Rozdział LXXXIX - Eris

18 listopada

- ... i wtedy lód pękł.

- Domyśliłem się, że tak się to skończy, gdy wspomniałeś o polanie. Po środku lasu. Dużej. Pustej. Nie podpisałeś się inteligencją.

Obraziłbym się na Collę, gdyby nie to, że w sumie ma trochę racji. Nie popisałem się. W sumie teraz jak opowiadam to po raz drugi, to jeszcze wyraźniej widzę swoją głupotę.

- W każdym razie nie utonąłem.

- Naprawdę? To dobrze.

- ... Wiesz co? Nie powinieneś być taki wredny. Mogłem umrzeć.

- Ale widzę, że nie umarłeś, więc można się z ciebie śmiać.

- Jesteś najgorszy.

- No dobrze. Mów co było dalej.

- Później Daren zabrał mnie do tego domku, którego szukałem, ale mi się nie udało.

- No patrz. Czyli jednak nie tak trudno go znaleźć.

- Spadłem ze wzgórza i straciłem orientację. To dlatego.

- No dobrze. I?

- No i właśnie tu się zaczyna ta dziwna część.

- Dopiero tutaj?

- Tak. Bo widzisz. Daren się mną zajął. I trochę ze mną porozmawiał. Tak szczerze. Trochę wręcz nawet od serca.

- Doprawdy?

- Tak! I od tego czasu jest naprawdę miły. Znaczy, no wiesz. Jak na niego.

- Ciekawe. Może to przez więź.

- Na pewno miała w tym wszystkim swój udział. Okazało się, że zawrócił i zaczął mnie szukać, bo miał jak on to określił przeczucie, że stanie się coś złego. Gdyby nie to skończyłbym jako topielec.

- Nawet jak jeden wyglądasz.

Spojrzałem na Collę, ale ten przyglądał mi się niewzruszony. Dlaczego ja go w ogóle lubię?

- Sugerujesz, że jestem brzydki?

- Nie. Topielce są w naszych stronach opisywane jako drobnej postury przypominający ludzi stwory o dużych oczach, jasnoszarej skórze, długich, ciemnych włosach i parszywej osobowości. Nikt jednak nie wspomina by były brzydkie. W każdym razie większość się zgadza.

- W twoim przypadku też. Zwłaszcza to o osobowości.

- Nie zamierzam zaprzeczać.

- No dobrze. To wracając, do Darena. Ostatnio nawet się dogadujemy. Obiecał, że zabierze mnie do jakiejś jaskini. Jakiejś magicznej, bo się tam dzieją niestworzone rzeczy. Daren myślał chyba, że mnie nabierze.

- A o czym mówisz?

- O gorącej wodzie płynącej pod ziemią.

- ... Chodzi ci o gorące źródła?

- To... Czyli naprawdę jest coś takiego?

- Tak. Jest ich sporo na zachodzie. Aczkolwiek na północy też są. I gejzery.

- Co takiego?

- Para wychodząca z ziemi. Czasem też woda. Wrząca.

- ... Ty też mnie próbujesz nabrać. Obaj jesteście łajzy.

Colla przyglądał mi się chwilę, po czym wzruszył lekko ramionami. Przejrzałem go. Naprawdę mają mnie za jakiegoś głupiego.

- No dobrze. To co? Daren i ty jesteście w końcu... razem?

- Co? Nie. Skądże. Daren to dalej dupek. Po prostu mniejszy. I no daję mu jeszcze jedną szansę.

- A jak się nie uda? Wrócisz na południe?

- ... Możliwe. Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie mam nawet pojęcia, co myślę o tym ośle. Bo jednak gdy zachowuje się normalnie, jest nawet uroczy. Na przykład... Dał mi kwiaty.

- Kwiaty?

- Tak. Kwiaty. Były śliczne. W sumie dalej są. Chociaż powoli więdną.

- Kwiaty o tej porze?

- Też byłem zdziwiony.

- A jakie to były kwiaty? Jak wyglądały?

- Były czerwone. Intensywnie czerwone. Pachniały bardzo słodko. Płatki przypominały trochę lilie.

- ... Mówisz, że pachniały słodko. Tak wręcz mdląco słodko?

- Tak. Byłem trochę zaskoczony tym zapachem. Daren mówił, jak się nazywają, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam.

- Wiem co to za kwiaty. Są bardzo charakterystyczne.

- Podobno trudno je znaleźć.

- To prawda. Rosną w specyficznych miejscach.

Przyglądałem się Colli z uwagą. Wyglądał dziwnie. Miał taki nieodgadniony wyraz twarzy. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Może zastanawia się nad tym, skąd takie zachowanie u Darena. Bo każdy mi przyzna, że to dość niezwykłe. Pewnie mi nie wierzy. W sumie bym się mu nie dziwił. Gdyby miesiąc temu ktoś mi powiedział, że Daren podaruje mi kwiaty i będzie dla mnie miły, to bym tę osobę wyśmiał. To naprawdę abstrakcyjna sytuacja. Więc Colla pewnie powątpiewa w moje słowa. Zwłaszcza że najwyraźniej te kwiaty są trudne do znalezienia. Daren zadał sobie trochę trudu. No chyba, że akurat na nie trafił. Niemniej i tak liczy się, że o mnie pomyślał.

- Gdzie je postawiłeś?

- Co?

- Kwiaty.

- Wstawiłem do wazonu i postawiłem na stole. Ślicznie się prezentują.

- Yhym... Rzeczywiście dobrze widoczne miejsce.

- A właśnie. Mógłbyś mnie odwiedzić któregoś dnia. Nudzi mi się trochę.

- Nie mam teraz zbytnio czasu. Dziś się wyrwałem, ale nie wiem, jak będzie w najbliższym czasie. I tak mam wyrzuty sumienia, że go zostawiłem.

- Flynna? Aż tak z nim źle?

- Jednego dnia jest lepiej drugiego gorzej. Ale to nic nowego. Zazwyczaj tak właśnie jest. Dziś czuł się dobrze. Powiedział, bym sobie wyszedł i trochę się rozluźnił. Nie wiem skąd myśl, że pomaganie mu to jakaś bardzo ciężka i stresująca praca.

- Lubisz mu pomagać co?

- Nie wiem, czy lubię. Ale to naprawdę nie jest takie ciężkie. Flynn jest dobrym alfą. Mówi do mnie z szacunkiem. Prosi i dziękuje. W domu nikt tego nie robi. Poza tym rozmawia ze mną. Gdy ma siły oczywiście. A jest dobrym rozmówcą. Słucha i się nie wymądrza. A to też rzadko spotykane u alf. Docenia, to co robię. To miłe. A jak mówiłem, praca nie jest ciężka.

- W sumie to, co tam robisz?

- Wszystko. Sprzątam. Gotuję mu trzy posiłki dziennie i podaję leki. Masuję mu nogi. To pomaga na ból i mięśnie nie zanikną wtedy tak szybko. Pomagam mu, jeśli musi wstać. Pomagam mu też w innych czynnościach. Gdy jest bardzo źle, nie może się nawet przebrać, więc trzeba mu pomóc. A jak zaprosi te swoje wilki, to muszę im też zorganizować jakieś przekąski. Poza tym organizuję mu niektóre produkty, przynoszę leki, odbieram listy. Czasem poprosi mnie o coś. Żebym gdzieś po kogoś poszedł na przykład.

- To... Dużo obowiązków.

- Tak się wydaje. Ale nie traktuję tego, jak obowiązki. Bardziej jak pomaganie. Lubię Flynna. To naprawdę wartościowy mężczyzna. Szkoda, że to go spotkało. Byłby dobrym Alfą. Tak myślę.

- Zgadzam się z tobą. Jest bardzo miły. Gdy z nim rozmawiałem, niemal natychmiast się rozluźniłem i poczułem swobodnie. Był taki miły i serdeczny. I chyba troszczy się o Darena co?

- Tak. Ciągle mówi o Darenie. Martwi się o niego. To w końcu jego młodszy brat. A Flynn uwielbia swoich braci. Niestety nie wszyscy to odwzajemniają.

- Daren chyba odwzajemnia.

- On tak. Raul też nie jest taki zły. W sumie Daren bywa bardzo opiekuńczy względem Flynna. Bardziej niż jego rodzice.

- Jakoś mnie to nie dziwi. Grant nie jest zbyt kochającym rodzicem.

- Rzeczywiście. Nie jest.

- A... Wiesz coś może... O ich rodzinie?

- W jakim sensie?

- Bo... Daren jest dość wycofany. I zastanawiam się dlaczego. Nie mówi mi. A to nie tak, że chcę pytać ludzi za jego plecami. Ale chciałbym tylko... Mieć jakiś kontekst.

- Nie wiem zbyt dużo. Ich rodzina jest skryta. Wiem tylko tyle, że matka Darena nie raz poczuła gniew swojego partnera. Widziano na niej sińce. No i podobno przed śmiercią praktycznie nie wychodziła z domu.

- Jak zmarła?

- Szczerze mówiąc, nie jestem pewien. Oficjalnie chyba przez chorobę.

- Więc chyba muszę zapytać Darena.

- Chyba tak.

- Po prostu zachowanie Darena z czegoś wynika. Pewnie nie miał łatwo.

- To na pewno. Tutaj chyba nikt nie ma łatwo.

- Spróbuję z nim porozmawiać.

- Powodzenia. A teraz może już wracajmy. Odprowadzę cię do stajni.

- Martwisz się o Flynna?

- Sprawdzę, czy zjadł obiad. Przygotowałem mu coś, ale jeśli źle się czuł, to pewnie nie zjadł.

Colla to ciekawa osoba. Z jednej strony jest wredny a z drugiej taki miły. Zgodził się dziś ze mną spotkać i porozmawiać. Poszliśmy na spacer. Miło było z kimś się spotkać. Choć ostatnio nie czuję się tak samotny, jak kiedyś. Daren częściej bywa w domu i nawet probuje ze mną rozmawiać. Dlatego wizja powrotu mnie nie dobijała.

Przechodziliśmy obok Domu Spotkań, gdy wyszło z niego trzech mężczyzn. Zignorowałbym ich, gdyby nie to, że któryś wyraźnie krzyknął w naszą stronę. Zatrzymaliśmy się oboje tak samo zdezorientowani. Dwóch z nich nie znałem. Za to jednego niestety tak.

- Braciszku! Mogę ci tak mówić prawda? Jesteśmy już praktycznie rodziną. Partner mojego brata to mój brat czyż nie?

- Nie.

Jakoś tak nie uśmiecha mi się być rodziną Letsera. Lester to łajza. Chciałem być dla niego miły, ale już podczas naszego pierwszego spotkania mi nieźle podpadł. Dlatego nie będę dla niego miły. Może i Daren jest bucem, ale Lester jest skończonym dupkiem. Alfa przez chwilę się zawahał ewidentnie niegotowy na moje bezczelne odzywki.

- Co tu robisz? Nie powinieneś siedzieć w domu?

- A ty? Mama pozwoliła ci wyjść z kolegami?

Lester nie okazał za bardzo emocji. Ale w oczach widać wszystko. Właśnie go zdenerwowałem.

- Chodziło mi oczywiście o to, że martwię się o twoje zdrowie. Słyszałem, że odwiedzał was znachor. Podejrzewam, że to nie Daren go potrzebował.

- Widzę, że jesteś na bieżąco z plotkami. Nie dziwi mnie to. Wyglądasz na plotkarza.

- Szybko się rozniosło. Wszyscy martwią się o naszą przyszłą Lunę. W końcu kiedyś nią zostaniesz. A przynajmniej na razie panuje taka opinia.

- O co ci chodzi?

- No cóż... Luna powinna być silna. Po prostu martwię się, że możesz być odrobinę za słaby na to poważne stanowisko.

- A to nie tak, że mam tylko być grzeczną omegą? Po co mi siła?

- Żeby przeżyć kilka porodów oczywiście.

- No tak. Mogłem się tego spodziewać.

- Ojciec martwi się, że to może być dla ciebie zbyt wiele. A oczywiście chcemy twojego dobra.

- Nie martwcie się. Dobrze sobie radzę. To był tylko drobny incydent.

- Yhym... A co ci było?

- Drobny incydent. Nic takiego.

- Taka odpowiedź mnie nie uspokaja. Dalej będę się martwić.

- Ojej... To nie mój problem.

- Nie bądź taki. Co ci było? Czyżby Daren spowodował jakiś wypadek?

- Nie... Nie tym razem.

- Doprawdy? No kto by pomyślał.

- Wiesz Lester. Śpieszy nam się. Żegnam.

- Po prostu martwię się, że mogłem stracić członka rodziny.

- Nie jesteśmy jeszcze rodziną.

- Ale młode mojego brata będą.

- ... O czym ty teraz niby mówisz?

- Po prostu czasem znachorzy są wzywani do pewnych szczególnych dolegliwości. A ty wyglądasz na zdrowego więc...

- Czy ty myślisz, że jestem w ciąży?

- A nie?

- Nie. Nie jestem.

- A byłeś?

- Nie. Nie byłem.

- Bo podobno nasz znachor czasem pomaga omegom pozbyć się niedogodności.

- Co ty niby sugerujesz?

- Nic takiego. Po prostu Daren nie lubi dzieci. Zwłaszcza nie swoich.

- ... Ty chcesz dostać w mordę.

- Ależ nic nie mówię. Martwię się o moją rodzinę. To wszystko.

- Zaraz się będziesz martwić o swo...

- Eris! Idziemy. Zaraz się spóźnię.

Colla złapał mnie za kaptur i pociągnął za sobą. Odwróciłem się, ale Lester już śmiał się z czegoś do swoich przyjaciół. Miałem ochotę mu przywalić. Naprawdę.

- Daj mi go kopnąć.

- Nie. Z Lesterem nie ma co zaczynać. To straszna łajza. Nie odpuszcza. Więc nie ma co zawracać sobie nim głowy.

- On zasugerował, że... Że zdradziłem Darena i pozbyłem się ciąży.

- A zrobiłeś to?

- Nie!

- No to w czym problem? On lubi pieprzyć głupoty. Wilk go jebał.

- ... Nie lubisz go.

- Tak. Zatańczę na jego grobie.

- Dlaczego?

- Bo jest kundlem.

- Czuję, że to bardziej osobiste.

Colla przed chwilą wyglądał na wkurzonego. Teraz był bardziej przygnębiony.

- On... Nie potrafił trzymać łap przy sobie.

Zatrzymałem się tak nagle, że Colla też musiał. Mój wilk był gotowy na rozlew krwi.

- Zrobił ci coś? On... Zmusił cię?

- Nie... Nie. To nie tak. Tylko... Dotykał mnie. Jak tylko znalazł okazję. I nie chciał przestać. Proponował... różne rzeczy. Kiedyś nadepnąłem mu na stopę i uciekłem. Ale... Porozpowiadał jakieś głupoty, że my... Że ja i on... A nigdy do niczego takiego nie doszło.

- Pójdę mu przywalić.

- Nie. Nie trzeba. Daren już to zrobił. Dlatego mnie zignorował. Daren mu zagroził. Że ma się do mnie nawet nie odzywać. Od tego czasu pilnuje się, by tego nie robić.

- O tym nie wspominałeś.

- Mówiłem, że Daren często pomaga. Nie tylko mi. Lester nie tylko mnie sobie upatrzył.

Kiedyś mu przywalę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top