zabić. Na szczęście sukinsyn zdechł. Ale już i tak było za późno. Nikt nie ochronił Noacha. Bo kto miał? Był wtedy sam. Teraz też jest. Kto miałby go teraz ochronić? Przecież nie druga omega. Gdybym tam wtedy z nim był, to bym do tego nie dopuścił. Noach byłby ze mną bezpieczny. Ochroniłbym go. Żaden inny alfa by mu nie zagroził. Nikt nie oznaczyłby go siłą. Zapewniłbym mu bezpieczeństwo. Ale mnie tam nie było. Zamiast tego była omega. Ktoś, kto nic nie mógł zrobić.

A teraz Noach ma dziecko. Jego też nikt nie obroni. To... To nie tak powinno być. Ale to ich wybór. Przecież do niczego go nie zmuszę. Niczego mu nie zabronię.

Noach wydaje się tu szczęśliwy. Z tymi dziećmi, które nie są jego. Z tym dzieckiem powstałym z gwałtu. I z tą omegą, która nic nie może dla niego zrobić. I jeszcze zachowują się, jakby to było też dziecko Cecila. A nie jakiegoś alfy, przed którym ten nie mógł go obronić. Ale to nie moja sprawa. Noach wybrał taką drogę. Mogę się z tym nie zgadzać. Ale to tylko jego wybór. Skoro się uśmiecha i najwyraźniej jeszcze tego nie żałuje, to chyba nie mam prawa podważać tej decyzji. W końcu chodzi o to, by on był szczęśliwy.

Ale... Mógłby mieć własne dzieci. I wychowywać je z ich ojcem. Mógłby być bezpieczny i chroniony. A dziecko przecież potrzebuje też ojca. Zwłaszcza alfa. Wychować alfę bez pomocy samca... i jeszcze z jakąś inną omegą... To dość nieodpowiedzialne. Temu dziecku byłoby lepiej, gdyby miało dwoje rodziców. Ojca i matkę. Ale... Zdarza się, że to niemożliwe. Więc może będzie mu dobrze.

To po prostu... Zbyt dziwne. Nie rozumiem, po co tak utrudniać sobie życie. Przecież Noach mógłby mieć wszystko. Jest taką dobrą omegą. Mógłby mieć wszystko, co zechce. Tymczasem... W ogóle nie rozumiem jego wyborów.

- Julien?

- Ja... Cieszę się, że ty i dziecko jesteście zdrowi. Śliczna dziewczynka. Bardzo do ciebie podobna.

- Wszyscy tak mówią. Ale widzę to. Rzeczywiście wdała się we mnie. Ciekawe, jaka będzie, gdy dorośnie. To w końcu alfa. Pewnie będzie... Wyższa.

- Kobieta alfa... Kto by się spodziewał.

- Prawda? Chociaż przyznam, że aż tak mnie to nie zaskoczyło. Nasza rodzina jest tak specyficzna, że chyba tylko tego brakowało.

- Cóż... To prawda.

- Julien?

- Tak?

- Doceniam to, że się starasz. Wiem, że nie do końca popierasz nasz styl życia.

- To nie tak. Ja...

- Nie musisz kłamać. Nie jesteś osobą, która potrafi dobrze skrywać uczucia. W sumie to jesteś jak otwarta książka. Ale wiem, że nie masz złych intencji. I próbujesz być... Powiedzmy, że tolerancyjny.

Nie wiedziałem, że to po mnie widać. To nie tak, że żywię do nich niechęć. To dobre osoby. Po prostu dalej uważam, że to co robią, jest co najmniej dziwne. Nie życzę im źle. Chcę, żeby Noach był szczęśliwy. Po prostu... Uważam, że lepiej by mu było z kimś innym.

- Cieszę się, że ci się jakoś ułożyło. Naprawdę.

- Nie wątpię w to Julien. Mam nadzieję, że ty też niedługo ułożysz sobie życie.

Zrozumiałem aluzję. Mam sobie odpuścić. Ale to trudne. Najpierw wybrał tę omegę. Później mieli nawet własną ceremonię. Przygarnęli jakieś dzieci. A teraz wychowują dziecko Noacha, jakby było ich wspólne. Miałem tyle okazji, by odpuścić, ale nadal nie mogę tego zrobić.

- Chyba już pójdę.

- Nie zjadłeś ciasta.

- Wiem, ale... Nie będę wam dłużej zawracać głowy.

- Zabierz kawałek do domu. Cecil ci trochę ukroi.

- Nie mogę odmówić. Domowe ciasto to zbyt cenna rzecz. Dziękuję.

- Nie ma za co. Dziękuję, że wpadłeś.

Wziąłem ze sobą ciasto. Podziękowałem jeszcze raz i wyszedłem. Noach i Cecil są mili mimo tego, że wiedza co myślę o ich relacji. Już od dłuższego czasu mam wyrzuty sumienia, ale teraz są silniejsze niż kiedykolwiek.

No cóż... Zrobiłem co miałem zrobić. I dostałem dużo ciasta. Nie mam z kim go zjeść. Nie mam nikogo. Trzydziestka na karku, a nie mam własnej rodziny. Bo ubzdurałem sobie, że Noach jeszcze zmieni zdanie. Ale on jest szczęśliwy. Mimo tego wszystkiego, co go spotkało, jest dużo szczęśliwszy ode mnie. Spieprzyłem sobie życie.

No cóż. Nie będę się samotnie nad sobą użalać. To by było zbyt żałosne. Dlatego nie poszedłem do domu tylko do... Powiedzmy, że przyjaciela. Na szczęście był u siebie. Chociaż on też wyglądał na zaskoczonego.

- Julien?

- Mam ciasto.

- Skąd?

- Od Noacha.

- To właź. Nie, żeby zależało mi tylko na cieście... Co cię do mnie sprowadza?

W domu Rossa jak zawsze panował bałagan. Ale znalazłem nóż, a nawet dość czysty talerz.

- A muszę mieć jakiś powód, by cię odwiedzać?

- W sumie to nie. Ale wyglądasz jak zbity wilk. Co się stało? Matka cię znów odwiedziła?

- Nie. Nie tym razem.

- Więc?

- Byłem u Noacha.

- Lubisz się dobijać co?

- Kiedyś w końcu bym musiał. Tak wypada.

- I co?

- Wydaje się bardzo szczęśliwy.

- Nie wydaje się. Jest szczęśliwy. Dalej trochę... No wiesz. Nie da się tak szybko zapomnieć o czymś takim. O ile w ogóle się da. Ale jest silny. I ma Cecila. I dzieciaki.

- Tak... A my co mamy?

- ... Ja mam dużo czasu na drzemki. Nie narzekam.

- Dalej nie szukasz okazji, by się ustatkować?

- Nie. A ty dalej czekasz, aż Noach cię jednak wybierze?

- ... Już chyba nie.

- Ooo... Miła odmiana.

- Ross powiedz mi... Czy ja jestem żałosny?

- Tak.

- ... Cóż. Przynajmniej jesteś szczery.

- Julien... Jest tyle miłych omeg i bet. Wolnych. Bardziej... zainteresowanych kimś takim jak ty. Już ci kilka lat powtarzam, że Noach, nawet jeśli odejdzie od Cecila, to nie wybierze alfy. Poszukaj kogoś, kto nie ma takich upodobań jak on. Poza tym... No wiesz to nadal Noach. Bez urazy, ale... obaj bylibyśmy trochę... poniżej jego możliwości. Jeśli wiesz, o co mi chodzi.

- Pięknie teraz wygląda. Jak zawsze. On chyba zawsze będzie piękny.

- Miałeś sobie odpuścić.

- Ale jest.

- No w sumie to jest.

- ... Może powinienem wyjechać.

- Gdzie?

- Do jakiegoś stada na zachodzie. A może bardziej na północy.

- Cóż... Myślę, że na północy masz spore szanse na znalezienie kogoś, kto będzie podobny do ciebie. Nie żebym uważał cię za zacofanego. Ale jednak para powinna mieć podobny sposób myślenia.

- Tak. Chyba tak.

- No tutaj już większość osób w naszym wieku ma już swoją drugą połówkę.

- Porozmawiam z Alfą o moim potencjalnym opuszczeniu stada.

- No widzisz. Może właśnie tego potrzebujesz. Nowego początku.

- A ty? Zamierzasz tu zostać?

- Nie wiem. Trochę kusi udać się na północ.

- Na północ? Dlaczego? Myślałem, że nie lubisz ich podejścia do życia.

- To prawda. Ale coś mnie tam zaintrygowało. I trochę za tym czymś tęsknię.

- ... Możemy wyjechać razem. Pomożesz mi się zabrać. Ja poszukam jakiego stada a ty... Co tam w sumie zechcesz.

- Hmm... W sumie czemu nie. Tu i tak mi się nudzi. Chociaż... Fajnie być wujkiem. Ale mogę niedługo tu wrócić. W końcu nie chcę stabilizacji. To nudne.

- Wiosną opuszczę to miejsce. I tak jak powiedziałeś. Zacznę wszystko od nowa. Zapomnę o Noachu.

- Najwyższy czas.

- Byłeś na północy. Myślisz, że się tam odnajdę?

- Myślę, że tak. Potrzebujesz jakiejś miłej, potulnej i spokojnej omegi, która będzie się spełniać jako pan lub pani domu. A tam dużo takich jest. Chociaż... Się nie nakręcaj. Konkurencja też tam jest.

- Spokojnie. Nie robię sobie wielkich nadziei.

- Ja też nie. Ale warto spróbować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top