Rozdział XLVII

Nie było go u Anny ani u Jaspara. Nie było go też u Ysaaca. Nie przyszedł też do nas. Nie poszedł do zwierząt ani do ogrodów. Gdzie on się podział...

- Joseph!

Mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie lekko zaskoczony. Odstawił wiadro pełne wody i uśmiechnął się do mnie. Zmarszczki na jego twarzy stały się przez to nieco wyraźniejsze.

- Noach? Witaj. Coś się stało?

- Widziałeś może Erisa?

- Naszego paniczyka? Wydaje mi się, że tak.

- Naprawdę? Gdzie? Kiedy?

- Jakiś czas temu. Chyba szedł do domu. Tuptał dość złowieszczo, więc go nie zaczepiałem.

- Ile minut temu? Tak mniej więcej.

- ... Myślę, że co najmniej pół godziny.

- Rozumiem. Później już go nie widziałeś?

- Nie. Widziałem Linadela. Krzyczał coś do studni.

- To... nieważne. Dziękuję. Jeśli spotkasz Erisa, proszę, zaprowadź go prosto do domu.

- A nie pogryzie mnie?

- Powiedz mu, że dasz mu cukierka, to nie pogryzie.

- ... A jak się upomni o cukierka?

- To uciekaj.

- Brzmi logicznie.

Joseph podniósł wiadro i udał się w swoją stronę. Ja natomiast ruszyłem, by dalej przeszukiwać wioskę. Gdzie on się podział? Szukałem już we wszystkich najbardziej oczywistych miejscach a Linadel i Sira przeszukali chyba każdą możliwą dziurę, w której mógłby się zmieścić sześcioletni chłopczyk.

Joseph mówił, że Eris poszedł w stronę domu jakieś pół godziny temu... Czyli musiał widzieć go zaraz po tej ich kłótni. A więc Eris naprawdę poszedł do domu... A co później? Dotarł tam w ogóle? A jeśli nie, to dlaczego? Zawrócił? Postanowił pójść gdzieś indziej? Ale gdzie? Nie poszedł do żadnego ze swoich kolegów, bo to już sprawdzałem.

Byłem chyba wszędzie, gdzie mogłoby udać się dziecko. Sprawdziłem wszystkie miejsca, gdzie było coś ciekawego, co mogłoby zainteresować małego chłopca czy dziewczynkę. Chłopcy sprawdzili wszystkie kryjówki, w których mógłby schować się obrażony sześciolatek. Przecież wioska nie jest taka duża. Dlaczego nie mogę znaleźć jednego dziecka... Chyba że... nie ma go w wiosce.

Czy chłopcy... Mieli iść nad rzekę prawda? Ale nie mogli, bo Eris był z nimi... a on też chciał iść nad rzekę... Ile czasu... ile czasu minęło... Czy on mógł... Nie.... Nie, nie, nie, nie, nie...

Poczułem jak całe moje ciało ogrania panika. Ręce mi drżały. W gardle nagle mi zaschło. Nie mogłem uspokoić oddechu. Czy Eris... poszedł nad rzekę... Zna drogę... Wie jak tam dotrzeć... Jest kilka ścieżek... może nikt nie zauważył, jak wchodzi do lasu...

Nim się zorientowałem, nogi same niosły mnie w stronę rzeki. Biegłem najszybciej, jak potrafiłem. Doskonale znałem leśne ścieżki. Wiedziałem, gdzie grunt jest niepewny. Wiedziałem, gdzie muszę uważać, a gdzie mogę pędzić ile sił w nogach.

Jak daleko mógł dotrzeć? Może być już nad rzeką... Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem... Dlaczego nie udałem się od razu do wujków... Jeśli coś mu się stanie...

Zaczynałem tracić dech w piersiach, ale biegłem. Nim się obejrzałam, byłem w połowie drogi nad rzekę.

- Eris!

Mój głos rozniósł się po lesie. Przez chwilę nasłuchiwałem, ale nie usłyszałem nic poza krakaniem wron. Biegłem dalej i wołałem chłopca. Krzyczałem jego imię i nie zważałem na to, że zdzieram sobie gardło.

- Eris! Eris!

Nagle zatrzymałem się. Miałem wrażenie, że coś... coś usłyszałem. Rozejrzałem się. Próbowałem uspokoić oddech i bicie serca. Były za głośne. Jednak... Byłem pewien, że coś słyszałem.

- Eris!?

Chwila ciszy... a później głos... Moje imię... głos Erisa. Gdzie na zachód ode mnie. Zszedłem ze ścieżki. Zacząłem przedzierać się przez zaspy i krzewy. Jakaś nisko wisząca gałąź zadrapał mnie w twarz.

- Eris gdzie jesteś!?

Nie zrozumiałem słów, ale głos słyszałem już znacznie wyraźniej. Zbliżałem się. Brnąłem po kolana w śniegu. W większość łamałem gałęzie, zamiast próbować je ominąć.

- Eris!?

- Noach?!

Jest... Gdzieś... Gdzieś blisko... Już prawie... Nagle grunt uciekł mi spod nóg. Krzyknąłem i upadłem na ziemię. Śnieg zamortyzował upadek, ale był też śliski. Zacząłem zsuwać się w dół zbocza i miałem szczęście, że nie uderzyłem w żadne z drzew. Ześlizgnąłem się kilka metrów w dół, po czym spadłem wprost na... Na ścieżkę.

Przez chwilę czułem się zagubiony. Nie bardzo... nie bardzo wiedziałem, co się wydarzyło. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem, że rzeczywiście to było tylko kilka metrów, ale... gdzie ja teraz byłem?

Odetchnąłem kilka razy, a pierwsze zdezorientowanie minęło. Zacząłem łączyć fakty i domyśliłem się, na której ścieżce się znalazłem.

- Noach?

To był... Ronan? Spojrzałem w kierunku głosu i zobaczyłem go. Wydawał się mocno zaskoczony. W jednej ręce trzymał wiadro. Miał też plecak, z którego wystawała wędka. A obok trzymając go za rękę, stał Eris. Równie zaskoczony.

Matko... dziękuję. Zerwałem się na nogi i biegiem ruszyłem do chłopca. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Rzuciłem się do niego, padając na kolana i przytuliłem mocno. Jest tu. Bezpieczny. Cały i zdrowy... Jest tu.

- Eris... Eris skarbie...

- Noach... Co lobis?

Odsunąłem się nieco od chłopca i złapałem go za ramiona. Czy na pewno nic mu nie było? Nie wydawał się cierpieć. Był tylko zaskoczony. Nie miał chyba żadnych ran. Wyglądał... dobrze. Był ciepło ubrany. Rękawiczki, czapka, szalik... miał wszystko.

- Sprawdzam, czy jesteś cały i zdrowy.

- Nic mi ne jest.

Tak... na to wyglądało.

- Ale wcolaj znowu wypadł mi zomb.

Chłopiec uśmiechnął się, pokazując szczerbę w miejscu pierwszego górnego zęba, która doskonale komponowała się ze szczerbą obok.

- Co ty tu robisz co? A może raczej to kogoś innego powinienem zapytać. Co on tu robi?!

Ostatnie pytanie było oczywiście skierowane do Ronana. Alfa wydawał się mocno zmieszany.

- No... idziemy na ryby... chyba.

Wstałem i zacząłem otrzepywać się ze śniegu. Dopiero teraz zacząłem czuć, że ten upadek nie był jednak taki bezbolesny.

- Czy możesz mi na miłość Matki wytłumaczyć, co ty tu robisz z moim kuzynem?

- Ja tylko... nie myśl, że miałem jakieś złe zamiary. Ogólnie to... Poszedłem sobie na ryby. No i przy wyjściu z wioski patrzę a tam stoi taki mały... o ten o. Więc pytam się, czy się przypadkiem nie zgubił, czy coś. No i powiedział mi, że chce iść nad rzekę. Powiedziałem mu, że chyba nie może iść sam. A on odpowiedział, że musi iść z dorosłym... po czym stwierdził, że mam go tam zaprowadzić i go pilnować.

- I naprawdę go zabrałeś?!

- No... Po pierwsze to bym go pilnował. O to nie musisz się martwić. Byłby ze mną bezpieczny. Po drugie... dzieciak powiedział, że jak go nie posłucham, to jego tata da mi klapsa.

- ... Słucham?

- Czułem, że mój tyłek jest zagrożony.

- ... Co?

- Przecież wiem, że to ten najmłodszy syn waszego Alfy. Pomyślałem, że skoro i tak idę na ryby, to nie zaszkodzi, jak go zabiorę ze sobą. Poza tym ten szantaż był taki uroczy, że nie byłem w stanie mu odmówić.

- ... Od prawie pół godziny biegam po wiosce i wszędzie go szukam... Myślałem, że jest sam nad rzeką. Że... że mógł wpaść do wody, zgubić się, utopić...

- Ja... rzeczywiście powinienem był kogoś uprzedzić, że go zabieram. Nie pomyślałem o tym, że ktoś będzie go szukał. Miałem zamiar wrócić za jakąś godzinę może półtorej.

- ... Idź. Ja zabiorę go do domu.

- Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.

- Już... Nieważne. Grunt, że się znalazł. Że jest bezpieczny.

Złapałem Erisa za rękę i pociągnąłem w stronę wioski. Ronan przez chwilę stał i chyba nam się przyglądał. W końcu jednak ruszył w swoją stronę. Czułem się... zmęczony. Zbyt wiele emocji w zbyt krótkim czasie.

- Noach?

- Tak?

- ... Pseplasam.

- Nie powinieneś oddalać się bez opieki. To, co zrobiłeś, było bardzo.... bardzo niegrzeczne. Sira i Linadel się o ciebie martwili i ja też.

- ... Ja ne chciałem. Bo Sila na mnie naksycał. I powiedział, że jestem gupi. A to on jest gupi.

- Więc powinieneś powiedzieć to mamie albo tacie, a nie uciekać bez słowa.

- ... Jus nie bede.

- Mam taką nadzieję.

- ... Jestes zły na mnie?

- Troszeczkę... ale przede wszystkim jestem szczęśliwy, że się znalazłeś.

- ... Pakałeś?

- Tak... bo myślałem, że stało ci się coś złego. Sira też płakał. Bardzo się bał, że coś ci się stało.

- ... Sila ne jest gupi. Tylko casem jest.

- ... Wszyscy bracia czasem są.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top