Rozdział LXXV - Eris


Śnieg znów pada. Ostatnio ciągle pada. Pogoda nie jest jakaś okropna. To dopiero łagodne początki. Najwyraźniej potrzebuje czasu, by się rozkręcić. Z drugiej strony podobno wszystko może się zmienić w ciągu jednego dnia. W domu też bywało, że pogoda nagle zmieniała się ze znośnej, a nawet przyjemnej na taką, która więziła wszystkich w domach. Na razie chyba jednak jeszcze za wcześnie na burze śnieżne.

Więc w teorii... Mogłoby mi się udać, dostać do domu przed tym, jak śnieg do końca zasypie drogi. Jeśli wyruszyłbym teraz... Owszem podróż będzie trudna i pewnie długa. Ponadto zapewne będzie trzeba trochę pokrążyć, bo część dróg jest niedostępna lub zbyt niebezpieczna. Jednak obiecali mi, że jeśli będę chciał odejść, to ktoś zabierze mnie do domu. Myślę, że dotrzymają obietnicy. Tylko... Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Myślę o tym od tego incydentu, ale nie mogę się zebrać w sobie, by to zrobić. Byłem w wiosce. Wystarczyło pójść do Raula i powiedzieć mu by natychmiast zorganizował mi podróż do domu. Ale nic takiego nie zrobiłem. Bo... Sam nie wiem. Może jestem chory na głowę. To byłoby jakieś wyjaśnienie. Daren zrobił coś okropnego. Nie mam powodu, by tu zostać. A jednak coś mnie tu trzyma. To chyba moja wilcza część. Ona mnie powstrzymuje. Nie wiem czemu. Najprawdopodobniej przez więź.

Poza tym... Ulfr zarzekał się, że Daren ma w sobie jakieś dobro. I przyznam, że w jakimś stopniu w to wierzę. Pomógł Colli. Pomógł mi... Raz czy dwa. Nie jest beznadziejnym przypadkiem. Jednak dobrym też bym go nie nazwał. No i kilka wyraźnie dobrych osób go lubi. Flynn widzi w Darenie jakieś zalety. Tak samo Ulfr i Colla. Wydaje mi się, że Daren ma w sobie jakąś iskierkę. Tylko że ewidentnie nie chce jej pokazać. A ja nie mam siły się z nim użerać. Zwłaszcza że nie próbuje w żaden sposób się zmienić.

Jest coraz gorzej. Już nie wystarczy mu, że mnie obraża i ignoruje. Teraz podnosi na mnie rękę i sypia po kątach z innymi. Co będzie dalej?

Odejście byłoby najrozsądniejszą decyzją. Tylko że ja nie lubię rozsądnych decyzji. To preferuje Linadel. Ja lubię słuchać tego głosu w głowie, który każe mi podążać za uczuciami. Czy wychodzi mi to na dobre? Zazwyczaj nie. Jednak wiem, że działam w zgodzie ze sobą.

W tej chwili nie jestem pewien, co powinienem zrobić. Bo z jednej strony powinienem uciekać stąd, póki mogę. Jeśli będę zwlekać, zostanę uwięziony aż do roztopów. Czyli późnej wiosny. A z drugiej strony mam wrażenie, że jeśli po prostu odejdę, będę o tym rozmyślał każdego dnia do końca życia. Nie mogę nawet z tym kretynem normalnie porozmawiać, żeby jakoś zamknąć ten rozdział w moim życiu. Musiałbym znów od niego uciec. Bez słowa. A tak nie rozwiązuje się problemów. A przynajmniej dorośli ludzi tak nie powinni robić. Później będę się zastanawiał czy można było zrobić to inaczej. Będę myśleć o tym, jak właściwie do tego doszło. Może będę się obwiniać, a może będę chować uraz całe życie. Na Wschodzie nie mogłem się w pełni uwolnić od Darena, a wtedy byliśmy sobie praktycznie obcy. Bardzo prawdopodobne, że teraz, nawet jeśli ucieknę, to tym bardziej się od niego nie uwolnię.

Powinienem coś zrobić. Z nami. Jednak nie dam rady sam. A Daren ewidentnie nie chce się do mnie zbliżyć. Nawet mnie nie przeprosił po tym, co zrobił. Unika mnie. A ja długo tak nie wytrzymam. Nie jestem tu z nikim tak naprawdę blisko. A w domu jest moja rodzina. Mama, tata, bracia i kuzyni. No i... Ta nowa rodzina, której jeszcze tak dobrze nie znam. Mała Edea. I Noach już na pewno urodził swoje maleństwo. Mam dość samotności. Ta płytka przyjaźń z Collą mi nie wystarcza.

Tak naprawdę nie mam żadnego powodu, by tu zostać poza tym irracjonalnym uczuciem, którego nie rozumiem. Nie zmuszę Darena, by się zmienił. A jeśli się nie zmieni, to nie ma sensu, bym tu zostawał. A skoro nie chce się zmienić... To jest tylko jedno wyjście.

Może zrobię to jutro. Pójdę do Raula. Zapytam, jak szybko mogę odejść. Jeszcze przed grudniem będę w domu...

Moje myśli przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Nie robiłem niczego konkretnego. Siedziałem przy stole. Trwoniłem czas. Nie spodziewałem się, że Daren wróci. Byłem pewien, że nie zobaczę go, dopóki nie będę próbował go znaleźć. Tymczasem stanął w drzwiach i spojrzał na mnie. Tym razem nie odwrócił natychmiast wzroku. Przypatrywał mi się chwilę.

Siniak na mojej twarzy zmienił już kolory na mniej wyraziste, ale nadal był wyraźnie widoczny. Zniknie pewnie za jakieś dwa dni. Daren mógł więc sobie popatrzeć.

Alfa zamknął za sobą drzwi, zdjął płaszcz, powiesił go i po chwili wahania podszedł nieco bliżej mnie. Moje ciało lekko się spięło. To była reakcja, na którą nie miałem wpływu. Daren to zauważył. Byłem tego pewny. Zatrzymał się, w powiedziałabym bezpiecznej odległości. Przyznam, że czułem się mocno zdezorientowany. I niepewny. Nie wiedziałem czego się spodziewać.

Daren wydawał się nad czymś zastanawiać, po czym powoli podszedł do najbliżej stojącego krzesła, a więc tego dokładnie naprzeciwko mnie. Dzieliła nas cała długość stołu, ale i tak poczułem się lekko zagrożony. Postarałem się jednak tego nie okazać.

Nie wiem, czy tylko sobie to wmawiam, ale wydaje mi się, że ruchy Darena były mniej dynamiczne niż zwykle. Po tym, jak zajął swoje miejsce, przez chwilę panowała cisza. Nie wiem, co miałbym mu powiedzieć. Chyba nawet nie chciałem nic mówić. Nadal go nienawidzę. Za to, jak mnie potraktował. Za to, że kłamał i miał kogoś innego.

- Jak się czujesz?

Niewiele dało się wyczytać z jego tonu. Był raczej neutralny. Bardzo rzeczowy. To mnie irytowało.

- A to ma jakieś znaczenie?

- Tak. Jeśli coś ci jest, zabiorę cię do znachora.

- Jakbym tego potrzebował, to sam bym poszedł.

- Więc... Nie... Ty nie... Nie stało się nic poważnego?

- Mam jeszcze wszystkie zęby, ale to nie twoja zasługa.

- ... Nie zamierzam się usprawiedliwiać. Oboje wiemy, jak do tego doszło. Ty mnie prowokowałeś. Ja dałem się sprowokować. Nie udało mi się zapanować nad emocjami. To... Moja wina. Nie będę unikał odpowiedzialności. Nie cofnę tego, co zrobiłem.

- Myślałem, że sobie zasłużyłem. Krnąbrne omegi trzeba ustawić do pionu czyż nie?

- ... W teorii. Ja nie... Tak naprawdę nie zamierzałem stosować takich metod. Owszem tutaj jest to akceptowane. Jednak o ile nie interesuje mnie, jak postępują inni, tak ja sam postrzegam takie metody za oznakę słabości.

- Więc nie ma w tym nic złego, ale preferujesz tego nie robić? Ojej to wszystko zmienia.

Alfa burknął coś pod nosem z wyraźną frustracją. Chyba ta rozmowa nie szła po jego myśli.

- Przyszedłem tu po to, by powiedzieć, że... Nie powinienem był tego robić. To było... Złe. Obiecałem ci bezpieczeństwo. Nie dotrzymałem obietnicy.

- To prawda. Jesteś okropny. Traktujesz mnie jak śmiecia. Nie okazałeś mi nawet odrobiny szacunku. Za to wiele razy pokazałeś mi, jak nisko o mnie myślisz. Wiem, że mnie nie lubisz. Ale... Przyprowadziłeś mnie tu, żebym został twoim partnerem. Nie musisz mnie jako takiego traktować. Aż tak wiele nie oczekuję. Jednak bycie tym drugim to dla mnie zbyt duże upokorzenie.

Daren... Ku memu zaskoczeniu spoglądał prosto na mnie. I chyba słuchał. Co więcej... Wydawał się rozważać moje słowa. Myślał nad czymś chwilę. W końcu odpowiedział. Nie miałem pojęcia, co mu chodzi po głowie, ale tego się zdecydowanie nie spodziewałem.

- Masz rację. Dlatego pojutrze pojedziesz do domu.

- ... Co takiego?

- Rozmawiałem już z Raulem. Zorganizuje ci przewodnika. I kogoś do towarzystwa. Jakąś samice. Jutro spakuj swoje rzeczy.

- Chwila... O czym ty mówisz?

- O tym, że wracasz na południe.

- Kto tak twierdzi?

- Ja.

- To chyba ja powinienem podjąć tę decyzję.

- Najwyraźniej nie potrafisz. Dlatego ja to zrobiłem. Za trzy tygodnie będziesz w domu. Nie martw się. Tym razem nie ruszę za tobą w pogoń. Będziesz miał spokój.

- Nie możesz podejmować takiej decyzji za mnie!

- Nie zostaniesz tutaj.

- Zamierzasz mnie wyrzucić?

- Nie chcę cię tutaj. Przyprowadzenie cię do mojego domu było błędem.

- ... Więc... Odrzucasz mnie.

- Twoja obecność w moim stadzie nie przyniosła niczego dobrego. Musisz być tego świadomy. Dlatego wrócisz do swojego stada.

- A jeśli nie chcę? Zmusisz mnie?

- Tak. Podjąłem już decyzję. Nie obchodzą mnie twoje próby sprzeciwu.

- Nie możesz!

- Doprawdy?

Patrzył mi prosto w oczy. Powiedział to wszystko tym wyprutym z emocji tonem. Naprawdę zamierzał odesłać mnie do domu. Podjął decyzję za mnie. To bez znaczenia, że sam zamierzałem to zrobić. On pozbawił mnie wyboru. I... Nie zamierzał próbować mnie powstrzymać. Wręcz przeciwnie. Sam kazał mi odejść. On... Tak po prostu chce mnie od siebie odciąć. Ta kobieta naprawdę jest aż tak bardzo ode mnie lepsza? Co takiego robi, że jest warta jego zainteresowania a ja nie? Co takiego jest ze mną nie tak?

- To powinna być moja decyzja. Nie możesz tak po prostu kazać mi odejść. Co, jeśli chcę zostać?

- To nie podlega dyskusji.

- Nie jestem jakąś rzeczą! Nie jestem lalką, którą możesz się pobawić a później wyrzucić, gdy ci się odechce! Najpierw zabierasz mi jeden dom a później drugi! Nie możesz tak robić! Zabrałeś mi rok życia i chcesz tak po prostu spisać ten rok na straty!?

- Naprawdę chcesz tu zostać czy po prostu do samego końca chcesz mi robić na złość?

- Po co pytasz skoro i tak nie obchodzi cię, czego chcę!? Nawet przez minutę nie myślałeś o mnie. Myślisz tylko o sobie.

- Nie będę się z tobą kłócił. Nie obchodzi mnie, jaką masz o mnie opinię. Masz spakować swoje rzeczy. Pojutrze zaprowadzę cię do wioski, a stamtąd ruszysz do domu. Powinieneś zdążyć przed pogorszeniem się pogody. Dam ci list, który przekażesz swojemu ojcu. Oficjalnie układ między nami zostanie zerwany.

- Nie możesz...

- A jednak to robię.

- ... Nienawidzę cię.

- To zrozumiałe.

- Czy ty w ogóle potrafisz czuć cokolwiek poza gniewem? Masz jakieś uczucia?

- ... Prawdopodobnie.

Tak po prostu wyrzuci mnie za próg. Do ostatniej chwili decyduje za mnie. Mam tego dość. Przez chwilę myślałem, że w końcu spróbuje wytłumaczyć mi, dlaczego jest taki jaki jest. Ale nie. On odsyła mnie do domu. Żeby pozbyć się problemu.

- Jesteś najgorszy. Samolubny. I... Żałuję, że się spotkaliśmy. Wolałbym nie wiedzieć, że istniejesz.

- Idę do wioski. Pomóc Raulowi zorganizować ci podróż. Jutro przyjadę z odpowiednim koniem. Jeśli czegoś potrzebujesz, to ci to zorganizuje.

- Niczego od ciebie nie chcę.

- ... Wrócisz do rodziny. Powinieneś się cieszyć.

- Nie mów mi, co powinienem! Nie masz pojęcia, jak się czuję. Ciebie nawet nie obchodzi, jak się czuję.

- Nie rób problemów i...

- Możesz już iść?!

- Słucham?

- Miałeś iść tak? Nie chcę z tobą rozmawiać. Idź w cholerę i zostaw mnie samego. Tak jak zawsze.

- ... Wrócę jutro. Wieczorem. Postaraj się do tego czasu spakować większość rzeczy. Resztę możesz zrobić rankiem przed wyjazdem. Wyruszymy dopiero po południu.

Nic nie odpowiedziałem. A Daren nie czekał na odpowiedź. Wstał, włożył płaszcz, zerknął jeszcze na mnie, po czym wyszedł. Tak po prostu.

Przez chwilę siedziałem w bezruchu i próbowałem ułożyć sobie wszystko w głowie i zrozumieć co się stało. Zamierza mnie stąd wywieźć. Wbrew mojej woli. Myśli, że znów będzie mną rozporządzał, jak tylko zechce. Po moim trupie.

Zmieniłem zdanie. Nigdzie się nie wybieram. A jeśli chce mnie stąd zabrać siłą... To najpierw będzie musiał mnie znaleźć. W końcu teraz liczy się każdy dzień. Jeśli pogoda się pogorszy, będę tu musiał siedzieć do wiosny. A Daren... Będzie się musiał z tym pogodzić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top