Rozdział LXVI - Ross
21 października
Gdy Linadel obudził mnie około szóstej rano, kazałem mu spierdalać. Nie jestem z tego dumny. Nadal częściowo spałem. Nawet nie wiedziałem, że to Linadel. Po prostu ktoś mnie budził, a ja chciałem jeszcze pospać. Tak co najmniej pięć godzin. Nie miałem ochoty wstawać. Więc gdy ktoś zaczął walić w moje drzwi, to go zignorowałem. I planowałem ignorować, dopóki sobie nie pójdzie. Ale ta osoba bezczelnie weszła do środka i zaczęła mną potrząsać. Wiedziałem już, że to mężczyzna, bo jednak odgłos kroków był dość wyraźnie samczy. Kazałem mu więc spierdalać. Nastąpiła chwila ciszy, po czym ten ktoś mnie kopnął, przy czym zrzucił z łóżka na podłogę. Na szczęście spadłem na stertę brudnych ubrań, które zamortyzowały upadek. Po chwili otępienia spojrzałem z gniewem na mojego nowego wroga numer jeden, ale Linadel tylko patrzył na mnie z czymś w rodzaju rozczarowania w bladoniebieskich oczach. Trochę jak moja matka.
A później usłyszałem dwa słowa, które sprawiły, że w jednej chwili zerwałem się, potknąłem o kołdrę, wyryłem twarzą w podłogę, podniosłem się i wybiegłem z domu na bosaka. No może to nie wydarzyło się dosłownie w jednej chwili, ale bardzo szybko i natychmiast po sobie. A te słowa, które przyprawiły mnie o ten nagły przypływ energii, brzmiały "Noach rodzi".
Gdy dotarłem pod ich mały domek, okazało się, że chyba ostatni zostałem poinformowany o tym, co się dzieje, bo w sumie zebrała się tu już dość duża grupka. Nasz Alfa Nasir rozmawiał z ojcem Noacha i jego młodszym bratem, który wyglądał, jakby miał się porzygać, zemdleć albo oba na raz. Dyskutowali dość zawzięcie z bardzo poważnymi minami. Poza tym Sira stał trochę na uboczu razem z tym swoim ładniutkim chłopakiem i kobietą Linadela. A no właśnie... Linadel pewnie zaraz dołączy. Zostawiłem go w tyle. Mógł się o coś potknąć. Nie zna rozkładu śmieci, więc trudniej mu pewnie było wyjść.
Po chwili wahania i zastanawiania się co zrobić podszedłem do tej drugiej grupki. Wyglądali na bardziej rozluźnionych. Oprócz tej ludzkiej kobiety. Ona wyglądała nerwowo.
- Jak wygląda sytuacja?
Sira spojrzał na mnie, po czym rozejrzał się lekko zdezorientowany.
- Gdzie mój brat?
- Pewnie próbuje wyjść z mojego domu i o nic się nie potknąć. No więc? Co z Noachem?
- Jeszcze nie wiadomo. Zaczęło się może z dwadzieścia minut temu. Więc to dopiero początek. No wiesz. Nie zaczęło się jeszcze tak na poważnie. Pewnie ma tylko skurcze. Lub... W sumie sam nie wiem. Nie znam się na porodach. W każdym razie jest pod dobrą opieką. Poszczęściło się nam wszystkim a Noachowi w szczególności, bo nie ma pełni więc wszyscy, którzy powinni, mogą z nim być. Znaczy... No wiesz. Ci, którzy byli w planie. Mama, wujek Ascal, Cecil i Andrea. Więc doborowe towarzystwo. Na razie nie ma się co bać. Mama powiedział, że jeśli coś się będzie działo, to nam od razu powie. Ogólnie tak jak to było zaplanowane, Noach rodzi u siebie. Żeby czuć się bezpiecznie. Mama wszystko za wczasu przygotował, więc podejrzewam, że w dziesięć minut byli gotowi do... No... Do pracy.
- A gdzie dzieci?
- Spokojnie wszystkie są w jednym miejscu pod opieką kilku samic. Edea też. I Rai w sumie też.
- Jak długo to potrwa?
- A skąd ja mam niby wiedzieć? Nie widziałem zbyt dużo porodów. Może godzinę. Może trzy. Może dwadzieścia. Na razie jeszcze się nawet porządnie nie zaczęło. Jak usłyszymy wrzaski, to będzie znaczyło, że mały się rozkręca.
- ... To będzie... To będzie dziwne. Będziemy tu po prostu stać i słuchać jego krzyków?
- Nie... Będziemy też pewnie siedzieć. I robić zakłady. Lea się modli. I pewnie będzie aż do końca. Nie przerywaj jej. Bardzo się wczuła.
Ostatnie zdania Sira wypowiedział konspiracyjnym szeptem. Rzeczywiście dopiero teraz zauważyłem, że ta ludzka kobieta nie tylko wpatruje się w dom z taką zawziętością, że jakby się zaczął walić, to podtrzymałaby go wzrokiem, ale i szeptała coś do siebie, a dłonie miała splecione i przysunięte do piersi. Hmm... Ciekawe. A więc ludzie w ten sposób się modlą.
- W sumie nic innego nie możemy zrobić.
- Właśnie. Dlatego po prostu poczekamy. Myślę, że Noach czuje się lepiej z myślą, że poza czterema samicami, które są tuż obok, ma też pozostałych wspierających go członków rodziny. Tylko troszkę dalej. Nie w zasięgu wzroku... ale blisko. I wszyscy życzymy mu jak najlepiej. Więc wszystko będzie dobrze.
- Tak... Na pewno. Na miłość Matki, ale się stresuję.
- Jak my wszyscy. Oprócz Novy. Prawda Nova?
Ciemnoskóra omega wzruszył lekko ramionami. Nie wiem dlaczego, ale był owinięty z dwoma kocami. A przecież nie jest wcale jakoś zimno.
- To silna samica. Samiec by sobie nie poradził. Ale on? Wytrwał tak dużo, że poród o ile na pewno trudny, nie będzie czymś, co go złamie.
- Dlaczego nas nie doceniasz?
- Więc myślisz, że wytrzymałbyś poród?
- He, he nie no co ty. Ale muszę, choć próbować bronić swojej męskości.
- Wasza męskość kończy się w momencie, gdy próbujecie sobie wyobrazić, jak coś wielkości dyni przechodzi przez dziurkę wielkości...
- Nova przestań! Ygh... To niepokojące. Przez ciebie sobie to wyobrażam.
- ... Dobrze, że nie chcę mieć dzieci. Zgadzam się z tobą. To niepokojące. Dużo na siebie przyjąłem, ale nie coś wielkości dyni. Więc... Nie czuję potrzeby, by to zmienić.
- Możemy jakieś zgarnąć z ulicy. Jak Linadel. Ludzie mają mnóstwo takich młodych, co sobie można zabrać. Wybór jest też dość... No dużo ich mają.
- ... W zasadzie to tak. Możemy wziąć już takie odchowane. Żeby nie babrać się w odchodach.
- Same plusy. Możemy wziąć nawet kilka.
- Nie przesadzaj.
- No ale jedno to tak... No szkoda zostawić resztę.
- Opanuj się.
Sira i Nova wydawali się dość... No zachowują się jak zwykle. Sira jest pogodny. Nova... Dziwny. Wszystko się zgadza. Wkrótce dołączył też do nas poważny Linadel, który krótko skomentował stan mojego leża, po czym zajął się swoją samicą. Objął ją ramieniem, a ta dalej sobie coś gadała pod nosem. W sumie to tak jakby mówić do Matki Natury. Niektórzy tak robią. Ja nigdy nie próbowałem. Nie czułem potrzeby. Ale w sumie... Nie zaszkodziłoby. Tak myślę. Trochę głupio mi było mówić na głos, więc ograniczyłem się do myśli. Zasugerowałem, że byłoby miło i dobrze dla świata, gdyby ktoś taki jak Noach i Cecil mogli wychować silne i zdrowe szczenię. Bo w końcu kto by wychował szczeniaka lepiej od nich. No ja nie wiem. Na pewno nie ja. I na pewno nie Sira ze swoją omegą. Urocza z nich para, ale ich szczeniak byłby... Dziwny.
Czas mijał strasznie wolno. Ciągnął się w nieskończoność. Gdy pierwszy raz usłyszeliśmy coś, co można by uznać za krzyk, wszyscy zamarli w bezruchu na dobre kilka sekund. Właściwe napięcie rozładowało się dopiero przy drugim podobnym dźwięku. Bo jednak krzyki są straszne, ale oznaczają, że... No ten ktoś kto krzyczał wciąż żyje.
Po tym oczekiwanie było jeszcze gorsze, bo do i tak napiętej atmosfery doszły przyprawiające wszystkich o lekką panikę krzyki Noacha. O ile ludzka część jest w stanie zrozumieć, że to coś normalnego tak wilcza reaguje bardziej może nie tyle emocjonalnie ile tak... zwierzęco. Krzyk oznacza ból, ból oznacza niebezpieczeństwo, a niebezpieczeństwo oznacza, że trzeba chronić tego, kto jest w niebezpieczeństwie. Ale trudno chronić rodzącego przed jego rodzącym się dzieckiem. Nie mogę tam pójść i wepchnąć szczeniaka z powrotem do środka. No... Jestem pewny, że nie, raczej nie mogę. Gdyby się dało, mój ojciec zrobiłby to ze mną. Cięgle powtarzał, że od początku czuł, że gdy mama będąc w ciąży, spadła z łóżka, jakoś uderzyłem się w głowę i mi tak zostało. Muszę jutro odwiedzić rodziców. Stęskniłem się za nimi. Już z dwa dni nie wprosiłem się na obiad.
W sumie nie wiem, ile dokładnie to wszystko trwało. Dość długo, bo zrobiło się już zupełnie jasno. Krzyki ucichły. Co znów wywołało u wszystkich (poza ludzką kobietą) zwierzęcą czujność. Po tym oczekiwanie stało się... Naprawdę ciężkie. To był chyba najgorszy najbardziej dłużący się czas. Nie mam pojęcia, ile to trwało. Obstawiałbym godzinę, ale możliwe, że to było tylko dziesięć minut.
W końcu drzwi się otworzyły. Wyszedł pan Dyara. Wyglądał na dość zmęczonego, ale był raczej spokojny. Jakby stało się coś złego, to byłoby to po nim widać. Więc wszyscy nieco się rozluźnili. Jednak był odrobinę... Sam nie wiem. Nie był smutny czy przestraszony. Po prostu lekko... Jakby niepewny.
Nasz Alfa natychmiast podszedł do swojej Luny. Objął go w pasie. To nie tak, że nasza Luna jest słaby. Wręcz przeciwnie. Jednak nasz Alfa jest wyjątkowo przewrażliwiony na punkcie partnera. Jak Linadel na punkcie swojej ludzkiej kobiety. Pan Dyara w końcu rozwiał resztki obaw.
- Dziecko jest zdrowe. A Noach świetnie sobie poradził. Musi tylko odpocząć. Młode jest duże i silne więc... Musiał się trochę namęczyć. Myślę, że damy im z godzinę a później będziecie mogli zobaczyć maluszka.
Miałem wrażenie, że w jednej chwili z ramion wszystkich obecnych spadł jakiś wielki ciężar. Z moich też. Noach ma zdrowego szczeniaka i wszystko z nim w porządku. Musi tylko odpocząć. A więc wszystko skończyło się dobrze. Całe szczęście. Można normalnie odetchnąć. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, jak bardzo to wszystko było wyczerpujące. Tyle niepokoju i stresu. I chyba wszyscy czuli podobnie, bo też wydawali się zmęczeni. Chociaż Sira znalazł w sobie jeszcze trochę energii.
- No dobra, a co się trafiło?
Luna spojrzał na swojego syna i uniósł delikatnie jedną brew. Nie wiem dlaczego. To w sumie dobre pytanie. Też jestem ciekaw.
- Pytasz jakiej płci jest młode?
- No tak. Nie trzymaj nas w niepewności.
- ... Noach urodził dziewczynkę.
Ta wiadomość spotkała się z różnymi reakcjami. W zasadzie wszystkie były pozytywne, bo raczej nikt nie liczył na coś konkretnego. Najważniejsze dla wszystkich było, aby szczeniak był zdrowy. Ciekawe jak wygląda. Teraz w sumie nie mogę się doczekać, aż ją zobaczę.
- Beta czy omega?
Sira drążył temat. Słusznie. To też w sumie ważne pytanie. Chociaż z drugiej strony w przypadku dziewczynek nie ma dużej różnicy między omegami a betami. Niemniej dobrze by było widzieć. Zwłaszcza że w sumie tym razem też były jakieś zakłady. Mniej niż zazwyczaj, bo okoliczności takie nie do końca sprzyjające. Ale gdy Noach zaczął się trochę pokazywać i był wyraźnie szczęśliwy z ciąży, to trochę ośmieliło co niektórych. Na przykład mnie. Noach o tym wie i się nie gniewa więc... No to nic złego. Tak myślę. Skoro jemu to nie przeszkadza.
Pan Dyara ku lekkiej konsternacji niektórych nie odpowiedział natychmiast. Zawahał się lekko, po czym przeczesał nerwowo włosy ręką. No dobrze... To jest lekko niepokojące. W końcu jednak zdecydował się zaspokoić naszą ciekawość.
- Cóż... Czasem trudno jednoznacznie stwierdzić. Szczerze mówiąc, nie jesteśmy z Adreą pewni. Nie tak... Zupełnie pewni. To nie omega. Wygląda na to, że to mała alfa. Najprawdopodobniej.
Alfa... Ale dziewczynka. A to ci heca. Wszyscy wyglądali na dość zaskoczonych. Nic dziwnego. Nie ma w naszym stadzie żadnej żeńskiej alfy. One praktycznie nigdy się nie rodzą. W sumie nie wiem dlaczego. Ale tak już jest. A tu proszę. Ale z drugiej strony... Kto jak kto, ale Noach to osoba, po której bym się spodziewał, że jak urodzi dziewczynkę to naprawdę silną babę.
- Andrea nigdy nie widziała żeńskiej alfy, ale wszystko na to wskazuje. Dlatego nie jesteśmy pewni. Ale wykluczyliśmy omegę. I raczej nie jest to beta. Dziecko jest też duże i silne więc myślę, że możemy oficjalnie stwierdzić, że to alfa.
Alfa... Będę wujkiem alfy. Miło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top