Rozdział LXXXIII - Daren
4 listopada
Dalej nie jestem pewny, jak doszło do tej sytuacji. Owszem potrafię wskazać kilka rzeczy, które do tego doprowadziły. Ale to jest jak lawina. Nie jestem pewien, który moment był tym który to zapoczątkował. Gdy go uderzyłem? Gdy ponownie spotkałem Almę? Gdy Eris przybył ze mną na daleką Północ? A może, gdy pierwszy raz go spotkałem? Może już wtedy wszystko zaczęło się toczyć w tym kierunku.
I na czym właściwie ostatecznie stoję? Prawie zginął. Z mojej winy. Miał stąd odejść. Tymczasem uparł się, by zostać. A więc nic się nie zmieni. Ale... Już się chyba zmieniło. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Niepokój zaćmił mi umysł. Powiedziałem więcej, niż powinienem. Ale... To była chwila słabości. Prawie go straciłem.
Był taki moment, gdy czułem, że jest w niebezpieczeństwie. W wielkim niebezpieczeństwie. To sprawiło, że stałem się zbyt... Posłuszny. Poza tym... Zaczął płakać. To... To cios poniżej pasa. Mój wilk tego nie lubi.
Może to przez tę więź robię się taki... dziwny. Chyba jest silniejsza, niż myślałem. Gdyby nie ona... Co by się z nim stało? Wiedziałem, że coś jest nie tak. Dlatego wtedy zawróciłem. I dogoniłem go w ostatniej chwili. Przez więź. Przez to dziwne uczucie jakby ciągnęło mnie w przeciwnym kierunku, do którego zmierzałem. Więc w końcu musiałem zawrócić, żeby to uczucie niepokoju zniknęło.
W każdym razie... Skończyło się tak, że omega jest chory. I zabieram go do domu. Mojego domu. I nie mogę go teraz wysłać na południe. Nie w tym roku. Jeśli już to dopiero późną wiosną. Ale... Nie wiem już co mam z nim zrobić. Gdy nie ma go obok mnie, robi jakieś głupoty.
Ulfr miał rację... Ponownie. Jakie to irytujące. Ale tak. Jeśli Eris stąd odejdzie... Jak mam nie myśleć o tym, że może być w niebezpieczeństwie? A ja będę za daleko by mu pomóc.
- Eris trzymaj się, bo zaraz spadniesz.
- Trzymam się.
Spojrzałem na omegę. Rzeczywiście wyglądał, jakby miał zaraz spaść z konia. Chyba mu się pogorszyło. Gdy wyruszaliśmy, było dobrze. Czekały nas jeszcze co najmniej dwie godziny drogi. Nie wiem, czy da radę. Raul przyprowadził silnego i spokojnego konia. Ale jeśli Eris nie da rady się na nim utrzymać to nic z jego siły. Nawet jego głos był słaby i ledwo słyszalny.
- Raul... Siadaj z nim.
- Słucham?
- Ja jestem za ciężki. Koń się za bardzo zmęczy. Ale ty jesteś raczej lekki. Usiądź za nim i go trzymaj.
- Nie będziesz zazdrosny?
- O ciebie?
- ... Masz rację. Mój błąd. Wiesz, że nie jest w moim typie.
- Choć raz jest jakiś pożytek z twoich upodobań.
- O czym mówicie?
Eris popatrzył na nas, ale nie wydawał się zbyt... Myślący. Pewnie nawet nie zapamięta tej rozmowy.
- O tym, że Raul ma dziwny gust.
- Czyli jaki?
- ... Lubi umięśnione.
- Hmm... To rzeczywiście specyficzne.
Zatrzymałem konia, by Raul mógł zająć miejsce za omegą. Taki ciężar nie był dla rumaka problemem. Mój brat objął Erisa w pasie, a ten od razu się o niego oparł. Ruszyliśmy. Nie minęło nawet dziesięć minut, nim mój brat przerwał ciszę.
- Padł.
- To było do przewidzenia. Trzymaj go.
- Spokojnie braciszku. Nie puszczę twojej księżniczki. Pogruchotałbyś mi za to kości. Widzę, że jesteś dość... Przewrażliwiony.
- Nie irytuj mnie. Nie jestem w nastroju.
- Nic mu nie będzie. Musi tylko odpocząć.
- To omega. Omegi są słabe. To może go zabić.
- Nie zabije. Widzisz przecież, że sobie radzi. Musi tylko odpocząć. Wziąć jakieś ziółka. Nie panikuj.
- Jesteś takim optymistą, a twój cenny sojusz wisi na włosku.
- Daren... Wpadł do wody zdrowy, silny i niezwykle uparty.
- I co z tego?
- To, że nie jest naszą matką.
- ... Zamknij się lepiej.
- Tylko mówię.
- To nie ma z nią nic wspólnego.
- Doprawdy? Zazwyczaj, gdy ci odbija, to ma to jakiś związek z naszą matką.
- Nieprawda.
- Skoro tak mówisz. Wierzę ci w pełni. Zero wątpliwości.
- ... Gdybyś nie był mi potrzebny, to bym cię wrzucił do jeziora.
- Nie zrobiłbyś tego swojemu kochanemu, młodszemu braciszkowi.
- Denerwuj mnie dalej, a to zweryfikujemy.
- No dobrze... To zmieńmy temat. Jaki jest plan? Już go raczej na południe nie przetransportuję. W sumie mógłbym, ale nie wiem, czy by to przeżył. Opcjonalnie dostarczę zwłoki.
- Zostaje tutaj.
- Do wiosny?
- ... Tak.
- Zawahałeś się.
- Nie wiem, czy dożyje wiosny. Jak widzisz, utrzymanie go przy życiu jest trudne.
- No tak. Nasza kłopotliwa omega. Zastanawiałem się, kiedy to się stanie. Chociaż po tym, jak pojawił się w wiosce z pięknym śladem na twarzy, byłem pewien, że już niedługo.
- Nie nagadałeś się już na ten temat?
- Nie. Nie chciałeś ze mną rozmawiać. Więc nie.
- Dalej nie chcę.
- To, co takiego zrobił?
- Nie twoja sprawa.
- Yhym... Zabawiał się z kimś na Wschodzie?
- ...
- Pfff. Miałem nadzieję, że to coś mniej oczywistego.
- Zamknij się.
- Szczerze mówiąc, dziwię się, że cię to ruszyło. Myślałem, że nie jesteś aż tak wrażliwy na tym punkcie.
- Przestałem nad sobą panować. Tylko chwilę.
- Więc... Co myślisz o tym teraz?
- Wszystko mi jedno.
- Doprawdy?
- Przestań się wtrącać. Nie potrzebujesz tego wiedzieć.
- Masz rację. Ale jestem ciekawy. To też mi się zdarza. No więc? Mamy jeszcze ponad godzinę drogi. Porozmawiajmy. Eris śpi. Co ci szkodzi wygadać się bratu.
- Jesteś żmija, a nie brat.
- A nie łasica?
- To też.
- ... Żmija brzmi groźniej. Podoba mi się. Ale wracają. Wyżal się braciszkowi.
- Nie zdziwiło mnie to. Szczerze mówiąc, chyba się tego spodziewałem. Może nie od razu. Ale z czasem. Jest... Krnąbrny. I niezależny. I... Emocjonalny. To nic dziwnego, że się z kimś związał.
- Nie jesteś zły? W końcu... Ty nie byłeś w stanie zrobić tego samego.
- Cóż... On nie ma ze sobą takich problemów.
- Przyznam, że jestem zaskoczony. Myślałem, że zniesiesz coś takiego gorzej.
- Uderzyłem go.
- Szczerze mówiąc, spodziewałbym się, że go zabijesz. Więc skończyło się lepiej, niż bym zakładał.
- To moja omega. Mój wilk to czuje. Chyba nie byłbym w stanie go zabić. To kwestia więzi. To... To mnie jakoś... Trzyma w pionie. Powstrzymuje. Ale jednocześnie... Wilk jest... Kłopotliwy.
- Biedny Daruś.
- Naprawdę chcesz dostać w mordę.
- Nie mów tak... Mama kazała ci się mną opiekować, a ty chcesz mnie bić... Nieładnie.
- Ile razy jeszcze ją wspomnisz?
- ... Jestem w złośliwym nastroju. Spałem na podłodze. Musisz mnie zrozumieć. Nie wyspałem się.
- Jest taki czas, gdy nie jesteś w złośliwym nastroju?
- ... Zdarza się. Ale wtedy jestem jeszcze gorszy.
- Nie wątpię. Wolałem cię, gdy szczałeś pod siebie.
- Czyli kiedyś mnie lubiłeś? Urocze.
- Też nie. Byłeś wkurwiający. Ryczałeś ciągle. Ale byłeś znośny. Nie kłapałeś tak jadaczką.
- Jesteś taki niemiły. A ja się o ciebie martwiłem. Szukałem cię. Okropny starszy brat. Doprawdy. Żeby tak się odzywać do rodziny.
- Mam do ciebie mówić jak ojciec?
- ... Nie. To nie tak, że mnie to rusza. Po prostu mierzi mnie taki prostacki i wulgarny język.
- Ale gdy Swen nazwał cię...
- Ty jesteś moim bratem. Powiedzmy, że... Szanuję cię na tyle, by pozwolić ci na pewne rzeczy. Ale jakiś zawszony kundel powinien wiedzieć gdzie jego miejsce.
- ... Może rzeczywiście powinnyśmy porozmawiać. Jak radzisz sobie bez swojego kolegi z południa?
- Doskonale.
- Dobrze wiedzieć. Jemu też pozwoliłeś na więcej czy twoja obsesja na punkcie kontroli wzięła górę i nie pozwoliłeś sobie na zbyt wiele?
- Nie nazwałbym tego obsesją.
- Skrzywieniem?
- ... Zapomniałem, że też potrafisz być złośliwy. To dlatego, że przez większość czasu zachowujesz się jak dzikus.
- Zamierzasz dalej to robić?
- ... A czego oczekujesz? Że znajdę sobie miłą omegę?
- Nie. Nie jesteś mniej szurnięty ode mnie. Obaj powinniśmy być samotni.
- W czymś się zgadzamy.
- Tak. I to niepokojące.
- Zmieniłem zdanie. Nie chcę rozmawiać.
- I ponownie muszę przytaknąć.
***** ***
Eris dalej spał. Do samego końca. Zdjąłem go z konia i zaniosłem do środka. Prosto do sypialni. Przykryłem go kołdrą i kocem. Raul od razu ruszył dalej by sprowadzić z wioski znachora. Ja tymczasem wziąłem się za rozpalanie ognia. W domu było zimno, a Eris potrzebuje ciepła. Ciepła i odpoczynku.
Upewniłem się, że ogień w palenisku prędko nie przygaśnie i wróciłem do sypialni. Omega dalej się nie obudził. I spał raczej spokojnie. W jego przypadku wolałbym, gdyby się rzucał. Tak miałbym pewność, że wraca do zdrowia. Tymczasem leży zupełnie nieruchomo.
Przysiadłem obok. Na pościeli wyszytej w kwiaty. Teraz gdy o tym myślę... Musiało mu to zająć mnóstwo czasu. Wszystko wyszył w kwiaty. Zużył strasznie dużo nici. Musiałem przynieść dzika, żeby dali mi więcej. Już nawet moja pozycja nie wystarczyła. Dużo czasu i dużo nici. W zasadzie spędzał tu całe dnie. Sam. Podejrzewam, że nie miał zbyt wiele do roboty. Te kwiaty nie są nawet brzydkie. Po prostu... Pstrokate. Ale... Wyglądają jak kwiaty. Chyba jest w tym dość dobry. Nie jestem pewien. Na pewno sobie przyzwoicie radzi. Skoro widać, że to kwiaty. Chociaż... Nie znam się na kwiatach.
Może... Może nie powinienem był go tu tak długo trzymać. Samego. Jest dość towarzyski. Nie to, co ja. Dobrze sobie radzi wśród innych wilków. Łatwo zbliża do siebie ludzi. Moje przeciwieństwo.
Tym też go skrzywdziłem. Zamykając go tu. Gdyby się do mnie zbliżył, to by tylko ucierpiał. Więc trzymałem go z dala, na ile mogłem. Ale to też go skrzywdziło. Nieważne co zrobię, jest źle. Powinienem był go zostawić. Ale już za późno.
Gdy go nie było, myślałem, że oszaleję. Bałem się. Nie wiedziałem, gdzie jest. Ale byłem też wściekły. To było straszne uczucie. Jakby ktoś zabrał mi coś niezwykle ważnego. Nie mogłem zasnąć. Nie chciałem jeść. Ale powinienem był to wytrzymać. Może z czasem by przeszło. Ale nie. Ruszyłem za nim. I sprowadziłem go tutaj. Ale... Przynajmniej mogłem mu wtedy pomóc. Przynajmniej tyle dobrego z moich głupich decyzji. Nie skrzywdził go.
- Daren...
Nie zauważyłem, że się przebudził. Za bardzo pogrążyłem się w myślach. Nie wyglądał jednak na rozbudzonego. Miał przymknięte oczy. Zaraz znów zaśnie.
- Tak?
- Gdzie...
Zaczął kaszleć. Ten kaszek był okropny. Widzę, że go boli. I traci oddech.
- Jesteśmy w domu. Śpij dalej. Zaraz zrobi się cieplej. Może chcesz się czegoś napić?
- ... Nie. Głowa mnie boli.
- Niedługo przyjedzie znachor. Raul dojedzie ma miejsc za jakieś dwie godziny... Za sześć powinni tu być. Może siedem czy osiem. W każdym razie jeszcze dzisiaj. On coś zaradzi.
- Mam leki od mamy... Ale nie dam rady wstać. A muszę zobaczyć... Ale ja... W sumie nie jestem teraz pewien...
- Spokojnie. Po prostu idź spać.
- Dobrze.
Przysiągłbym, że zasnął dokładnie w tym moment, w którym jego powieki opadły. To była kwestia może sekundy. Odgarnąłem włosy z jego czoła, by sprawdzić temperaturę. Nie znam się na tym. Wydaje się zdecydowanie zbyt gorące. Jednak... Nie jestem w stanie stwierdzić, jak źle z nim jest. Oddychał spokojnie. Choć tyle dobrego. Mimo wszystko... Niech Raul się pospieszy.
To... Dziwne uczucie. Tak czekać. Nie wiem, co się stanie. W każdej chwili może być lepiej lub gorzej. Nienawidzę tego. Jest tak jak wtedy. Ale... Raul miał rację. Eris jest taki uparty. I... Dość silny. Więc... Nie powinno mu się pogorszyć. A jeśli tak będzie to... To nie będę stał i patrzył. Sam go tam zaniosę. Albo... Znajdę jakieś zioła. Chyba ma jakąś książkę o ziołach. Najwyżej sam coś spróbuję zrobić. Tym razem nie będę stał i patrzył. Na razie jeszcze muszę czekać. I liczyć, że jego ciało jakoś sobie poradzi. Mogę tylko dorzucać drwa do ognia i patrzeć jak śpi. To trudne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top