Rozdział XXXIII
Powinienem coś zrobić. Jednak to... trudne. Zwłaszcza gdy nie ma się pewności czy to właściwe. Czy aby na pewno powinienem wychodzić przed szereg? Może jednak powinienem poczekać. Może to minie. Może wszystko jest ze mną w porządku, a to wszystko tylko mi się wydaje. Kiedyś mi przejdzie i... i będę normalny.
Wujek mówi, że nie ważne co... będą postrzegać mnie tak samo... Ale czy na pewno? Boję się. Nie chcę być dziwadłem. Nie chcę być... inny. Ale co mam poradzić, jeśli taki jestem? Co, jeśli tego nie zmienię? Nie chcę być całe życie sam. Nie chcę... nie chcę żałować, że nic nie zrobiłem.
Dlatego w końcu zebrałem się w sobie, zajęło mi to niemal cały dzień i teraz słońce chyliło się już ku zachodowi. Jednak stanąłem przed drzwiami i zapukałem. Bałem się. Jednak zrobiłem pierwszy krok. Otworzyła mi uśmiechnięta starsza kobieta.
- Noach miło cię widzieć. Przyszedłeś do...
- Czy mogłaby pani poprosić Cecila?
- Oczywiście. Wejdziesz?
- Nie... Czy... Może pani przekazać mu, że chciałbym z nim porozmawiać... i przejść się. Ja... poczekam tu.
- Jak wolisz. Myślę, że się zgodzi. Pytał o ciebie, bo wyjątkowo nie wpadłeś.
- Miałem trochę... spraw na głowie.
- Rozumiem. Poczekaj chwilkę.
Kobieta zniknęła za drzwiami. Nie wróciła, by powiedzieć mi, że Cecil odmówił, więc założyłem, że niedługo go zobaczę. To... w sumie mnie stresowało. Czas wydawał się dłużyć i ciągnąć...
Aż w końcu usłyszałem hałasy przy drzwiach, a gdy te się otworzyły, stał w nich Cecil. Opatulony od góry do dołu. Miał lekko przyspieszony oddech. Musiał się spieszyć...
- Przepraszam, że tak długo, ale musiałem się ubrać. Jest strasznie zimno, a już robi się ciemno. A nie wiem, gdzie chcesz iść.
- Może... może nad rzekę? Chcę pogadać.
- Jasne. Chodźmy.
Chłopak wziął mnie za rękę i ruszył przodem. Znał już doskonale drogę. W końcu wiele razy wybraliśmy się razem nad rzekę. Czy mi się wydaje, czy może Cecil stał się bardziej... odważny? Jakby... pewniejszy siebie. Czyżby czuł się przy mnie na tyle komfortowo, że przestał zamartwiać się o wszystko, jak to miał w zwyczaju?
- Noach czy... czy coś się stało?
- Dlaczego myślisz, że coś się stało?
- ... Wyglądasz na smutnego. Poza tym nie odwiedziłeś mnie wczoraj ani dzisiaj... Dopiero teraz. A Ronan... wrócił wczoraj zły. Z waszego spotkania. Nie chciał powiedzieć, co się stało. Czy wy... Czy coś się stało między wami? Czy on... On nie zrobił ci niczego prawda?
- Nie... To raczej ja zachowałem się źle.
- Ty? Przepraszam, ale wątpię. Jeśli coś zrobiłeś... Mój brat pewnie sobie zasłużył.
- ... Nie wiem czy akurat na coś takiego zasłużył... Chyba trochę... wykorzystałem twojego brata.
- Słucham?
- Jego uczucia... względem mnie.
- Ale... Dlaczego tak myślisz?
- Bo ja... Nie lubię twojego brata. Niepotrzebnie dawałem mu nadzieję. Myślałem, że może coś się zmieni... ale to niemożliwe. Nie... Nie interesuje mnie... jako partner.
- Więc... To koniec między wami?
- Tak. Zdecydowanie.
- Och... To... dobrze. Chyba za bardzo... naciskałem na to. Na was. Z... własnych powodów. To było samolubne z mojej strony. Chciałem tylko... żebyś wrócił z nami. Nie chcę być... sam. Ale jeśli ty i Ronan nie pasujecie do siebie to... to nie chcę, abyście byli razem.
- ... Ronan powiedział mi.
- O czym?
- O tobie. O twoim... alfie.
- ... Och...
Cecil zwolnił. Prawie się zatrzymał. Nie patrzył na mnie. Poluzował uchwyt na mojej dłoni, ale wtedy ja złapałem go mocno.
- Chodź, usiądziemy. Jesteśmy już nad rzeką.
Pociągnąłem go ostatnie kilkanaście metrów aż do zwalonego drzewa, na którym nie raz siedzieliśmy i rozmawialiśmy godzinami. Słońce już zaszło, ale księżyc świecił jasno, a niebo było bezchmurne. Światło odbijało się od leżącego wszędzie śniegu. Poza tym... nasze oczy dobrze widzą w ciemnościach.
Było... ładnie. Tak... intymnie. Nabrałem nieco odwagi. W końcu jestem tu tylko ja... on... i księżyc.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Bo... Sam nie wiem. Trochę... wstydziłem się. Gdy pierwszy raz rozmawialiśmy, powiedziałeś, że ty nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Więc nie chciałem, żebyś... źle o mnie myślał. A później... było tylko trudniej przywołać ten temat.
Tak... rzeczywiście powiedziałem coś takiego. Powiedziałem, że nie zmusiłbym się do związku z kimś, kogo nie kocham. A jednak prawie to zrobiłem. Chciałem to zrobić... by... by Ronan zabrał mnie do swojego stada. By zabrał mnie... tam, gdzie będzie Cecil.
- Ja... uważam, że nie powinieneś tego robić.
- ... Wiem. Wiedziałem, że będziesz przeciwko. Tylko... Noach ja nie jestem jak ty. Nie mam zbyt dużego wyboru. Nikt mnie nie chce. Ojciec przynajmniej zapewnił mi, że nie zostanę sam. Zapewnił mi... stabilność.
- Z jakimś mężczyzną, którego nie kochasz... Którego nie chcesz. Przecież widzę, że go nie chcesz.
- Kiedyś może go polubię.
- A jeśli nie? A jeśli nigdy go nie pokochasz? Będziesz musiał... Będziesz musiał mu pozwolić, na to by cię dotykał. Będziesz musiał z nim sypiać. Słuchać się go. A on nie pozwoli ci odejść.
- ... Wiem. Jednak... nie mam alternatywy. Im będę starszy, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś jeszcze mnie zechce.
- Cecil nie myśl tak. To... To nieprawda. Jesteś... dobry, miły, zabawny i... uroczy. Nie możesz... nie możesz tak źle o sobie myśleć.
- ... Noach ty... ty jesteś jedyną osobą, która myśli, że jestem coś wart. Nawet mój brat uważa, że tak będzie dla mnie najlepiej. Że inaczej skończę sam i do końca życia będę zawadzał. Tylko ty próbujesz mnie od tego odwieść.
- Bo chcę, żebyś był szczęśliwy!
- ... Dziękuję. Naprawdę. Jesteś... bardzo dobry dla mnie. Naprawdę... Chciałbym móc... Szkoda, że nie mogę zostać tu z tobą.
Cecil spojrzał na mnie z łzami w oczach, ale i delikatnym, drżącym uśmiechem na ustach. Jego oczy wydawały się srebrne. Były... śliczne. Lśniły jak księżyc. A jego policzki były takie... zarumienione. Włosy lekko rozwiewał wiatr. Wiedziałem, że tak naprawdę są mięciutkie, jak futerko szczeniaczka. Tylko wydają się sztywne. Tak naprawdę są przyjemne w dotyku... i ładnie pachną.
Nim się zorientowałem, przysunąłem się bliżej... i zrobiłem coś, czego się po sobie nie spodziewałem... ale nagle tak bardzo zapragnąłem to zrobić.
Wziąłem jego twarz w dłonie... przysunąłem się... i zetknąłem nasze usta.
Nie odsunął się. Nie odepchnął mnie. Jedynie... drgnął zaskoczony.
A ja... miałem wrażenie, że stanąłem w ogniu. Zrobiło mi się tak... gorąco. Jego usta były takie... ciepłe... i... miękkie. Takie... wspaniałe. Słodkie... Takie słodkie...
To był tylko... pocałunek. Bardzo delikatny pocałunek. Nie odważyłem się... właściwie nawet nie pomyślałem, żeby go pogłębić. Aby spróbować czegoś więcej. Bo tylko to, że nasze usta się zetknęły, sprawiło, że cały mój świat zawirował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top