Rozdział XXXVII
- I co? Naprawdę kazał im się zamknąć?
Cecil otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Wyglądał dość uroczo. Leżeliśmy już w łóżku, ale nie chciało nam się spać. Opowiadałem mu historie o moim stadzie.
- Właściwie to użył trochę innych słów... ale takie było przesłanie.
- U nas nikt by się tak nie odezwał do starszych.
- U nas chyba też. Przynajmniej do tego incydentu. Teraz wszyscy traktują ich trochę mniej... poważnie.
- Podejrzewam, że średnio im się to podoba.
- O tak. A wiesz, że moi dziadkowie są wśród tych najbardziej sfrustrowanych tym stanem rzeczy?
- To chyba... niedobrze.
- Czy ja wiem. Mieszkamy w jednej wiosce, a praktycznie ich nie znam. Moi dziadkowie są bardzo... konserwatywni. Uważają, że to, co zaszło między mamą a ojcem... to wszystko wina mamy. Bo nie spełnił swojego obowiązku i przyniósł im wstyd. Nawet teraz uważają, że po części to była wina mamy. Bo może i ojciec oszukał wszystkich i porzucił mamę i mnie, ale zrobił to, bo mama nie dał mu syna alfy, tak jak powinien.
- To... okropne. Nie dziwię się, że nie masz z nimi kontaktu.
- Wujek Dyara ciągle powtarza, że z chęcią by ich stąd wyrzucił, ale to mimo wszystko dwójka staruszków i będzie miał wyrzuty sumienia, jak umrą z głodu. Zaznacza jednak, że bardzo niewielkie wyrzuty sumienia.
- Twój wujek jest... ciekawą osobą. To na pewno.
- Tak. On... jest bardzo ważny dla mnie. Jest... Wyjątkowy. Gdy się tu pojawił... miałem jakieś dziesięć lat. Po części przywykłem do swojego życia. Nauczyłem się jak radzić sobie przy ojcu i jak najlepiej pomagać mamie. Tylko że nadal... było ciężko. Gdyby nie wujek Dyara... wciąż mogłoby tak być. Mój ojciec na pewno nie pozwoliłby mi wybrać sobie partnera. Pewnie już byłbym własnością jakiegoś alfy, który najlepiej by mu się przysłużył. Mama nadal byłby sam... Nadal byłby traktowany tak... podle. Zawsze bałem się ojca. Chciałem się mu postawić. Powiedzieć mu by nie mówił takich rzeczy o mamie... Powstrzymać go, gdy próbował go uderzyć... ale bałem się. Bałem się, chociażby odezwać. Ojciec był silnym alfą. A ja byłem mały... w dodatku jestem omegą. Nic nie mogłem zrobić. A gdybym się wtrącił, ojciec zacząłby wyładowywać gniew na mnie... a mama próbowałby mnie chronić. Więc tylko pogorszyłbym sytuację. Powtarzałem sobie, że ktoś taki jak ja... ktoś tak słaby i bezużyteczny nic nie zrobi. I często myślałem, że jestem taki słaby, bo jestem omegą. I wtedy pojawił się Dyara. Mówił, co myślał. I mówił to głośno. Nie bał się mojego ojca... a jeśli nawet się bał, to tego nie okazywał i potrafił ten strach przezwyciężyć. Był dla mnie taki miły... i... uratował nas. Nie chciał zostawić nas z ojcem... i zaryzykował własne życie... dla nas. A przecież nas nie znał. Byliśmy tylko... krewnymi jego alfy, o których ten czasem mu opowiadał. A wuj Nasir odszedł zaraz po moich narodzinach, więc nie miał szans, by mnie poznać i wiedzieć na kogo wyrosłem. A jednak Dyara tak wiele dla nas zaryzykował. Był taki... silny. On nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo go podziwiam.
- Rozumiem... dla dziesięcioletniego chłopca... dla dziesięcioletniej omegi ktoś taki musiał być bohaterem.
- Tak... Później... obserwowałem wuja. Był dla mnie... jakby wzorem. Myślałem sobie, że chciałbym być taki jak on... ale w głębi duszy wiedziałem, że nie jestem taki jak on. Więc... to niemożliwe. Ale... nadal go obserwowałem. Starałem się robić rzeczy, które sprawiłyby, że zwróci na mnie uwagę. Robiłem to, w czym byłem dobry, bo chciałem usłyszeć, jak mnie chwali. Chciałem, by pogłaskał mnie po głowie i mówił mi miłe rzeczy. Chciałem, by się do mnie uśmiechnął... Myślę, że... że mogłem trochę... podkochiwać się w nim.
- Och... To musiało być... ciężkie.
- ... Raczej dziwne.
- Czy ja wiem. Nie jesteście spokrewnieni. Tak przez... krew. No i... Dyara jest ładny. I z tego, co mówisz... zasłużył sobie na takie uczucia.
- ... Przez chwilę bałem się, że... pomyślisz sobie inaczej.
- Nie... Rozumiem, dlaczego mógłbyś się w nim zakochać.
- Ja... nie zdawałem sobie z tego sprawy. To była taka... głupiutka miłość. Takie... zauroczenie. Po prostu myślałem sobie, że... że jest taki niesamowity i chciałem, by poświęcał mi uwagę. Z czasem to jakby... minęło. Dyara po prostu w pewnym momencie stał się członkiem rodziny. Jakby zaakceptowałem go jako partnera mojego wuja. Przestałem być... zazdrosny i przestałem postrzegać Dyarę w ten sposób. To... samo minęło. Trwało kilka lat... ale minęło całkowicie. Kocham Dyarę... ale teraz już w zupełnie inny sposób. Nie tak jak kocham ciebie.
- ... To dobrze. Szczerze mówiąc, nie czułbym się zbyt pewnie, gdybym miał konkurować z kimś takim.
- A powinieneś. Jesteś... zdecydowanie słodszy. Poza tym Dyara jest trochę... straszny.
- Troszeczkę.
- No i... lubię twoje piegi.
Cecil zaśmiał się delikatnie, pokazując dołeczki w policzkach. Je też lubię. Nawet bardzo.
- Ja zawsze ich nienawidziłem. Sprawiają, że moja twarz jest taka pstrokata. Twój mama ma ładne piegi. Takie delikatne. I widać je głównie na policzkach i nosie. A moje są wszędzie. Strasznie rzucają się w oczy.
- Są urocze. Dodają ci charakteru.
- ... Nigdy ich nie lubiłem... ale może teraz je polubię. Jeśli zwracają twoją uwagę...
- Nie tylko one. Jest wiele... wiele rzeczy, które sprawiają, że nie mogę oderwać od ciebie wzroku.
- ... To samo mogę powiedzieć o tobie.
Cecil uśmiechnął się delikatnie, a ja odpowiedziałem tym samym. Był tak blisko mnie. Dzieliło nas tak niewiele. Gdybym się poruszył, mógłbym go nieumyślnie dotknąć. Już spaliśmy w jednym łóżku... ale teraz było inaczej. Teraz ta odległość była... trudna do utrzymania. Im dłużej na niego patrzyłem, tym bardziej miałem ochotę przysunąć się jeszcze bliżej... miałem ochotę go dotknąć.
- O czym tak myślisz?
- ... O tym, że chcę cię pocałować.
Obserwowałem jego reakcję. Zamrugał lekko zaskoczony, a po chwili wyraźnie się zawstydził. Poruszył się delikatnie i jego noga zaczepiła o moją. To był tylko krótki dotyk, ale moje serce i tak zabiło szybciej. Cecil spuścił na chwilę wzrok, po czym ponownie spojrzał mi w oczy. W ciemnościach naprawdę są srebrne...
- Czemu tego nie zrobisz?
Spoglądał na mnie... z błyskiem w tych srebrzystych oczach. Może sobie tylko to wymyśliłem, ale miałem wrażenie, że dojrzałem w nich... zachętę.
Przysunąłem się bliżej. Teraz nasze ciała gdzieniegdzie się stykały. Cecil przymknął oczy i uniósł nieco twarz. Przełknąłem nerwowo ślinę. Nagle zrobiło mi się sucho w gardle. Ułożyłem dłoń na jego piersi i złączyłem nasze usta. Na początku delikatnie. Ledwo go musnąłem.
Po chwili pocałowałem go... tym razem pewniej. Poczułem jego język i rozchyliłem usta, a on natychmiast pogłębił pocałunek. Nie zamierzałem być na to obojętny i odwzajemniłem pieszczotę. Cecil objął mnie i mocno przycisnął do siebie. Wsunąłem nogę między jego nogi, by móc znaleźć się bliżej.
Nagle nasze ciała były splątane w uścisku. Klatka przy klatce, biodra przy biodrach. Przesunąłem dłonie po jego plecach w dół na pośladki. Westchnął, przerywając na chwilę pocałunek, a ja poczułem, jak gorąco uderza mi do głowy. To był... słodki dźwięk. Chciałem usłyszeć go jeszcze raz.
Cecil jednak szybko z powrotem wpił się w moje usta. Jakby ta krótka przerwa była dla niego zbyt długa. Słyszałem głośne bicie jego serca... i swoje równie głośne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top