Rozdział X - Eris

8 maja

Posiłek minął w bardzo... ciężkiej atmosferze. Jeśli można tak to ująć. Było tak gęsto, że można by to kroić siekierą. Nóż by chyba nie wystarczył. Nie odzywali się do siebie. Każdy skupił się na jedzeniu. Jednak nie w ten naturalny sposób. Po prostu się nawzajem ignorowali. Tak bardzo bezczelnie. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Jakoś od samego początku nie sprawiali wrażenia dogadującej się rodziny. Właściwie to nawet w większości wydawali się tu tak nie na miejscu. Chyba tylko Grant i Lester wyglądali, jakby byli spokrewnieni. No i Daren i Raul.

Nie wyglądali jak rodzina i zdecydowanie nie zachowywali się jak rodzina. Ale przynajmniej było cicho i spokojnie. Wolę tę niezręczną ciszę niż jakby mieli się kłócić lub – co gorsza – mówić coś o mnie. Ja także skupiłem się na jedzeniu. Było... całkiem dobre.

Podano aż trzy dania, co nieco mnie zaskoczyło. Rozumiem, że alfy dużo jedzą, ale po co przygotowywać aż trzy różne posiłki zamiast jednej dużej porcji tego samego. Trochę strata czasu. No ale zjadłem trochę mięsa, które chyba było sarniną, odrobinę jakiejś gęstej, choć jak na mój gust trochę za słabo przyprawionej zupy i jeszcze trochę jakby klusek z tłuszczem i skwarkami. W sumie nie wiem, czym było to ostatnie danie, bo u nas tego się nie robi. Wydaje mi się, że były trochę ziemniaczane. Takie śmieszne kulki.

Ogólnie moje porcje były bardzo małe, bo chciałem spróbować wszystkiego. No i nie chciałem wyjść na niegrzecznego. Wypada chyba spróbować każdej potrawy. Alfy natomiast sobie nie żałowali. Chociaż Luna zjadła tylko pierwsze i drugie danie. Nie uszło mojej uwadze, że nie mogła zjeść w spokoju. Gdy tylko czegoś brakowało, przerywała posiłek i szła do kuchni po kolejne danie, więcej wody i tym podobne.

U nas też to głównie mama zajmował się gotowaniem, ale nikomu korona z głowy nie spadła, gdy pomógł. Zastanawiałem się, czy nie powinnam zaproponować, że jej pomogę. Jednak stchórzyłem. Bałem się zwracać na siebie uwagę. Atmosfera nie była miła. Grant był ewidentnie podirytowany. Daren też. Jak za bardzo się wychylę, to oberwę. Jestem tego pewien. Tak więc mimo że szkoda mi było Agnes, siedziałem grzecznie i się nie wyrywałem.

I tak w ciszy minął niemal cały posiłek. Zaczęło się dziać dopiero gdy Grant skończył jeść i popatrzył po wszystkich. Prawdziwy pan nie ma co. Rozsiadł się u szczytu stołu i patrzy na wszystkich z góry. Trudno było mi się nie skrzywić. Wokół ust jego broda była tłusta. Chciałem powiedzieć, żeby się wytarł po tym ostatnim daniu, ale to byłoby chyba uznane za obrazę majestatu. Dlatego starałem się to ignorować. To tylko tłuszcz na męskiej brodzie męskiego samca. Ja jako samica nie mam prawa tego krytykować. Chociaż mam wielką ochotę.

Jak ja tu wytrzymam? Całe życie mówiłem, co mi ślina na język przyniesie, bo wszyscy w moim stadzie mają poczucie humoru i dystans do siebie. A nie mam wątpliwości, że północnym wilkom brakuje obu tych cech. Są tacy przewrażliwieni. Raul jako jedyny wydaje się całkiem rozgarnięty, dlatego zastosuje się do jego rad. Nie będę prowokować. A przynajmniej nie bez wyraźnego powodu. Grant natomiast nie miał nic przeciwko zaczęciu dyskusji.

- Wyruszycie jutro z samego rana.

Daren spojrzał na niego bez zbytniej agresji. Jego twarz wyrażała, jakby był nieco rozczarowany, ale zdecydowanie tego się spodziewał.

- Mam rozumieć, że nie jesteśmy zaproszeni na śniadanie.

- Agnes przygotuje wam prowiant na podróż. Mam jutro wiele spraw. Za każdym razem, gdy ktoś z naszych udaje się na południe, są jakieś problemy.

- Tym razem to nasz sprawił problemy.

Wzrok Granta miał chyba Darena zabić, ale mój alfa pozostał niewzruszony. Najwyraźniej Alfa stada nie lubi, gdy się mu pyskuje. Muszę przyznać, że miło mi, że Daren to robi. Głównie dlatego, że ja nie mogę, a bardzo bym chciał. Z drugiej strony to naprawdę wkurzające, że Daren może to robić tylko dlatego, że jest alfą. Chociaż... chyba może ponieść tego jakieś konsekwencje. Grant przyglądał mu się chwilę i brak skruchy chyba jeszcze bardziej go zdenerwował.

- Nasir powinien już dawno dać komuś tę omegę i nie byłoby problemu. Nie wiem, czego innego oczekiwał.

- Że uszanujemy chociażby to podstawowe prawo gościnności?

- Mógł trzymać swoje omegi krócej!

Grant zaczął krzyczeć, ale chyba tylko na mnie to zrobiło wrażenie. Lester jeszcze jadł. Raul oglądał swoje paznokcie. Luna sprzątała talerze z pustym wyrazem twarzy. A Daren przyglądał się ojcu ze spokojem. Tylko ja dygnąłem, gdy starszy alfa podniósł głos, a teraz próbowałem zachowywać się normalnie i jak gdyby nigdy nic, ale chyba mi nie wychodziło.

- To Aryn narobił ci kłopotów. Do niego mniej pretensje.

- Tak się składa, że twój przyszły teść go zabił. Nie miał prawa...

- Ojcze doskonale wiesz, że miał. Gdy ktoś łamie nasze prawa, nie masz litości. Nie miej pretensji do naszych sojuszników, że okazali siłę. Miałeś wątpliwości co do południowego stada. Uważałeś, że ich Alfa jest słaby. To powinno rozwiać twoje wątpliwości.

Mężczyźni chwilę mierzyli się wzrokiem i nie wiem, do czego to zmierzało, ale Raul wkroczył chyba w odpowiednim momencie.

- W zasadzie co za różnica? Aryn nie żyje. Wielkie mi co. To nie jest wielka strata. Owszem to jeden z nas, ale nikt go nie lubił. Może po prostu skupmy się na nowych potencjalnych znajomościach. Jeśli okażemy naszym południowym braciom trochę sympatii, to kto wie... może następnym razem zjemy zupę, która będzie miała jakiś smak.

Zapanowała cisza. Luna nie zareagowała w żaden sposób na ten przytyk. Grant zrobił pochmurną minę, ale nie wyglądał na wściekłego. Tak jakby... Niechętnie, ale się z Raulem zgadzał. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, co Raul miał na myśli.

Gdy się nad tym zastanowiłem, zupa była dość mdła, ale reszta potraw też nie miała zbyt wyrazistego smaku. Nie trudno było połączyć fakty. Potrawy są mdłe, bo nie użyto przypraw. A przynajmniej niezbyt wielu. Luna nie użyła przypraw najprawdopodobniej z jednego powodu. Nie ma ich.

Mimo iż stado jest wspólnotą i nikomu nie powinno niczego braknąć, to jednak nie panuje całkowita równość. Alfie i jego rodzinie zazwyczaj przypadają najlepsze kąski. Więc nikomu nie brakuje podstawowych rzeczy, ale Alfa może sobie pozwolić na trochę więcej. W moim stadzie co roku dostajemy mnóstwo przypraw ze Wschodu. Nie starcza tego na cały rok, a przynajmniej nie każdemu. W przypadku mojej rodziny tata chce być uczciwy i nie bierze więcej niż inni. Aczkolwiek ma do tego pełne prawo, bo to w końcu on rządzi stadem i w ogóle zorganizował te dostawy i sojusz ze Wschodnimi stadami.

Z tego, co wiem, wśród tego, co wysyłamy na północ, są też jakieś przyprawy, bo tutaj raczej takowych nie ma prawie w ogóle. Jednak zdecydowanie nie jest tego na tyle dużo by rozdzielić to sensownie, chociażby dla połowy stada. Więc przyprawy zapewne Grant zatrzymuje dla siebie i jakichś swoich bliskich przyjaciół. Prawdopodobnie rozdzielane są według hierarchii. To coś, co można spokojnie nazwać towarem luksusowym.

Tata pewnie przyśle wozy dopiero w przyszłym miesiącu. A więc północne stado nie dostało nic od mojego mniej więcej od roku. Najprawdopodobniej nie mają już nic z poprzedniej dostawy.

Innymi słowy... Grant zasmakował nieco w luksusie i Raul wytknął mu, że od pozytywnych relacji z moim stadem zależy czy nadal będzie mógł korzystać z tego luksusu. Jedzenie to jedzenie. Jednak jak zasmakujesz w czymś naprawdę smacznym i o wyrazistym smaku to później ciężko znów przestawić się na coś tak... nudnego. Na północy zdecydowanie żyją bardzo prosto. Ich ubrania są dość nijakie. Domy także. A jedzenie... korzystają z tego, co mają. A nie mają tego dużo.

Kontakty z nami znaczą dla nich więcej, niż do tej pory myślałem. Byłem pewien, że to my mamy mniej do zaoferowania, tymczasem chyba jest wręcz przeciwnie. Raul zdaje sobie z tego sprawę w pełni i widzi to trochę szerzej. Najwidoczniej Grant dostrzega to głównie wtedy, gdy orientuje się, że on na tym coś zyskuje. Dobrze to wiedzieć. Może kiedyś ta informacja się przyda.

Zauważyłem, że cisza trochę się przeciąga. Po chwili zorientowałem się, że wszyscy skończyli jeść. Daren zobaczył to mniej więcej w tym samym momencie i natychmiast wstał.

- Dziękuję za posiłek. Zabiorę Erisa do jego pokoju. A jutro z samego rana wyruszymy w drogę.

Domyśliłem się, że lepiej sam wstanę, nim Daren zacznie mnie pospieszać. On sobie po prostu poszedł, więc trochę się zagubiłem. Skinąłem tylko Alfie i Lunie głową, po czym szybko go dogoniłem. Był już na korytarzu. Nie zaczepiałem go, aż nie zaczęliśmy zbliżać się do mojego pokoju. Nie był jakoś bardzo zdenerwowany, więc chyba mogłem o coś zapytać.

- Myślałem, że poznam dziś całą twoją rodzinę. Skoro jutro rano wyjeżdżamy, to nie będę miał okazji poznać twojego starszego brata.

- Jeszcze będziesz miał mnóstwo okazji.

- No tak. Wiem. A właściwie... Dlaczego do nas nie dołączył? Mieszka gdzieś daleko?

- ... Nie.

- Więc czemu...

- Najwyraźniej nikt go nie zaprosił.

- Och. To... No dobrze.

Daren westchnął ciężko ewidentnie zirytowany i ku memu zaskoczeniu zatrzymał się i na mnie spojrzał.

- Tak?

- Flynn nie je posiłków w jadalni a we własnym pokoju. Najprawdopodobniej poznacie się następnym razem, gdy tu będziemy.

- No dobrze.

- Coś jeszcze?

To było agresywnie zadane pytanie. No dobrze może i jestem irytujący, ale chcę się tylko czegoś dowiedzieć. Zadaję normalne pytania.

- Chyba nie.

- W takim razie chodź. Musisz się jeszcze przygotować na jutro. Nie będę na ciebie czekał.

- No ale mnie tu nie zostawisz. Więc w sumie byś musiał.

Daren posłał mi długie spojrzenie. Dość jednoznaczne.

- Mówię, tylko że gdyby coś się wydarzyło, to byś musiał. Nie mówię, że tak będzie.

- Lepiej upewnij się, żebym nie musiał na ciebie czekać.

- Bo skończę na pręgierzu?

O... Teraz chyba trochę przesadziłem. Daren cały czas mówił raczej cicho, bo pewnie nie chciał, by ktoś usłyszał naszą sprzeczkę. Jednak mimo że mówił cicho, doskonale było słychać, że to nie jest miły ton.

- Może to zrobię.

- ... Nie zrobisz.

- Zrobię.

- ... Nie zrobisz.

- Chcesz się przekonać?

- Nie... Ale tego nie zrobisz.

- Jestem skłonny nieco zmienić swoje nastawienie do korzystania z pręgierza. Im dłużej cię znam, tym bardziej doceniam, że jest.

- Nieprawda.

- Czy ty... Czy ty możesz?

- ... Chciałem tylko zapytać o twoją rodzinę. Nic mi o nich nie mówisz. Twój brat był dla mnie niemiły. Twojego drugiego brata nawet nie poznałem, a twoja mama...

- To nie moja matka.

To Daren powiedział nieco głośniej, co mnie zaskoczyło. Zwłaszcza że zachował się cicho, nawet gdy naprawdę próbowałem go wkurzyć. Trochę mnie to wybiło z rytmu, a Daren to wykorzystał.

- Tam jest twój pokój. Idź do niego i nie wychodź, jeśli nie masz potrzeby.

- Ale... Poczekaj, nie skończyłem z tobą rozmawiać.

- Ja skończyłem. Dobranoc.

Daren podszedł do drzwi, które najwyraźniej prowadziły do jego pokoju i bezczelnie jeszcze nimi za sobą trzasnął. Zostałem na korytarzu sam. Zdezorientowany i lekko wkurzony niemniej bardziej zdezorientowany.

Nie miałem zbyt wiele opcji, więc po prostu poszedłem do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i pomyślałem nieco nad tym, co się wydarzyło.

Nie jest jego matką... Tyle zdążyłem się domyślić. Jest jego... macochą? Wśród wilkołaków raczej nie używamy tego słowa. Druga matka to po prostu matka. Jednak... No dostrzegamy różnicę. Więc... Agnes nie jest biologiczną matką Darena. Raula pewnie też nie. Może Lestera... Nie wiem. W każdym razie jest drugą omegą Granta. Czyli... Biologiczna matka Darena... Ona chyba nie żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top