Rozdział CXX - Colla
19 lutego
Otworzyłem oczy. Jeszcze do tego nie przywykłem. Do tego, że budzę się w innym miejscu. Ostatnie kilka lat spędziłem w ciasnym pokoiku w domu mojej ciotki i jej rodziny. A teraz mieszkam gdzieś indziej. To wciąż wydaje się dość nierealne. Dziwnie czuję się z myślą, że będę się tu budził każdego kolejnego dnia. Bo teraz to jest mój dom.
Jestem tu dopiero kilka dni. A ostatnie dwa są dość rozmyte. Pamiętam co nieco. Jednak to tylko urywki. Przez to, że większości nie pamiętam, całe to doświadczenie wydaje się krótsze, niż jest w rzeczywistości. Chociaż chyba nie powinienem zachowywać się, jakby było już po wszystkim. Nie skończyłem Rui. Wciąż mam gorączkę. Tak myślę. Temperatura mojego ciała zdecydowanie jest podwyższona. Ale to już sam koniec. To kwestia kilku godzin. Dwóch. Może trzech. Raczej nie więcej. Niedługo wszystko wróci do normy. Na jakiś czas. A teraz i tak jest dość dobrze. To już ta spokojna część rui. Jestem świadomy tego, co się dzieje. I czuję się znośnie. Jestem w stanie jakoś funkcjonować.
Nie lubię bezczynności. Dlatego to dobrze, że w końcu mogę zrobić cokolwiek. Bo nie lubię być uziemionym. Wtedy muszę na kimś polegać. A bądźmy szczerzy... Trudno znaleźć kogoś na kim można polegać.
Usiadłem powoli, bo lekko kręciło mi się w głowie. Muszę jakoś sobie poradzić z tymi niedogodnościami. Jednak przywykłem do tego. W ruję zazwyczaj musiałem sam się sobą zajmować. Ciotka nie zawsze miała czas. Poza tym nie lubiłem na niej polegać. Wiedziałem, że będę musiał jakoś się za to odwdzięczyć. Ale wyszło mi to na dobre. Jestem bardziej samowystarczalny. Choć ruja to ciężka rzecz. Ciało mnie boli. Mięśnie. Jakbym przebiegł kilometry. A tymczasem przeleżałem prawie dwa dni w łóżku. A jednak ręce, nogi i plecy bolą jak po jakimś niezwykłym wysiłku. I kark. Kark też mnie boli. Jednak to jest już inny rodzaj bólu.
Sięgnąłem do tyłu i dotknąłem tego bolesnego miejsca. Rana już nieco się zasklepiła. Niedługo pojawi się tam blizna. Wyczuwałem pod palcami ten nowy ślad na mojej skórze. Trwały. Będę musiał do niego przywyknąć. To już jakaś część mnie. Dziwne uczucie... Jakby... Jakby coś obcego w moim ciele. Nie wiem jak się z tym czuć. To nie jest coś obrzydliwego. Po prostu... Moje ciało jeszcze tego nie przyswoiło.
- Boli cię? Może powinienem to opatrzeć?
Myślałem, że śpi. Jest taki cichy, że nie zwróciłem na niego uwagi. Dlatego, dopiero gdy usłyszałem jego miękki i ciepły głos, zerknąłem na drugą połowę łóżka. Flynn wydawał się szczerze zmartwiony. Nie... On był zmartwiony. Martwi się o mnie. Ciągle się martwi. Zapominam czasem, że to naprawdę szczera osoba. Poza tym to dość nowe. Zazwyczaj nie spotykałem się z takimi uczuciami skierowanymi w moją stronę.
- Nie trzeba. Kwestia czasu nim się zagoi.
- Bardzo boli?
- Nie. Jest znośnie.
- Przepraszam.
- To coś, co każda omega prędzej czy później przeżyje. Właściwe to od dnia moich narodzin jestem skazany na znoszenie mnóstwa bólu. Ruje. Oznaczenie. W przyszłości może poród. Nic by ze mnie nie było, gdybym nie był w stanie znieść odrobiny bólu.
- Wiem to. Jednak... dało się temu zapobiec. Mam na myśli, że.... Bolało cię, bo nie byłem w stanie...
- Jak się czujesz?
Przerwałem mu. Pewnie nie powinienem. Ale nie chciałem tego słuchać. To niepotrzebne. Wiem, co chce powiedzieć. Że zawiódł. Że nie jest dla mnie wystarczająco dobry. Bo czuł się źle w trakcie mojej rui, więc przez większość czasu był praktycznie nieobecny. To nie ma znaczenia. Poza tym tylko on tak to postrzega.
Tak. Bolało, gdy mnie oznaczał. Zazwyczaj pary robią to w trakcie stosunku. Przyjemność miesza się z bólem, maskując go w ten sposób. Flynn był na to zbyt słaby. Więc ból był duży, ale do zniesienia. Poza tym był przy mnie. Był delikatny. Trzymał mnie tak mocno jak mógł. I całował mój kark delikatnie i czule. Przed i po. Więc nie zamierzam słuchać jego głupiego gadania.
To też nie tak, że ryzykuję coś swoją bezczelnością. Trafił mi się potulny alfa. Flynn przez chwilę był nieco zbity z tropu i chyba nie wiedział, czy kontynuować temat, czy odpowiedzieć na moje pytanie. Zdecydował się na to drugie.
- Nie jest najgorzej. Choć chyba zaczyna się ten gorszy okres.
- Rozumiem. Przynajmniej zaczęło się po mojej rui. Gdybyśmy obaj osłabili w tym samym czasie, to byłoby ciężko. Trzeba później przemyśleć, co zrobimy, jeśli kiedyś tak się stanie. Na razie... Mamy chwilę przerwy. Kolejna za prawie trzy miesiące. Czas więc wrócić do normalności. Pójdę zaparzyć zioła. I zrobię coś jeść.
- Colla czekaj. Nie skończyłeś jeszcze. Masz gorączkę. Powinieneś odpoczywać.
- To ostatnie godziny. Nie mam powodu, by się nad sobą rozczulać.
- Poleż. Ja przygotuję śniadanie.
- Nie ma takiej potrzeby.
- ... Mam w sobie jeszcze trochę siły. Dam radę.
- Ja też.
- Opiekujesz się mną ciągle. Czy chociaż raz mogę zająć się tobą?
- Nie potrzebuję tego. To miłe z twojej strony, ale świetnie radzę sobie sam. Nie potrzebuję cię.
Flynn spojrzał na mnie z czymś w rodzaju... Sam nie wiem. Chyba odrobiną smutku i odrobiną troski. Użyłem złych słów. Chodziło mi o to, że nie potrzebuję jego pomocy. Bo nie potrzebuję niczyjej pomocy. Zabrzmiało to, nie tak jak chciałem, by zabrzmiało. Chciałem doprecyzować, ale nie zdążyłem.
- Jesteś moją omegą. Oznaczyłem cię. Jesteś mój. I jako alfa mam obowiązek się tobą opiekować. Colla pozwól mi na to. Chcę tego. To sprawi mi radość. Chcę czuć, że mogę coś dla ciebie zrobić. Wiem, że tego nie lubisz. Bo to dla ciebie nowe. Ale przysięgam, że to nic złego.
- ... Uważasz, że jestem zbyt samodzielny?
- Tak.
- Samodzielność to dobra cecha.
- Owszem. Ale ty chcesz wszystko robić sam. A jesteśmy partnerami. Wszystko działa teraz w dwie strony. Poza tym... Colla nie chcę być kaleką, którym będziesz musiał się opiekować do końca życia. Chcę być dla ciebie podporą. Wiele zrobić nie mogę. Ale mógłbyś dać mi chociaż szansę.
- Ja... Nie postrzegam tego w taki sposób.
- Ale ja tak.
- ... Dobrze. Niech będzie. Ja... Doceniam, że chcesz pomóc. I to nie tak, że... Że...
- Wiem. Spokojnie. Rozumiem, co miałeś na myśli. Przecież znam cię nie od dziś.
- Cóż... To dobrze, bo nawet ja widzę, że zabrzmiałem jak straszna suka.
- Nie zawsze masz wyczucie. Ale to niekoniecznie wada. Zależy jak na to spojrzeć. Dla mnie to nawet urocze.
- Ja bym sobie przywalił.
- Bo jesteś dla siebie surowy.
- Nie powiedziałbym.
- Colla ja... Wiedziałem, że tak będzie. Że będę musiał się z tobą wykłócać o to, byś oddał mi część swojego brzemienia. Ale jestem na to przygotowany.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
- Oczywiście. Na to też jestem przygotowany. Więc... Na co masz ochotę?
- Trochę gorącej wody na rozgrzanie. I coś lekkiego. Obojętnie co.
- Może zagrzeję trochę mleka i zjesz z podpłomykami? Zostało kilka.
- Może być. To chyba dobry pomysł. W innej formie są już chyba niejadalne. A nie ma co marnować jedzenia.
- Colla... Jesteś bardzo niewymagającą omegą.
- To prawda. Jednak nie nauczono mnie, bym miał czegoś oczekiwać.
- Wiem. A ja chcę cię trochę rozpieszczać. To będzie trudne. Ale zamierzam się postarać. Obiecuję, że jak odzyskam siły, to odwdzięczę ci się za ten czas, gdy się mną zajmowałeś.
- Postaram się ci tego nie utrudniać.
- Colla... Żałujesz tego?
- Pytasz, bo teraz już nie da się tego cofnąć? Mówiłem, że to przemyślana decyzja. Nie żałuję. Gdyby nie ty za dwa miesiące oznaczyłby mnie jakiś stary cap.
- Jestem od ciebie starszy.
- Pięć lat?
- Sześć w zależności od tego, jak liczysz.
- To mniej niż dwadzieścia.
- Co racja to racja.
- Nie pytaj mnie więcej czy tego żałuję. Bo nie żałuję.
- Po prostu... Mam wrażenie, że się bardzo pospieszyliśmy. I wielu rzeczy nie omówiliśmy.
- Na przykład?
- Twoich uczuć do mojego brata.
- ... Już od jakiegoś czasu za nim nie przepadam. Okazuje się, że jednak ma ciężką rękę. I ma nieco za wysokie standardy. Woli księżniczki z południa.
- Swego czasu próbowałem namówić Darena, by zrobił z ciebie swojego partnera. Wydawał się czuć do ciebie jakąś sympatię. A to dużo jak na niego.
- Słabo ci poszły te namowy.
- Tak. Choć przyznam, że teraz się z tego cieszę.
- Ja też. Daren ma swoje wady. I potrzebuje czegoś, co tylko Eris może mu dać. Więc nie byłaby z nas dobrana para.
- Więc... Nie jesteś...
- Flynn nie chcę już twojego brata. Byłem dzieckiem, gdy się w nim zauroczyłem. I szczerze mówiąc, nie wiem, czy kiedykolwiek chciałem czegoś więcej. Chyba to zauroczenie mi wystarczało.
- Rozumiem. Przepraszam, że zadaję takie pytania. Jestem dość... Nie jestem zbyt pewny siebie.
- Nie myśl o takich rzeczach. Jestem twój. Po prostu... Skup się na tym.
- Dobrze. Tak zrobię. I już idę do kuchni, tak jak obiecałem.
Alfa wstał. Powoli. Z pewnym trudem. Ale wydawał się w dość dobrym nastroju. A gdy wyszedł, zostałem sam. Położyłem się, bo nieco kręciło mi się w głowie. To przez gorączkę.
Flynn musi naprawdę dobrze panować nad swoim wilkiem. Ruja się jeszcze nie skończyła. Na pewno jeszcze mocno i zachęcająco pachnę. Podejrzewam, że inny alfa miałby trudności z normalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Tymczasem Flynn... Właściwie to nawet w trakcie rui wydawał się bardzo opanowany. Czy to dlatego, że źle się czuje? Ale nie wiem, jaki to miałoby mieć związek. W każdym razie to było dość... dziwnie. Podobno alfy są trochę bardziej dzicy, gdy wyczują omegę w rui. A wręcz nie do powstrzymania. Tymczasem gdy się zaczynało, Flynn głaskał mnie po głowie. Leżał obok i nic więcej nie robił.
Początek rui pamiętam dobrze. Ale nic się nie działo. Zaczęło boleć. Flynn pytał, czy ma coś zrobić. Miałem wtedy jeszcze siłę więc zrobiliśmy to tak jak za pierwszym razem. Później opadłem nieco z sił. Ból był większy. Doszła gorączka. Ale... Pamiętam, że Flynn podawał mi wodę. Później... Później na pewno był taki moment, gdy wilk wziął górę. Pamiętam, że trzęsły mu się dłonie. Że wyjątkowo mocno ścisnął moje udo. Wtedy wziął mnie od tyłu i ugryzł mnie w kark. Ale... Bolało, bo nie miał sił, by sprawić mi przyjemność. Po tym już tylko mnie przytulał i całował. I gładził moje ciało.
Pamiętam co nieco. Wiem, że dobrze się mną zajął. Jestem mu wdzięczny. Nie spędziłem nigdy rui w przyjemniejszy sposób. Nie żałuję tej decyzji.
Na razie odkrywam tylko kolejne zalety. Flynn jest opiekuńczy. I jest pracowity. Okazuje się, że seks też jest przyjemny. Obawiałem się, że może to być negatywne doświadczenie. Byłem dość sceptycznie nastawiony. Jednak... Nie było źle. Było dobrze. I Flynn był delikatny. Jest dobrym, troskliwym i delikatnym mężczyzną. Inteligentnym i szanującym mnie. Nie mogłem trafić lepiej.
Nie wiem, czy go kocham. Ale na pewno go lubię. I nie wykluczam tego, że go kocham. Chyba po prostu nie wiem jak nazwać te uczucia. Dlatego poczekam, nim użyję tak wielkich słów, jak miłość. Ale... Myślę, że z czasem będę mógł to powiedzieć z pewnością.
Na razie... Spróbuję przyzwyczaić się do nowego życia. Nie różni się tak bardzo od poprzedniego. Dalej robię to samo. Tylko... Tu jest mój dom. Nie opuszczam tego miejsca. To tutaj śpię. Obok mężczyzny. Mężczyzny, któremu na mnie zależy. Nikt mnie już nie obraża. Nikt nie sugeruje, że powinienem odejść. Nikt nie robi mi wyrzutów. Nikt nie ma do mnie pretensji. To nowe życie... Jest dobre. Jestem szczęśliwy. Muszę tylko przyzwyczaić się do tego uczucia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top