Rozdział XXXIX

Gdy wracałem do wioski, towarzyszyła mi cisza. Podczas rozmowy z alfą była we mnie pewna siła. Siła której już nie miałem. Im bliżej domu byłem, tym większy ciężar odczuwałem. Nie fizycznie. Bardziej... na duszy. Od dawna nie czułem się tak... rozdarty.

Z jednej strony czułem się... szczęśliwy. Po prostu szczęśliwy. W mojej głowie co chwilę pojawiała się myśl o piegowatym, czarnowłosym chłopaku ze słodkimi dołeczkami w policzkach. Za każdym razem mimo woli uśmiech pojawiał się na moich ustach. Wystarczyło, bym na chwilę o nim pomyślał. Chciałem wtulić się w niego, bo to sprawiłoby, że stałbym się jeszcze szczęśliwszy.

Dzięki Cecilowi zrozumiałem coś. Coś bardzo ważnego o sobie. Zawsze było ze mną coś nie tak. Im starszy byłem tym wyraźniej czułem, że nigdy nie sprostam oczekiwaniom innych, bo zwyczajnie nie jestem w stanie. Jestem omegą. Dlatego wszyscy zawsze zakładali, że kiedyś zwiąże się z alfą. A ja... chciałem spełnić te oczekiwania. Nie chcę zawieść moich bliskich... Nie chcę, dla nich też być rozczarowaniem. Nie chcę, by mama żałował, że się urodziłem. Nie chcę, by Noe zmienił zdanie... Chcę być jego synem... ale on też może mnie odrzucić. Tak jak mój prawdziwy ojciec. Dlatego powinienem znaleźć jakiegoś alfę... i nie przynosić im wstydu. Jednak... ja nie potrafię. Ja nie... nie potrafię być z alfą.

Nigdy nie czułem do żadnego z nich takich uczuć. Dopiero gdy spotkałem Cecila, zrozumiałem jak to powinno wyglądać. Alfy nie są dla mnie... atrakcyjne. Cecil jest. Nigdy nie uważałem żadnego alfy za pociągającego. Ale... uroda wujka Dyary zawsze mnie onieśmielała. Teraz gdy o tym myślę... inni też. Ysaac... jest śliczny. Jaspar na swój sposób wydawał mi się zawsze... czarujący. A Cecil jest... przepiękny. Uwielbiam jego drobne ciało. Jego śliczną twarz. Lubię go... bo jest taki jak ja. Bo jest... omegą.

Ja... nie potrafię zakochać się w alfie. Dlatego myślałem, że po prostu nie potrafię się zakochać. Ale to nieprawda. Zakochałem się w omedze. Jeden jego dotyk sprawia, że zaczynam topnieć jak śnieg. Pierwszy raz w życiu pragnę kogoś... Pierwszy raz w życiu mam o drugiej osobie myśli, które są... lubieżne. Wstyd mi za to. Jednak... one same się pojawiają. Wydawało mi się, że takie rzeczy mnie nie interesują. Że... seks nie jest dla mnie. Bo nie czułem takich potrzeb. A teraz... zaczynam myśleć o tym. I nagle to nie wydaje się obleśne czy nieprzyjemne tak jak do tej pory. Bo zawsze gdy myślałem o takich rzeczach, wyobrażałem sobie, że moim partnerem będzie alfa. I to było dla mnie... odpychające. A teraz gdy myślę w ten sposób o Cecilu... nie ma w tym niczego odpychającego.

Wujek Dyara był moim pierwszym zauroczeniem. Teraz jestem tego pewien. Do tej pory nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Wmawiałem sobie, że to był podziw. Bo przecież wujek Dyara jest omegą, a takie uczucia powinienem żywic tylko do alf. Jednak najwyraźniej jestem dziwadłem. Ponieważ to co powinienem czuć do alf czuję do omeg. A Cecil... Cecil jest moją pierwszą, prawdziwą miłością. Jestem z nim taki szczęśliwy... Taki spełniony. Jeśli to właśnie czują mama i Noe, czy moi wujkowie, to teraz rozumiem dlaczego są tacy szczęśliwi. Tak więc z jednej strony... jestem teraz najszczęśliwszy na świecie.

A z drugiej strony czuję... strach. Strach o to co będzie. Nie odważyłem się zrobić pierwszego kroku, by zapewnić nam przyszłość. Po prostu stchórzyłem. Wiem, jaka byłaby reakcja. Ronan byłby... wściekły. Być może obrzydzony. Tak jak... tak jak wszyscy. Bo to nienormalne... Nieważne co zrobię... zabierze mi go. Zabierze stąd Cecila. Ich ojciec nigdy się na coś takiego nie zgodzi, tak jak zapewne i Ronan.

Zatrzymałem się w połowie drogi do wioski. Musiałem usiąść. Musiałem pomyśleć. Opadłem na ziemię i oparłem się o pień drzewa. Starałem się uspokoić. Łzy cisnęły mi się do oczu. Czułem, jak coś ściska mnie w gardle. Czułem się taki... samotny.

Dlaczego to musi być takie trudne? Dlaczego nie mogłem urodzić się alfą? Byłoby mi łatwiej... Tak bardzo łatwiej. Wszystko w moim życiu toczy się źle, bo jestem omegą. Gdybym był alfą... mógłbym zatroszczyć się o Cecila. Mógłbym... uczynić go moim. I nikt by się temu nie sprzeciwiał. A nawet jeśli... to miałbym siłę, by walczyć o tego, kogo kocham.

Ale nie jestem alfą... Nie dam Cecilowi tego, na co zasługuje... Powiedziałem Ronanowi, że będę walczyć o ukochanego, ale czy w ogóle powinienem? Będzie mu tak ciężko... ze mną. Będzie mu tak trudno... To moja wina... Namieszałem mu w głowie. Cecil powinien być z alfą... z jakimś dobrym alfą. Z kimś, kto da mu dom, rodzinę, bezpieczeństwo i szacunek innych.

Ale... kocham go... i tak bardzo chciałbym by był teraz obok mnie. Tak bardzo chciałbym by był obok mnie... już zawsze. Co mam zrobić? Co powinienem... Jak mam zatrzymać tu Cecila? Jak mam sprawić by Ronan mi go nie zabrał?

Nie mogę powiedzieć prawdy. Ronan nazwie nas szaleńcami i będzie dążył do naszej rozłąki. Nie mogę powiedzieć prawdy... Może... Może muszę kłamać.

Co powiedział Ronan... że Cecil musi wrócić i zostać omegą tego alfy... ale tylko jeśli sam nie znajdzie sobie kogoś do tego czasu... Może... może jest sposób, by Ronan odszedł... ale Cecil został.

To dałoby nam czas... Później możemy razem coś wymyślić. Muszę przede wszystkim zatrzymać tu Cecila i sprawić by jego rodzina odpuściła sobie ten zaaranżowany związek. Mogę coś zrobić... na pewno mogę coś zrobić.

Wstałem, trzymając się tej jeden myśli. Jeśli jestem za słaby, by w tradycyjny sposób chronić tego, kogo kocham... to zrobię to inaczej. Nie jestem alfą. Nie mogę walczyć o niego... nie mogę zrobić tego dosłownie. Jestem tylko słabą omegą... ale mogę walczyć o niego na swój sposób.

Mama powiedział kiedyś, że słowa niekiedy ranią mocniej niż czyny. Na pewno mogą zostać użyte jako broń. Mogą posłużyć mi do walki. Jestem omegą... a to ma pewne zalety... Na pewno. Jakoś mogę to wykorzystać.

Dlatego otarłem łzy i wstałem. Resztę drogi przebyłem prędko, pełen nowej energii. Pełen determinacji. Być może Cecilowi byłoby lepiej beze mnie. Być może tylko mu szkodzę. Ale kocham go... Nie odpuszczę go sobie. Jeśli sam zdecyduje, że ma dość, że to dla niego zbyt wiele... zrozumiem. Ale tak jak powiedziałem Ronanowi... będę walczyć do końca.

Zwolniłem, dopiero gdy zacząłem krążyć między budynkami. Nie byłem pewien czy go zastanę... ale nawet jeśli nie będzie go w domu, raczej nietrudno będzie go odnaleźć. Nie chciałbym tylko, by ktoś zwrócił na nas uwagę. Wolałbym załatwić to dyskretnie. A może to głupi pomysł? Może nie powinienem... ale przecież coś muszę zrobić.

W końcu znalazłem się przed właściwym domem. Zawahałem się. Zamknąłem oczy i odetchnąłem kilka razy głęboko. Gdy je otworzyłem, czułem się pewniej. Nadal miałem pewne obawy. Jednak nie mogę odpuścić. Muszę iść naprzód. Nawet jeśli jestem tylko omegą.

Zapukałem w drewniane drzwi. Udało mi się nawet nie zrobić tego zbyt głośno czy ponaglająco. Stałem się wyjątkowo... spokojny. Ktoś był w środku. Słyszałem kroki. Dlatego czekałem cierpliwie. W końcu drzwi się otworzyły.

Ross wydawał się zaskoczony. Rozumiałem tę reakcję. Po chwili jednak uśmiechnął się. Mimowolnie także się uśmiechnąłem. On zawsze miał dość zaraźliwy uśmiech. Poza tym od dwóch lat zawsze, gdy to robi, przywodzi nam na myśl pewną historię. Wszystko przez jeden zakład i jeden odrobinę zbyt śliski kamień. Jeden z zębów chłopaka skruszył się, po tym, jak widowiskowo uderzył twarzą w skałę. Ponoć miał dużo szczęścia. Mógł stracić nie tylko kawałek zęba, a nawet kilka z nich. Jednak... Szesnastolatkowie są niezniszczalni. Zwłaszcza chłopcy. Nie takie rzeczy przeżyli. Osobiście nie wiem, jak to zrobili, ale jakoś wszystkim z mojej grupy znajomych udało się dorosnąć.

Poza tym małym mankamentem w postaci złamanego zęba, który wiele dziewcząt uważało za coś uroczego (i nie mogłem się z nimi nie zgodzić) Ross był w pewien sposób... doskonały. Fizycznie. Nie był może zbyt wysoki jak na alfę, ale miał atletyczną budowę ciała. Jego cera łatwo się opalała, więc niemal zawsze miała ten ciepły odcień. Włosy nadal miał złote. Nie ściemniały z wiekiem. Kręciły się delikatnie. On... właściwie się nie zmienił. Oczy także pozostały te same. Zielone... i takie... wesołe.

Przez ostatnie trzy lata nie byliśmy ze sobą zbyt blisko. Czasem spędzaliśmy czas razem, ale zawsze w grupie. Jesteśmy tylko... znajomymi. Nawet nie przyjaciółmi. Nie mam prawa go o nic prosić... ale... w pewnym sensie wychowywaliśmy się razem. Należymy do jednego stada. Nie mogę niczego od niego żądać... ale mogę poprosić.

- Hej Ross.

- Hej Noach. Przyznam, że... zaskoczyłeś mnie.

- Wiem. Ja... chciałbym porozmawiać. Jeśli to nie problem.

- Żaden problem. Uprzedzam tylko, że rodziców nie ma i jest mały... bałagan.

- Na pewno nie jest tak źle.

- Utrzymywanie porządku nie jest moją mocną stroną. W każdym razie... zapraszam.

Odetchnąłem lodowatym, zimowym powietrzem i przekroczyłem próg.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top