Rozdział LXIII - Eris
20 września
Zrobiłem to. Nie chcę mówić, że jestem genialny, ale jestem genialny. I samodzielny. Po tak długim czasie spędzonym na północy w końcu wsiadłem na konia i zupełnie sam dotarłem do wioski. Nie zgubiłem się po drodze. Nie stało się nic strasznego. Po prostu podążyłem zapamiętaną ścieżką i bez problemu dotarłem do osady. Byłem z siebie trochę dumny. Nie chodzi bowiem o to, że tu dotarłem. Bardziej o to, że odważyłem się przyjść tutaj sam. Mimo że w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że mogę zaufać może trzem osobą.
Dziś to ja przychodzę po Collę. Nie on po mnie. Więc przez jakiś czas będę w osadzie zupełnie sam. Sam wśród tych, którzy myślą o mnie różne, niekoniecznie pozytywne rzeczy. Trochę się boję. Sam nie wiem czego. Chyba tego, że ktoś mnie zaczepi, a wtedy spanikuję i zrobię złe wrażenie. Z jednej strony próbuję mieć gdzieś to, co o mnie myślą. Z drugiej strony... Trochę martwi mnie to, co o mnie myślą. Nic nie poradzę, że opinia innych ma dla mnie spore znaczenie. W każdym razie obawiam się, że nie pokażę się od najlepszej strony. Jednak... Nie mogę się wiecznie bać i ukrywać. Muszę tam iść i stawić im czoła. Z podniesioną głową. Nie mogą mnie mieć za słabego. Takiego, który nic nie może zrobić sam. Dlatego nie zawróciłem, mimo że taka myśl przez chwilę mi przeszła przez głowę. Zamiast tego ruszyłem przez wioskę na moim koniu. Starałem się wyglądać swobodnie. Na pewnego siebie. Jakbym w ogóle o nich nie myślał. Chyba w miarę mi wyszło.
Dokładnie zaplanowałem swoją trasę, aby czuć się nieco pewniej. Musiałem najpierw zostawić moją klacz w stajni a później znaleźć dom Colli. Łatwizna. Wydaje mi się, że mam jeszcze sporo czasu, gdyż przejście przez las poszło mi zaskakująco sprawnie. Dlatego nie muszę się spieszyć. Wszytko w swoim tempie. Nic złego się nie stanie. Bo co by się niby miało stać? Będę tu sam przez może dwadzieścia minut. Raczej nie wywołam wojny. Tak myślę. Pewnie bym mógł. Ale... Nie chcę. Więc raczej nie wywołam. Mam taką nadzieję. Byłoby słabo. Zaczynam się tu dopiero zadomawiać. Trwa to długo, ale to nie moja wina, że to miejsce jest, delikatnie mówiąc, okropne.
Zostawiłem mojego konia w stajni. Był taki drobny w porównaniu do innych koni. Jednak to dość młody koń. Chyba specjalnie mi go dają ze względu na moją dość drobną posturę. Mają tu też takie dość zwykłe konie. Te Wschodnie zostały na południu, więc dominują te typowo północne. A one są... Naprawdę imponujące. Duże i takie mięsiste. Nie mają w sobie za krzty elegancji. Są całkowitym przeciwieństwem smukłych Wschodnich koni. Szczerze mówiąc niektóre tutejsze ogiery, mnie przerażają i w życiu bym do nich nie podszedł. Myślę, że z łatwością zgniotłyby wilkołaczą czaszkę. Nie wyglądają w ogóle na sympatyczne. Ale z tego, co się zdążyłem zorientować, te konie pomagają przy pracy. Ciągną ciężkie wozy, pomagają przy orce, a zimą wytrzymują niskie temperatury i nawet śnieżyca im niestraszna. Dlatego na co dzień, by się przemieszczać, wilkołaki używają koni, które wyglądają bardziej przeciętnie.
Właściwie... Szczerze mówiąc, dużo zwierząt jest tu dość... Nietypowa. Owce są fajne. Lubię je. Wyglądają zwyczajnie. Ale ich krowy... Uwielbiam ich krowy, bo są takie śmiesznie włochate. Północne krowy to moja ulubiona rzecz na północy. Gdy pierwszy raz się im dokładniej przyjrzałem, miałem ochotę jedną zabrać do naszego domu. Myślę, że Daren by się zdenerwował. I by ją zjadł. Dlatego jej nie zabrałem.
Zastanawiałem się, czy nie odwiedzić krów, ale były w zupełnie przeciwnym kierunku więc z tego zrezygnowałem. Zwłaszcza że mogę przyjść do nich z Collą. I tak nie mamy nic konkretnego do roboty. Dziś przyszedłem tu tylko po to by się upewnić, że mogę tu przyjść kompletnie sam. Udało się. Teraz tylko dotrzeć do Colli i oficjalnie będę samodzielną omegą. Znaczy... No mniej więcej. Możliwe, że mniej niż więcej. Jednak zawsze to coś.
Pamiętałem, gdzie mniej więcej jest dom Colli. Ruszyłem w jego stronę i starałem się poruszać tymi bardziej znanymi drogami. Wilki na północy miały dużo czasu, by doprowadzić swoją osadę do porządku i nie próżnowali. Główne ścieżki były wybrukowane, więc błoto nie było zbytnim problemem. Cieszyło mnie to bo preferowałem być czysty. Zwłaszcza że to ja sprzątam, piorę i czyszczę buty. Na szczęście Daren kazał mi czyścić swoje tylko raz. Stwierdził, że jestem w tym tak beznadziejny, że mam się więcej nie zbliżać do jego butów. Od tego czasu sam się nimi zajmuje. Chciałbym móc powiedzieć, że to był mój sprytny plan i wszystko poszło po mojej myśli. Niestety nie mogę. W sumie to nawet w miarę się starałem wyczyścić te buty. Nie wiem, jak sprawiłem, że ten szef puścił. To dla mnie też spora zagwostka. W każdym razie w sumie wyszedłem na plus.
Byłem w dość dobrym humorze. Pogoda dziś dopisywała. Zastanawiałem się, czy nie zorganizować od razu czegoś do domu. Daren nie ogranicza na razie moich zachcianek ani bardziej podstawowych potrzeb. A chyba dokładnie wie co gdzie i kiedy kupuję. Mógłbym więc wstąpić po nieco wełny. Colla ostatnio nauczył mnie dziergać swetry. Wydziergałem jeden, ale jest strasznie brzydki, więc będę go nosił tylko po domu. Albo go rozpruję i przerobię na rękawiczki. W każdym razie potrzebuję więcej wełny na kolejny sweter. I nici. Mam pewien plan i chciałbym zacząć wprowadzać go w życie. Do tego jednak potrzebuję najpierw pomocy kogoś, kto potrafi szyć. Ja nie jestem w tym aż tak dobry a szkoda marnować tyle materiału. Dlatego może nazbieram najpierw trochę rzeczy, które będę mógł wymienić na materiał i czyjeś usługi. W takim razie potrzebuję tej wełny.
Wiedziałem, że dostanę ją u pewnej bety, która mieszka po drodze, więc ruszyłem tam pewnym krokiem. Stałem się dużo mniej pewny, gdy z budynku, do którego zmierzałem, wyszła kobieta z dwójką dzieci.
To była Alma. A dzieci musiały być jej. Colla coś o nich wspominał. Chłopiec był wyraźnie starszy. Miał z... Siedem lub osiem lat. A dziewczynka najwyżej pięć. Przez chwilę miałem nadzieję, że odejdą i nawet mnie nie zauważą. Najwyraźniej zmierzali jednak w moją stronę, gdyż Alma zauważyła mnie i natychmiast ruszyła w moim kierunku. Uśmiechała się przyjaźnie, więc też się uśmiechnąłem.
To nie tak, że jej nie lubię. To, że mam jakieś irracjonalne podejrzenia wobec Darena nie ma z nią żadnego związku. To nie przez nią czuję się ostatnio źle. To tylko i wyłącznie wina Darena. Mimo to... Chyba nie chcę z nią rozmawiać. Boję się, że to tylko wzmocni moją paranoję. Nie mogę jednak jej zignorować albo uciec. To by było niemiłe. Dlatego starałem się nie okazać żadnej wrogości. Ta kobieta to przecież nie mój wróg.
- Eris. Miło cię widzieć. Jesteś sam?
- Tak. Dziś moja pierwsza samodzielna wizyta w wiosce.
- Daren się na to zgodził?
- Nie musi. To nie tak, że go słucham.
- Och... Jesteś tu bez pozwolenia?
- ... Tak właściwe to mi pozwolił. Ale jakby mi nie pozwolił, to też bym przyszedł. I tak nie ma go w domu. Nie mam pojęcia, gdzie jest.
- W tartaku.
- ... Słucham?
- Raul zaangażował go w pracę przy tamie. Z tego, co się orientuję, dziś organizuje drewno.
- Och... A... W sumie skąd to wiesz?
- Spotkałam go dziś. Poprosiłam o drobną przysługę a przy okazji... No trochę wypytałam. Należę do dość wścibskich osób. Pewnie już zauważyłeś. Ciebie też ciągle o coś wypytuję. Przepraszam. Taka moja natura.
- Spokojnie. Nie przeszkadza mi to. Po prostu... Daren nie jest zbyt rozmowny.
- A to prawda. Trzeba się namęczyć, by coś z bieg wyciągnąć.
- To twoje maluchy?
- Tak. Emet i moja mała Valeria.
- Jakie śliczne imię. I śliczna dziewczynka.
Valeria wydawała się zawstydzona. Była małą kopią swojej matki. Chłopiec miał czarne włosy, ale chyba bardziej wdał się w ojca, bo nie widziałem zbytniego podobieństwa. On z kolei był znudzony i zajął się kopaniem w rynnę.
- A tak właściwie... W czym Daren ci pomagał? Znaczy... Ja też mogę pomóc. Bo... Słyszałem, że sama wychowujesz dzieci.
- Och nie pozwoliłabym ci robić takich rzeczy. Szkoda tych delikatnych rączek. Poprosiłam go, by mi narąbał drewna. Zaczyna robić się zimno. Sama to zazwyczaj robię, ale idzie mi to wolniej. A mam jeszcze inne obowiązki.
- Nie wiedziałem, że Daren jest taki pomocny.
- Wbrew pozorom jest. Nie tylko mi pomaga. Chociaż moja sytuacja jest dość... Ciężka. Większość samic decyduje się na znalezienie nowego partnera. Ja natomiast dalej jestem sama.
- Dlaczego? Jeśli można zapytać.
- Po prostu myślę, że dam radę sama. A tutejsi mężczyźni są trudni. Nie wiem, czy chce mi się z jakimś znów użerać. Mój partner był dość dobrym mężczyzną. Wątpię, żebym znalazła lepszego lub chociaż równie przyzwoitego. Dlatego wolę być sama. Zwłaszcza że mam kilku pomocnych sąsiadów. Daren swego czasu przekazywał mi sporo ze swojego przydziału. Bo tego nie wykorzystywał. Jak mówiłam nie tylko mi.
- Nie wiedziałem o tym.
- Jego bracia też to robią. Znaczy... Ci dwaj starsi. Raul i Flynn. Lester jest... On się wdał w starego Granta.
- Tak. Zauważyłem. Więc... Daren się twoim zdaniem w niego nie wdał?
- O nie. Daren jest bardziej... Hmmm... Znałam nieco jego matkę. Była dobrą Luną, choć niewiele mogła zrobić. Niemniej się starała. Więc... No nie mogę o niej złego słowa powiedzieć. Daren ma w sobie coś z niej. Tylko tak... Głęboko. Bardzo głęboko.
- ... Nie zauważyłem.
- Na pierwszy rzut oka tego nie widać.
- Chyba dość dobrze dogadujesz się z Darenem.
- Myślę, że dość dobrze.
- Nie spodziewałem się, że Daren ma jakąś przyjaciółkę.
- Nie nazwałabym nas przyjaciółmi. Bardziej... Pomagamy sobie. Jak dobrzy sąsiedzi.
- A pani...
- Alma. Na miłość Matki. Nie mów do mnie pani!
- Em... Dobrze. Przepraszam. Almo... Przepraszam za śmiałość i bezpośredniość. Co takiego robisz dla Darena?
Kobieta przyglądała mi się chwilę, uśmiechając się delikatnie.
- Cóż... To w czym jestem dobra. Na przykład... Do tej pory to ja mu cerowałam ubrania.
- Och... Rozumiem.
- Teraz już nie muszę. Ale miło z jego strony, że nadal mi pomaga.
- Zajmujesz się takimi rzeczami?
- Głównie z tego żyję. Chociaż teraz ktoś mnie wygryzł. Jednak... Nadal staram się zarobić na siebie i dzieci szyjąc. A właśnie. Może masz na coś ochotę? Jesteś taki śliczny... Chciałabym, by ktoś taki nosił coś uszytego przeze mnie.
- Ym... Na razie nie mam jak zapłacić. Ale... W przyszłości myślę, że skorzystam z oferty.
- Byłabym bardzo szczęśliwa. Zwłaszcza że nie mam zbyt wielu chętnych na moje dzieła. Och, ale nie zrozum mnie źle! Jestem w tym bardzo dobra. Po prostu narobiłam sobie trochę wrogów. A tutejsze samice są strasznie zawistne. Nie bądź zbyt szczery, bo wszystko biorą strasznie do siebie.
- Dziękuję za radę. Postaram się.
- Jesteś dobrym dzieckiem. Mam dla ciebie radę. O ile chcesz ją usłyszeć.
- Cóż... myślę, że każda się przyda. Na pewno nie zaszkodzi.
- Musisz być twardy. I nie możesz brać wszystkiego do siebie. Zwłaszcza jeśli chodzi o relacje. Tutaj wszystko jest bardziej... Jakby to ująć. Czasem lepiej pójść na pewne ustępstwa.
- Chyba nie rozumiem.
- Po prostu po tutejszych wilkach nie należy oczekiwać zbyt wiele. My samice musimy nieco odpuścić.
- ... Rozumiem. Tak myślę.
- To dobrze. Będę już iść, bo mój syn zaraz zburzy ten dom. Do widzenia.
- Do widzenia...
Chyba jej nie lubię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top