Rozdział XLVI

- Noach?

Moje serce nagle przyspieszyło, a ciało zamarło w bezruchu. To był odruch. Przez chwilę myślałem, że to Ronan. Unikam go od pięciu dni... ale wiem, że nawet jedno spotkanie może skończyć się propozycją, której nie będę mógł odrzucić.

Na szczęście tym razem to także nie był on. Rozluźniłem się i już całkowicie spokojny odwzajemniłem uśmiech blondyna.

- Hej Ross. Coś się stało?

- Nie... W zasadzie to nie. Chciałem się przywitać. Ostatnio jakoś cię nie widuję. A wiesz... nie wiem, czy powinienem coś zrobić.

- W jakim sensie?

- No wiesz. W naszej sprawie.

- ... Och.

Ross zaskakująco mocno się zaangażował. Wydaje mi się, że traktuje to, jak swego rodzaju grę. Zabawę. Dużo frajdy daje mu wodzenie Ronana za nos. Podoba mu się to kłamanie i spiskowanie... Nie mogę na to narzekać. W końcu od jego zaangażowania wiele zależy.

Ostatnio rozmawiał z Ronanem kilka razy. Wszystko miało na celu wywarcie dobrego wrażenia. Pilnowaliśmy też, by Cecil był widziany z alfą i nie było wątpliwości co do tego, że są razem. Oczywiście bez... żadnych fizycznych dowodów. Dość jasno wytłumaczyłem Rossowi, że ma nie wykorzystywać sytuacji i jak najbardziej ograniczać kontakt fizyczny z omegą. Na razie się słuchał.

- W sumie... Jak chcesz. Tylko nie przesadzaj.

- Jasne. Myślałem, żeby dać Cecilowi jakąś moja rzecz. Czapkę, szalik... Coś w tym stylu. Mógłby zostawić to gdzieś na wierzchu w ich pokoju. Ronan na pewno to wyczuje.

- Tak... Myślę, że to dobry pomysł.

- A następnym razem jak będziemy szli do lasu przed rozdzieleniem dam mu moją kurtkę.

- Po co?

- ... Żeby mój zapach na nim został. W... większej ilości.

- Och... No tak. Ronan mógłby zacząć coś podejrzewać. Mówiłeś mu, że jesteście z Cecilem blisko, a jednak gdy wraca z waszych spotkań, nie ma na nim twojego zapachu.

- No właśnie. Dlatego najlepiej jakby któregoś dnia przyszedł do mnie i dosłownie wytarzał się w moich rzeczach. Ronan odczytałby to dość jednoznacznie.

Jakoś tak... Ta myśl do mnie nie przemawiała. To był dobry pomysł. Zdecydowanie. Jednak... wyobraziłem to sobie. Cecil wracający do domu... Ronan przekonany, że jego brat właśnie spał z Rossem... Sama myśl o kłamaniu o tym, że Cecil i Ross ze sobą spali, sprawiała, że czułem się... źle.

- Ja... Porozmawiam z nim o tym.

- Jasne. Jak coś to daj znać. Lecę. Do zobaczenia.

Przyglądałem się, jak alfa się oddala. Ciekawe czy nie będzie żałował tego, co zrobił. Gdy okaże się, dlaczego tak naprawdę poprosiłem go o pomoc.

Ruszyłem dalej, ignorując zmartwienia i złe myśli. Miałem odebrać kilka jajek, które wczoraj Noe wytargował. Po raz kolejny jednak coś czy raczej ktoś przerwał moją podróż.

Nie bardzo wiedziałem, na co patrzę. To znaczy... to zdecydowanie były nogi wystające z beczki... ponadto rozpoznawałem te nogi. Beczka była duża a chłopiec, zaglądając do niej, wsadził do środka praktycznie całą górną połowę ciała i tylko dolna część dyndała na zewnątrz.

- Sira co ty robisz?

- Nic!

Mały alfa jak oparzony wyskoczył ze środka i przybrał postawę grzecznego dziecka. Nie wiem, co zrobił, ale wuj Dyara pewnie się za to wścieknie.

- Czego szukałeś w tej beczce?

- Nikogo!

- ... Chwila... Szukałeś kogoś w beczce?

- N-nie.

- .... Mam iść do Dyary?

- Nie! Znajdziemy go!

- ... Sira... co się stało?

Chłopiec przez chwilę robił miny wskazujące na to, że poważnie się zastanawia czy powiedzieć prawdę, okłamać mnie, czy może spróbować uciec. Ostatecznie na jego twarzyczce wymalowało się poczucie winy.

- No bo... My się bawiliśmy. I byliśmy grzeczni. Ja byłem grzeczny. Tylko trochę głośno się bawiłem. No i mama powiedział, że jesteśmy niegrzeczni. A nie byliśmy wcale niegrzeczni. No i powiedział, żebyśmy poszli na dwór wkurzać kogoś innego... no to poszliśmy.

- No dobrze... i?

- No i Eris poszedł z nami. Bo on się przyczepia zawsze. A my chcieliśmy iść nad rzekę. Ale mama nie pozwala nam chodzić nad rzekę z Erisem, bo może mu się stać coś złego.

- Oczywiście. On jest jeszcze za mały. Musi być tam przy nim ktoś dorosły.

- No ja przecież wiem. Ale my chcieliśmy iść nad rzekę. A on się przyczepił i nie mogliśmy. Nie chciał iść do domu. I szczypał! Więc na niego nakrzyczałem. No i się popłakał. Powiedział, że idzie do domu. Do mamy. I sobie poszedł. Bo... on zawsze skarży. Więc myślałem, że idzie naskarżyć.

- To trochę nieładnie. Wiesz, że Eris was bardzo kocha i dlatego zawsze chce być z wami. Wy też zawsze za mną biegaliście, jak byliście malutcy.

- Wiem... i ja... nie chciałem, żeby...

Nagle głos chłopca zaczął się łamać, a z oczu popłynęły mu łzy. Nim zorientowałem się, o co chodzi, rozpłakał się na dobre.

- Sira nie płacz. Hej... Spokojnie. Powiedz, co się stało.

- Bo... Bo... Bo nie ma go w domu...

- ... Co... Jak to?

- B-bo poszliśmy zobaczyć czy... czy jest tam... i czy mama jest zły. No i... i weszliśmy do domu. Tak po cichu. Żeby mama nie słyszał. I... I... Nie ma tam go. Nie ma Erisa. Szukaliśmy wszędzie w domu... A teraz szukamy w wiosce. Ja nie chciałem, żeby on się zgubił!

- Sira skarbie spokojnie... To nie twoja wina.

- Miałem się nim opiekować!

- Tak... ale też jesteś jeszcze tylko dzieckiem. Najpierw znajdziemy Erisa, a później porozmawiamy o tym, co zrobiliście. Dobrze?

Chłopiec pokiwał główką i próbował powstrzymać płacz. Boi się... Boi się, że coś mogło się stać. Ale... Eris nie mógł odejść daleko. Ktoś na pewno zwróciłby uwagę, gdyby chodził po wiosce sam.

- Gdzie Linadel?

- Też szuka. Z drugiej strony.

- Dobrze... szukajcie dalej. Ja też poszukam. Pytaj innych, czy widzieli Erisa.

- Ale... jak mama się dowie, będzie zły...

- Sira co jest ważniejsze? To żebyś nie dostał kary czy to by Eris się znalazł.

- ... Będę szukać i pytać. I już go więcej nie zostawię. Obiecuję.

- To idź. Na pewno się znajdzie. Nie martw się.

Otarłem rękawem resztki łez z jego policzków i posłałem mu pokrzepiający uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top