Rozdział CVII - Eris
2 stycznia
Znów coś trzasnęło. Albo spadło. Trudno powiedzieć. I tak ciężko coś dosłyszeć przez ten cholerny wiatr. Mam wrażenie, że wbija się do środka przez najmniejsze szczeliny. Miałem wrażenie, że sporo zimna wpada przez komin, ale jednak wolałem, by ogień sobie płonął, dawał nieco ciepła, ale i światła. Bo było ciemno. A nawet nie zaszło jeszcze słońce. Musiałem jednak pozamykać szczelnie wszystkie okiennice.
Chyba jeszcze nie widziałem takiej burzy. W domu często się zdarzały, ale ta była trochę inna. Przyszła strasznie nagle. W jednej chwili świeciło słońce, a w drugiej zerwał się wiatr i śnieg zaczął spadać w zaskakująco dużych ilościach. Ledwo zdążyłem wszystko jakoś zorganizować. Musiałem zabrać kury do środka. Żeby nie zamarzły. Kurnik mają ocieplony, ale raczej nie aż tak. Poza tym śnieg mógłby je zasypać. I trudno byłoby mi je karmić. A nie wiem, ile będzie trwać ta burza. Dlatego siedzą teraz w dodatkowym pomieszczeniu. Zrobiłem tam dla nich trochę miejsca. Będzie mnie później czekać masa sprzątania, ale przynajmniej wiem, że są bezpieczne. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Dom Darena już, gdy pierwszy raz go zobaczyłem, wydawał się stabilny i dostosowany do tutejszych warunków. A jednak trochę się niepokoiłem. Wiatr jest naprawdę silny. Trudno powiedzieć co się może stać. Czy dach wytrzyma? A jeśli jakieś drzewo się przewróci? Każdy głośniejszy odgłos sprawiał, że mój wilk chciał zerwać się do ucieczki.
Burza trwała już jakieś cztery godziny. Pierwszą godzinę próbowałem jakoś to wszystko ogarnąć. Kury się bały. Okiennice tak trzaskały pod wpływem wiatru, że trudno mi było je zamknąć. I jeszcze ogień było trudno rozpalić, bo wiatr wpadał przez komin. A właściwie nie tylko wiatr, a także śnieg, który zamoczył podpałkę. Tak więc było ciężko. Później w końcu usiadłem sobie w głównej izbie i czekałem na rozwój sytuacji.
Byłem niespokojny. Możliwe, że troszeczkę... Troszkę się bałem. Owszem niejedną burzę śnieżną przeżyłem. Były nawet takie podobne do tej. Jednak okoliczności były zupełnie inne. Wtedy nie byłem sam. Byłem w domu z rodziną. Siedzieliśmy wtedy razem przy kominku. Rozmawialiśmy. Czasem graliśmy w jakieś gry. Od zawsze tak było.
Jak teraz o tym pomyślę, to wydaje mi się, że rodzice chcieli odciągnąć nasze myśli od burzy. I to działało. Nie myślałem o burzy. Myślałem o słabych żartach taty. O mamie, który robił wszystko by zwrócić moją uwagę. O Sirze i Linaderze kłócących się o to, czy Sira oszukiwał. A w nocy też nie byłem sam. Nie tylko dzieliłem pokój z braćmi, ale i często po prostu wciskałem się do ich łóżek i przytulałem się do nich. Nigdy mnie nie wygonili. Robili mi miejsce i też mnie przytulali.
A teraz... Teraz jestem sam. Nie mam tu nikogo. Moja rodzina jest daleko stąd. Moi przyjaciele są daleko stąd. Moje stado jest daleko stąd. Nie tylko ci na południu. Colla jest w wiosce. I Hilda. Nawet oni są na tę chwilę niezwykle daleko. To tylko trzy godziny drogi. A jednak... Teraz to wydaje się równie daleko, jak moje stado na południu. A i Darena tu nie ma. Wyszedł rano. Poszedł do wioski. Nie wiedział, że będzie burza. Że też musiała się zacząć, gdy go nie było. Na pewno czułbym się pewniej, gdyby tu był. W końcu to alfa. I ktoś tutejszy. I po prostu ktoś przy kim czułbym się, choć odrobinę pewniej.
Daren może i nie jest najlepszy w pocieszaniu czy byciu miłym, ale z jakiegoś powodu jego obecność ostatnimi czasy mnie uspokaja. Czuję się jakby pewniej, gdy jest obok. Owszem dalej darzę go mieszanymi uczuciami, ale chciałbym by tu teraz był. Wtedy bym się w ogóle nie bał. Ale Daren jest w wiosce. Zostanie tam do końca burzy. Pewnie u Raula lub Ulfra. A może w Domu Alfy. Choć tam chyba nie chciałby przebywać nawet godziny. A burza może przeciągnąć się do kilku dni. Podróżowanie w taką pogodę jest niebezpieczne... więc zostają mi kury.
Jedzenia mam pod dostatkiem. Wody też mi nie zabraknie. Więc nie mam co narzekać. Brak towarzystwa to nie koniec świata. Mam dach nad głową. Jest w miarę ciepło. Daren pilnuje, by zawsze był tu zapas drewna. Tak więc muszę sobie po prostu z tym wszystkim poradzić. Nie jestem dzieckiem. Mam już prawie osiemnaście lat. Muszę być samodzielny. I nie powinienem bać się burzy. Szczeniaki się jej boją. Nie dorosłe wilki.
A jednak czas mijał, a ja nie czułem się pewniej. Od szumu wiatru bolała mnie już głowa. Ogień płonął tak niespokojnie, że i on nie pomagał mu się rozluźnić. W końcu uznałem, że nie ma sensu tu przesiadywać i czekać na sam nie wiem co. Nie byłem głodny. Nie miałem nic do zrobienia. A nawet gdybym miał, to nie mógłbym się skupić na pracy. Dlatego stwierdziłem, że może po prostu pójdę spać. Co prawda wątpiłem, że mi się to uda, ale mogłem chociaż spróbować.
Udałem się więc do sypialni, wszedłem pod kołdrę i koc i okryłem się cały. Ku memu zaskoczeniu tu było lepiej. Owszem ciemno, ale i przyjemnie ciepło. Skuliłem się i próbowałem odciąć od hałasów z zewnątrz. Kołdra i koc nieco w tym pomagały. Poza tym... Pachniało ładnie. Zwłaszcza jak przesunąłem się na stronę Darena. Czułem jego zapach. To trochę tak jakby tu był. Mój wilk zdecydowanie był spokojniejszy. W końcu to woń jego alfy.
Leżałem tak i z czasem nerwowość trochę osłabła. Nadal reagowałem na głośniejsze odgłosy, ale nie czułem już tego ciągłego lęku i niepewności. Pewnie byłoby lepiej, gdyby Daren tu był. Oczywiście nie w łóżku. Tak po prostu. W domu. Ale jego zapach musi mi wystarczyć. Co prawda trochę głupio, że tak reaguje. To przez tę wilczą część. Nic na to nie poradzę. Tak samo było w pełnię. Byłem trochę sfrustrowany, wszystko pachniało Darenem, a mój wilk był... miał ochotę na... pewne czynności. I samo tak wyszło. A teraz... Teraz potrzebuję go, by poczuć się bezpiecznie.
No kto by pomyślał. Jeszcze nie tak dawno uciekałem przed nim do innego kraju. A w sumie parę miesięcy temu czułem strach... przed nim. Bałem się, że mi coś zrobi. Zwłaszcza po tym, jak mnie uderzył. Dalej mam mu to za złe. Ale... Pewnie też bym go uderzył, gdyby mnie zranił. Myślę, że więcej tego nie zrobi. Tylko dlatego mu wybaczyłem. Jeśli okażę mu trochę zrozumienia, to będzie zachowywał się lepiej, wierzę w to. Bo wiedzę, że potrafi być dobry i opiekuńczy. Tylko trzeba mu dać czas. A na razie muszę przeżyć te kolan dni bez niego. Jestem wilkiem z Północy. Dam radę. Tylko... trochę się jeszcze boję. To nic. W końcu w samym strachu nie ma nic złego. Trzeba tylko sobie z nim radzić.
***
Usłyszałem huk. Otworzyłem oczy, ale wokół panowała ciemność. Zasnąłem schowany pod kołdrą. Ale coś mnie obudziło. Jakiś głośny odgłos. Wciąż słyszałem wiatr. Burza nadal trwała. I coś się wydarzyło. Wysunąłem się nieco spod kołdry. W pomieszczeniu było dość ciemno, ale dostrzegłem co nieco. Zdecydowanie nic się tu nie stało.
Huk się powtórzył. Teraz byłem pewien, że dochodzi z głównej izby. Nie byłem pewien, co to mogło być. Powinienem to sprawdzić, ale trochę się bałem. Bałem się, co zobaczę. Nie brzmiało to, jakby dom nie wytrzymał siły burzy. Bardziej jakby coś mocno uderzyło o coś innego. Więc chyba dach się nie zawalił. A może... Może to właśnie był dach? Co mam zrobić, jeśli naprawdę coś takiego się stało? Na pewno w pierwszej kolejności powinienem sprawdzić, co właściwe się stało i oszacować szkody. Ale nie mogłem się ruszyć z miejsca. Choć chciałem. Trudno było wykonać ten pierwszy ruch.
Nie wstałem z łóżka... ale prawie z niego wypadłem, gdy drzwi do sypialni nagle się otworzyły. Możliwe, że podskoczyłem lekko. Potężna sylwetka stanęła w drzwiach. Przez chwilę przez ciemność nie mogłem dotrzeć kto to ale mój wilk szybko rozpoznał przybysza.
- Daren?
- Tu jesteś. Dobrze.
- Co... Co ty tu robisz?
- To mój dom.
- Wiesz, o co mi chodzi. Jak tu dotarłeś?
- Tak jak zawsze.
- Jest środek burzy!
- ... Tak jak zawsze tylko wolniej.
- Ty... Naprawdę przyszedłeś tu z wioski?
- Tak.
- Dlaczego? Myślałem, że zostaniesz u rodziny.
- ... Musiałem się upewnić czy dobrze przygotowałeś dom.
- Słucham?
- Czy... Wszystko zamknąłeś.
- Ja... Tak. Wszystko chyba zrobiłem.
- Sprawdzę. I rozpalę ogień. Zgasł, a trzeba utrzymać tu ciepło. Możesz iść spać.
- No dobrze...
Alfa zniknął tak nagle, jak się pojawił, zostawiając mnie w kompletnym szoku. Nie byłem pewien, co to wszystko miało znaczyć. Ma mnie za tak głupiego, że myślał, że zniszczę mu dom? Że nie pozamykam okien i pozwolę, by góry śniegu zbierały się na podłodze? A może... Czy to możliwe, że... Że przyszedł sprawdzić, czy wszystko ze mną dobrze? Martwił się o mnie? Jeśli tak... To miłe z jego strony. Droga zajęła mu pewnie z dwa razy dłużej niż zwykle... Musi być zmarznięty. Zmęczony.
Wstałem z łóżka i szybko poszedłem do głównej izby. Daren właśnie rozniecał ogień. Spojrzał na mnie i teraz mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Miał mokre włosy. I był taki czerwony na twarzy. Zdjął już płaszcz i ciężkie zimowe buty. Rzucił je na ziemię i były pewnie mokre od rozpuszczonego śniegu. Chwilowo jednak nie był to problem.
- Zrobię ci coś ciepłego do picia.
- Możesz iść spać.
- Nie. Już się wyspałem. To był tylko taka drzemka. Z chęcią sam się czegoś napiję. Więc... Zagotuję wodę. Dam trochę mięty. Może trochę soku. Będzie słodsze. I bardziej odżywcze.
- ... Niech ci będzie.
- Świetnie. Więc... Biorę się do roboty. A ty możesz usiąść. Pewnie podróż była trudna.
- Do przeżycia.
Zabrałem się do pracy. W międzyczasie zerkałem na Darena. Gdy ogień płonął już pewnie i mocno usiadł przy stole, tak jak zasugerowałem.
- Więc... Byłeś u swojego brata?
- Tak.
- Mówił coś ciekawego?
- Nieszczególnie.
- Yhym... Silna ta burza.
- Dość silna.
- Często tu takie są?
- Zazwyczaj grudzień i styczeń to najcięższy okres. Burze występują wtedy najczęściej. Jednak zazwyczaj są słabsze. Choć niekiedy trwają nawet blisko tygodnia.
- A ta? Jak myślisz, ile będzie trwała?
- Pewnie do jutra. Może dwa dni. Raczej nie więcej. Powinna też z czasem nieco osłabnąć.
- Na południu zdarzały się burze śnieżne. Lub zwykłe burze. Na Wschodzie widziałem burzę piaskową. Ale przyznam, że... Ta burza jest nieco niepokojąca.
- Dom wytrzyma.
- Wiem... Ale jakoś tak... Wiele się może wydarzyć.
- To prawda.
- A... Bo widzisz... Nikt nie powinien być na zewnątrz w taką pogodę...
Zamilkłem na chwilę, ale nic nie powiedział ani nie dał po sobie niczego odczytać. Niepewnie więc kontynuowałem.
- No i tak sobie pomyślałem, że zwierzętom też jest trudno. Zwłaszcza takim nie do końca przygotowanym.
- W moim domu są kury. Do tego zmierzasz?
- Są w tym pokoju, gdzie w sumie głównie trzymasz rzeczy. I wszystko dokładnie posprzątam. Nie będzie śladu po ich obecności. Naprawdę. Obiecuję.
- Niech sobie tam siedzą. Pewnie byś się popłakał jakby zdechły.
- Myślę, że tak.
- ... Ostatnio zabiłem jedną na rosół.
- Tak... Ale to nie to samo.
- Zjadłeś ją.
- Owszem.
- Więc w zasadzie, gdyby zdechły z zimna mógłbyś z nich zrobić rosół.
- Tak, ale... To taka okropna śmierć.
- Tamtej odrąbałem głowę.
- ... To szybka śmierć.
- Nie zrozumiem omeg. I nie chcę zrozumieć.
- Grunt, że są bezpieczne. I się tak nie stresują.
- ... Stresują?
- Oczywiście. Zwierzęta też mogą się nieco bać.
- Bać się mówisz.
- No wiesz... Na pewno widziałeś kiedyś strach w oczach zwierzęcia.
- Tak. Ta, której odrąbałem głowę, zdecydowanie była zaniepokojona pieńkiem i siekierą.
- Cóż... Może trzeba było jej zasłonić oczy.
Daren prychnął. Chyba go rozbawiłem. Zapewne swoją głupotą. Ale... i tak w sumie miło zobaczyć go rozbawionego. Czasem zapominam, że on ma takie emocje.
- Cieszę się, że przyszedłeś. Jest... Raźniej.
- ... Dla mnie tak też jest lepiej. Wolę mieć wszystko na oku.
Martwił się o mnie. Zdecydowanie. Urocze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top