Rozdział CXLVII - Daren
12 maja
Gdy trzasnąłem drzwiami, omega wzdrygnął się lekko. Nie mogę się pozbyć tego zwyczaju. Czasem udaje mi się zrobić to delikatniej. Jednak gdy jestem w złym nastroju, zawsze przypominam sobie o tym po fakcie. Nie skomentował jednak mojego głośnego wejścia. Uśmiechnął się. Dość... Szczerze. Do tego chyba nigdy nie przywyknę. Nikt inny nie uśmiecha się tak na mój widok. To... Dziwne. Sprawia, że czuję się jakoś tak... Niekomfortowo. A może to nie to... Nie potrafię nazywać uczuć. W każdym razie jest to coś, co sprawia, że jakoś na to mimowolnie reaguję.
- Wróciłem.
- Widzę. I słyszę. Trudno w sumie nie zauważyć.
Segregował jakieś zioła. Dziwne. Myślałem, że nie zna się na tym. A przynajmniej nie tak jak jego matka. A może coś podkręciłem...
- Co robisz?
- Zebrałem kilka ziół, które znam. W sumie większość można dodać do jedzenia. Dla smaku. Leków z nich raczej nie zrobię.
- Rozumiem.
Omega przyglądał mi się nieco zbyt intensywnie. Ja natomiast robiłem swoje. Rzuciłem torbę podróżną na ziemię. Później się nią zajmę. Muszę najpierw coś przekąsić. Dziś nie było okazji. W końcu obiad w rodzinnym domu mnie ominął. Wolałem nieco pogłodować niż ryzykować, że skręcę ojcu kark. Przejrzałem zawartość szafek i ostatecznie uznałem, że po prostu zjem resztki pieczywa. Było już nieco czerstwe, ale zagryzione kawałkiem szynki było jak najbardziej jadalne.
- Daren?
Odwróciłem się do omegi. Z jakiegoś powodu wyglądał nieco niepewnie. Zazwyczaj wydaje się w każdej chwili gotowy do kłótni. Tym razem nawet jego ton był nieco subtelniejszy.
- Tak?
- Ymm... Jak minęło spotkanie z rodziną?
- ... Fantastycznie.
- Jesteś wściekły prawda?
- Gdyby nie to, że siedzisz przy tym stole, pewnie wyleciałby na zewnątrz.
- Tak coś mi się wydawało, że jesteś... Mało stabilny.
- Nie przejmuj się tym.
- Możesz mi powiedzieć, co się stało. Jeśli chcesz. Może jakoś pomogę. Albo po prostu... Bo widzisz, dużo osób czuje się lepiej, jak opowiedzą komuś co ich złości. Z chęcią cię wysłucham.
Nie lubię tego. Nie lubię mówić o tym, co mnie złości. Właściwie w ogóle nie lubię mówić o tym, co siedzi w mojej głowie. Lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział. W tym przypadku jest podobnie. Eris nie musi wiedzieć, co się stało. To tylko zepsuje mu humor, a wydaje się, że dzień mijał mu dobrze.
- To nic takiego.
- Nawet jeśli to nic wielkiego to i tak powinieneś o tym porozmawiać, skoro cię to denerwuje. Powiedziałem, że pomogę ci z twoimi problemami, a nie mogę tego zrobić, jeśli nie będziesz ze mną rozmawiał. Ja też się staram mówić ci o tym, co mi nie pasuje, by znów nie było między nami źle. Gdy jesteś zły i nic nie mówisz, to nie wiem, czy... Czy może ja coś zrobiłem. A może źle się czujesz. Jeśli źle się czujesz, to chcę pomóc i zrobić coś byś poczuł się lepiej. Więc... Nie musisz mi mówić, ale poczuję się lepiej, jeśli mi powiesz.
- Raczej nie chcesz tego słyszeć.
- Czyli to coś o mnie?
- ... W pewnym sensie.
- Powiedz mi. Nie jestem jakiś bardzo miękki. Może trochę. Ale sobie radzę. Zrobiłem coś, co cię rozgniewało?
- Nie ty. Mój ojciec. Jak zawsze. Ty mnie denerwujesz, ale nie aż tak.
- To... Co się właściwie stało? Bo trochę jestem zdezorientowany.
Oparłem się o blat kuchennej szafki. Co właściwie powinienem mu powiedzieć? Że mój ojciec postrzega go jak rzecz? Chociaż to może niewłaściwe porównanie. Krowa? Klacz? Zdecydowanie jakieś zwierzę hodowlane, którym można rozporządzać. Wiedziałem, że tak to będzie wyglądać już, gdy usłyszałem, że ojciec chce się ze mną widzieć. Byłem pewien, że chodzi o ceremonię. Jednak mimo wszystko liczyłem, że może po prostu wyłoży wszystko na stół. Datę. Swoje wymagania. Jednak on nie mógł się powstrzymać przed wyrażeniem własnej opinii. Miałem ochotę wepchnąć mu pięść w gardło, by się zamknął.
- Daren? Czy... Czy coś nie tak z... Z nami? Chodzi mi o umowę między stadami. Twój ojciec chce coś zmienić?
- Nie. Mówił o ceremonii. Chce, żeby odbyła się na początku lipca. Możemy zaproponować konkretną datę. Jeśli tego nie zrobimy, to on jakąś wybierze. Możesz więc się zastanowić czy masz na oku jakiś konkretny dzień.
- Och... To dobrze. Bo ja chcę, żeby ta ceremonia się odbyła. Naprawdę. Zależy mi na tym.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że mój ojciec chce, abyś został moim partnerem w konkretnym celu.
- Ja... Wiem. Przecież nie jestem głupi. Wiem, jak to działa. Ale wiem, że ty nie myślisz tak samo, jak on. Zależy ci na mnie. Nie jest tak?
- ... Jest.
- No właśnie.
- Eris jak traktują cię w wiosce?
Ta nagła zmiana tematu nieco go zaskoczyła. Tak naprawdę było to ze sobą powiązane, ale nie wiedział jak. Zastanowił się chwilę. Nie musiał mi nawet odpowiadać. Ewidentnie nie jest zadowolony z tego, jak się sprawy mają.
- Właściwie to nie jest źle. Niektórzy już mnie chyba nawet lubią. A przynajmniej są serdeczni. Choć są tacy co dalej mnie nie lubią. W sumie to dużo samic mnie nie lubi. Tak myślę. Są chyba zazdrosne albo coś w tym stylu. Samce... Raczej traktują mnie tak jak inne omegi. Czy kobiety. Tak normalnie, jak na nich.
- Już tak nie będzie.
- Słucham?
- Mam tego dość. Żaden z nich nigdy nie śmiałby okazać mi braku szacunku. Boją się mnie. I wiedzą, że to ja będę kolejnym Alfą. Czy tego chcą, czy nie. Za brak szacunku mogę ich nawet zabić i nikt nie będzie tego kwestionował. A ty... Ty jesteś mój. Chyba nie są tego świadomi. Ale dopilnuję, by w końcu to do nich dotarło.
- Daren ja... To mi jakoś bardzo nie przeszkadza. Sam mówiłeś, że muszę sobie zapracować na szacunek.
- Zapracowałeś. Nie jesteś dla stada ciężarem. Nie sprawiasz im problemów. Tylko mnie, ale to sprawy tylko między nami. Nadal cię nie lubią, bo jesteś obcy oraz dlatego że nie podoba im się, że stoisz teraz tak wysoko. I nie traktują cię, tak jak powinni. Ale zaczną.
- Ale mi to naprawdę nie przeszkadza.
- Mnie to przeszkadza!
Jestem wściekły. Być może nieco nie kontrolowałem swojego tonu, bo Eris stał się jakby bardziej czujny. Za bardzo dałem się ponieść złości. Nie jestem przecież wściekły na niego. Nie powinienem więc podnosić głosu, gdy do niego mówię. Ostatnio płakał, gdy na niego krzyczałem. Nie mogę... Muszę się uspokoić.
- Jeśli tak się czujesz to... To rób, co uważasz za słuszne. Na pewno nie będę zły, jeśli zaczną mnie tu trochę bardziej poważać.
- Jesteś ich przyszłą Luną. Jesteś moją omegą. Jesteś... Jesteś dla mnie ważny. A oni nie zdają sobie z tego sprawy. To moja wina. Myślą, że jesteś dla mnie nikim, więc mogą cię traktować bez szacunku. To dlatego Lester podniósł na ciebie rękę. Bo myślał, że nie obchodzi mnie co się z tobą stanie. Oni wszyscy myślą tak samo. Że jesteś tylko omegą, która ma mi urodzić dzieci, a twoje dobro jest mi obojętne. To ja sprawiłem, że tak myślą.
- Daren to chyba... Chyba nie masz wpływu na to, co sobie o nas myślą.
- Oczywiście, że mam. Jest tak tylko dlatego, że sam traktowałem cię źle.
- To... Może być prawda. Nie wiem. Ale... To nie tak, że jakoś mnie tu mieszają z błotem.
- Robią to. Po prostu nie przy tobie.
Być może byłem zbyt szczery. Blask w jego oczach nieco przygasł. Skulił się odrobinę. Jakby chciał stać się mniejszy. Moje słowa sprawiły mu przykrość jednak taka była prawda. Mój ojciec wyrażał się o nim tak, że ledwo powstrzymałem się od agresji. I uświadomiłem sobie, że moja omega jest traktowana źle, bo na to pozwalam. Gdybym pokazał, że Eris jest mój i mi na nim zależy, nikt nie śmiałby okazać mu brak szacunku. Zwłaszcza przy mnie.
Tymczasem mój ojciec bez krzty wahania mówił o tym, jaka jest moja omega. Wiem, że zależy mu tylko na wnuku i następcy, ale nie ma prawa mówić o moim partnerze, jakby był nikim więcej niż narzędziem. Patrzył mi w oczy i mówił, co zrobimy, jeśli ta słaba omega padnie. Jak go zastąpimy. Tak jakby to było możliwe. Jakbym nie rozpętał tu rzezi, gdyby coś mu się stało. Jednak to wyłącznie moja wina. Myślą, że mogą sobie na to pozwolić. Bo sam traktowałem go źle.
- Jeśli ktoś kiedykolwiek jakoś cię znieważy... Jesteś moją omegą. Pokaż im że mogą co najwyżej lizać ci buty. Jestem silniejszy niż mój ojciec. Mogę w każdej chwili przejąć władzę. Więc nie stoimy tak naprawdę pod nim. Oboje jesteśmy wyżej. Bo to ja jestem najsilniejszym wilkiem w tym stadzie. Prawdopodobnie najsilniejszym w tym regionie. A ty jesteś mój.
- Ja... Daren wiesz... Nie zależy mi aż tak by być na szczycie. Tylko chcę, żebyś wiedział, że... Że mówisz bardzo... Bardzo onieśmielające mnie rzeczy. Czemu tak nagle z takim zapałem mówisz, że jestem twój? To nie tak, że to źle. Ja... Jestem bardzo szczęśliwy. Chyba pierwszy raz tak dosadnie i wprost mówisz mi, że jesteśmy... Razem. Jakoś tak nigdy nie mówiłeś tego na głos. Nie tak wprost.
- Niedługo nasza ceremonia. Mój ojciec... Rozmowa z nim nieco mnie uświadomiła. I to, co się ostatnio działo między nami. Rozmawiałem też z Ulfrem. Przez ostatnie dni dużo o tym myślałem. Bardzo dużo. Więc rozmowa z ojcem tylko mnie w tym wszystkim utwierdziła. I może nieco zmotywowała. Eris ja... Obawiam się, że mogę cię skrzywdzić. Ale już nie potrafię wyobrazić sobie, by miało być tak jak kiedyś. Jak wtedy gdy cię nie było. Dlatego zamierzam... Skoro mam być twoim partnerem to przynajmniej postaram się, by cię nie ranić. Nie jestem w stanie obiecać, że cię nie skrzywdzę. Bo nie ufam sobie i nie wierzę sobie. Ale spróbuję cię uszczęśliwić. I zabiorę się do tego na poważnie. Skoro inni nie widzą w tobie mojego partnera, to znaczy, że robię coś źle. I zamierzam to naprawić.
- To... To trochę nagłe, ale cieszy mnie bardzo. Nie spodziewałem się... Ale... Wiesz, że bardzo cię lubię. Że w sumie... To trochę jakby... Kocham. Więc cieszy mnie to. Tylko... Właściwe to, co się zmieni?
To dobre pytanie. Nie potrafię tego robić. To dla mnie takie obce i nienaturalne. Ale wiem już, że ta omega jest moja. Że sprawia, że każda część mnie zachowuje się inaczej niż kiedyś. Nawet jego uśmiech jakoś na mnie działa. Ulfr kazał mi robić to, co mówi mi mój instynkt. Więc tak zrobię. A jeśli popełnię błąd, to spróbuję go naprawić.
- Wstań.
Omega zamrugał oczami nieco zdezorientowany, ale wyjątkowo posłusznie wykonał polecenie.
- Podejdź bliżej.
Zawahał się, ale to też zrobił. Choć zdecydowanie niepewnie. Aż zatrzymał się na wyciągnięcie ręki ode mnie.
- Bliżej.
- Bliżej?
- Nie znasz tego słowa?
- Znam... Tylko... Nieważne.
Zarumienił się. Ma jasną cerę, a gdy się rumieni, jest to dość zauważalne. Zauważyłem to już jakiś czas temu. Wstydzi się? Nie jestem pewien. Dostrzegam takie rzeczy, ale nie potrafię ich jeszcze interpretować. A przynajmniej nie zawsze.
- Chcę usłyszeć to jeszcze raz. Ostatecznie. Już bez żadnych niedomówień czy wątpliwości. Erisie synu Nasira, zostaniesz mój?
- Ja... Tak.
- Doskonale. W takim razie ja zostanę twój.
- To są... Zrękowiny? Takie... Między nami?
- Tak.
- Och... To... W sumie już jesteśmy jakiś czas.
- Owszem. Ale teraz ja cię o to proszę. To nie układ. To coś, czego pragnę.
- Pragniesz tego? Ceremonii ze mną?
- Pragnę... Ciebie. Po prostu. Byś tutaj był. Przy mnie. I... Jesteś dla mnie ważny. Jesteś... Najważniejszy. Tak myślę. I wyjątkowy. Ale jestem trudnym mężczyzną. Więc jeszcze raz się upewnię.
- Moja odpowiedź to dalej tak.
- Mój ojciec katował moją matkę przez lata. Pod sam koniec życia jej ciało było słabe. Wymęczone. To dlatego nie dała rady i zmarła. Mój ojciec traktował ją gorzej, niż ludzie traktują swoje psy. A ona na to pozwalała. Dlatego, zanim znów się zgodzisz... Pamiętaj, że jestem synem swojego ojca.
Tym razem nie miałem wątpliwości, że właśnie odczuł wiele dość silnych emocji. Strach... Lub coś zbliżonego. Chyba nigdy nie powiedziałem tego na głos. Tego jakie życie wiodła moja matka. Ci, którzy mieli wiedzieć, już wiedzieli. Nikomu innemu nie musiałem o tym mówić.
- ... Ale nie jesteś nim. Nie jesteś swoim ojcem.
- Mam taką nadzieję. To... Coś, co zawsze tkwiło z tyłu mojej głowy. Myśl, że jego krew krąży w moich żyłach, a więc musi nas łączyć jakieś podobieństwo.
- Nie... Jesteś dobrym mężczyzną Daren. Zagubionym, ale dobrym.
- Tak myślisz?
- Tak.
- ... Więc zostaniesz mój?
- Tak. A ty zostanie mój?
- Jeśli coś mi obiecasz.
- Nie możesz tak. Psujesz chwilę.
- Obiecaj.
- Co takiego?
- Będziesz taki jak teraz. Nie będziesz słaby. Nigdy nie pozwolisz mi, bym traktował cię, jak on traktował ją. Uciekniesz. Zabijesz mnie. Cokolwiek... Ale nie pozwolisz mi, bym cię krzywdził.
- Nie zrobisz mi tego... ale niech będzie. Obiecuję. Jeśli przesadzisz, to się kiedyś z snu nie obudzisz.
- W takim razie jestem twój.
Dotknąłem go. Chwyciłem pasmo jego długich, czarnych włosów. Poczułem ich ciężar, teksturę. Często miałem ochotę to zrobić. Ulfr miał rację. To miłe uczucie. Gdy robisz to, czego pragniesz.
- Myślę, że są piękne.
- Naprawdę?
- Tak. Bardzo mi się podobają.
- Cieszy mnie to.
Mam słuchać instynktu. Ale w granicach rozsądku. Mam wrażenie, że to nie jest złe. Zwłaszcza że sam już to kilkakrotnie robił.
Nachyliłem się. To, że jest tak niski, miało swoje wady. Ale zadarł głowę do góry. Więc już miałem pewność, że mogę to zrobić.
Połączyłem nasze usta. Nigdy nie przepadałem za tym zbytnio. Osoby, z którymi byłem, często to inicjowały, ale nie uważałem tego za potrzebne. Jednak... Zaczynam dostrzegać co w tym takiego dobrego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top