Rozdział XXV

Odstawiłem wiadra na ziemi z głośnym westchnięciem ulgi. Kilkakrotnie zgiąłem i wyprostowałem palce, aż ból nieco zmalał. Dobrze, że przynajmniej miałem rękawiczki. Uchwyty nie wbijały się tak mocno w skórę. Odetchnąłem chwilę, po czym przeciągnąłem się i byłem gotowy na kontynuowanie swojej pracy.

Mogłem co prawda przynieść po jednym wiadrze, ale pomyślałem, że tak będzie szybciej. Niemniej wiadra wypełnione po brzegi wodą były dość ciężkie. Studnia znajduje się w centrum wioski, więc nie jest to zbyt daleko od mojego domu. Ja jednak nie należę do najsilniejszych i możliwe, że przeceniłem nieco swoje możliwości. W każdym razie mama potrzebuje tej wody. Nie ma co zwlekać.

Już miałem podnieść wiadra, gdy usłyszałem swoje imię. Nie zdążyłem się rozejrzeć za źródłem głosu, bo już po chwili ta osoba stanęła tuż obok mnie.

- Julien? Witaj.

- Pomóc ci? Widzę, że ledwo dajesz radę.

- Ja... chyba trochę przesadziłem. Ale jakoś sobie poradzę.

- Niesiesz je do domu prawda? Ja to zrobię.

- Nie musisz. Daję radę tylko...

- Noach spokojnie. Przecież wiesz, że to dla mnie żaden problem. Nie chcę, żebyś sobie coś zrobił.

- Potrafię przenieść wiadra z miejsca na miejsce.

- Nie wątpię. Ale możesz się przewrócić albo naciągnąć sobie jakiś mięsień.

Chłopak nie czekał na moją odpowiedź. Wziął wiadra w obie ręce, jakby nic nie ważyły, po czym powolnym krokiem ruszył w stronę mojego domu.

Przyznam, że poczułem coś jak... zazdrość. Czasem denerwuje mnie to, że moje ciało jest takie małe. Dużo się ruszam i nie stronię od wysiłku, a i tak nie mogę nabrać masy mięśniowej. Od strzelania z łuku mam co prawda wyćwiczone mięśnie pleców, ale i tak jest mi daleko do poziomu Noego. Jestem pewien, że Julien, który nigdy nie strzelał z łuku, miałby mniejsze trudności z naciągnięciem cięciwy niż ja.

To... po prostu niesprawiedliwe. Oni rodzą się i są silniejsi. Bez większego wysiłku. A tacy jak ja? Jakby nie patrzeć... zawsze będziemy ich potrzebować.

- Alfy... jak to jest, że rodzicie się z siłą niedźwiedzia?

Julien roześmiał się, najwyraźniej nie wyczuwając nuty pretensji w moim głosie.

- Z tym niedźwiedziem to bym nie przesadzał. Chociaż rzeczywiście sprawność fizyczna nie przychodzi nam z trudem.

- No właśnie widzę.

Julien uśmiechnął się wyraźnie zadowolony. Och... ja nie... Znaczy tak, uważam, że Julien jest silny, ale to był niezamierzony komplement. No... przynajmniej jest mu miło. Mam tylko nadzieję, że nie pomyślał sobie, że go... podrywam... czy coś.

- Chciałem powiedzieć, że... Wy alfy macie trochę fory. Nie pogardziłbym odrobinę większą siłą.

- To przydatne. Przyznaję. Ale tak to już jest, że się różnimy. Kobiety i mężczyźni. Alfy i omegi. Dopełniamy się.

- ... Czy ja wiem? Jesteście więksi, silniejsi, groźniejsi... Właściwe to, co my mamy, czego alfy nie mają? Jakby nie patrzeć jesteśmy słabsi pod każdym względem. Alfy są najlepszymi łowcami i mają siłę, by chronić stado. A omegi? Co mamy zrobić z tak małymi i wątłymi ciałami?

- Omegi też są bardzo ważne. Dla społeczności. Dla stada. Dla alf. Przecież też macie swoje role. Wasze ciała nie są stworzone do walki a do czegoś innego.

- ... No tak. Zapomniałem, że mamy swoją rolę.

- I to bardzo ważna rola. My alfy chronimy was, a wy chronicie nasze młode. Najpierw nosząc je w swoim ciele, a później tworząc dla nich dom. Nie potrzebujecie siły i mięśni. Wasze ciała są drobne, delikatne i miękkie... stworzone do tulenia młodych.

- ... Więc uważasz, że moje ciało jest... miękkie, abym przypadkiem nie zrobił krzywdy swojemu dziecku?

- Znaczy... po części. Po prostu nie potrzebujecie siły. Od tego macie przecież nas.

Zerknąłem na Juliena, a nasze oczy na chwilę się spotkały. Alfa niemal natychmiast odwrócił wzrok wyraźnie speszony.

Teraz jakby lepiej rozumiem... Tak. Julien jest mną zainteresowany. Zdecydowanie. Chce, abym urodził mu młode. To... trochę niesmaczne.

Miękki... też mi coś. Nie jestem wcale taki miękki. Znaczy... Jak byłem mały i tuliłem się do mamy, to rzeczywiście podobało mi się, że jest tak... miło i mięciutko i ładnie pachnie, ale... Nie wydaje mi się, bym ja taki był. A może młode po prostu tak myślą o swoich rodzicielach. Może to siedzi w głowie?

W każdym razie... Julien jest miły, ale trochę dziwnie mi się z nim rozmawia. A powodem jest oczywiście to, że patrzy na mnie, jakby wyobrażał mnie sobie z dwójką jego dzieci w rękach i kolejnym w brzuchu. Jeszcze pewnie wyglądałyby jak on. Ciemne włosy i brązowe oczy. To... irytuje mnie.

- Noach?

- Tak?

- Tak się zastanawiam... ostatnio... często widuję cię z Ronanem.

- ... Naprawdę?

- Znaczy się... em... Zastanawiam się, czy on nie... Czy ci się nie narzuca?

- Nic z tych rzeczy. Po prostu dotrzymuję mu towarzystwa.

- Nie masz obowiązku tego robić. Jestem pewien, że ktoś inny może się nim zająć.

Julien jest... zazdrosny. No tak... W końcu inny drapieżnik poluje na tę samą zwierzynę.

- To dla mnie żaden problem. Lubię Ronana. Jest sympatyczny.

- On jest... obcy. Nie wiadomo, jaki naprawdę jest. Nic nie wiemy o jego rodzinie czy przeszłości.

Nie wiemy, czy chorował lub może ktoś w jego rodzinie. Nie wiemy, czy ma dobrą krew, którą przekaże swoim młodym. Jestem ciekaw czy Julien zdaje sobie sprawę z tego w jaki sposób myśli. Bo ja jestem pewien, że poniekąd rozgryzłem jego sposób myślenia.

Teraz próbuje pokazać mi, że jest lepszy. Bo przecież wiem, że on jest zdrowy tak jak każdy w jego rodzinie. Znam jego rodziców. Jego ojca.

To jest... okropne. Mam tego dość. Co on właściwie sobie myśli? Że chodzę i szukam najlepszego samca w okolicy? Czy my jesteśmy cholernymi zwierzętami?

- Ronan jest dobry. Miły. Opiekuńczy. Nie rozumiem, dlaczego miałbym się z nim nie widywać.

- Nie uważasz, że to niebezpieczne? Chodźcie sami do lasu prawda?

- I co z tego?

- Mógłby coś ci zrobić. Nie podoba mi się to. Myślę, że powinieneś przestać.

To... tego było już za dużo. To teraz będzie decydował o tym, co mam robić? Czy on już zakłada, że jestem jego, czy może uderzył się w głowę i dlatego gada takie głupoty?

- A ja myślę, że nie ma takiej potrzeby.

- Po prostu uważam, że...

- To miłe z twojej strony Julien, ale wiem, co robię. Pozwól, że rozwieję twoje obawy. Ronan wyjawił mi swoje intencje i jestem pewien, że nic mi nie zrobi.

- Jakie intencje?

- Jest mną zainteresowany. Jako potencjalnym partnerem. Czy to nie wspaniale? Lubię go a poza tym... jest silny, wysoko postawiony i przystojny. Jego młode na pewno będą równie silne i zdrowe. Nie rozumiem więc, czym miałbym się martwić. Dziękuję za pomoc Julien. Sam je wniosę do domu.

Alfa najwyraźniej nie zwrócił uwagi, że jesteśmy już pod moim domem. A moje słowa mocno nim wstrząsnęły. Być może za jakiś czas będę żałował, że tak ostro go potraktowałem. Teraz jednak było mi to obojętne.

Skoro traktuje mnie w taki sposób, to ja będę traktować go tak samo. Skoro jestem tylko ładną omegą, która jest w stanie urodzić alfie wiele silnych młodych, to dla mnie Julien jest tylko alfą, który może zrobić mi dziecko. A w takim wypadku w przeciwieństwie do Juliena mam do wyboru wiele alf.

Z praktycznego punktu widzenia Ronan jest bardziej atrakcyjny, ma wyższą pozycję i wydaje mi się, że jest bardziej dominujący niż Julien. Jego wilk jest na pewno silniejszy. A więc gdybym miał rodzić czyjeś dzieci to prędzej dzieci Ronana.

Nie, żebym planował to robić. Niemniej... widząc szok na twarzy Juliena, poczułem lekką satysfakcję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top