Rozdział LII - Len

17 sierpnia

Rai wygląda dziś uroczo. Właściwie to codziennie wygląda uroczo. Jednak dziś był taki... Sam nie wiem. Zamyślony i lekko nieobecny. Jednak jednocześnie nie wydawał się zaniepokojony czy zdenerwowany. Dalego wydawał się jeszcze bardziej tajemniczy i magiczny niż zwykle. Po prostu coś w tym, jak patrzył w zamyśleniu na kwiaty i zakładał włosy za ucho, sprawiało, że nie mogłem odwrócić od niego wzroku. Najważniejsze jednak, że dziś był chyba w dobrym humorze.

Przypatrując się mu, doszedłem do pewnego wniosku. Nie wygląda jak wilk. To aż dziw, że jest taki jak ja. Jak my. To omega. I ma dopiero szesnaście lat. Jednak nawet biorąc pod uwagę te okoliczności, jest wyjątkowo drobny. Taki... Malutki. Wygląda bardziej jak leśny skrzacik niż jak wilk. Ma takie małe dłonie. Takie delikatne. To pod żadnym względem nie jest drapieżnik. Prędzej zobaczę w nim przestraszonego króliczka niż wilka.

Pasmo brązowo złotych włosów znów opadło mu na oczy. Dziś chyba fryzura omegi była wyjątkowo niesforna. Nadal jednak wyglądała ślicznie i uroczo. Jego włosy są takie puszyste. Kręcą się lekko. Tak... Jest jak taki słodki mały króliczek.

Tym razem chyba chciał ponownie założyć niesforne pasmo za ucho, ale w ostatniej chwili zawahał się, po czym dotknął swojej skroni. Ten ruch mógł nic nie znaczyć, jednak natychmiast wyrwał mnie z moich rozmyślań.

- Czy coś się stało? Źle się czujesz? Boli cię głowa?

- Zabolała. Ale chyba już jest dobrze. To była tylko chwila.

- Chcesz wrócić do domu? Albo usiąść?

Byliśmy na spacerze od dwóch godzin. Pogoda dopisywała, a Rai miał ochotę się przejść. Zbieraliśmy przy okazji owoce, a nawet trochę kwiatów. Jak do tej pory Rai ani razu nie wspomniał, że źle się czuje. Może... Może jednak źle zinterpretowałem jego zachowanie. To roztargnienie i zamyślenie. Być może jednak przez ten cały czas źle się czuł. Nic mi nie powiedział, bo nie chciał mnie martwić lub...

- Nie. Już nie boli. Ale możemy gdzieś usiąść. Bo trochę się zmęczyłem. Jest gorąco.

- No tak. Już trochę chodzimy. To może... Poczekaj chwilę... Gdzieś tu było zwalone drzewo. Możemy na nim usiąść. Tylko gdzie... Chodź. To chyba tam. Tak myślę.

Nie byłem do końca pewien, ale okazało się, że miałem rację. Dobrze znam ten las. Właściwie znam tu chyba każdy zakamarek. Nie ma w okolicy zbyt dużo do roboty, więc z Erisem spędzaliśmy większość wolnego czasu w tym lesie. Odkrywając jego sekrety.

Pień był już nieco zarośnięty. Jednak nie przeszkadzało to w odpoczęciu na nim. To było stare drzewo. Do tej pory nie wiemy, dlaczego się zawaliło. Możliwe, że to właśnie wiek jest winien. Rai pogładził pień i chyba zdawał sobie sprawę, że to drzewo widziało wiele. Wspiął się na niego i usiadł na nim z lekkością i zwinnością. Naprawdę wyglądał jak jakaś rusałka.

Przestałem się gapić, nim zauważył, że to robię i usiadłem obok niego. Zauważyłem, że poluzował lekko kołnierzyk swojej koszuli. Było gorąco. Lekko się spocił. Dlatego jego zapach był silniejszy. Rai ładnie pachnie. Jak miód, ale i coś jeszcze. To chyba... Cytryna. Tak myślę. Kiedyś wilki ze wschodu przywiozły suszone owoce, które rosną na Wschodzie. Była tam cytryna. I chyba tym pachnie Rai. A może to coś podobnego. Może pomarańcza... Nie jestem pewien.

- Len?

- Em... Tak?

- Czy... Mogę napić się wody?

- Tak. Jasne. Po to ją wziąłem.

Podałem omedze bukłak. Rai uśmiechnął się do mnie, po czym otworzył go i napił się. Nie powinienem się mu tak przyglądać. Jednak jest taki... Mój wzrok zawsze do niego podąża. Wbrew mnie. Kropla umknęła mu z ust i spłynęła w dół. Gdy skończył, otarł usta i zamknął bukłak. Usta też ma ładne. Takie różowe...

- Chcesz trochę?

- ... Nie. Ja... Nie chcę. Ale możesz dać mi bukłak. Schowam do torby.

- Jak długo jeszcze będzie ciepło?

- Raczej niezbyt długo. To już pewnie ostatnie takie dni. Niedługo zacznie się jesień. A później znów zima.

- Popływajmy jeszcze. Póki jest ciepło.

- Możemy jutro.

- Dobrze. Chodźmy jutro.

Rai odetchnął głęboko i przymknął oczy. Chyba był w bardzo dobrym nastroju. To dobrze. Mam wrażenie, że czuje się tu już swobodnie. Ciekawe czy traktuje to miejsce jako swój dom. Chciałbym, by tak było.

Omega przesunął dłonią po korze i nagle zatrzymał się. Otworzył oczy i spojrzał na swoją rękę. Po chwili zorientowałem się, że jednak nie na nią a na coś, co wyczuł na pniu.

- Tu coś jest.

- Gdzie?

- Tutaj... Napis.

Przysunąłem się bliżej i spojrzałem w to miejsce. Rzeczywiście. Był tam wyryty napis. Kompletnie o nim zapomniałem.

- E... ris. Len.

- No tak... Zapomniałem, że to tu jest. Tata dał mi nożyk i tak się nim cieszyłem, że musiałem go użyć. Więc gdy byliśmy na spacerze z Erisem, zostawiałem nasze imiona w różnych miejscach. Głównie w naszych ulubionych.

- Masz nożyk?

- Ym... Teraz nie. A co?

- Też chcę imię. Znaczy... Chcę, żeby moje imię też tu było. Bo to teraz też nasze miejsce.

- Och... Tak. To dobry pomysł. Następnym razem wezmę nożyk.

- Len... Jesteśmy przyjaciółmi. Prawda?

- Tak. Oczywiście.

To mnie trochę zaskoczyło, ale przywykłem do nagłych zmian tematu. Rai dość często to robił. Zawsze niespodziewanie.

- Cieszę się. Że jesteśmy przyjaciółmi. Bardzo cię lubię Len.

- Ja ciebie też.

Omega uśmiechnął się do mnie delikatnie. Zakochałem się w nim. Ale jak miałbym się w nim nie zakochać. Jest taki słodki. Delikatny. Miły. Niewinny. Taki... Po prostu... Czuję, że chcę być przy nim. Pragnę sprawiać, że będzie się uśmiechać. Tak bardzo mi na nim zależy. Tak bardzo go lubię. Jest dla mnie ważny. Jest dla mnie wyjątkowy. Chciałbym mu to wszystko powiedzieć. Chociażby teraz.

- Rai ja... Ja... Chciałbym... Chciałbym... Byś... Ja... Bardzo mi na tobie zależy i... Chciałbym... Byśmy...

Jeśli mu to powiem. Czy on... Przestraszy się? Może będzie źle się z tym czuł. W końcu... Powiedział, że cieszy się z tego, że jesteśmy przyjaciółmi. Więc chyba nie powinienem teraz tego niszczyć. Nie powinienem. To byłoby samolubne z mojej strony.

- ... Chciałbym, byśmy spędzili jeszcze więcej czasu razem. Byśmy lepiej się poznali. I byśmy pozostali przyjaciółmi.

- Tak. Ja też tego chcę. Lubię spędzać z tobą czas. Czuję się dobrze. Jak z Ayasem. Podobnie. Trochę inaczej... Ale podobnie.

- Ayas to twój przyjaciel ze Wschodu?

- Tak. Ayas... Był moim przyjacielem.

- Był? To... To ta bliska osoba, którą straciłeś? Przepraszam, jeśli nie chcesz o tym mówić. Nie musisz, jeśli nie chcesz. Po prostu... Może... Może chcesz się tym podzielić?

- Nie wiem. To... Nie lubię o tym myśleć. Ale często o nim myślę. Ayas... Ludzie go zabili. On chciał nas obronić. Chciał mnie obronić. I oni go zabili.

- Łowcy niewolników?

- Tak.

Nie powinienem za bardzo drążyć. Ale Rai jeszcze nigdy nie otworzył się przede mną do tego stopnia.

- Czy oni... Skrzywdzili też ciebie?

- ... Tak. Ale to nieważne. Ja żyję... Tęsknię za Ayasem. Był dla mnie dobry. Był jak... Jak pan Dyara. Zajmował się mną. Był... Był też piękny. Bardzo piękny. I łagodny. Ale jednocześnie taki odważny. I pewny siebie. Potrafił się kłócić i walczyć o swoje. Ale był też mądry.

- Przykro mi. Że odszedł.

- ... Wszyscy odchodzą.

- Ja nie odejdę.

Omega spojrzał na mnie i uśmiechnął się smutno. Poczułem, jak dotyka mojej dłoni. Nie ruszyłem się. Nie wiedziałem, co zrobi. Po prostu położył swoją dłoń na mojej. Była taka drobna i ciepła. Potrzebował wsparcia. Było mi wstyd, że ten dotyk sprawił, że serce zabiło mi szybciej. To nie o tym powinienem teraz myśleć. Nie o tym, że mnie dotyka a o tym, że czuje się źle.

- Możesz na mnie liczyć Rai. Zawsze. I możesz powiedzieć mi o wszystkim.

- O wszystkim?

- Tak. Oczywiście.

Rai spuścił wzrok. Posmutniał. Myślał chyba o czymś złym. Tak wielu rzeczy jeszcze nie wiem. Nie zamierzam dopytywać. Jednak... Gryzie mnie to.

- Ja... Nie wiem...

- Nie musisz mi nic mówić. Możesz to zrobić w przyszłości. A możesz nigdy. To zależy od ciebie. Dobrze?

- Tak. Ja... Dobrze.

Ktoś go skrzywdził. Ta myśl... Sprawia, że czuję złość. Czy ci łowcy... Skrzywdzili go tak, jak ten potwór skrzywdził Noacha? Czy to dlatego Rai się tak boi? To nie moja sprawa. Nie powinienem się w to wtrącać. To zresztą tylko moje domysły. Być może było inaczej. Nie powinienem tego tak po prostu zakładać. To zresztą nie ma znaczenia. Rai przez wiele przeszedł. Tyle wiem. I nie ma znaczenia, co stało się w przeszłości. Nie zmienię tego. Mogę natomiast stworzyć dla niego bezpieczne miejsce tu i teraz. By już się więcej nie bał. By mógł poczuć się jak w domu. Bezpiecznie.

- Myślę, że powinniśmy zmienić temat. Zrobiło się smutno i ponuro. Powinniśmy pomówić o czymś radośniejszym.

- Tak. Porozmawiajmy o czymś innym.

- Rozmawiałem z mamą. Powiedziała, że gdy wujek Dyara znów będzie miał ruje, to będziesz mógł u nas nocować. O ile się nie pokryje z twoją. Mama zajmie się też małą Edeą.

- Byłoby miło. Jeszcze u ciebie nie nocowałem.

- Moglibyśmy grać do późna. Tylko musielibyśmy być cicho. Żeby nie obudzić rodziców. Kiedyś Eris nocował u mnie, gdy wujek miał ruje. Wtedy zazwyczaj nie udawało nam się być cicho. To przez Erisa. On był strasznie gadatliwy i jak się złościł, to podnosił głos. A złościł się o jakieś głupoty. Albo jak przegrał.

- A co jeśli pan Ascal będzie miał ruję?

- Och... Mama już, nie ma ruji. Od jakiegoś roku.

- Nie lubię Rui. Też już nie chcę ich mieć.

- Dzięki nim będziesz mógł mieć kiedyś dziecko. Jeśli będziesz chciał oczywiście.

- Dziecko... Nie wiem, czy chcę dziecko. Edea jest słodka. Ale... Dzieci są takie małe i... Trochę się boję.

- Dzieci?

- Że... Że coś się stanie. Boję się, że coś stanie się Edei. Bo jest taka mała.

- To normalne. Dzieci są bezbronne. Tak jak niektóre omegi. Dlatego zazwyczaj w związku jest samiec. Ale nie musi tak być. Noach i Cecil są omegami. Jednak ich chronią inne samce. Rodzina.

- Rozumiem.

- Chociaż niektóre omegi potrafią ochronić się same. Wujek Dyara na przykład. Nova chyba też potrafi o siebie zadbać.

- Tak... Nova jest silny.

- Ty też jesteś silny. Na swój sposób.

- Ja nie jestem.

- Jesteś. Tylko jeszcze tego w sobie nie odkryłeś.

- Tak myślisz?

- Oczywiście.

Rai zaczął na mnie patrzeć. A zazwyczaj unika kontaktu wzrokowego. Chociaż ostatnio coraz częściej patrzy innym w oczy. A przynajmniej mi częściej patrzy w oczy. Nadal jednak to spojrzenie było dość nietypowe. Trwało bowiem... Dość długo. Zacząłem czuć się trochę niepewnie. Jego dłoń wciąż była na mojej. Teraz znów poczułem jej ciężar. Jej ciepło. Dlaczego moje myśli zawsze zbaczają w tę stronę. Rai szuka we mnie przyjaciela, a ja myślę o tym, że chciałbym czegoś więcej. To niewłaściwe.

- Len... Jak myślisz? Będziesz mieć kiedyś dzieci?

- Nie wiem. Chyba tak. Chciałbym. Ale jeszcze nie. Jeszcze długo nie. Nie jestem jeszcze na tyle silny, by móc ochronić tych, których kocham. Noacha nie ochroniłem. Źle się z tym czuję. I przyznam, że... Trochę się boję.

- Boisz się?

- Że... Że znów nie dam rady.

- ... Nie bój się. Jesteś silny. Nie boję się, gdy przy mnie jesteś. Bo wiem, że mnie obronisz.

- Są rzeczy, które mogę zrobić. Jednak nie jestem najsilniejszym alfą w stadzie. Właściwie to jestem dość słaby. Wystarczy na mnie popatrzeć. Jestem chudy. I taki... Niezbyt dobrze zbudowany. Próbowałem trochę ćwiczyć. Tylko... Mam wrażenie, że innym alfom przychodzi to łatwiej.

- Masz mięśnie. Widziałem.

- Mogłyby być większe.

- Ale nie muszą. Tak jest dobrze. Alfy są silne, ale trochę się ich boję. Nie lubię tego, że są tacy... Duzi. Ty jesteś wysoki. Ale się ciebie nie boję.

- W takim razie jest jakiś plus mojej niezbyt potężnej sylwetki.

- Lubię twoją sylwetkę.

- Ym... Dziękuję.

Omega ścisnął lekko moją dłoń. Będę go chronić. Nie muszę być jego partnerem. Mogę być jego przyjacielem. I chronić go jako przyjaciel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top