Rozdział CXXI - Daren

26 lutego

Omegi są chyba bardziej stadne niż alfy. Tak mi się wydaje. Gdy alfa jest w otoczeniu innych alf, nie powinien okazywać słabości. Jeśli ją okaże, to spadnie w hierarchii. Jesteśmy bardziej nastawieni na rywalizację. Więc prędzej usłyszysz ze strony samca uszczypliwości niż pochwałę czy zachętę. Nie mówiąc już o trosce czy współczuciu.

Oczywiście nadal mamy odruch bronienia słabszych. Gdy pojawi się zagrożenie, myślimy o wspólnocie. Jednak są to zazwyczaj wyjątkowe sytuacje. Gdy nic nam nie grozi, zazwyczaj sami stanowimy dla siebie zagrożenie.

Tymczasem omegi... Co prawda zależy to od tego, jakie mają między sobą relacje. Bo dwie nielubiące się samice też potrafią rzucić się sobie do gardła. Nie jest to wcale rzadkie zjawisko. Ale na ogół są jednak bardziej skore do angażowania się w przeżycia innych samic. Opiekują się sobą. Nie tyle bronią nawzajem ile wydają się angażować w jakiś emocjonalny sposób. Przykładem może być to, jak Eris zareagował na w sumie wszystko, co ostatnimi czasy wydarzyło się w życiu Colli. Od chwili, gdy dowiedział się o planach jego wuja aż do dnia ceremonii.

Mogłem się więc w sumie spodziewać, jak bardzo będzie to przeżywał. Jeszcze na dodatek byłem akurat w wiosce, więc po mnie przybiegł. I teraz muszę tu siedzieć. I czekać. I marnować czas. Mam dużo pracy. Ale muszę siedzieć z omegą, bo co chwila mu pada na głowę. Zaraz znów zacznie chodzić w kółko. To od sześciu ostatnich godzin jego ulubione zajęcie. Wiem, bo spędziłem tu już sześć jebanych godzin. Mimo że moja obecność jest kompletnie niepotrzebna.

- Uspokoisz się czy nie? Nawet szczeniaki się normalnie zachowują. Jak na nie.

Szczeniaki mnie usłyszały, ale tylko spojrzały na mnie, pokazały, ile zębów im brakuje i wróciły do zabawy w śniegu. Tylko Hazel wydawała się w nieco poważniejszym nastroju. Ale nie panikowała jak ta moja durna omega.

Eris co prawda zatrzymał się w końcu, po czym posłał mi swoje gniewne spojrzenie. Nawet gdy siedziałem a on stał, to wydawał się mi jakiś taki niewyrośnięty. Że też trafił mi się taki drobny. To ma swoje plusy. Zajmuje mało miejsca w łóżku. Ma też minusy. Sięga mi do pachy, więc mogę go praktycznie zdeptać. Niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Nieważne czy duży, czy mały. Jak przyjdzie co do czego, to pochłania takie same ilości jedzenia. Zaskakująco duże nawiasem mówiąc.

- A ty co? W ogóle się nie martwisz?

- Nie.

- Czy ty wiesz, ile złych rzeczy może się stać?

- Wiem. Ale mnie to średnio dotyczy. Ciebie też. Jeśli ktoś miałby się martwić to Ulfr. Poza tym Hilda już cztery pasożyty urodziła. Jestem pewien, że piąty nie będzie większym wyzwaniem. A tamte dwa najgłośniejsze to nawet jedno po drugim wyszło.

- To nie jest takie proste.

- Wiem. Ale Hilda to dobrze obdarzona samica. I zna się na tym. Poradzi sobie. Poza tym, gdyby coś było nie tak, to byśmy wiedzieli.

Co godzinę z domu wychodziła pomocnica akuszerki, by poinformować wszystkich w tym partnera rodzącej jak ta sobie radzi. Nawet Ulfr wydawał się spokojniejszy niż moja durna omega. Hilda rodzi od dziesięciu godzin. Zaczęła z samego rana. Poród jest ponoć dość ciężki, bo szczeniak jest duży. Co nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że jego ojciec ma ponad dwa metry wzrostu.

- Daren ile czasu minęło, odkąd ostatnio dostaliśmy informacje, co się dzieje?

- Pewnie jakieś pół godziny.

- Naprawdę? Tylko pół godziny.

- Na pewno nie więcej niż czterdzieści minut.

- No dobrze... Bo jakoś tak wydaje mi się, że to dłużej.

- Wydaje ci się.

- Nie wierzę, że to już. Zaraz urodzi się ich kolejne maleństwo.

- Zazwyczaj tak się dzieje po dziewięciu miesiącach od parzenia się bez myślenia o konsekwencjach.

- Daren wiesz co? Może weź ty nic nie mów.

- To po co mnie zaczepiasz?

- Bo się stresuję! Mógłbyś być wsparciem.

- Dasz radę. Nie poddawaj się. Tak trzymaj. Na pewno w końcu ci się uda przestać być irytującym.

- ... Wiesz co?

- Nie. I nie chcę wiedzieć.

- Ty też jesteś irytujący.

- Och doprawdy?

- Tak. Jesteś strasznie irytujący. Teraz ty mnie irytujesz i to tak potężnie. I co ty na to?

- Że to miło, że role się odwróciły.

- Daren ja mówię poważnie! Tu się dzieje cud narodzin. A ty siedzisz na pieńku i tylko się gapisz w przestrzeń.

- A co mam robić? To ona rodzi. Ja nic z tym nie zrobię. Mam wyjąć szczeniaka? Mogę spróbować. Choć nie wiem, czy nie oderwę jakiejś kończyny.

- Po prostu powinieneś się bardziej przejmować. Hilda to twoja rodzina.

- Przecież życzę jej dobrze. Po prostu nie mam na to żadnego wpływu. To, że tu jestem, nic nie zmienia.

- Ale myślę, że Hildzie będzie miło, jak się dowie, że czuwaliśmy.

- Przecież tu z tobą siedzę. Nie mogę bardziej siedzieć.

- No niech ci będzie.

Eris chyba tak bardzo to przeżywa, bo wszystko zaczęło się przy nim. Odprowadziłem go do pracy. Zostawiłem tam. Za jakiś czas przybiegł cały zdyszany. Stwierdził, że Hilda rodzi. Ponoć znów odeszły jej wody, gdy podawała coś komuś do stołu. Jedno trzeba jej przyznać. To pracowita kobieta. Nie rezygnowała ze swoich obowiązków do samego końca.

- To prawda, że nie panikuje przy porodzie? Mówię o Hildzie. Podobno to rozgarnięta samica.

- Podawała komuś jajka na boczku. A ja zamiatałem. Nagle usłyszałem i to cytuję.... ojejuńciu wody odeszły. Po czym zwróciła się do tego gościa, żeby uważał i nie wdepnął i stwierdziła, że jeszcze to sprzątnie przed wyjściem.

- ... I ty się o nią martwisz?

- Zawsze się będę martwił w takich sytuacjach!

- Chyba już nie musisz.

Asystentka akuszerki wyszła szybciej, niż w teorii powinna. Oznaczało to, że najprawdopodobniej szczeniak się w końcu urodził. Była uśmiechnięta, więc nie trzeba było bać się złych wieści. Ulfr szybko pojawił się przy kobiecie. Ta coś do niego powiedziała, po czym alfa wszedł do swojego domu.

Młoda akuszerka miała ruszyć za nim, ale zerknęła w naszą stronę, a ja natychmiast podchwyciłem jej spojrzenie i gestem ręki kazałem się jej zbliżyć. Po chwili wahania tak też zrobiła. Eris patrzył na nią, jakby miał jej wypalić wzrokiem dziurę w czole.

- I jak!? Wszystko dobrze? Co się urodziło?

Lepiej nie trzymać go dłużej w niepewności. Niech zaspokoi swoją ciekawość. Bo jeszcze go od środka rozerwie. Skinąłem lekko głową dając kobiecie znak, że ma mówić.

- Pani Hilda ma się dobrze. Urodziła synka. Dużego i silnego alfę. Aż dziw, że nie usłyszeliście jak płacze. Takiej siły w płucach to ja chyba u dzieciaczka jeszcze nie widziałam.

- Rozumiem... To wspaniale.

- Tak. A teraz przepraszam. Muszę wracać. Trzeba zająć się matką i dzieckiem.

Kobieta skinęła nam głową i odeszła. Oboje obserwowaliśmy, jak wchodzi do domu. Dopiero gdy zniknęła nam z oczu, omega się do mnie zwrócił.

- Słyszałeś? Dziecko jest zdrowe. I wygląda na to, że wdało się w Ulfra. Hilda najwyraźniej też się dobrze czuje. Ulżyło mi.

- Mówiłem, że nie ma się o co martwić.

- Czułem, że wszystko będzie dobrze. Ale i tak... Lubię Hildę. I Ulfra. Ich rodzina jest wspaniała. To ta lepsza strona twojej rodziny. I chcę być jej częścią. Więc no nic nie poradzę, że boję się, że może stać się im coś złego.

- Jak widzisz, poradziła sobie dobrze. Jak zawsze. Możemy już iść do domu? Bo pracy i tak dziś już nie skończę.

- Może poczekajmy jeszcze.

- Po co?

- Żeby się upewnić... Albo...

Omega nie dokończył, bo z domu znów wypadła pomocnica akuszerki. Nie podchodziła już bliżej, ale jedynie zawołała.

- Panie Darenie, panie Erisie! Pani Hilda prosi, byście weszli!

Chciałem odpowiedzieć, żeby przekazała, że zamierzamy zostawić ich w spokoju i przyjedziemy innego dnia. Eris jednak pobiegł tak szybko, że prawie przywalił we framugę. Nie miałem więc już zbytnio wyjścia. Wstałem z mojego pieńka i ruszyłem w stronę domu. Szczeniaki przestały się bawić, ale nie wpadły zobaczyć się z matką. Najwyraźniej Hazel trzymała ich w ryzach.

Leże Ulfra jest dość duże. W końcu ciężko pracuje. Ma też dużą rodzinę. I mimo wszystko to krewny Alfy. Choć od strony byłej jego partnerki. W każdym razie musiałem wejść na piętro. Ruszyłem do sypialni. Drzwi były otwarte. Poczułem krew. Były to chyba jednak normalne jej ilości w przypadku porodu.

Gdy wszedłem do pokoju, okazało się, że jest w nim dość ciasno. Hilda siedziała na łóżku oparta o stos poduszek. W rękach trzymała zawiniątko, z którego coś się darło. To albo szczeniak, albo młoda koza. Podejrzewam, że to pierwsze, choć nie byłbym bardzo zdziwiony, gdyby to jednak była koza. Ulfr klęczał przy partnerce i trzymał ją za rękę. Przyglądał się jej i dziecku. I szczerzył się jak głupi. Eris tymczasem przyglądał im się z drugiej strony. Też się szczerzył jak głupi. A oczy to mu świeciły jak dwa złote krążki. Omegi mają jakąś dziwną słabość do szczeniaków. Nie rozumiem. Są lepkie i śmierdzą.

- Daren. Chodź no tu. Nie bój się. Nie gryzie jeszcze.

- Nie boję się.

- To nie stój jak kółek. Chodź no. Zobacz naszego synka. Naszego małego Erika.

Jak mus to mus. Podszedłem. Zerknąłem na szczeniaka. Niezbyt różni się od poprzednich. Wszystkie wyglądają tak samo. Później da się je rozpoznać. Ale zaraz po porodzie wszystkie wyglądają tak samo.

- I co myślisz?

- ... Duży.

- Rzeczywiście. Potrzymaj go.

- Wolę nie. Jest jeszcze mokry.

- Nie bądź taki Dareńku. To twój kuzyn.

- Muszę?

- Tak.

- To daj szczeniaka.

Kobieta przekazała mi zawiniątko. Zawsze to robi. Po każdym porodzie. Zazwyczaj Ulfr ściągał mnie następnego dnia. A później kazali mi trzymać dzieciaka. Dziecko jak dziecko. Chociaż to jest rzeczywiście większe niż wszystkie poprzednie.

- Eris podejdź bliżej.

Omega był dziwnie cichy. Ostrożnie podszedł do mnie i stanął na palcach. Przypatrywał się szczeniakowi strasznie intensywnie.

- Chcesz go?

- Nie. Ty go trzymaj. To uroczy widok.

- Jesteś pewien? Oddam ci go.

- Nie Daren. Naciesz się.

Szczeniak był jeszcze w pośredniej formie. Trudno więc stwierdzić, jaki ma kolor włosów czy oczu. Mam jednak wrażenie, że będzie podobny do swojego ojca. No cóż... Rzeczywiście wygląda na takiego, co wyrośnie na silnego. Dobrze dla niego.

- Jak się czujesz Hildo?

- Dobrze. Choć zmęczona. Miło, że pytasz.

- Nie jestem aż tak bezduszny, za jakiego ma mnie mój omega.

Eris tylko coś burknął. Stał się dziwnie potulny. Aż dziwne. Omegi naprawdę się zmieniają, gdy w pobliżu są szczeniaki.

- Mogę już wam go oddać?

- Och Daren, Daren. Daj mi mojego synka.

Oddałem szczeniaka. Poczułem się lżej. Nie lubię być tak blisko dzieci. Sprawiają, że czuję się niepewnie. Hilda natomiast się
rozpromieniła, gdy tylko syn znalazł się w jej ramionach. Ulfr natomiast dalej w ciszy przyglądał się partnerce.

Znów zachowuje się dziwnie. Patrzy na nią tak... Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć. Gdy Ulfr patrzy na Hildę, wygląda żałośnie. Wygląda słabo. Wygląda, jakby nie miał krzty godności. Jakby owinęła go sobie wokół palca. Patrzy na nią... Jakby ją wielbił. To... To chyba uwielbienie. Nie wiem, ale... Chyba tym razem jestem bliżej rozgryzienia tego, co widzę. Nagle moje myśli przerwał głos Erisa.

- Chyba już pójdziemy. Powinniście zostać sami. Trochę się sobą nacieszyć.

- Wpadniecie niedługo?

- Wpadniemy. Na pewno.

- Dziękuję, że się martwiliście. Jesteście naszą rodziną. Pamiętajcie o tym.

- Ja jeszcze nie jestem, ale może niedługo.

- Och Eris maleństwo oczywiście, że już jesteś.

- Dziękuję.

- Nie dziękuj. Dobrze mieć takiego dobrego chłopaka w rodzinie. Daren traktuj Erisa dobrze.

- Przecież to robię. A przynajmniej... Nie jest tragicznie.

- Tak, tak. Spokojnej podróży.

- Do zobaczenia. Pa, pa Erik.

Szczeniak nie odpowiedział. Przynajmniej był w końcu cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top