Rozdział CI - Nasir
22 grudnia
- Nasir?
- Tak?
- Musisz mnie w końcu puścić.
- Jestem Alfą. Ja nic nie muszę.
Dyara zaśmiał się lekko i poruszył, próbując wysunąć się z mojego objęcia. Na próżno. Jeszcze mi za mało przytulania.
- Już słońce wstało. Trzeba zrobić śniadanie.
- ... Nie jedzmy śniadania. Rai coś sobie sam przygotuje.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia.
- Mówisz tak o każdym posiłku.
- Bo każdy jest najważniejszy.
Omega przekręcił się w moją stronę. Włosy miał rozczochrane. Oczy jeszcze lekko zaspane. I uśmiechał się delikatnie. Choć w jego oczach czaiła się wizja reprymendy. Ten widok nigdy mi się nie znudzi.
- Musimy wstawać głuptasie. Jesteś Alfą. Twoje stado na ciebie czeka.
- Mogą jeszcze chwilę poczekać.
- Edea niedługo się obudzi. Trzeba przygotować jej coś do jedzenia. Wiesz, jaka jest, jak źle rozpocznie dzień.
- Yhym... Taka jak ty.
- Dokładnie. Taka jak ja.
- Więc chyba musimy wstać.
- Na pewno musimy wstać.
Westchnąłem z rezygnacją i wypuściłem moją omegę z objęć. Choć nie chciałem. W nocy było bardzo miło, ale poranek nie musiał być gorszy. Wizja poprzytulania się do mojej pięknej omegi była niezwykle kusząca. A gdyby znalazł się czas na coś jeszcze to nawet lepiej. Dyara jednak usiadł na brzegu łóżka i przeciągnął się. Najwyraźniej był w nastroju do pracy. Ja natomiast chciałabym jeszcze trochę na niego popatrzeć. W końcu to taki przyjemny widok. Obcina teraz włosy, tak że sięgają mu ramion. Ładnie mu w takiej fryzurze. Ale jemu w każdej byłoby ładnie. Jego głos nagle wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jakie masz plany na dzisiaj?
- Idziemy na polowanie. Dopiero przed zachodem słońca.
- A wcześniej?
- Niewiele. Po południu posiedzę trochę i posłucham narzekań naszych towarzyszy ze stada.
- Hmm... Może sam przyjdę się do ciebie poskarżyć.
- Ach tak? Na co?
- Na to, że nie dajesz mi spać.
- O nie. Nie dam się w to wrobić. Trzymałeś mnie tak mocno, że pewnie jeszcze mam rany po paznokciach.
- No cóż... Nie mam jak się z tego wybronić.
- Właściwie... Mamy chyba jeszcze chwilę czasu. Możemy...
- O nie. Muszę się umyć. Tak porządnie. Przez kogoś mam wrażenie, że cały się lepię. A już i tak późno.
Dyara wstał, więc nie miałem już szans na żaden ruch. Miał na sobie tylko koszulę. Moją koszulę. Sięgała mu ledwo do połowy uda. Gdybym nie znał sytuacji, pomyślałbym, że chce mnie uwieść... lub że się nade mną znęca. Ale tak naprawdę po prostu w nocy doszło do małego zamieszania.
Poszliśmy spać nago. Ale Edea w końcu się obudziła. Chciałem do niej iść, ale Dyara mnie powstrzymał. Zdążyłem tylko założyć spodnie. On tymczasem zgarnął moją koszulę. Zasłaniała to, co najważniejsze. A po ciemku nie mógł znaleźć swojej. W sumie... Wygląda w niej bardzo pociągająco. Tak więc nie narzekam.
- Nasir czuję, że masz jakieś zbreźne myśli.
- No cóż... Jestem winny.
- Pójdę, umyję się i ubiorę. A później biorę się za śniadanie. Ty też już wstawaj.
- Oczywiście skarbie.
- Bez obijania się.
Posłał mi szeroki uśmiech i wyszedł. Dziś jest w dobrym humorze. Ulżyło mi. Zauważyłem, że ostatnio bywa w gorszym nastroju. Myślałem, że to przez zmęczenie. Wychowywanie dziecka to ciężka praca. Edea wciąż czasem budzi się w środku nocy. Oboje jesteśmy przemęczeni. Dlatego obserwowałem go, by się upewnić, że to nic takiego. Tymczasem okazało się, że problem był poważniejszy.
Nie spodziewałem się, że mój Dyara będzie miał tego typu wątpliwości. Zawsze był pewny swojej urody. Wiedział, że jest wyjątkowy. I że go wielbię. W końcu w moich oczach jest doskonały. Jest najpiękniejszy na świecie. Po dwudziestu latach razem jest dla mnie tak samo atrakcyjny, jak kiedyś.
Że też wcześniej się nie zorientowałem, że ma tego typu problemy. Wiem, że zmiany mogą być trudne do zaakceptowania. Zwłaszcza dla omeg i kobiet. W końcu w wielu miejscach kładzie się ogromny nacisk na to, jak wyglądają i czy są atrakcyjne. Tutaj też kiedyś tak było. Pamiętam, jak mój brat mówił o swojej omedze. Jakby nie był osobą. Jakby był ozdobą. Mówił, że to dobrze, że jest taki młody. Że dłużej będzie w stanie go zadowolić. Cieszę się, że uwolnił się od Ravena i teraz jest z Noe. Wiem, że mój przyjaciel kocha Ascala równie mocno, jak ja kocham mojego Dyarę.
A właśnie. Mój kochany Dyara... Będzie wściekły, jeśli przeleżę pół dnia w łóżku. Zwłaszcza że mój omega już wziął się do pracy. Podniosłem się i znalazłem jakieś odpowiednie na dzisiejszą pogodę i plan zajęć ubrania. Zerknąłem też na swoje odbicie w lustrze. Jeszcze więcej siwych włosów. Nie jestem aż tak stary. Z drugiej strony... To dobrze, że są siwe. Gorzej by było, jakby ich po prostu nie było. Tymczasem trzymają się dobrze.
Gdy wyszedłem na korytarz, okazało się, że nie tylko ja postanowiłem zacząć dzień.
- Rai... Witaj.
- Dzień dobry.
- Jak się spało?
- Dobrze. A panu?
- ... Wyśmienicie.
- To dobrze.
- Śniadanie będzie dziś trochę później. Dyara też niedawno wstał.
- Mogę zacząć robić śniadanie.
- Nie trzeba. A jak się czujesz?
- Ja... Chyba dobrze.
- Chyba?
- ... Ymm... Miałem straszny sen. Przez niego się już obudziłem.
- To niedobrze. Chcesz porozmawiać?
- Nie. To był... Niemiły sen. Nie chcę o nim mówić.
- Rozumiem. Jeśli będziesz czegoś potrzebował to mów.
- Dobrze. Mogę iść zobaczyć czy Edea się obudziła?
- W zasadzie byłbym wdzięczny, gdybyś to zrobił.
- To idę zobaczyć. Jak nie śpi, to się z nią pobawię.
Rai to dobre dziecko. Obserwowałem, jak po cichu wchodzi do pokoju mojej małej córeczki. Czuję się jak ojciec piątki dzieci. Rai to już członek rodziny. Nie wyszedł, więc Edea pewnie się obudziła. W jego rękach jest bezpieczna i zajęta zabawą więc uznałem, że trzeba zacząć robić swoje.
Najpierw rozpaliłem na nowo w kominku. W nocy ogień zgasł i przez to poranek zaczął się rześko. Gdy skończyłem, udałem się do kuchni. Tak jak myślałem, moja omega już tam był i przygotowywał śniadanie. Mógłbym obserwować cały proces. W sumie mógłbym patrzeć na niego cały dzień.
- Robię jajecznicę. Jakieś obiekcje?
- Skądże.
- Świetnie. Wiesz może, czy Rai jeszcze śpi?
- Nie śpi. Bawi się z Edeą.
- To dobrze. Nie lubię go budzić. Tak słodko sobie śpi. Poza tym nigdy nie wiem, czy udało mu się wyspać.
- Mówi, że dziś znów miał koszmary. Chyba wyjątkowo podłe.
- Hmm... Nie wiem co z nim robić. Trudno mi nawet powiedzieć czy mu się poprawiło. Wciąż ma ataki paniki. Owszem rzadziej. Ale zamiast tego pojawiły się te bóle głowy. Boję się, że to efekt uboczny leczenia.
- Myślisz, że to może być to?
- Działamy po omacku. On długo przyjmował dość mocne narkotyki. Owszem jest wilkołakiem, ale zastanawiam się, czy... Czy to nie wywołało jakichś trwałych zmian.
- To znaczy?
- Nie wiem. Może... Widzisz... Bóle głowy zaczęły się, gdy zmieniłem mu leki. Zamiast czystego narkotyku lub silnych ziół zaczął używać takich znacznie słabszych. Nie wiem, czy to jest źródłem tych bólów głowy. To tylko domysły. Ale u ludzi... Bywało, że gdy ktoś spożywał dużo alkoholu, czuł nieprzyjemne skutki jego braku.
- To znaczy?
- Czuł się dobrze, gdy go pił. Ale gdy przestawał wtedy jakby... Jakby chorował. Nie wiem jak to nazwać. Ale może to działa podobnie.
- Hmm... I co można z tym zrobić?
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Może wystarczy poczekać. Ale... Sam nie wiem. Trudno mi patrzeć jak on cierpi. Może... Zastanawiam się... Chyba spróbuję całkowicie odciąć go od leków.
- Całkowicie?
- Będę podawał mu zwykłe zioła. Na bóle i na uspokojenie. Rumianek na przykład. Spróbuję odciąć go od tych o działaniach narkotyzujących. Może nawet... nie powiem mu, że to inny lek. Do tej pory nie chciałem tego robić, bo nie wiem, jakie to może mieć skutki. Trudno mi to przewidzieć. Ale bóle głowy nie ustają. Więc... Myślę, że możemy spróbować. Jeśli coś będzie nie tak, znów zacznę mu podawać te zioła. Choć mam nadzieję, że nie będę musiał.
- Będzie dobrze. Rai musi... Może jeśli bardziej zaakceptuje swoją wilczą naturą, będzie lepiej. Dalej się nie zmienia. Liczę, że Len jakoś go do tego zachęci.
- Na razie Len to go zachęca do innych rzeczy.
- Cóż... To była kwestia czasu.
- Zareagowałeś lepiej niż w przypadku Erisa.
- ... Mam już wprawę.
- Szybko dorastają. Nim się obejrzymy, Edea też będzie dorosła.
- Ciekawe co z niej wyrośnie.
- Oj tak. Nasze dzieci są takie różne. Linadel jest taki zaangażowany w życie stada. I już chce założyć rodzinę. Sira chce podróżować. Eris... Twierdzi, że jakoś sobie radzi i chce zostać na północy.
- Niedługo go odwiedzimy.
- Jak tylko nadejdzie wiosna. Ja... Tak dawno go nie widzieliśmy. Nie byliśmy nawet na jego urodzinach. Znowu.
- Wiem skarbie. Na następnych nas na pewno nie zabraknie.
- Jego ostatni list był... Sam nie wiem. Mam wrażenie, że był jakiś nie swój. Martwię się, co ten alfa od siedmiu boleści mu tam robi.
- Ja też Dyara. Ciągle się martwię.
- Jeśli się dowiem, że skrzywdził mojego syneczka, to wsadzę mu kij, tam gdzie słońce nie dochodzi. I wyjmę przez usta.
- Hmmm... Okrutne.
Omega zdjął patelnię z ognia. Ładnie pachnie. Chyba dodał boczku. W sumie jestem głodny.
- Boli mnie to, że nasze dzieci mają problemy, a ja nie mogę im pomóc. Eris jest gdzieś daleko i nie wiem co się u niego dzieje. Linadel martwi się o Lee. Pyta mnie co ma zrobić, a ja nie wiem. Bo co nam powiedzieć? Że ludzkie ciało Lei odrzuci większość ciąż? Moja matka... To było albo wielkie szczęście, albo wielki pech. Zależy jak na to spojrzec. Bo nie byłem planowany. Oni tak bardzo pragną dziecka, ale to może trwać lata. A Lea tak ciężko znosi poronienia. A na pewno będzie ich jeszcze dziesiątki, nim się uda. Raiowi też nie mogę pomóc, bo moja wiedza jest zbyt ograniczona. Chociaż Sira jakoś sobie radzi.
- Nasze dzieci są silne. Dadzą radę.
- Tak... Wiem. Ale chciałbym móc im to wszystko jakoś ułatwić.
- Jestem pewien, że wszystko się jakoś ułoży. Eris jest dzielny. I bardzo przypomina ciebie. Więc jestem pewien, że albo zrobi tam porządek, albo na wiosnę nam go zwrócą. Linadel to mądry chłopak. On rozumie. Potrzebuje tylko naszego wsparcia, a to zawsze dostanie. Myślę, że za pięć lat oddam mu stado. Ma dużo pomysłów i świetnie sobie radzi. A ja już powoli jestem na to za stary. Poza tym chcę skupić się na tobie i Edei. Sira... Sira da radę. Nie wiem, w kogo się wdał, ale potrafi równie sprawnie wykaraskać się z kłopotów, jak i w nie wpaść. A Rai... To wilkołak. Mimo wszystko to jeden z nas. Potrzebuje czasu. Jestem pewien, że z czasem poczuje się lepiej. A ty ciągle się uczysz. Jesteś taki mądry. Z Andreą ciągle pracujecie nad czymś nowym. Jestem pewien, że... Nasze dzieci dadzą radę. Tak jak my. Przez wiele przeszliśmy. Ale daliśmy radę.
- Tylko że ja nie chcę, by moje dzieci przechodziły to, co ja. Chcę, by były bezpieczne i szczęśliwe. Nie chcę widzieć, jak płaczą. Jak cierpią.
- Wiem kochany. Ja też nie chcę. Ale życie składa się z radości i z cierpienia.
- To prawda. Wiem to. Ale i tak będę narzekał.
- Nie krępuj się. Lubię słuchać, jak narzekasz.
- W takim razie trochę jeszcze ponarzekam. Stoisz i się gapisz, zamiast pomóc. Idź, zawołaj Raia i przynieś Edeę. Nakarm ją to dam ci śniadanie.
- Już się robi moja Luno.
Dyara obejrzał się przez ramię i posłał mi delikatny uśmiech. Ciągle się zamartwia. Na szczęście jeszcze jestem w stanie przywrócić uśmiech na jego śliczną twarzyczkę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top