Rozdział LXXIII - Eris

29 października

Obudziłem się na łóżku. Pamiętam, że się na nim położyłem, ale nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Nawet się nie przebrałem. Nie planowałem spać. Po prostu płakałem w poduszkę. Dość długo. I chyba gdzieś w trakcie usnąłem ze zmęczenia.

Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pokoju. Byłem sam. Słońce chyba dopiero wzeszło. Nie jestem pewien, o której zasnąłem. Chyba dość późno. A może mi się tak tylko wydaje. Gdy płaczesz, czas się ciągnie. W każdym razie musiałem spać dość długo, bo nastał nowy dzień. Dalej bolała mnie twarz. Choć teraz ból był inny. Bardziej tępy. Chociaż gdy ruszałem szczęką, bolało mocniej. Moje ubrania była całe wymięte. Jednak to w pewnym sensie odpowiadało mojemu samopoczuciu. Czułem się jak taka wymięta, brudna szmata.

Nie powinienem. Nie zrobiłem nic złego. To nie ja jestem skończonym dupkiem. To Daren. Psi syn. Agresywny kundel. Dalej nie wierzę, że mnie uderzył. Naprawdę mnie uderzył. Jakoś tak... Nie wierzyłem, że byłby zdolny to zrobić. Groził mi nie raz. Gadał różne rzeczy. Jednak... W sumie nigdy nie spełnił tych swoich gróźb. Do tej pory był raczej... W pewnym sensie był opiekuńczy.

Owszem Daren to straszny cham i gbur. Jednak to mój alfa. Byłem pewien, że... Że mnie nie skrzywdzi. Nie on. W końcu łączy nas coś. Więź. Ja... Przyznaję, że niepotrzebnie go prowokowałem. Chciałem go zranić. Tak jak on zranił mnie. Chciałem, by poczuł, jak to jest. Dlatego powiedziałem mu o Virionie.

W pewnym sensie chyba oczekiwałem takiej reakcji. Żeby móc... Żeby móc go nienawidzić. Za to, że mnie zdradził. Tylko że to nie wystarczyło. Jakaś część mnie wciąż była do niego przywiązana. Potrzebowałem jakiegoś bodźca. To wystarczy.

Podniósł na mnie rękę. Mimo że miał mnie chronić. Ktoś taki nie może być moim alfą. Chciałem tego, co mają moi rodzice. Co mają moi bracia. Mój kuzyn. Nie wyobrażam sobie żyć pod jednym dachem z kimś, kto jest dla mnie zagrożeniem. I co z tego, że go sprowokowałem? Nie miał prawa podnieść na mnie ręki. Nie miał prawa. Nie obchodzi mnie, że to daleka północ. Nie obchodzi mnie, że tutaj omegi i kobiety sobie na to pozwalają. Ja taki nie jestem.

Daren tego pożałuje. Zdradził mnie i upokorzył. Więc upokorzyłem go bardziej. Zmiażdżyłem jego kruche, alfie ego. Za ten cios też mi się odgryzie. Pożałuje tego. Cholerny kundel. Jeszcze nie wiem jak ale sprawię, że się mu za to oberwie. Nie oddam mu. Nie mam takiej siły. Ale omegi mają swoje sztuczki. Nie walczymy. Takie sprawy załatwiamy przy użyciu sprytu.

Na początek... Muszę wstać i zrobić cokolwiek. Użalanie się nad sobą nic mi nie da. Wstałem z łóżka i ku mojemu niezadowoleniu wyrwał mi się cichy jęk. Uniosłem nieco materiał koszuli. Na boku miałem sporego siniaka. Jednak jestem pewny, że moje kości i organy są całe. Po prostu niefortunnie uderzyłem akurat w kant szafki.

Zdjąłem koszulę, bo i tak była przepocona i wymięta. Potrzebuję jakichś świeżych i czystych ubrań. Znalazłem coś w szafie i zacząłem się przebierać. Włosy wciąż były we wczoraj zaplecionym warkoczu. Jednak zdecydowałem, że go rozplączę i zrobię od nowa. Zbyt wiele pasm wisiało luzem. Chciałem najpierw obejrzeć w lustrze, jak to wygląda. Nie spodziewałem się tego, co zobaczyłem.

Owszem ból twarzy był oczywistą oznaką tego, że skutki wczorajszych wydarzeń nie znikły ot tak. Miałem pękniętą wargę. Co prawda już niemal się zagoiła. Jednak gdy się przyjrzało, widać było lekkie rozcięcie. Doskonale natomiast widoczny był siniak na lewej stronie mojej twarzy. Duży, kolorowy i rozciągający się na policzku. Miałem też zaczerwienione od płaczu oczy.

Wyglądam... Okropnie. Nawet jeśli ułożę włosy w piękny nowy warkocz, nie zmieni to faktu, że wyglądam jak wcielenie nieszczęścia. Delikatnie dotknąłem mojego policzka. Mam namacalny dowód tego, że to nie był tylko jakiś zły sen.

Rozplotłem i rozczesałem włosy, po czym tak jak planowałem zaplotłem je ponownie. Skończyłem się ubierać. Nadal wyglądałem żałośnie. No cóż. Dobry alfa nie ma co. Doprowadzić swoją omegę do takiego stanu.

Chciałem wyjść z sypialni, ale się zawahałem. Nie wiem, czy Daren tam jest. Trudno mi było się do tego przyznać, ale się bałem. To ten wewnętrzny strach. Wilczy. Mój wilk się boi. Jednak ja nie zamierzam zachowywać się jak tchórz. To mój dom. Nie będę się chował, bo mam szalonego alfę. Dlatego odetchnąłem głęboko i otworzyłem drzwi.

W kuchni było pusto. Poczułem się trochę spokojniej. Przez chwilę zastanawiałem się, czy przygotować porządne śniadanie. Ostatecznie jednak ukroiłem sobie grubą kromkę chleba i zacząłem wyjadać miękki środek. Gdy przeżuwałem, ból promieniował po całej twarzy, więc twardą skórkę sobie odpuściłem.

Kończyłem właśnie moje ubogie śniadanie, gdy drzwi wejściowe nagle się otworzyły. Zamarłem w bezruchu. Daren wszedł do środka i spojrzał na mnie. Nawet nie drgnąłem. Trochę bałem się, że... Że coś zrobi. Ale on po prostu ruszył do graciarni. Zniknął tam na może minutę. Wrócił z małą torbą, w której z tego, co kojarzę, trzymał to, co było mu potrzebne do oprawiania zwierząt, po czym po prostu wyszedł. Bez słowa. Nawet się nie obejrzał.

Wydawał się zdenerwowany. Nic nowego. Nie uważam jednak, by miał powód do wściekłości. Ja miałem. Zamierza mnie tak pewnie ignorować. Może mam udawać, że nic się nie stało? Zrobić panu alfie obiadek. Po moim trupie. Ja... Nie będę z nim tutaj siedział. Nie zamierzam. Poza tym... Skoro ma tyle odwagi, by mnie uderzyć, to nie powinien się chyba tego wstydzić. Może powinien pokazać wszystkim, jaki z niego samiec alfa.

Zdecydowałem już i nic nie było w stanie mnie odwieść od tego pomysłu. Czy dostanę rykoszetem? Pewnie tak. Jednak w tej chwili na pierwszym miejscu stawiam moją potrzebę upokorzenia tego buca. Na drugim miejscu jest moje zdrowie i duma.

Włożyłem płaszcz i ciepłe buty, po czym wyszedłem na zewnątrz. Nie widziałem Darena w pobliżu. Udałem się do koni i stamtąd też go nie widziałem. Zauważyłem jednak świeże ślady prowadzące w stronę lasu. A więc pewnie zamierzał wybyć na cały dzień. Nie, żeby mnie to obchodziło.

Na noc chyba nie wrócił do domu. Na pewno nie było go w sypialni. Nie słyszałem też, by ktoś w ogóle wchodził do domu. Jednak mógł się zakraść, gdy spałem. Aczkolwiek to mi nie pasuje do Darena. On zawsze jak wchodzi, to prawie wyrywa te drzwi z zawiasów. Właściwie nie wiem, po co w ogóle nad tym rozmyślam. Nie obchodzi mnie, gdzie był w nocy i gdzie będzie dziś. Ważne, że mnie tu nie będzie.

***** ***

Na początku nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Byli zajęci swoimi sprawami, a moja obecność w wiosce już jakiś czas temu straciła na atrakcyjności. Przywykli do mnie. Oczywiście w końcu poczułem na sobie ich spojrzenia. Unosiłem wysoko głowę. Nie czułem wstydu. Nie zrobiłem nic złego.

No cóż... Możliwe, że budziłem zgorszenie. Podejrzewam, że powinienem ukrywać swoje rany. Tak pewnie robią tutejsze samice. Nie zamierzam tego robić. Pochwalają to, co zrobił Daren. Uważają, że to normalne. Jednak zapewne nie chcą widzieć, jak to wygląda. Takie rzeczy zostawia się w domu. No cóż w moim domu jest dziki wilk i nie zamierzam tam z nim siedzieć.

Odwiedzę Collę. A jeśli go nie będzie to Flynna. W każdym razie chcę porozmawiać z kimś, kto okaże mi, choć odrobinę współczucia. Nie chcę być w tej chwili sam. Potrzebuję konwersacji z kimś, kto myśli i ma jakieś normalnie emocje. Na przykład czuje coś poza gniewem.

Zostawiłem mojego konia w stajni. Nikt mnie nie zaczepił. Nikt nic nie powiedział. Ale gapili się. Czułem na sobie ich spojrzenia. Uznałem jednak, że mam je gdzieś. Ruszyłem prosto do domu Colli.

Byłem pewien, że dotrę tam bez zakłóceń. Ku mojemu zaskoczeniu ktoś jednak odważył się do mnie odezwać. Usłyszałem niski i donośny męski głos, który znałem.

- Eris? Co to ma znaczyć na miłość matki?!

Spojrzałem w lewo i zobaczyłem... Powiedziałbym, że niedźwiedzia. Wielki, włochaty i może stać na dwóch łapach. Dawno nie widziałem Ulfra. Nic się nie zmienił. Może brodę miał trochę dłuższą. Ale i bardziej zadbaną.

- Ulfr... Miło cię widzieć.

- Co ci się stało?

Mężczyzna był... Zły. To mnie nieco zaskoczyło. Wyczuwałem jego gniew. Widziałem drapieżnika w jego oczach. Nie bałem się jednak. Wiedziałem, że ten gniew nie jest wymierzony we mnie. Nie bardzo wiedziałem co mu odpowiedzieć. Po prostu trudno mi było przyznać, że mój własny parter tak mnie potraktował. Pokazać to jedno. Powiedzieć na głos to drugie.

- Ja... Mam po prostu niewyparzony język.

- ... To Daren ci to zrobił?

Coś się zmieniło. W jego głosie zabrzmiało coś... Jak żal. Smutek. Niepokój. Nie wiem jak to określić. Jednak oczy mężczyzny w jednej chwili złagodniały. Poczułem się... Słaby. Nie wiem dlaczego. Do tej pory szedłem przez wioskę z uniesioną głową. Pewny siebie. A teraz nagle... Znów byłem przestraszoną omegą.

- Mieliśmy wczoraj małą sprzeczkę.

Mężczyzna przez chwilę nad czymś się zastanawiał. Przyglądał mi się i jego spojrzenie było naprawdę łagodne. Wygląda sympatycznie. Jak na kogoś, kto ma co najmniej dwa metry wzrostu. W sumie wyglądam przy nim pewnie jak dziecko.

- Eris... Chodź na chwilę ze mną.

- Dokąd?

- Do domu spotkań. Moja partnerka zazwyczaj tam gotuje. Dziś na pewno tam jest. Zjemy coś. Nie pożałujesz. Gotuje wspaniale.

- Ja... Sam nie wiem.

- Nie zmuszam cię. Po prostu... Pomyślałem, że zechcesz porozmawiać.

- ... Chyba skorzystam z zaproszenia.

- Więc chodźmy.

Nie byłem pewien, ale olbrzym chyba się do mnie lekko uśmiechnął. Trudno powiedzieć przez tę brodę i wąs. W każdym razie udaliśmy się do domu spotkań. W środku było już kilku mężczyzn, ale Ulfr poprowadził mnie do raczej oddalonego od pozostałych stolika. Usiadłem, a alfa kazał mi poczekać. Zniknął w pomieszczeniu, które chyba było kuchnią i po chwili wrócił z dwoma kubkami. Zajął miejsce naprzeciwko mnie i podał mi jeden z nich. W środku był wrzątek z miętą i chyba jakimś sokiem. Pachniało dość ładnie.

- Więc... Czy... Czy dolega ci coś jeszcze?

- Pytasz, czy mam też inne sińce?

- Tak.

- ... W pobliżu żeber. Ale to w sumie... To był wypadek.

- Wypadek?

- Znaczy... Nie było specjalnie. Tak myślę.

- Czy Daren... Czy to nie pierwszy raz?

- Nie. To... To pierwszy raz. Po prostu... Chyba mamy siebie dość.

- Przepraszam.

- Za co? Przecież pan nic nie zrobił.

- Właśnie. Ja... Daren jest dla mnie trochę jak syn. Jego matka i ja byliśmy krewnymi. Nie bliskimi, ale uwielbiałem tę kobietę. Ona i moja partnerka były przyjaciółkami. W młodości. Później ich drogi się rozeszły. W każdym razie... Znam Darena, odkąd był małym szkrabem. Myślałem, że... Że znam go dobrze. Myślę, że gdybym bardziej się postarał, nie doszłoby do tego.

- ... Ja... Sprowokowałem go. Powiedziałem parę rzeczy, które... Wiedziałem, że go rozwścieczą.

- To nie twoja wina.

- Wiem. Daren okazał się gorszy, niż się spodziewałem. Ja... Nie wiem co mam teraz zrobić. Mam do niego wrócić? Nie znoszę go. On... On też mnie nienawidzi.

- Nie... Daren cię nie nienawidzi.

- Nie szanuje mnie. Nie chce mnie. I... Ma kogoś innego.

- Co takiego?

- Przyznał, że się z kimś widuje. Nie platonicznie. Zapewne też nie romantycznie. Jednak... Nie po przyjacielsku.

- Chyba wiem, o kogo chodzi.

- Och... Czyli co... Wszyscy wiedzą?

- Nie... To nie tak.

- Dlaczego on jest taki... Taki trudny. Nie rozumiem go. Dlaczego tak mnie traktuje? Przyprowadził mnie tu, żeby co? Gnoić mnie?

- Nie... Daren... Daren ma swoje problemy. Nie radzi sobie z nimi. Myślałem, że... Że jako tako potrafi zapanować nad tym wszystkim. Jednak się myliłem. Eris... Daren nie jest zły. Jest... Zdezorientowany. Ale ma w sobie dobro. Gdzieś tam głęboko.

- Uderzył mnie.

- I przysięgam, że gdy tylko go spotkam oddam mu dwa razy mocniej. Daren jest zagubiony, ale poniesie konsekwencje swoich czynów.

- ... Myślałem, że tutaj dyscyplinowanie niesfornych partnerów jest czymś normalnym.

- Nie dla mnie. Daren... Daren też nie jest tego zwolennikiem.

- Doprawdy?

- Eris... Cokolwiek zrobisz... To twój wybór. Mleko się rozlało. Musisz myśleć o sobie. Gdybyś czegoś potrzebował, to pomogę. Jestem jedną z nielicznych osób, których Daren słucha, więc na pewno z nim porozmawiam.

- Poradzę sobie.

- Zapewne tak. Jesteś swój chłopak.

- ... Nie wybaczę mu tego, co zrobił. Nie chodzi nawet o tego siniaka. On... Zdradził mnie.

- Chciałbym móc ci to wytłumaczyć, ale... Nie mogę wyjawiać jego sekretów. Obiecałem ich dochować.

- Nie chcę tego. Chcę, żeby on spojrzał mi w oczy. Żeby to on powiedział mi prawdę.

- Myślę, że któregoś dnia może się to wydarzyć.

- ... Nie wiem, czy zamierzam czekać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top