Rozdział LIX - Daren

1 września

Wróciłem do domu. Dość zmęczony. Mocno podirytowany. Musiałem użerać się z ojcem. Później musiałem użerać się z kretynami, którzy nie będą pracować przy tamie, bo nie. Raul musiał im godzinę tłumaczyć, jak to działa, a oni wraz się kłócili, mimo że nie mieli najmniejszego pojęcia, o czym mówią. Nawet ja zrozumiałem działanie tego ustrojstwa, mimo że mam to wszystko w dupie. Ta banda kretynów nie zrozumiała ani słowa, mimo że Raul tłumaczył to im bitą godzinę. Oczywiście każdy z nich wie lepiej. Nawet jebany Gorm, który zna się tylko na machaniu kilofem i płodzeniu niezwykle głupich szczeniaków musiał się wypowiedzieć. Ale w końcu po tym, jak zagroziłem, że pozatykam szczeliny w tamie ich kośćmi, udało się. Przynajmniej na razie. Za dwa tygodnie pewnie znów będą robić problemy. Nie zdziwiłoby mnie to. Ani trochę. Jednak mam przynajmniej kilka dni spokoju. Później może zapytam Raula, czy kości się przydadzą.

Otworzyłem drzwi do mojego leża i pierwsze co poczułem to cebulę. Lubię cebulę. Jednak moje leże zazwyczaj nie pachnie cebulą. Zerknąłem w stronę paleniska. Stał tam mój omega. Coś gotował. W sumie dobrze. Jestem głodny. Jakby spojrzeć na to z tej strony jego obecność tutaj ma jakieś swoje plusy. Jest irytujący... ale dobrze czasem zjeść coś ciepłego po całym dniu użerania się z kretynami.

Wszedłem do środka i miałem iść do pokoju, ale przypomniałem sobie, że kazano mi próbować być... milszym. Ulfr twierdzi, że to pomoże. Zobaczymy. Na razie nie zauważyłem zbytnio różnicy. Mój wilk dalej kręci się, warczy i mnie wkurwia. To przez tę omegę... Ale mam być miły. Cokolwiek to właściwie znaczy.

- Ymmm... Wróciłem.

- Widzę.

- ... No to dobrze.

Wszedłem do sypialni i zastanowiłem się, czy ta wymiana kilku słów miała jakiś sens. Nie miała. Ale przynajmniej nie będzie mógł znów jęczeć, że go ignoruję i nawet się nie przywitam.

Od razu przebrałem się w coś czystego. A przynajmniej bardziej świeżego. Pomogłem dziś naprawiać ten cholerny płot i oczywiście, że nie wróciłem czysty. Cholerne krowy. W każdym razie musiałem się przebrać. Normalnie niezbyt by mi to przeszkadzało. Chodziłbym bez koszuli. Jednak teraz nie mogę. Podejrzewam, że Eris zrobiłby o to awanturę. Poza tym muszę zachowywać się przyzwoicie. W końcu mam w teorii wciąż wolną omegę w moim domu.

Chociaż większość stada jest pewna, że już dawno go posiadłem. Kretyni. Tak jakbym nie potrafił się opanować. Jestem impulsywny, ale nie jestem zwierzęciem. Gniew to jedno a chuć to drugie. Gniew czasem przysłania mi zdrowy rozsądek. Do tego drugiego nigdy się nie zniżę. Nie muszę nikogo do niczego zmuszać. Poza tym... To siedemnastoletni podlotek. Omega. I jest irytujący. Tylko zwierzę by się na niego bez zastanowienia rzuciło. Ten łowca niewolników był zdecydowanie jak zwierzę.

Związałem włosy, by mi nie przeszkadzały. Chyba powinienem je obciąć. Z drugiej strony... Nie chce mi się. To upierdliwie. Gdy wszedłem z powrotem do głównej izby na stole stały już dwa talerze. Usiadłem przy swoim. Po chwili omega usiadł na swoim miejscu, stawiając przy okazji na stole kolejny talerz tym razem z grubymi kromkami chleba.

- Smacznego.

- ... Co to za zupa?

- Cebulowa. Lubisz cebulę prawda?

- Lubię.

- Widzisz? Ja wiem, co lubisz.

Zerknąłem na omegę, ale ten już zaczął jeść, więc zrobiłem to samo. Byłem zbyt głodny, by się zastanawiać nad tym, co gada. Nie, żeby zazwyczaj mnie to interesowało.

Zupa okazała się zaskakująco dobra. I nic nie łamało mi zębów, co było miłą odmianą. Powinienem to chyba jakoś skomentować. Ulfr mówił, że trzeba chwalić. Ale w sumie to tylko zupa. Ugotowanie zupy to nie jakiś wielki wyczyn. Niemniej... Zrobił to. No dobrze. Więc... Jak to się mówi...

- Smaczna. Zupa. Dobra.

- Emm. Eris. Dziękować. Daren.

- ... Dawno nie dostałeś reprymendy co?

- To ty dziwnie gadasz. Nie moja wina. Jedz zupę.

- Jem. Jest dobra.

- Cieszę się, że ci smakuje.

To bez sensu. Ta wymiana zdań była bez sensu. Po co w ogóle jest komunikacją? Coraz bardziej wątpię w słowa Ulfra. W każdym razie zjadłem dość szybko. Nie najadłem się. Ulfr mówił, że mam się nim nie wysługiwać i albo prosić by coś zrobił, albo robić niektóre rzeczy sam. Twierdził, że to ważne i on to zauważy. Czyli mam sam sobie dołożyć. To trochę... Dziwne. W domu było inaczej. Ale jeśli ma to sprawić, że...

- Dołożę ci.

Nim się zorientowałem, wyrwał mi talerz, napełnił go zupą i postawił przede mną. Wpatrywałem się w niego chwilę, po czym zacząłem jeść. Niemniej... Było to dziwne. W końcu go o to nie prosiłem. Nie kazałem my tego zrobić. Nawet nie zasugerowałem, że powinien to zrobić. To była jego inicjatywa. A to podejrzane. W sumie... Ugotował coś, mimo iż mu tego nie poleciłem, przygotował wszystko sam... Jest jakiś taki dziwnie miły. Nadal pyskaty... Ale jednak miły.

Teraz pytanie... Czy coś przeskrobał, czy może Ulfr miał rację? Może udało mi się go udomowić. Ale wątpię, by to udało się tak szybko. Dziwne... Cóż, nie będę na razie narzekał. Jeszcze nic złego nie zrobił. Po prostu... Nie ufam mu. Ta omega to kłopoty.

Wróciłem do jedzenia. Omega w tym czasie posprzątał po sobie. A gdy skończyłem jeść, zabrał mi talerz sprzed nosa i jego też umył. To... Dość nietypowe. Bo zrobił to bez narzekania. No dobrze... To... Chyba... Mogę wybadać teren. Ulfr mówił, że mam zaczynać z nim rozmowy. Nawet takie o niczym. W sumie on i tak nic nie robi, więc trudno byłoby zacząć rozmowę o czymś.

- Jak ci minął dzień?

- Dość dobrze. Wydziergałem pierwszy szalik.

- To... To dobrze.

- Mogę zrobić coś dla ciebie. Jeśli potrzebujesz. Potrafię to robić. I... I mogę. Jeśli chcesz.

- Nie potrzebuję niczego.

- Ale jakbyś potrzebował to mów. Potrafię też trochę szyć.

Coś jest nie tak. Nie wiem co, po prostu coś jest nie tak.

- Zająłeś się zwierzętami?

- Tak. Kurami. I końmi. Znam się na koniach. Na Wschodzie często się nimi zajmowałem. Mogę częściej się nimi zajmować.

- ... Jak chcesz.

Teraz wiem, że na pewno coś jest nie tak. Ale nie wiem, o co właściwie mu chodzi. To nie tak, że do tej pory migał się od obowiązków, ale na pewno się tak do nich nie garnął. To co najmniej podejrzane. Ale nie mogę go o nic ot, tak posądzić. Jeśli to zrobię, na pewno się zezłości. A miałem jakoś go udobruchać.

Ulfr miał trochę racji. Ignorowałem omegę cały ten czas. Unikałem go, jak tylko mogłem. Mój wilk natomiast łaknie jego obecności. Muszę to jakoś zrównoważyć. Może jeśli będę z nim rozmawiać mój wilk, choć trochę się uspokoi. A jeśli chcę, by ze mną rozmawiał, muszę sprawić, by nasze relacje były mniej wrogie. Tylko że coś tu się dzieje, a ja nie wiem co. Cokolwiek to jest, nie było częścią planu. Nie podoba mi się to. Nie wiem czego się teraz spodziewać. Nie znam się na tym. Na... Emocjach. I takich tam. Nie potrafię stwierdzić co on sobie teraz myśli. Jest zły? Chyba nie ma o co być zły. To byłoby kompletnie bezpodstawne. Nie zrobiłem nic... Nie wiem, jak będzie w przyszłości. Ale na razie nie mam sobie nic do zarzucenia.

Omega tymczasem skończył sprzątać i stanął, opierając się o kuchenną szafkę, spoglądał na mnie chwilę, po czym założył pasmo włosów za ucho. Że też te włosy mu nie przeszkadzają. Moje mnie irytują, a nie są nawet w połowie tak długie, jak jego. Nie wspomnę już o tym, że je gubi i są wszędzie. Długie czarne i irytujące.

- Zamierzasz obciąć włosy?

- Ja... Nie wiem. Myślałem o tym. A co? Nie podobają ci się?

- Wydają się mało praktyczne.

- Pewnie je trochę podetnę. Niedługo. Poproszę Collę. Myślę, że sobie z tym poradzi.

- To tylko włosy. Sam mogę to zrobić.

- ... Chyba jednak poproszę Collę.

- Jak wolisz.

Zapadła cisza. To trudne. Prowadzenie konwersacji. Nie wiem, jak Raul to robi, że idzie mu to tak łatwo. Nienawidzę tego. Wziąłem sobie omegę to teraz mam... A mogłem być sam. Nie odzywać się do nikogo tygodniami. Mogło być tak miło... Ale nie. Musiałem zgodzić się, by jechać z nimi na południe. A później spotkać go. I rozjebać sobie życie. No dobra... Już tu jest. Co teraz? O czym można porozmawiać z omegą?

- ... Co będziesz jutro gotować?

Brunet spojrzał na mnie takim dziwnym wzrokiem. Był jakoś taki... Dziwnie spłoszony.

- Ym... Nie wiem. Masz na coś ochotę? Mogę zrobić, co chcesz.

- To możesz zrobić... Kopytka.

- ... Jasne.

- Wiesz, co to jest?

- Nie. Ale się dowiem. I zrobię. Jestem pewien, że nie ma to nic wspólnego z zwierzęcymi kopytami. Więc jest dobrze.

- ... Jak chcesz.

Nie mam wątpliwości, że coś jest na rzeczy. Jest zbyt potulny. Nie mam pojęcia dlaczego. I nie wiem, czy w ogóle chcę wiedzieć. Nie zamierzam się denerwować. Już i tak jestem wkurzony, że muszę... się płaszczyć. Znaczy... Być miły. To wkurwiające.

- Pójdę napełnić beczkę. Chyba zużyłeś całą wodę.

Wstałem, nim jednak zrobiłem choć krok, omegą zerwał się z miejsca.

- A właśnie. Daren. Mam prośbę.

- Doprawdy?

- To nic takiego. Tylko... Potrzebuję drobnej pomocy.

- No dobra. To, czego chcesz?

- Z listem dostałem od mojego kuzyna i jego partnera mały upominek. Taki drobny łańcuszek. Mógłbyś pomoc mi go zapiąć?

Omega wyciągnął z kieszeni spodni coś błyszczącego. Gdy podszedł bliżej, dokładniej się temu przyjrzałem. Kolejna błyskotka. Złota. Przynajmniej drobna i nierzucająca się w oczy. Zwykły sznurek z małych złotych ogniw. Omega dał mi go, po czym odwrócił się do mnie plecami, zebrał wszystkie włosy i podniósł je, odsłaniając kark.

Przez chwilę przypatrywałem się łańcuszkowi i zastanawiałem się, czy moja omega naprawdę jest aż taka głupia, czy teraz próbuje ze mnie zażartować lub coś równie głupiego. W zasadzie, tak czy siak, nie należy do bystrych.

- Jak twoim zdaniem mam zrobić coś z tak małym zapięciem?

- Em... No... Możesz chyba spróbować.

- Zgniotę je. Złoto jest miękkie, wezmę to w palce i wygnę.

- ... Cóż... Nie pomyślałem o tym.

- A dlaczego nie możesz tego zapiąć sam?

- Bo... Zapięcie powinno być z tyłu?

- A nie możesz tego zapiąć z przodu a później po prostu przesunąć?

- ... Dobra oddaj mi to. Jesteś beznadziejny.

Omega opuścił włosy, odkręcił się i wyrwał mi łańcuszek. Cóż... Wyglądał na zdenerwowanego. Teraz było jakoś tak normalnie.

- Naprawdę na to nie wpadłeś?

- Nie rozmawiam już z tobą kretynie.

- Jak ty się do mnie odzywasz?

- Tak jak zasługujesz. Kretynie.

Po tych słowach omega trzasnął drzwiami do sypialni i tyle go widziałem. Cóż... To w sumie dobrze dla mnie. Jeden problem rozwiązał się sam. Co prawda miałem uczynić jego pobyt tu bardziej znośnym... Ale przynajmniej spróbowałem. Nie wyszło. Mówi się trudno. Ulfr nie może mi zarzucić, że nie próbowałem. Zresztą... Co to miało niby być? Nagle się zezłościł i wyszedł obrażony. W zasadzie to akurat jest dość normalne. Nie wiem tylko skąd ten durny łańcuszek. Nie ma chyba sensu próbować zrozumieć omegę. Ich myśli są... Zbyt chaotyczne.

Poza tym moje próby nawiązania kontaktu najwyraźniej są bezcelowe. Chyba tylko przez nie dziwaczeje. Tak jakby do tej pory nie był dziwny. Jeśli zostawię go tu samego... Powinien sobie poradzić. Ulfr przesadza. Nie jest z nim pod tym względem tak źle. Może nie ma co próbować coś zmienić.

Nie lubię tego. Nie rozumiem tego. To nie jest dla mnie naturalne. Więc po co się zmuszać. Nasze wilki łączy więź. Ale nas nic. Może lepiej być dla siebie kimś obcym. Tak powinno być łatwiej. Muszę tylko zrobić coś z wilkiem. Ale na to coś się zaradzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top