Rozdział LVIII - Len

28 sierpnia

- Czemu jesz chleb z dżemem i ogórkiem?

Noach przeżuł to, co miał w ustach i zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Gdy przełknął, wzruszył lekko ramionami.

- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Po prostu pomyślałem, że to może smakować ciekawie.

- I jak smakuje?

- ... Ciekawie.

- Ale to pokręcone.

Cecil zaśmiał się lekko i zdjął Glena z kuchennej szafki. Zabrał mu też widelec, który nie wiem czemu, maluch w ogóle wziął. I chyba nie chcę wiedzieć.

- To nie jest najdziwniejsze połączenie, jakie stworzył. Ale tak szczerze mówiąc, niektóre były całkiem dobre.

- Nie słuchaj go Len. Były okropne. Ja je zjadłem, bo jestem w ciąży i młode wmawiało mi jakoś, że są smaczne. On je jadł, bo jest nienormalny. Przeraża mnie czasem.

- Ej no... Dżem smakuje całkiem dobrze z miętą i pieprzem. Robi się taki... Pikantny i orzeźwiający.

- Ohyda. W dodatku zmarnowaliśmy tyle dobrego pieprzu... Na szczęście jeszcze mamy mały zapas. Kazałem Cecilowi go schować, bo ciągle chciałem dodawać go do wszystkiego, by sprawdzić, jak będzie smakować.

- Spokojnie. Wiosną znów nam trochę przywiozą.

- Mam nadzieję. To bardzo przydatna rzecz. Możesz dodać go do wielu rzeczy. Ale na miłość Matki nie do słodkiego.

- Było słodko pikantne. I orzeźwiające przez tę miętę. Nie wiem, co może nie pasować komuś w takim połączeniu.

- Teraz chce mi się rzygać.

- Potrzebujesz wiadra?

Cecil zamarł gotowy w każdej chwili popędzić po wiadro. Noach jednak pokręciło delikatnie głową i wziął kolejnego gryza kanapki z dżemem i ogórkiem.

- Obaj jesteście przerażający. Ale do siebie pasujecie.

- Jaki z ciebie kochany braciszek Len. Żeby tak o mnie mówić.

- Jestem szczery.

- Rozumiem cię... Czasem sam się siebie boję. A co się dzieje w mojej głowie. To dopiero niezła zabawa. W jednej chwili jestem wesoły. W innej płaczę. Ale przynajmniej nie mam już tych ataków. Moje młode już chyba wie, kto tu jest jego prawdziwym obrońcą. To Cecil.

Cecil zrobił minę wskazującą, że tej funkcji się nie spodziewał. Noach natomiast zaśmiał się głośno, widząc ten wyraz twarzy.

- Spokojnie skarbie. Nie będę ci kazał się z nikim bić. Od tego mamy Rossa. Ty tylko dalej zabijaj muchy.

- Tyle mogę zrobić.

Oni są razem tacy szczęśliwi. Gdy byłem mały, było to dla mnie oczywiste. Patrzyłem na Noacha i wiedziałem, że mój kochany starszy brat jest szczęśliwy. Ale minęło tyle lat, a on dalej jest tak samo szczęśliwy o ile nie bardziej. To... Niezwykłe. To, co ich łączy jest wspaniałe. Też chciałbym mieć coś takiego. Noach miał jakiś szósty zmysł, bo jakby wyczuł, że o tym myślę. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.

- A jak tam między tobą a Raiem? Też jesteście tacy dobrani jak nasza dwójka szaleńców?

- Em... Jest dobrze. Tak myślę. Rai czuje się chyba dość swobodnie.

- Dalej nie wierzę, że to on to zainicjował. Chociaż z drugiej strony... Ty nie jesteś zbyt odważny, jeśli chodzi o te sprawy. Więc może to nie aż takie dziwne, że to on zrobił pierwszy krok.

- Ja po prostu... Nie wiedziałem, że on czuje coś podobnego co ja. Jakoś tego nie pokazywał. A może pokazywał... Sam nie wiem. Bo wiecie. On jest taki trochę... Dziwny. Ale uwielbiam to. To, że jest... Dziwny.

- Coś na pewno żyje w swoim świecie.

- No właśnie. Więc trudno odczytać, o co mu może chodzić. Zwłaszcza że łatwo go czymś zrazić. Jak wtedy gdy byliśmy w tajnym leżu. Chyba dotknął jakiegoś ślimaka albo innego robaka i strasznie się zestresował. Trochę się boję, że znów go czymś zrażę.

- Masz rację. Lepiej działać powoli. Bo działacie powoli prawda?

- W jakim sensie?

- No wiesz... Jesteście młodzi. A młodzi są bardzo... No wiesz.

- ... Ty też?

- Co ja też?

- Tata też musiał zacząć ten temat. Rai jest bardzo nieśmiały i nie zamierzam niczego pospieszać. Ja nie zamierzam na razie robić niczego takiego.

- Ale jakbyś chciał, to wiesz co i jak prawda?

- Tak wiem!

- Tylko się upewniam... Jakby chciał o coś zapytać, to możesz. Tata jest, jaki jest. Uroczy, ale... No sam rozumiesz. Co prawda sam nie mam wielkiego doświadczenia. Z alfami znaczy się. Jednak jeśli chodzi o omegi... Cóż... Myślę, że nie znajdziesz tu lepszego eksperta. Jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Chociaż... Cecil też może dać ci kilka rad. Niech cię nie zwiedzie ta jego niewinna postawa. Wiesz, jak to mówią. Cicha woda brzegi rwie. I to powiedzenie jak najbardziej się sprawdza.

Nie wiem, kto był teraz bardziej zawstydzony. Ja czy Cecil. Omega zrobił się czerwony po uszy i udawał, że wyciera coś z Glena, który był tą nagłą czynnością bardzo zdezorientowany. Jego siostra natomiast dalej grzecznie robiła ciastka. Rubi lubiła pomagać przy pieczeniu. A zwłaszcza wycinać ciastka w różnych kształtach. Noach mógł w spokoju posiedzieć, a dziecko miało zajęcie i było szczęśliwe. Glen potrzebował trochę więcej uwagi.

- Na razie nie potrzebuję żadnych rad. Jesteśmy z sobą od niedawna.

- Ależ rozumiem. Cieszę się, że się nie spieszycie. Grunt by wszystko wyszło naturalnie.

- Właśnie. Na razie martwię się o zdrowie Raia. A nie o to, jak to będzie między nami.

- Pogorszyło mu się?

- Bywa lepiej, bywa gorzej. Ale nie wiem, co mu dolega i to mnie trochę niepokoi.

- Spokojnie. Wujek ma go pod swoją opieką. Na pewno wszystko ma pod kontrolą.

- Martwię się o niego. Jest taki drobniutki i delikatny. Widzieliście jego dłonie? Ja mam małe dłonie jak na alfę. Ale przy jego są duże. Ma naprawdę małe dłonie!

- Spokojnie. Zrozumieliśmy. Rai ma naprawdę małe dłonie.

- Przecież on jest taki... Taki...

- Malutki i delikatny?

- Tak!

- Spokojnie Len. Rai... Rai nie jest taki słaby, jak myślisz. Niedawno były jego szesnaste urodziny. Ma już szesnaście lat. On... Sporo przeszedł przez ten czas. I wytrwał to wszystko. Jest silniejszy, niż ci się wydaje.

- Cóż... Być może. Pewnie tak. Ale chyba mogę się o niego martwić? I o niego dbać?

- Oczywiście. Jak najbardziej.

Rozległo się pukanie, które przerwało naszą rozmowę. Cecil krzyknął krótkie "proszę" i drzwi się otworzyły. Chyba Noach i Cecil nie spodziewali się dziś więcej gości, ale zdecydowanie ucieszyli się na ich widok. Linadel i Lea przywitali nas wszystkich uśmiechami. Noach natychmiast przeszedł w tryb gospodarza.

- Miło was widzieć. Siadajcie. Co was sprowadza?

- Ja postoję. Ale Lea chętnie usiądzie.

Alfa odsunął dla swojej żony krzesło, a ta usiadła i podziękowała mu pięknym uśmiechem. Lea była ładna i wyjątkowo... Ludzka. W sumie Linadel musiał być w podobnej sytuacji co ja. Pewnie też bał się o to, jak słaba i delikatna jest jego druga połówka. Może powinienem później z nim porozmawiać. Zapytać jak się zachowywać. Co robić. Bo czasem nie mam pojęcia.

- Chcecie się czegoś napić?

- Ja podziękuję. Lea?

Kobieta podkręciła lekko głową w odpowiedzi. Naprawdę przypomniała Raia. Nie do końca... Ale w pewnych aspektach.

- Więc pewnie nie zostaniecie długo?

- Wpadliśmy tylko na chwilę. Sprawdzić jak się miewacie.

- Jak widzisz, jest dobrze. Rośnie nam mała cukierniczka. I mały łobuz. Jeszcze nie wiem, kto rośnie we mnie, ale mam dość pozytywne nastawienie.

- Dobrze się czujesz?

- Myślę, że na tyle dobrze ile się da, będąc w tak zaawansowanej ciąży.

- Rozumiem. Cieszę się, że wszystko dobrze.

- U was jak rozumiem też wszystko w porządku?

- Tak... Na to wygląda?

- Coś się stało?

- Nie. Tak. Nie wiemy jeszcze. Ale chyba.

- No teraz to mnie zaniepokoiłeś.

- Spokojnie. To nic złego. Po prostu... Możliwe, że my też spodziewamy się... młodego.

- Lea jesteś w ciąży!?

Dziewczyna zarumieniła się i wyraźnie zakłopotała. Spuściła wzrok i chyba szukała odpowiednich słów, ale jej partner ją wyręczył.

- Jeszcze nie wiemy. To nie takie proste jak u nas. Jednak wszystko na to wskazuje. Nie krwawiła w tym miesiącu. U ludzi to zazwyczaj oznaka ciąży.

- Czyli najprawdopodobniej jest w ciąży?

- Najprawdopodobniej tak.

- W takim razie gratulacje. Wygląda na to, że nasza rodzina dość mocno się powiększy w dość krótkim czasie.

- Na to wygląda.

- No kto by się spodziewał... Len tylko nie bierz z nas przykładu.

Wiedziałem, że Noach sobie ze mnie zatruje, ale i tak się troszeczkę zawstydziłem. Zwłaszcza że wszyscy się zaśmiali. Dlaczego skoro ja i Rai jesteśmy razem, wszyscy zakładają, że teraz od razu będziemy robić takie rzeczy. To nie tak. Ja go lubię. Ja go... Kocham. Nie chodzi mi o jego ciało. Chociaż jest piękne. On cały jest piękny. Linadel przerwał mój potok myśli i wizji pięknego Raia.

- Macie już wszystko, co będzie wam potrzebne?

- Tak. Jesteśmy gotowi. Mamy kołyskę, zabawki, ubranka... Wszystko, czego potrzebujemy i mnóstwo rzeczy, których nie potrzebujemy.

- Rozwiązanie już niedługo?

- Pewnie koło miesiąca. Trudno stwierdzić. Mam nadzieję, że nie wypadnie w pełnię, bo może być ciężko.

- Myślę, że nie będzie tak źle. Zresztą mama jeszcze nie ma rui. Boi się, że już jej nie dostanie.

- To w sumie dobrze. Ma już chyba wystarczająco dzieci. No i ruje same w sobie zbyt przyjemne nie są.

- Owszem. Ale sam rozumiesz. Brak rui sugerowałby, że jest już... No cóż... Starszy.

- Ach... No tak. Mama brakiem swojej się zbytnio nie przejął. Gdyby to było możliwe, chciałbym swojej nie odzyskać po porodzie. Ale niestety prędzej czy później znów zacznie się ten horror. Jedyne co mnie obecnie pociesza to myśl, że po porodzie moje ruje mogą się zmienić. Rozmawiałem z Adreą. Mówi, że to się zdarza.

- Cóż... Jeśli tak dalej pójdzie, my też będziemy musieli odwiedzić Andreę. Nie wiemy w sumie czy ciąża ludzi różni się czymś o ciąży kobiety bety.

- No tak... W najgorszym wypadku pod koniec ciąży będziecie musieli udać się do ludzkiego miasta i tam urodzić.

- Szczerze mówiąc, nie wiem, czy byłbym w stanie powierzyć ludziom coś takiego. Jak nie raz pokazali, nie szanują zbytnio kobiet. Nie traktują ich tak, jak powinni. Boję się, że zrobią jej tylko krzywdę.

- Cóż... trudno się z tym nie zgodzić. W przypadku Andrei masz pewność, że zrobi wszystko, co będzie w stanie i zapewni Lei jak najlepsze warunki i opiekę. Przyznam, że na początku wydawała mi się dość surowa, ale to dobra akuszerka. Opiekuje się mną od samego początku. Dzięki niej mniej się bałem. Ciąży znaczy się. No i poród... Nie mogę powiedzieć, że mnie nie przeraża. Ale przynajmniej wiem, co mnie czeka. I wiem, że będę rodzić w domu. I będzie przy mnie mój ukochany. I moja mama. I wujek Dyara. Będą otaczać mnie osoby, które kocham i które kochają mnie. To najlepsze co mogę mieć.

- Tak... Chyba nie chciałabym, by Lea rodziła przy obcych. A ja nie mógłbym chyba przy niej być... Nie wiem. Trudno powiedzieć. Nie mamy tej typowej wilkołaczej więzi, więc nie wiem, jak zareagowałbym na jej ból.

- Wiem, że tata był przy pierwszej połowie porodu Lena. Później wyszedł, bo zaczynał tracić kontrolę. Ale to o tak więcej niż większość alf może zrobić.

Lea nie odzywała się podczas tej rozmowy, ale chyba ze wszystkim się zgadzała. Zazwyczaj była bardziej rozmowna. Chyba po prostu się denerwuje. W sumie nie dziwię się jej. Możliwe, że jest w ciąży. To wielka rzecz. To w sumie... Trochę dziwne. Mój brat będzie miał trzecie dziecko. Mój kuzyn pewnie będzie miał pierwsze. Mam dopiero siedemnaście lat więc nie muszę jeszcze myśleć o takich rzeczach. Ale... Mam teraz Raia. I nie chcę nikogo innego. Więc... W sumie... Któregoś dnia możemy mieć... dzieci. Kto wie. Ale... Rai jest taki drobny... Jak on miałby urodzić dziecko? Cóż... Chyba nie ma co o tym teraz myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top