Rozdział LXXXIV - Eris

7 listopada

Mogę wstać. Naprawdę mogę wstać. To miła odmiana. A skoro mogę... To znaczy, że będę żył. Przeciągnąłem się lekko. Na to też miałem w końcu siłę. Mogłem też głęboko odetchnąć i nie bolały mnie już płuca. Jeszcze wczoraj nie było najlepiej. Mogłem mówić, ale nie czułem się na siłach, by łazić gdzieś poza udaniem się na stronę. A przez większość czasu spałem. Ale najwyraźniej senność wynikała z tego, że mój organizm zaczął walczyć niezwykle zawzięcie. I wygrał. Dobrze wrócić do żywych.

Darena nie było przy mnie, gdy się obudziłem. Ale jestem pewny, że słyszałem jakieś hałasy z głównie izby. Tak więc dość pewnym krokiem udałem się w tamtą stronę. Byłem głodny. Naprawdę głodny. To już w ogóle dowód, że jest dobrze.

Odetchnąłem głęboko, bo nie byłem pewien czego się spodziewać. Daren jest dość nieprzewidywalny. Zajmował się mną. Przez ten czas, gdy byłem chory. Pamiętam wystarczająco dużo. Nie był już taki wygadany, ale podawał mi jedzenie, picie i lekarstwa. Wizyty znachora prawie nie pamiętam. Wiem tylko, że to był jakiś stary dziadek. Chyba niezbyt sympatyczny. W każdym razie Daren nic złego przez te kilka dni nie zrobił. Ale chyba nie upadłyby tak nisko by się znęcać nad chorym. Tylko że już chyba wyzdrowiałem. Więc kto go tam wie.

Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Nie byłem pewien czy dobrze widzę, czy może tak naprawdę to tylko sen. Daren gotował. Stał przy garnku i coś mieszał więc... Ewidentnie gotował. Na szafce leżały jeszcze jakieś resztki warzyw. To... Niepokojące.

Usłyszał, jak wchodzę i od razu odwrócił się w moją stronę. Wyglądał jakoś tak... Mniej groźnie niż zwykle. I związał włosy. Byle jak i niechlujnie, ale dość wysoko więc odsłonił szyję. W sumie... To rzadki widok.

- Obudziłeś się? Coś się stało? Czemu wstałeś?

- Bo... Czuję się dość dobrze. I mam dość leżenia.

- Czujesz się lepiej? Nie boli cię nic?

- Nie. Tylko... Jestem głodny.

Alfa przyglądał mi się chwilę, jakby chciał się upewnić czy przypadkiem nie kłamię. Chyba uznał, że mi wierzy.

- Usiądź. Nałożę ci.

- No dobrze... A... Co tam robisz?

To nie tak, że nie ufam umiejętnościom kulinarnym Darena. Pieczenie mięsa nad ogniem idzie mu dobrze. Ale... Zupa? Bo to chyba robi. To trochę... Bardziej skomplikowana rzecz. Sam nie jestem jakimś wybitnym kucharzem, ale... Mam jednak jakieś doświadczenie. Nie zawsze wyjdzie doskonale, ale mam jako takie pojęcie co robię. Daren natomiast... Doceniam jego starania. Po prostu podejrzewam, że nie będzie to najlepszy posiłek w moim życiu. Ale... Jak to mówią, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Alfa po chwili postawił przede mną talerz z parującą i dość ładnie pachnącą zupą.

- A tak w sumie... Co to za zupa?

- Po prostu zupa.

- Więc... Co w niej jest?

- Mięso. Warzywa. Woda..

- ... Dziękuję za... Zupę. A ty nie zjesz?

- Jadłem już.

- Och. No dobrze. To... Smacznego... Mnie.

Potrafiłem mniej więcej rozpoznać, co w niej jest i nie znalazłem nic niepokojącego. Zebrałem się więc w sobie i nabrałem trochę na łyżkę. Daren usiadł przy stole i mnie obserwował. To jeszcze bardziej mnie stresowało. Ale jestem tak głodny, że w sumie nawet, jak jest niedobre, to zjem.

- Nie poparz się.

Udało mi się tego nie zrobić. Aczkolwiek poraziło mnie coś innego niż gorąco. Zerknąłem niepewnie na Darena, a ten tylko uniósł lekko jedną brew, co można by zinterpretować jako "no co".

- To ty gotowałeś?

- Widzisz tu kogoś innego?

- ... No nie.

To jest... Smaczne. Naprawdę smaczne. Może nie jakieś wymyślne, ale dobre w swojej prostocie. Nie było mdłe, ale jednak delikatne.

- To... Dobre. Naprawdę smaczne.

- To jedz.

Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Dopiero gdy dostałem dokładkę, zacząłem rozmyślać nad tym, czego się właśnie dowiedziałem. Daren... Potrafi przyzwoicie gotować. To... Zaskakujące. Odkąd tu jestem, kazał mi gotować. Sam robił tylko jakieś podstawowe rzeczy jak kanapka na drogę.

W sumie... Przez te parę dni, gdy leżałem i zdrowiałem, Daren przynosił mi różne zupy. Dość smaczne. Nie zastanawiałem się, skąd je ma. Założyłem, że ktoś tu przychodzi i je robi. Bo jednak gotujący Daren to coś, czego nie mógłbym sobie wyobrazić, gdybym najpierw tego nie zobaczył. Myślałem, że takie silne i dominujące alfy gardzą gotowaniem i sprzątaniem.

- Czy... Te poprzednie posiłki też gotowałeś.

- Tak.

- ... Jesteś w tym całkiem dobry.

Alfa zerknął na mnie, tak jakby nie był pewien czy mówię szczerze, czy sobie z niego żartuje.

- Nie znam się na tym.

- W takim razie masz naturalny dar do takich rzeczy. Dobre wyczucie.

- Da się to zjeść.

- ... Gotujesz chyba lepiej ode mnie.
Ja nie potrafię nawet przebrać warzyw tak, żeby nie było w nich kamieni i piachu. Zawsze albo coś przesolę, albo dodam czegoś za mało. A się przecież staram.

- Gotujesz dobrze.

- No nie wiem. W domu zawsze mama musiał mi pomagać. Inaczej coś szło nie tak i później nie dało się tego jeść. Tutaj też ciągle mi coś nie wychodzi.

- Lubię smak spalenizny.

- ... To... To dobrze dla mnie.

- Idzie ci lepiej.

- Słucham?

- Na początku... Było gorzej. Teraz idzie ci lepiej. Robisz postępy. Uczysz się nowych rzeczy.

- Ymm... Staram się.

- Wiem.

Teraz to już w ogóle jest dziwne. Daren jest... Miły. I rozmawiamy tak normalnie. To niepokojące. W tamtej chacie chyba naprawdę doszło do jakiegoś przełomu. Przyznam, że trochę zastanawiałem się, czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliłem. Bo w końcu miły i troskliwy Daren mówiący o sobie i swoich uczuciach to coś tak abstrakcyjnego, że musiało być snem. To nawet bardziej nieprawdopodobne niż Daren gotujący zupę. A jednak wygląda na to, że to wszystko było prawdą.

Nadal go nie rozumiem. Daren jest zbyt skomplikowany. Jednak zrobiłem jakiś pierwszy krok. Czuję, że przełomowy. Teraz muszę tylko upewnić się, że tym razem nie wrócę do punktu wyjścia. A więc muszę być ostrożny. Daren jest jak dzikie zwierzę. Potrzeba cierpliwości, by zyskać jego zaufanie. Dużo czasu. A poza tym powolne i ostrożne ruchy. Nie ma co go pospieszać. Bo tylko się w sobie zamknie.

Wiem, że martwi się o mnie. Bardziej niż do tej pory myślałem. I... Nie zdradził mnie. Co prawda rozważał to. Nawet... W pewnym sensie próbował. Nie wiem co o tym myśleć. W końcu ostatecznie tego nie zrobił. Powiedział, że nie był z nikim, odkąd mnie poznał. Więc... To już dwa lata. A przecież miał tyle okazji. Tutaj miał tą całą Almę. A na Wschodzie... Tam jest dużo domów rozkoszy. A łowcy niewolników lubią korzystać z ich usług. No i Daren jest bardzo przystojny. Na pewno nie narzeka na zainteresowanie ludzki kobiet. A o wilkołakach nie wspominam, bo jego pozycja sprawia, że jest wręcz rozchwytywany. A jednak... Nie chciał nikogo poza mną. To dość... Pocieszające.

Nie chcę zbytnio na niego naciskać. Teraz gdy jest tak... Miło. I spokojnie. Jednak mimo wszystko muszę wiedzieć, na czym stoimy. I może właśnie teraz jest odpowiedni moment. Jeszcze się rozmyśli albo nagle zmieni zdanie, nim zdążę z nim porozmawiać. Tak było ostatnio.

- Daren?

- Chcesz jeszcze?

- Nie, najadłem się. Chciałem tylko... Zapytać o coś.

- Więc pytaj.

- Bo... Chodzi o to, że... W tamtej chacie trochę rozmawialiśmy. O różnych rzeczach. I na razie muszę tu zostać. Nieważne, jaką każdy z nas ma opinię na ten temat. Jest już raczej za późno na podróż. Więc... Najbliższy miesiące spędzę tutaj. Dlatego chyba powinniśmy ustalić, jak to w końcu jest. W sensie... Między nami. Więc... Czy będzie tak jak na początku? Znów będziesz mnie trzymał na dystans? Czy może... Spróbujemy jakoś się dogadać?

Alfa przyglądał mi się chwilę. Chyba poważnie się zastanawiał nad odpowiedzią. A ja trochę się denerwowałem. Z każdą sekundą bardziej. W końcu alfa westchnął lekko, przymknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, wyglądał na nieco bardziej zdecydowanego.

- Nadal uważam, że powinieneś wrócić na południe, gdy to tylko będzie możliwe. Jednak... Nie chcę, by te kilka najbliższych miesięcy, było dla ciebie ciężkie. Ja... Możliwe, że mam do ciebie pewną słabość. Przez więź. Ale i... Nie uważam cię za wroga. Nigdy nie byłeś moim wrogiem.

- Możliwe, że... Oboje po prostu mamy problem z komunikacją. Znaczy... W sumie to ty masz. Ale przyznaję, że no nie pomagam zbytnio.

- Nie zamierzam temu zaprzeczać. Ale to nic nie zmienia. To tylko kolejny powód, dla którego to nie powinno było się wydarzyć. Oboje wiemy, że byłoby lepiej, gdybyśmy się nie poznali. Żyli w niewiedzy. Co do tego chyba nie masz wątpliwości.

- Nie wiem. Szczerze mówiąc... Przez większość czasu tak myślę. Ale z drugiej strony zaczęliśmy bardzo źle. A później w to brnęliśmy. Nie próbowaliśmy się ze sobą dogadać. Może... Może jeśli spróbujemy, to będzie inaczej.

- Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?

- Że... Może... Chociaż trochę spróbujemy się dogadać.

- Jeśli tu zostaniesz, w końcu będę musiał cię oznaczyć.

- Zostało jeszcze ponad pół roku do moich osiemnastych urodzin.

- I myślisz, że co? Do tego czasu zmienię się i będę taki jak twój mężczyzna ze Wschodu?

- Nie. Nie o to mi chodzi. I wiesz o tym. Specjalnie robiłeś wszystko, bym cię nie lubił. Chcę tylko, byś choć przez tą zimę pokazał mi, jaki jesteś naprawdę.

- Nie lepszy niż byłem do tej pory.

- Doprawdy? Bo przez ostatnie dni byłeś dużo lepszy. Nawet... Do polubienia.

- Jestem alfą z dalekiej północy. Nic tego nie zmieni. I nie jestem materiałem na partnera. Dlatego nie zamierzałem nim dla nikogo zostać. Więź tego nie zmieni.

- Ale możesz spróbować. Sam powiedziałeś, że nie chcesz mi uprzykrzać tych najbliższych miesięcy. Jeśli nadal będzie źle, to odejdę. Ale... Nie, jeśli będziesz to robił specjalnie. Wtedy nie odpuszczę.

- Jesteś uparty. Naprawdę nie odpuścisz?

- Nie.

- ... Teraz cię i tak stąd nie wyrzucę.

- No właśnie.

- Nie wyjdzie ci to na dobre. Zapewniam cię.

- ... Dlaczego masz się za takiego okropnego? Nie jesteś najmilszą osobą, jaką spotkałem... Ale nie jesteś też najgorszą. A czasem mam wrażenie, że wydaje ci się, że jesteś jakimś potworem.

- Znam się dobrze. Wiem, do czego jestem zdolny.

- Więc do czego?

- Uderzyłem cię. A mogę zrobić i gorsze rzeczy. Myślisz, że ktoś, kto uderzył raz, nie zrobi tego ponownie?

- Sprowokowałem cię wtedy. Chciałem wyprowadzić cię z równowagi.

- To nie jest wcale trudne. Nie jesteś przy mnie bezpieczny. Powinieneś już się zorientować.

- Może chcę zaryzykować.

- Dlaczego właściwe? Na Wschodzie może jeszcze czeka na ciebie twój... Kochanek. Partner. Czy kim tam dla ciebie był. A nawet jeśli nie czeka. To nie tak, że nie masz innych adoratorów.

- Ale... Jesteśmy sobie przeznaczeni.

- I to jest najważniejsze? Nie bezpieczeństwo? Nie szczęście?

- Po prostu... Mam wrażenie, że nawet nie spróbowaliśmy. Nie tak na poważnie. Przybyłeś po mnie na Wschód. Więc też wiesz, że ta więź to nie jest byle co. Widzę, że potrafisz być dobry. Proszę... Chcę dać ci jeszcze jedną szansę. I chce, byś potraktował ją poważnie. Możesz chociaż... Rozważyć to?

- Rozczarujesz się.

- Gorzej raczej nie będzie.

- ... Ja... Nie chciałem tego wszystkiego. Jednak podjąłem kilka decyzji, z których teraz nie mogę się ot, tak wycofać. Nie zmuszę cię do wyjazdu. Już się przekonałem, co potrafisz zrobić, byle by tylko się mnie nie słuchać. Więc... Chyba nieco odpuszczę. Jesteś... Przekonujący.

- Przekonujący?

- Tak.

- ... Chodzi o to, że masz do mnie słabość jako do swojej omegi?

- Nie.

- ... Zdecydowanie masz. Tata też się tak zachowuje.

- Słucham?

- Ty... Zacząłeś we mnie widzieć swoją omegę! To dlatego jesteś taki... Taki potulny.

- To... To nieprawda...

- Sam się wahasz.

- Idź spać.

- Ale...

- Idę narąbać drewna.

Daren tak po prostu wstał i wyszedł. Bez płaszcza. Mimo że pada śnieg. Czyli mam rację. Daren chcąc czy nie chcąc, zaczął mnie uważać za swojego. Chyba sam się nie zorientował, kiedy i jak do tego doszło. Cóż... Wciąż jestem sceptyczny. Ale chyba mam małą nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top