Rozdział LVII - Rai

27 sierpnia

Na ścianach wisiały kolorowe tkaniny. Wzory i linie przeplatały się ze sobą, ale nic nie było przypadkowe. Nie istniał chyba kolor, którego na nich nie było. Oczy wręcz bolały, gdy patrzyło się na nie zbyt długo. A przynajmniej nas bolały. Klienci nigdy na to nie narzekali.

Pod stopami miałem ułożone w geometryczny wzór płytki. One też były ładne i kolorowe, ale w tym przypadku użyto bardziej stonowanych odcieni. Łatwiej było więc patrzeć w dół.

Zapachów też było mnóstwo. Od przyjemnej woni jedzenia i wonnych olejków lub kadzidła po nieprzyjemny zapach niektórych ciał. Klienci mieli bowiem różne zapachy. Niektórzy używali zbyt dużo perfum, inni znali umiar, a jeszcze inni mogliby używać perfum.

Było cicho. Przynajmniej zmysł słuchu mógł więc odpocząć. Czasem bywało głośno. Gdy przybywało wielu gości naraz i rozmawiali w salonie. A my im towarzyszyliśmy. Rozmowy, śmiechy, muzyka... To było bardzo dezorientujące. Zawsze wtedy nie mogłem się na niczym skupić. Teraz było wręcz wyjątkowo cicho. Trochę... Jakby zbyt cicho.

Rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem nikogo. To było dziwne. Zazwyczaj ktoś nas pilnował. Zawsze w pobliżu był jakiś strażnik. Dlaczego teraz nikogo nie było?

Przeszedłem przez znajomy korytarz. Pod przejściami w kształcie łuków. W holu także nie dostrzegłem nikogo. Poszedłem więc do salonu. On był pusty zazwyczaj tylko w godzinach, gdy nie pracowaliśmy. Nikt jednak nie przyjmował akurat gościa. Pokój był pusty. Ale przygotowano jedzenie i napoje. Ktoś więc na pewno miał tu niedługo przyjść.

Zauważyłem śliwki w czekoladzie. Bardzo lubię śliwki w czekoladzie. Przełknąłem ślinę na myśl o słodkościach. Chyba nikt nie zauważy, jeśli wezmę jedną... lub dwie. A nawet jeśli... To chyba nie będą źli.

Podszedłem do stołu i wziąłem jedną. Smakowała dziwnie. Nie wiem czemu, ale nie była tak dobra, jak się spodziewałem. Była jakby... mniej słodka niż powinna. Taka... mdła. Za to orzechy były dobre. Lekko słonawe. Chciało mi się po nich pić, więc nalałem sobie trochę wina do kielicha. Było słodkie. Tylko takie piję. Nie lubię innego wina. Właściwie... W ogóle nie lubię wina.

- Smakuje? Wiem, że jesteś wybredny.

Zamarłem, słysząc znajomy głos. Dawno go nie słyszałem, ale nie miałem wątpliwości kto to. Po chwili poczułem, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Stał tuż za mną.

- Pijasz tylko słodkie. Zaznaczyłem, że mają przygotować najlepsze i najsłodsze wino. Jest tu dla ciebie też wiele innych słodkości. Nie są oczywiście tak słodkie, jak ty.

Dawno się tego nie bałem. Właściwie... Bałem się tylko na początku. Zanim się przyzwyczaiłem. Albo, gdy pojawiał się ktoś nowy. Ci nowi byli trochę straszni, bo nie było wiadomo, czego zechcą ani jak będą cię traktować. Nie bałem się tych, których znałem. Oni nie byli zagrożeniem. Ale... Teraz się bałem. Zupełnie jak pierwszego dnia.

- Usiądź ze mną.

- ... Nie.

- Co tam szepczesz słodziutki?

- Ja... Nie chcę...

- Czyżbyś najadł się już tyle słodyczy, że nie dasz więcej rady?

- ... Nie... Ja...

- Więc chodźmy na górę. Też mam ochotę na coś słodkiego.

Mężczyzna wyjął kielich z mojej ręki i odstawił go na stolik. Pociągnął mnie w stronę drzwi. Cały czas mnie obejmował. Czułem się... Przytłoczony. Był silniejszy ode mnie. Nie próbowałem nawet się sprzeciwić. Bałem się. Nie wiem, co się stanie, jeśli się sprzeciwię. Nigdy wcześniej się nie sprzeciwiałem. Byłem grzeczny. Dlatego wszedłem z nim po schodach, przeszedłem korytarzem i stanąłem przed drzwiami. Otworzył je przede mną.

To był jego ulubiony pokój. Mnie zawsze było to obojętne. Choć ten zdawał się najbardziej przyjazny. Było w nim bardzo jasno. A przynajmniej w porównaniu z innymi pomieszczeniami. Dekoracje były w delikatnych kolorach. Biele, beże i pastelowe kolory. W dekoracjach z masy perłowej i kości słoniowej dominowały kwiatowe motywy. Pościel na wielkim łóżku była w kolorze mleka. Podobnie delikatny i zwiewny baldachim.

- Nie krępuj się. Wejdź.

Mężczyzna popchnął mnie lekko i nagle znalazłem się w pomieszczeniu. Uświadomiłem sobie, że naprawdę jest ładne. Takie... łagodne. Zupełnie inne od reszty. Do tej pory jakoś nie myślałem o tym, czy mi się podoba.

Usłyszałem, jak drzwi się zamykają. Po chwili znów poczułem jego dotyk. Przysunął się bliżej. Poczułem jego zapach. Ciężkie perfumy nie przykryły cierpkiego zapachu potu i podniecenia. Przesunął dłońmi po moich nagich ramionach. Powoli. Przeszły mnie dreszcze. Przysunął twarz do moich włosów i głęboko wciągnął powietrze. Tym razem cały zadrżałem. To był zły dotyk. Kiedyś na to pozwalałem. Teraz już wiem, że tak nie można. I nie chce tego. Ale... Nie wiem co zrobić. Nie wiem... Jak odmówić.

- Tęskniłem za tobą... Przepraszam, że nie mogłem odwiedzić cię wcześniej.

Położył dłonie na moich biodrach, dopiero teraz zauważyłem, że mam na sobie moje ulubione ubrania. Ładne, delikatne i takie lekkie. Ale... Teraz mi się nie podobały. Były za krótkie. Nie zasłaniały moich nóg ani ramion. A nie chciałem, by on dotykał mojej skóry. By widział moje ciało. Nawet błyskotki nie były tego warte.

- Dlaczego jesteś dziś taki nieśmiały? Masz zły humor? Może powinienem kupić ci coś ładnego? Co na to powiesz klejnociku? Chcesz coś dostać? Może jakąś ładną bransoletkę? Albo... Dużo czekolady?

- Nie... Ja...

- A może brakuje ci mojej uwagi? Tęskniłeś za mną? Jesteś zły, że tak dawno cię nie odwiedzałem? Przepraszam... Wynagrodzę ci to mój słodki...

Przycisnął mnie do siebie. Dotknął moją klatkę piersiową. Rękę wsunął pod tunikę. Czułem, jak napiera na mnie biodrami. Czułem, że... Że mnie chce. Nie lubię tego. Nie chcę tego. Nie chcę tego robić. Poczułem, jak wzbierają we mnie łzy. Boję się.

- Chodźmy do łóżka kruszynko.

Podniósł mnie. Zawsze mnie podnosił. Zanosił do łóżka. Nazywał... Różnie. Kiedyś... Lubiłem to. Myślałem, że to miłe. A to, co działo się później... To nie było nic takiego. Robiłem coś, by mnie lubili. Podobało mi się, że tak mnie traktują. Chwalą. Dają mi rzeczy. A to, co było nieprzyjemne, nigdy nie trwało długo. Tylko kilka minut. Czasem kilkanaście. Maksymalnie godzinę. Zależy, czego ode mnie chcieli. Ale teraz nie chcę tego robić.

Położył mnie na łóżku. Było miękkie. Ugięło się pode mną. Pościel była taka delikatna i przyjemna w dotyku. Zamknąłem oczy, bo nie chciałem na niego patrzeć. Już zapomniałem, jak wygląda. Tyle razy na niego patrzyłem, ale właściwe to nigdy mu się nie przyglądałem. W głowie widziałem tylko zarys. Żadnych detali. Poczułem, jak łóżko ugina się bardziej. Tym razem pod jego ciężarem. Położył dłoń na moim udzie i przesunął ją wysoko pod białą tunikę. Był tak blisko, że czułem już tylko jego zapach. Tę woń pamiętałem bardzo dobrze.

- Otwórz swoje śliczne oczka.

Nie chciałem. Nie chciałem tego robić. Odwróciłem głowę i dopiero wtedy otworzyłem oczy. I moje spojrzenie spotkało się z innymi. Były znajome. Piwne. Puste. Czarne włosy były w nieładzie. Rozsypane po białej poduszce. Dostrzegłem czerwień brudzącą białą pościel. Czerwoną jak rubiny zdobiące jego biżuterię.

***** *** * ************ * ****** * **** *****

Trzęsłem się. Czuję się... brudny. Ubrania przyległy do mojego ciała. Musiałem się spocić. A nie było wcale tak gorąco. Usiadłem na łóżku i odetchnąłem głęboko. Okryłem się kocykiem. Policzyłem do dziesięciu, tak jak zawsze mówił pan Dyara. Czułem, że zaczynam panikować. Ale policzyłem. Już było dobrze. Miałem sen. Zły sen. Koszmar. To był chyba koszmar. To było... Bardzo złe. Nie lubię tego. Nie chcę więcej mieć takich snów. Czułem się niedobrze. Jakbym miał zwymiotować. Ale oddychałem głęboko, aż to uczucie zniknęło. Dalej czułem się źle. Dalej czuję się tak... nieprzyjemnie. I głowa lekko mnie boli. Nie mocno. Ale boli. Jest mi źle.

Robiłem wszystko, co zawsze każe mi robić pan Dyara, gdy tak się czuję. Pomagało. Powoli się uspokajałem. Musiałem myśleć o tym, co dobre. O tym, co jest prawdą. Wiem, że jestem w domu. W moim nowym prawdziwym domu. Tutaj nic mi nie grozi. Nie ma tu żadnego z klientów. Nie ma strażników. Nie ma właścicieli. Nie jestem w Skarbcu. Jestem bardzo, bardzo daleko od tego złego miejsca. Już nigdy tam nie będę. I nie będę musiał robić tych wszystkich rzeczy. Nie będę robić niczego, czego nie chciałbym robić.

Pan Dyara i pan Nasir się mną teraz zajmują. Opiekują się mną. Są dla mnie bardzo dobrzy. I oni nie każą mi robić złych rzeczy. Tylko to, co chcę. Tak powiedzieli.

W głowie dalej coś nieprzyjemnie mi pulsowało. Zamknąłem oczy i poczekałem chwilę. Myślałem, że może przestanie. Nie przestało. Chociaż chyba bolało mniej. To nie było bardzo bolesne. Po prostu nieprzyjemne. Ale nie będę szedł po lekarstwo. Nie chcę wychodzić z łóżka. Jest ciepło i przyjemnie. I mam kocyk. Lubię ten kocyk. Ten jest mój ulubiony. Dobrze, że dziś jego wybrałem. Chcę zostać pod kocykiem. I nie będę przeszkadzać panu Dyarze i panu Nasirowi. Wytrzymam bez lekarstwa. Nie jest mi wcale potrzebne.

Poza tym dziś jest pełnia. Więc pewnie są zajęci. Kiedyś, gdy poszedłem do nich w pełnię, to chyba im przeszkodziłem. Zorientowałem się dopiero, jak zapukałem, więc było za późno. Nie wydawali się źli, ale i tak było mi głupio. Pan Dyara powiedział, że nie spali, ale tylko ze sobą rozmawiali, ale ja wiem, że uprawiali seks. Nie wiem, czemu kłamał i mówił, że robili coś innego. Przecież znam te dźwięki. W Skarbcu ciągle było je słychać. No i oni są razem, więc robią takie rzeczy. Rozumiem to. To znaczy... Teraz już rozumiem. Kiedyś nie rozumiałem. Ale pan Dyara mi wszystko wytłumaczył. Sam mówił, że jak się z kimś jest, to się takie rzeczy robi. Bo to przyjemne i się kogoś kocha. Ale pan Dyarą udawał, że tego wtedy nie robił, więc udawałem, że wcale nie wiem, że to robił.

W każdym razie... Tym razem nie chcę im przeszkadzać. Pewnie to robią. Podobno w pełnie często się to robi. To przez księżyc. Tak słyszałem. To trochę dziwne. Ja nie chcę niczego takiego robić. Nigdy nie chciałem. Nie chciałem robić tego z nimi. Ale... Nie lubiłem ich. W ogóle. Tylko... Byli dla mnie mili. Lubiłem, gdy byli dla mnie mili. Tylko tak naprawdę nigdy nie byli mili.

Len jest dla mnie miły. Bo robi to wszystko, ale nic nie chce w zamian. Len nie chce ode mnie tego, co oni. On po prostu chce, bym był szczęśliwy. Pan Dyara powiedział, że Len pewnie mnie pożąda. Ale w ten dobry sposób. Może... Może z nim chciałbym coś takiego zrobić. W końcu Len jest inny. Sam nie wiem. Na pewno, gdyby tu był, to nie bałbym się tak. Len by mnie przytulił. I powiedział, że wszystko będzie dobrze. Nie wiem, czy mógłbym zrobić to z Lenem. Trochę chyba się tego boję. Ale to Len. Z Lenem na pewno byłoby inaczej.

Ciekawe jak. Bo w Skarbcu było różnie. Czasem trochę bolało. Czasem było niewygodnie. Czasem po prostu leżałem i czekałem. A czasem chcieli, bym robił konkretne rzeczy. Musiałem tylko udawać, że to lubię. Bo gdy się nie udaje, są źli.

Nie wiem, jak to jest, gdy się kogoś lubi i chce się to robić. Jestem trochę ciekawy. Len ma ładne ciało. Nie jest duży i ciężki. I chyba jest dość delikatny. Zawsze, gdy mnie dotyka, robi to tak, by nie sprawić mi bólu. Więc pewnie byłby delikatny też podczas tego. W sumie... Chyba mógłbym być z Lenem... W ten sposób. Już się całujemy i przytulamy. To nie jest wielka różnica. W sumie... Seks nie jest jakiś bardzo inny od tego. Tak myślę. Ale Len jeszcze nigdy o czymś takim nie wspominał. Więc chyba jeszcze nie chce tego robić. Ale jeśli będzie chciał... To chyba powinienem mu na to pozwolić. Bo nie wiem, dlaczego miałbym tego nie robić. Z kimś innym bym nie chciał. Ale z Lenem... Z Lenem chyba bym mógł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top