Rozdział trzeci
Kochani,
przed Wami bonusowy WOŚP-owy rozdział! Dla informacji tych, którzy nie bywają na mojej grupie fanowskiej na fejsie - akcja rozdział za 30 WOŚP-owych serduszek została zakończona powodzeniem, i to nawet bez mojego ;) Zachęcam do pomagania, a Was w ramach podziękowania zapraszam na pierwsze spotkanie Neve i Iana^^
P.S. Czwórka oczywiście wleci o północy, tak jak to było zaplanowane ;)
____________________________________
Ian Beckett się spóźnia.
Czekamy na niego w głównym salonie, a matka z każdą chwilą jest coraz bardziej rozdrażniona. Nie dziwię jej się. Facet robi z niej idiotkę.
Nie mam pojęcia, czy to spóźnienie jest celowe czy przypadkowe, ale z jakiegoś powodu mnie bawi. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy padają matce do stóp i nie całują ziemi, po której chodzi – to scenki, które w przeszłości widziałam wielokrotnie. Były jednym z powodów, dla których w Nowym Orleanie nie zdecydowałam się nigdy na żaden związek – każdy potencjalny chłopak bał się mojej matki jak rzeżączki.
Wygląda jednak na to, że alfa watahy z Nowego Orleanu wcale się nie boi. Inaczej byłby już w salonie matki jak grzeczny, posłuszny piesek.
Jedyną pociechą jest dla mnie obecność Paula, który w milczeniu stoi w rogu pomieszczenia. Również wyraźnie bawi go wściekłość mojej matki, ale również nie mówi na ten temat ani słowa.
W końcu jednak podekscytowana Alma oznajmia przybycie gościa. Na te słowa moje serce zaczyna szybciej bić. Denerwuję się, zwłaszcza gdy słyszę w korytarzu ciężkie kroki. Pocę się w idiotycznym kostiumie Faye i dyskretnie wycieram dłonie w materiał na udach, na wypadek gdyby ten człowiek chciał mi podać rękę czy coś.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się denerwowałam. Na pewno za czasów, kiedy jeszcze mieszkałam w pałacu.
Kiedy mężczyzna wchodzi do salonu, czuję się tak, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę. Obiektywnie jest dokładnie taki, jak się spodziewałam. Wysoki, szeroki w barach, dobrze zbudowany i ciemny – ma czarne, nieco zbyt długie włosy i niemalże równie ciemne oczy. Coś w jego napiętej, ponurej twarzy o ostrych, niezbyt regularnych rysach twarzy podpowiada mi, że z tym facetem nie ma żartów. Może nie jest klasycznie przystojny, ale za to totalnie ekscytujący.
Coś jednak porusza się dziwnie w moim wnętrzu, gdy nasze spojrzenia się krzyżują. Dostrzegam niepokojący żar w jego oczach, które nagle rozjaśniają się nieludzko i powoli zmieniają kolor na bursztynowy. To tak niespodziewane, że aż cofam się o krok.
– Panie Beckett – odzywa się matka zza moich pleców. – Jak pan widzi, pańska narzeczona jest cała i zdrowa...
Wilkołak mruczy coś pod nosem, nie odpowiada jednak w żaden cywilizowany sposób, tylko robi kilka długich kroków, by przejść przez salon i znaleźć się tuż przy mnie. Podnoszę głowę, by spojrzeć mu w oczy, bo jest dla mnie zdecydowanie zbyt wysoki nawet mimo obcasów, a wtedy on niespodziewanie wsuwa palce w moje włosy na karku i szarpie nieco w górę.
A potem tak po prostu mnie całuje.
To pocałunek z rodzaju tych, na które nie da się pozostać biernym. Żar rozlewa się po moim wnętrzu, gdy mężczyzna przytrzymuje mnie, nie pozwalając się odsunąć, ramieniem otacza moją talię, po czym wsuwa mi język między wargi, jak tylko nieco je rozchylę. Robię to zupełnie instynktownie i prawie poddaję się wewnętrznemu przymusowi, żeby mu się podporządkować.
Zdławiam jęk, który chce mi się wydostać z gardła, gdy wilkołak pogłębia pieszczotę, splatając swój język z moim. Poruszam wargami, odpowiadając mu nieśmiało, a on mruczy z satysfakcją, napierając na mnie jeszcze mocniej. Kręci mi się w głowie, a gorąco występuje mi na policzki. O matko. Co się ze mną dzieje?!
Chrząknięcie za moimi plecami przywraca nas do rzeczywistości. Mężczyzna odsuwa się, po czym obrzuca mnie pełnym zadowolenia, błyszczącym spojrzeniem tych bursztynowych oczu. Przyglądam mu się ze zmieszaniem. Dlaczego mu na to pozwoliłam i jeszcze zdobyłam się na odpowiedź?!
Bo to alfa, przemyka mi przez głowę. Jest w nim energia, której trudno się przeciwstawić, nawet gdy jest się córką królowej sabatu.
Zerkam przez ramię na matkę, która wygląda na naprawdę zirytowaną. Usta ma zaciśnięte w wąską kreskę, a oczy miotają pioruny. Zaczynam się zastanawiać, czy to właśnie dlatego Ian Beckett w taki sposób się ze mną przywitał. Wiedział, że to już wkurzy, i postanowił ją podrażnić?
Z jednej strony cieszę się, że przyszły mąż Faye nie boi się mojej matki, a z drugiej mnie to martwi. Wolałabym, żeby ten typ liczył się ze zdaniem mojej siostry.
– Panie Beckett – odzywa się znowu moja matka lodowatym tonem, który byłby w stanie zamrozić Saharę – może zechce pan spocząć?
Wskazuje mu fotel przy kominku, mnie popychając w stronę stojącej naprzeciwko sofy. Poddaję się jej bezmyślnie, bo nadal jestem w szoku i nie wiem, co właśnie się wydarzyło, ale wilkołak niestety nie słucha mojej matki i siada obok. Nie spuszcza ze mnie czujnego spojrzenia, które po chwili znowu przybiera ciemną barwę. Jego oczy zmieniają kolor. Cholera, nie wiem, co to znaczy.
Chyba powinnam była w przeszłości bardziej interesować się wilkołakami, ale zbyt ich nie lubię, żeby to robić.
Matka jest wyraźnie niezadowolona z powodu tego nieposłuszeństwa, ale nie mówi ani słowa, tylko sama zajmuje miejsce w zaproponowanym naszemu gościowi fotelu. W następnej chwili w salonie pojawia się Alma z herbatą.
Ian Beckett przygląda jej się tak, jakby nigdy wcześniej w całym jego życiu nikt go nie obsługiwał. Nie komentuję tego, ale staram się trzymać od niego dystans. Nie rozumiem tego żaru, który ogarnął mnie, gdy tylko ten mężczyzna mnie dotknął. Ja nigdy nie zachowuję się tak przy obcych facetach!
– A więc – zaczyna moja matka, kiedy Alma w końcu opuszcza salon – co dokładnie pana do nas sprowadza, panie Beckett?
– Dotarły do mnie pewne niepokojące wiadomości. – Jego głos jest niski, głęboki i lekko zachrypnięty, aż dostaję od niego ciarek. Kiedy mówi, nadal nie spuszcza ze mnie wzroku, aż zaczynam się czuć niezręcznie. Nerwowym gestem wygładzam kostium, który mam na sobie. – Usłyszałem, że moja narzeczona padła ofiarą napadu... Widzę jednak, że plotki były mocno przesadzone.
Odrywam od niego na chwilę wzrok, by stwierdzić, że matka uśmiecha się uprzejmie.
– Rzeczywiście był taki... incydent – odpowiada ostrożnie. – Jak pan jednak widzi, Faye jest cała i zdrowa. Niczym nie musi się pan martwić. Termin waszego ślubu pozostaje w mocy.
Z tego, co mi mówiła, ten ślub ma się chyba odbyć w przyszłym miesiącu. I tak musiałabym z tej okazji przyjechać do miasta.
– Trudno mi niczym się nie martwić, skoro po mieście krążą plotki, że moja narzeczona jest w niebezpieczeństwie. – Ian Beckett mruży oczy, przenosząc wzrok na moją matkę. Próbuję odsunąć się nieco na kanapie, bo cały czas czuję gorąco promieniujące z jego ciała, nie mam jednak dokąd uciec. On wprawdzie mnie nie dotyka, ale siedzi naprawdę blisko. – Czy coś jej grozi?
To wkurzające, że mówią o mnie tak, jakby mnie tu nie było. Nawet jeśli tylko udaję Faye. Normalnie już bym się odezwała, ale obiecałam matce, że odegram tę rolę do końca, więc siedzę cicho.
– Faye jest całkowicie bezpieczna – zapewnia go gładko matka.
– Czy dlatego, że sprawca został już złapany?
Ton głosu wilkołaka każe mi przypuszczać, że wie, iż tak nie jest. Matka krzywi się z niezadowoleniem.
– Pracujemy nad tym. Wkrótce odkryjemy...
– Czyli nie został złapany – przerywa jej obcesowo, aż z zaskoczenia rozchylam usta. Nikt nie odzywa się do matki w ten sposób! – A wy nie macie pojęcia, kto napadł na moją narzeczoną, w związku z czym nie jesteście też w stanie zapewnić jej bezpieczeństwa.
Matka wygląda na naprawdę wściekłą. Wcale mnie to nie zaskakuje: w końcu nie codziennie ktoś wypomina jej niekompetencję. To właściwie nigdy się nie zdarza, z tego, co mi wiadomo. Nadal nie zdecydowałam, co sądzić o tym, że narzeczony Faye jest najwyraźniej jedyną osobą w Nowym Orleanie, która jest w stanie sprzeciwić się Elizabeth Cavendish.
– Gwarantuję, że jesteśmy zdolni do ochrony naszych ludzi – cedzi przez zęby. Widzę, jak stara się zachować spokój. – Faye nic nie grozi. Dobrze się nią zaopiekujemy i nie pozwolimy, by coś jej się stało.
– Proszę mi wybaczyć, że to mówię, Elizabeth, ale nie sądzę, żeby to była prawda. – Zastygam, kiedy czuję, jak wilkołak kładzie gorącą dłoń na moim karku. Serce znowu zaczyna mi walić jak szalone, bo ten dotyk wydaje mi się tak samo niestosowny, co ekscytujący. – Gdybyście byli w stanie ochronić moją narzeczoną, nie prowadzilibyśmy teraz tej rozmowy.
Przez twarz matki przebiega irytacja.
– Zapewniam, że...
– Właśnie dlatego – wchodzi jej znowu w słowo ten facet, który najwyraźniej ma jakieś życzenie śmierci – zabieram ją do siebie, gdzie osobiście będę mógł zatroszczyć się o jej bezpieczeństwo.
Po tych słowach w salonie na chwilę zapada cisza. Wymieniam z matką spojrzenia; jej jest jedynie nieco zaniepokojone, moje z pewnością wyraża panikę, którą czuję. Bezgłośnie błagam ją, żeby coś zrobiła. Żeby zaprotestowała i wyrzuciła tego typa z jej domu. Niech mu się postawi!
Przecież ja nie mogę. Nie jestem w stanie na dłuższą metę udawać mojej siostry i nie mam zamiaru tego robić. Może i widziała się ze swoim narzeczonym tylko raz, ale teraz on najwyraźniej nie potrafi utrzymać rąk przy sobie, więc to mogłoby być dla mnie bardzo kłopotliwe.
Poza tym nie zamierzam zbliżać się do żadnego wilkołaka!
– Faye zostanie tutaj – oświadcza matka stanowczo, na co oddycham z ulgą. – Będzie dobrze pilnowana na wypadek, gdyby ktoś znowu chciał ją skrzywdzić.
Co takiego?!
Może było to z mojej strony bezmyślne, kiedy zgodziłam się na udawanie Faye, ale przez myśl mi wtedy nie przeszło, że mogę się w ten sposób wystawić na cel. Że ktoś, kto chciał zabić moją siostrę, może wrócić i spróbować dokończyć robotę. Może nawet się obawiać, że Faye zapamiętała coś z ataku i że przekażę to władzom!
Ta maskarada musi się jak najszybciej zakończyć. Chyba obie to rozumiemy, chociaż matka zapewne bardziej niż moim bezpieczeństwem jest zaniepokojona faktem, że mogłabym wyjść z roli, a narzeczony Faye domyśliłby się, że coś jest nie tak. Ona pewnie obawia się zerwania sojuszu, ja z kolei – że ktoś tak porywczy jak wilkołak mógłby mnie wtedy skrzywdzić.
Ian Beckett śmieje się gniewnie; ten dźwięk sprawia, że coś przewraca się w moim żołądku.
– Jesteście bandą niekompetentnych idiotów, która nie potrafiłaby rozpoznać zagrożenia, nawet gdyby zaczęło paradować wam po pałacu – prycha, na co moja matka blednie. Jej oczy rozżarzają się wściekłością i obawiam się, że ta rozmowa za chwilę skończy się bitwą w salonie jej pałacu, co zapewne jeszcze nigdy nie miało miejsca. – Mieliście pilnować mojej narzeczonej, a mimo to doszło do ataku. Nie pozwolę, żeby to się powtórzyło. Właśnie dlatego zabieram ją do siebie i tam zamieszka do ślubu.
Do ślubu?!
– Lub znalezienia sprawcy – dodaje gładko wilkołak, posyłając mi mroczny uśmiech. – Zobaczymy, co nastąpi szybciej.
To się nie może dziać naprawdę.
On nadal mnie dotyka i najwyraźniej nie zamierza przestać, przez co czuję się, jakby traktował mnie jak swoją własność. Pewnie by mnie to nie dziwiło – w końcu wilkołaki tak mają, są mocno terytorialne i dominujące – gdyby nie fakt, że przez ostatni rok zdawał się mieć Faye gdzieś. Naprawdę wystarczyła plotka o ataku na nią, żeby tak bardzo zmienił podejście? To dziwne.
Najwyraźniej jednak nie dla mojej matki, która jest głównie wściekła. Pewnie ma to jakiś związek z faktem, że narzeczony jej córki uważa ją i jej ludzi za niekompetentnych idiotów.
– Nie mogliśmy się spodziewać, że stanie się coś takiego – cedzi. – Teraz będziemy już przygotowani. Nie pozwolimy, by...
– Teraz ja zatroszczę się o zdrowie mojej partnerki – przerywa jej znowu. O matko, temu facetowi chyba nie zależy na tym, by wyjść z tego domu w jednym kawałku! – Jeśli będzie pani protestować, Elizabeth, uznam to za próbę sabotowania tego związku. I zacznę zastanawiać się, czy ten sojusz rzeczywiście jest nam potrzebny.
To jawna groźba i obie doskonale o tym wiemy.
Zamieram, a matka wstaje z fotela. Widzę, jak między jej dłońmi przeskakuje biała iskra, i to sprawia, że niepokój zaciska mi żołądek. Do moich uszu dobiega jakiś dziwny dźwięk i dopiero po chwili orientuję się, że to wilkołak obok warczy.
On naprawdę warczy. Zupełnie jak jakieś zwierzę!
Atmosfera w salonie zmienia się niebezpiecznie, aż stojący niczym cień w kącie pokoju Paul porusza się niespokojnie i robi krok naprzód. Jestem przekonana, że wilkołak nie miałby szans z tą dwójką, ale chociaż powinnam się z tego powodu cieszyć – konfrontacja prawdopodobnie uchroniłaby Faye przed związkiem, który nie da jej szczęścia – jestem przerażona.
Nie rozumiem własnych uczuć. Co się ze mną dzieje?
– Lepiej opuść mój dom, póki jeszcze możesz to zrobić o własnych siłach – odzywa się matka, a mnie od tonu jej głosu włosy stają dęba.
Warczenie jeszcze przybiera na sile.
– Nie wyjdę stąd bez mojej partnerki – oświadcza Ian, który nawet nie podnosi się z kanapy. – Przysięgam, że będzie bezpieczna w moim domu. Znacznie bardziej niż tutaj, pod waszą opieką, gdzie już raz doszło do napaści.
Atmosfera w salonie tężeje z każdą sekundą. Widzę, że ta odpowiedź wcale nie uspokoiła matki, wręcz przeciwnie – wyraźnie jest obrażona sugestią, że jej opieka nie zapewnia mi bezpieczeństwa. A mnie równocześnie przeraża to słowo, którego użył.
Czy on naprawdę widzi w Faye swoją partnerkę? Małżeństwo to jedno, ale to... wiem, co to oznacza dla wilkołaków. I wcale mi się nie podoba.
Muszę jednak coś zrobić, żeby nie dopuścić do przelewu krwi w tym domu, na co wyraźnie się zanosi. Za chwilę matka rzuci się na tego tupeciarza, a kiedy Paul pomoże jej w tym ataku, będziemy mieć na głowie całą wściekłą watahę.
– Pojadę z nim – odzywam się znienacka.
Czuję na sobie spojrzenia wszystkich obecnych w salonie. Mimo to nagle się uspokajam: to chyba dlatego, że wreszcie zyskuję kontrolę nad sytuacją. Kiedy jestem bezradna i pozwalam innym decydować za siebie, denerwuję się, ale kiedy udaje mi się przejąć panowanie nad swoim losem, wiem, że sobie poradzę i wszystko będzie dobrze.
– Nie możesz... – zaczyna matka, ale przerywam jej, czego chyba w ciągu ostatnich minut nauczyłam się od narzeczonego Faye.
– Mogę i to zrobię. Poradzę sobie. Wszystko będzie dobrze, matko.
Próbuję bezgłośnie przekazać jej, że nie wyjdę z roli i dam sobie radę. Nie wiem, na ile ona to rozumie, bo nadal wygląda na niespokojną. Kiedy jednak kątem oka zerkam na wilkołaka obok mnie, zauważam, że wygląda na bardzo z siebie zadowolonego.
– Doskonale – oznajmia. – W takim razie poczekam, aż się spakujesz, księżniczko.
Księżniczko?!
Matka prycha lekceważąco, chyba na dźwięk tego przezwiska, po czym zerka na Paula.
– Przypilnujesz naszego gościa – podkreśla to ostatnie słowo – podczas gdy ja pomogę się spakować mojej córce, dobrze?
Paul tylko kiwa głową, a matka podchodzi bliżej i chwyta mnie za łokieć, ciągnąc do siebie. Poddaję się jej, chociaż słyszę za sobą niezadowolone mruknięcie wilkołaka. Ten facet naprawdę jest terytorialny!
Nie oglądam się na niego, kiedy idę do drzwi. Jestem już wystarczająco wyprowadzona z równowagi.
***
– Nie poradzisz sobie.
Matka odzywa się dopiero wtedy, gdy zamykają się za nami drzwi garderoby Faye. Przewracam oczami, po czym odwracam się do niej i zakładam ramiona na piersi.
– Muszę – odpowiadam stanowczo. – Chcesz mieć na głowie całą watahę? Bo to się właśnie wydarzy, jeśli nie zgodzisz się na jego warunki.
Matka zaciska zęby.
– Nie rozumiem, dlaczego on tak się zachowuje – mamrocze. – Nigdy nie był specjalnie zainteresowany Faye. Może w jego zachowaniu jest jakieś drugie dno. Może ma jakiś swój cel, o którym nie wiemy. To nie jest bezpieczne.
Śmieję się, ale w moim głosie nie ma wesołości.
– Dla mnie? To cię chyba nie martwi – prycham. – Prędzej boisz się, że zamiast swojego cennego sojuszu, narobisz sobie wrogów. Posłuchaj, nie raz udawałam Faye. Poradzę sobie przez dzień czy dwa, nawet w domu pełnym wilkołaków.
Wzdrygam się na te ostatnie słowa. Wyciągam walizkę, a matka zaczyna wybierać jakieś ciuchy, których w normalnych warunkach w życiu bym na siebie nie założyła. Postanawiam zabrać do domu Iana Becketta również moje rzeczy – może uda mi się mu wmówić, że mam kryzys osobowości i w tym momencie najbardziej marzę o chodzeniu w czarnych dżinsach.
– Przez dzień czy dwa? – powtarza matka sceptycznie, podnosząc brew. – Ślub jest dopiero za miesiąc.
– Wiem o tym. Dlatego musicie jak najszybciej obudzić Faye, żeby mogła mnie zastąpić – tłumaczę cierpliwie. – Albo trzeba odkryć, kto stoi za atakiem na nią. Jeśli zagrożenie zniknie, nie będzie potrzeby, żebym siedziała w domu pełnym wilkołaków, prawda?
Ona przytakuje mi niechętnie, a ja już formułuję w głowie plan. Wilkołaki zapewne nie będą mnie pilnować zbyt uważnie, zakładając, że jestem cieplarnianą różą, która zna się głównie na magii defensywnej – bo taka właśnie jest Faye. Może uda mi się rozegrać to tak, żeby nikt nawet się nie zorientował, że węszę w tej sprawie.
Warto spróbować. Zwłaszcza że jeśli rozejdzie się wiadomość, że Faye Cavendish żyje i ma się dobrze, sprawca naprawdę może wrócić, by spróbować dokończyć robotę.
Byłabym naprawdę głupia, gdybym nie czuła z tego powodu choć odrobiny niepokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top