Rozdział CXVI - Eris
14 lutego
- A ta szarfa idzie gdzie?
- Wokół talii.
- Ale już tam masz jedną szarfę.
- Tak. Ale ta jest wzorzysta.
- ... W lecie też nosi się tyle warstw?
- Tak. Ale są znacznie cieńsze. Poza tym lato nie jest u nas zbyt ciepłe.
- Chociaż tyle.
Nie wnikałem już, bo Colla stał gotowy na moje owijanie go szarfą. Wziąłem się więc do pracy. Nie mogłem pozwolić by gwiazda tego wieczora czekała. W sumie ta szarfa jest bardzo ładna. Colla nie chciał żadnych jaskrawych kolorów. Hilda podarowała mu więc dość skromną szarfę w kolorze szarawej zieleni. Była cała wyszyta w pnącza wykonane ciemniejszą zieloną nicią. Colla miał oczy w podobny kolorze. Szarfa więc ładnie podkreśla ich kolor.
Od prawie godziny pomagałem mu się ubrać. Świąteczne stroje na północy są skomplikowane. Mają dużo warstw. Omega musiał mnie więc dokładnie instruować. Inaczej bym się pogubił. Byłem więc średnią pomocą. Ale jakoś się udało.
Colla miał na sobie białą koszulę, na którą narzucił jeszcze tunikę w kolorze jasnej, ale stonowanej zieleni. Był to delikatny kolor. Bardzo ładny. Na to miał założoną kamizelkę w kolorze grafitu. Była ciasno opięta wokół jego klatki piersiowej i ujawniała nieco z jego figury. W tym stroju bowiem niewiele było widać. Tunika sięgała mu połowy uda. Była przepasana grubą białą szarfą. A teraz jeszcze raz przepasałem mu talię tylko cieńszą wzorzystą szarfą. Spodnie miał proste w kolorze podobnym do kamizelki. A do tego wysokie buty obszyte futrem. Jego włosy są średniej długości. Związałem je więc zieloną wstążką w prosty kucyk. Dużo więcej nie dało się zrobić. A i tak jeszcze musiałem zakryć je chustą. Nie było więc sensu kombinować z uczesaniem. Co prawda zaproponowałem, że coś spróbuję wymyślić, ale omega uznał, że jest to niepotrzebne.
A co do chusty... Colla chciał coś prostego. Razem ją wybieraliśmy. Rzeczywiście w porównaniu do pozostałych, które oglądaliśmy, była ona dość skromna. A i tak była śliczna i jak dla mnie zdecydowanie nie była zbyt prosta. Owszem była biała, podczas gdy pozostałe, które nam pokazano miały jaskrawe kolory, ale ta była wyszyta w kwiatowe wzory. Były to głównie pnącza, paprocie i jakieś drobne kolorowe kwiatki. Tutaj też dominowała więc zieleń. Colla zdecydowanie lubił ten kolor. Ale było mu w nim ładnie. Więc jak najbardziej popierałem ten wybór.
Gdy skończyłem z szarfą, zająłem się chustą. Udało mi się dopiero za trzecim razem, ale Colla był usatysfakcjonowany. Starałem się. Zależało mi na tym, by ten dzień był udany. Wyciągnąłem spod materiału tylko kilka ciemnych pasm włosów, które ładnie okalały jego twarzyczkę. Na koniec jeszcze przymocowałem chustę do jego włosów dwiema dużymi spinkami w kształcie czerwonych chryzantem. Starałem się umieścić je symetrycznie, po dwóch stronach. Chyba mi się to udało. Wyglądał... Ślicznie. I było to wszystko stabilne. Najgorsze co mogło się stać to wypadek z garderobą spowodowany moim niedbalstwem.
- I jak? Podoba ci się? Jest dobrze?
Colla przyjrzał się swojemu odbiciu. Okręcił się, by dokładnie się wszystkiemu przyjrzeć. Wydawał się analizować każdy szczegół. W końcu wydał opinię.
- Jest dobrze.
- Czyli... Jesteś gotowy?
- Jeszcze nie.
- Nie?
- Tamto drewniane pudełeczko. Przenieś mi je.
Rzeczywiście na małej szafce nocnej stało drewniane pudełko. Gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, że nie jest takie zwykłe. Było ładnie ozdobione. Namalowano na nim czerwone kwiaty. Nie ważyło wiele. Nie byłem pewien, co w nim jest, ale coś mi podpowiadało, że będzie to jakaś biżuteria. Nie musiałem się nad tym głowić. Zaraz miałem się przekonać o jego zawartości.
Podałem je Colli, a on przez chwilę trzymał je i nad czymś myślał. W końcu jednak otworzył skrzyneczkę i wyjął ze środka sznur drewnianych kuleczek pomalowanych na ciemną czerwień.
- To są...
- Korale.
- Dostałem takie na urodziny.
- To tradycyjna biżuteria. Choć nie na każdą okazję. Powinienem mieć dziś na sobie korale matki. Te ślubne są specjalne. Różnią się delikatnie od tych zwykłych. Przekazuje się je z pokolenia na pokolenie. Ale korale matki spłonęły. Jak wszystko... Wszystko, co mieliśmy.
- Przykro mi...
- To było dawno. A jej korale były skromne. Te są... Te są piękniejsze.
- A te są...
- Od Flynna. Są nowe. Wczoraj skończył je robić. Nie powinno się nosić nowych... Ale to nic. Flynn sam je wyrzeźbił. W dwa tygodnie. I pomalował. Gdzieś tu ukrył swój podpis. Ale jeszcze go nie znalazłem. To taka tradycja. Kiedyś go znajdę. Będę miał dużo czasu podczas zabaw. Wtedy będzie musiał podarować mi coś, czego zechcę.
- To uroczy zwyczaj.
- Tak... Ale czasem mężczyźni podchodzą do tego poważnie. Sam widzisz, ile jest tu korali. A to może być tylko pierwsza litera jego imienia. Jakaś malutka literka F na którymś z korali. Chodzi o to, by trudno było ją znaleźć. Wtedy można prosić partnera o jakieś głupoty. W granicach rozsądku oczywiście. Nie musi to być prezent fizyczny. To może być jakieś polecenie, które musi wykonać. Oczywiście... Nie każdy przestrzega tego zwyczaju. Ale myślę, że Flynn naprawdę umieścił gdzieś tu swój podpis.
- Myślę, że tak. A korale... Są śliczne.
- Ciotka chciała dać mi swoje. Ale wuj jej zabronił. Są dla jego dziecka. Nie dla mnie. Nie przeszkadza mi to. Te są ładniejsze. Dużo ładniejsze. A i Flynn włożył w nie dużo pracy.
Colla jeszcze przez chwilę przyglądał się pięknemu upominkowi, po czym postanowił je założyć. Sznur był długi, więc omega mógł owinąć je wokół szyi dwa razy, a i tak zwisały dość luźno poniżej jego obojczyków. Kuleczki były drobne. Flynn musiał siedzieć nad tym całymi dniami. To takie... Takie kochane. Trochę się martwiłem, ale teraz widzę, że Colla jest w dobrych rękach.
- Wyglądasz pięknie. Płaszcz też jest śliczny. Ale będzie ci chyba trochę zimno.
- Narzucę na to jeszcze futro. Będzie dobrze.
- Boisz się? Znaczy... Jesteś nerwowy? Bo nie widać po tobie. Mam wrażenie, że denerwuję się bardziej niż ty.
- Bo się nie denerwuję. To tylko ceremonia. Dopiero po oznaczeniu naprawdę się coś zmieni. Po ceremonii będę oficjalnie pod jego opieką. Zamieszkam z nim. Nie będę musiał tutaj wracać. Do tego małego, ciemnego pokoju. Będę panem domu. Będzie mi dobrze. Więc czego mam się bać?
- Chodziło mi raczej o to takie... No wiesz... To ważny dzień. Będziesz go wspominał do końca życia.
- Raczej nic złego się nie stanie.
- Jesteś taki... Czasem podobny do Darena.
- Nie zrozum mnie źle. Cieszę się. To nie tak, że nic teraz nie czuję. Po prostu jestem spokojny. Bo Flynn to dobry mężczyzna. Już nie muszę się bać. Nie muszę się bać, że trafię na kogoś, kto będzie mnie bił. Nie muszę się bać, że będę musiał robić coś, czego nie chcę. Flynn patrzy na mnie w ten sposób... Jakbym był czymś cennym. Czymś wartym delikatności. To spojrzenie sprawia, że mam pewność, że podjąłem właściwą decyzję i nie będę tego żałować.
- Colla ty... Co czujesz do Flynna? Kochasz go?
- Szczerze mówiąc... Nie wiem. To potoczyło się dość szybko. Lubię go. To na pewno. Ale to chyba nie miłość. Jeszcze nie. Jednak jestem pewien, że go pokocham. Niedługo. Bo... Teraz inaczej na niego patrzę. I myślę, że to tylko kwestia czasu. Bo nie wyobrażam sobie, że miałbym zakochać się w kimś innym.
- To dobrze. Myślę, że w związku powinna być miłość. Aby był szczęśliwy. A chcę, byście byli szczęśliwi.
- Cóż... Mam nadzieję, że tak będzie. Że będziemy szczęśliwi.
- Na pewno tak będzie. Nie martw się o to.
- To ty się martwisz.
- ... Może i tak.
Colla spojrzał na mnie i zaśmiał się lekko. Ze mnie... Ale nieczęsto się śmieje, więc mi to nie przeszkadzało. Dobrze widzieć go w dobrym humorze.
- A w sumie... Nie rozmawialiśmy o tym, a jednak chciałabym się upewnić...
- O co chodzi?
- Ymmm... Czy... Będziesz czuć się komfortowo z... No wiesz... Konsumowaniem związku?
- Flynn nie zrobi niczego, czego bym nie chciał. Nie musisz się o to martwić.
- Po prostu wiem, że to będzie twój pierwszy raz. Nie chcę, byś był... straumatyzowany. Nie wiem, czy twoja ciotka tłumaczyła ci...
- Wiem, jak to działa.
- To dobrze. Chciałem się tylko upewnić.
- Rozumiem. Masz jakieś rady?
- Ym... Chyba nie.
- Myślałem, że podzielisz się doświadczeniem.
- Po prostu... Nie rób niczego, czego nie jesteś pewien, że chcesz robić. Jak czujesz się z czymś niekomfortowo, to powiedz to. I... Może... Czekaj... Co?
- Hmmm?
- Ty... Jakim doświadczeniem?
Colla posłał mi długie spojrzenie. Oczekiwał jakiejś reakcji. Ja jednak byłem zbyt zdezorientowany, by zrozumieć. Omega po chwili wywrócił oczami. Ja dalej nie rozumiałem, co się dzieje.
- Przecież wiem, że już to robiłeś.
- Ale... Nie mówiłem ci o tym. Bo... Nie mówiłem... Prawda?
- Nie. Ale trochę już cię znam. Domyśliłem się, że jesteś kimś, kto... Kto nie czeka. Poza tym zastanawiałem się, co takiego mogłeś zrobić, by wyprowadzić Darena z równowagi. Uznałem, że pewnie chodzi o twoje związkowe doświadczenia. Poza tym mówisz o związkach i uczuciach dość pewnie. Jak ktoś, kto czegoś już doświadczył. Nie mylę się czyż nie?
- Nie... Nie mylisz. Miałem kogoś w rodzaju partnera. Nazywał się Virion. To było na Wschodzie.
- I zrezygnowałeś z niego dla Darena?
- ... Chyba tak. Wcześniej myślałem, że to racjonalna decyzja. Teraz myślę, że coś mnie ciągnęło do tego wielkiego gbura.
- Jak się wam układa?
- Lepiej. Robimy postępy. Tak myślę.
- Twoja ceremonia też już niedługo. Ile? Pół roku?
- Pewnie tak. Grant zgodził się odwlec to do moich osiemnastych urodzin. Z jednej strony wydaje się nie przepadać za Darenem. Ale z drugiej strony chce, żeby był następnym Alfą. A więc... Daren musi mieć dziedzica. Tak... Oficjalnie. A do tego potrzebuje partnera. No i... Utrwalony sojusz z moim stadem też jest ważny.
- Pocieszę cię. Grant nie lubi żadnego ze swoich dzieci. To dla niego... Coś, co posiada. Powinni robić to, co on chce. Ale oni tacy nie są.
- Rzeczywiście. Nie są.
- Ty też nie jesteś. Więc Grant jest, delikatnie mówiąc, wkurzony.
- No cóż... Mówi się trudno. A właśnie... Colla... Tak się zastanawiam... Czy ty i Flynn planujecie mieć dzieci?
- Nie wiem. Flynn wątpi, że może je mieć. Ja uważam, że to ryzykowne. Nie będę zdziwiony, jeśli poronię. Łatwiej by było, gdybym wiedział coś o matce Flynna. O tym, jak przebiegały jej ciąże. Urodziła kilku synów, ale... Nie wiem. Nie boję się tego, że coś pójdzie źle. Jeśli poronię to trudno. A jeśli się uda to... Myślę, że będę szczęśliwy. Lubię dzieci. Ale nie potrzebuję ich, by czuć się spełniony. Więc raczej ich nie planujemy. Ale jeśli będziemy je mieć, to będę szczęśliwy, mogąc je wychować. A i Flynn będzie dobrym ojcem. Tak myślę.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. I że jakoś się wszystko ułoży. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję. I... Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to też się nie krępuj.
- Na mojej ceremonii na pewno będę chciał, byś mi pomagał.
- Nie masz nikogo innego.
- Ty też nie.
- ... Jesteśmy wyrzutkami.
- A czy to źle?
- Chyba nie.
- No dobrze... To chyba czas byśmy się zbierali. Skoro jesteś gotowy. Twój alfa na ciebie czeka.
- Tak... Chodźmy. Pomóż mi z...
- Już się robi.
Pomogłem mu włożyć ciemnozielony płaszcz. Zarzuciłem mu go na ramiona i zawiązałem biały sznureczek, tak by się nie rozwiązał. Następnie to samo zrobiłem z szarym reniferzym futrem. Przyjrzałem się mojemu przyjacielowi. Jest śliczny. Flynn to straszny szczęściarz. I jestem pewien, że Colla go kocha. Po prostu jeszcze tego nie dostrzega. Gdy o nim mówi, czasem jego spojrzenie robi się jakby delikatniejsze. Dadzą sobie wiele szczęścia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top